Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-06-03 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1301 |
- Mateusz, zobacz, knajpka Havana, chodź - weszliśmy do małej, przytulnej restauracji. Znaliśmy potrawy kubańskie tylko z przepisów. Zamówiliśmy świeżo wyciskany sok z trzciny cukrowej, z szacunku do padre, bo pracował z żoną na plantacji trzciny i kubańskie picadillo, duszona siekana wołowina z cebulą i pomidorami. Wzięłam przepis, gdybym jeszcze kiedykolwiek miała zrobić własny program „Ręce, które potrafią gotować” i pisałam:
¼ szklanki oliwy
1 posiekana cebula
8 startych ząbków czosnku
3 listki laurowe
1 kg mielonej wołowiny
1 puszka /450ml/ pomidorów w zalewie
Po ¾ szklanki rodzynek i oliwek
faszerowana papryka
¼ szklanki koncentratu pomidorowego
1-2 łyżeczki czerwonego octu winnego 1 łyżka chilli
szczypta pieprzu kajańskiego
sól i pieprz
Rozgrzej oliwę, włóż cebulę, czosnek i listki laurowe. Duś 5 minut. Cebula powinna się zeszklić, ale nie przyrumienić. Teraz podaj mięso. Smaż około 7 minut, rozdzierając grudki widelcem. Dodaj pozostałe składniki, duś 8 minut. Przypraw solą i pieprzem, wyjmij listki laurowe. Podawaj na ciepło.
- Mateusz, wezmę jeszcze przepis na…
- Elka, kup sobie książkę kucharską. Nie gotujesz całymi latami, robią to za ciebie inni. Twoje fasolki po bretońsku były koszmarne. Fajnie, że się rozwijasz, ale zostaw to innym.
- Camarero! – zawołał kelnera Mateusz. - Cygaro!
Kelner podał cygaro i ulotkę. Mateusz wziął ostentacyjnie i zapalił.
- Przeczytaj kobieto co tam napisali.
- Napisali jak się tworzy kubańskie cygara.
- Jak?
- Trzeba przejść pięcioletnie szkolenie. Wybiera się najlepszych.
- A widzisz, pomyślę kiedyś o produkcji cygar.
Aromat kawy również przypominał zapach kubańskich cygar.
Przed restauracją siedzieli przy małym stoliku mężczyźni, którzy grali w kubańskie domino. To był charakterystyczny widok. Tak spędzają tam czas. Postanowiliśmy jeszcze tu zajrzeć. Wsiedliśmy do czerwonej Łady. Jeździliśmy uliczkami, gdzie życie tętniło nieznanym rytmem, zupełnie inaczej. Dzieciaki bez przerwy dobiegały do naszego samochodu, krzyczały, uśmiechały się i były upierdliwe przez cały pobyt. Znaleźliśmy hotel. Zamówiliśmy pokój i wróciliśmy do domu Diego po rzeczy. Był już wieczór. Wrzało w ich domu. Muzyka Latino na full i tańczący padre z Marceliną. Byli już co najmniej po jednej butelce rumu. Razy dwa. Przyłączyliśmy się. Wyjęłam z torby naszą wódkę i kabanosy.
- Daj jednego – powiedział po cichu Mateusz.
- Ogłady! Jadłeś niedawno – burknęłam, bo ta przypadłość doprowadzała mnie do szału.
- Chodźcie tańczyć! – krzyknęła Madre.
Mateusz rozpiął koszulę, bo upał był taki, że nie szło wytrzymać i salsowaliśmy. Kiedy wyciszyliśmy muzyczkę i emocje, wróciliśmy do stołu.
- Co to? - zapytał padre, wskazując na kabanosy.
- To kiełbasa podobna do chorizo, tylko bardziej sucha – objaśnił Diego.
- Mogę – zapytał padre.
- Tak, oczywiście – wyrwał się Mateusz i przysunął do niego kilo kabanosów.
- Miquel – powiedziała gospodyni, tak miał na imię ojciec Diego. I gestykulowała dłońmi przy swojej twarzy. Coś mówiła o zębach. Trwało to chwilę.
- Kobiety są jak kosmos, nie ogarniesz – powiedział seńor Miguel i ugryzł kabanosa.
Ugryzł, to za dużo powiedziane. Nie dał rady. Przeżuwał i pytał.
- To z osiołka?
Patrzyłam nie tylko ja i wszyscy wybuchaliśmy takim śmiechem, że wszedł sąsiad, który przechodził ulicą i pytał, czy wszystko z nami w porządku.
- Si! – krzyknął Miquel i poczęstował kabanosem sąsiada w podobnym wieku. Nie dał rady. Zawołał kolegę, który siedział przy kubańskim domino, po drugiej stronie ulicy. I tak poszło dwa kilo kabanosów, bez udziału Mateusza. Które wszyscy wypluwali i częstowali kubańskie koty, bo nie dawali rady.