Autor | |
Gatunek | bajka |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-09-11 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2006 |
Świerszczykowa wirtuozeria
Był piękny i słoneczny dzień. Lato trwało jeszcze. Zaczęło już wprawdzie zwijać swoje podwoje i szykować się do odejścia, ale robiło to powoli, bez pośpiechu. Jak co roku, kierowało się w stronę ciepłych krajów, zabierając ze sobą stada ptaków, zieleń przyrody, ciepłe, słoneczne dni.
I chociaż odejście lata było nieuchronne, nikt się jednak nie smucił. Kto żyw, był zajęty przygotowaniami do jego pożegnania. Stada ptaków kluczyły po niebie i zbierały się do wędrówki za latem do ciepłych krajów. A ptaki, które zostawały na zimę, trudniły się gromadzeniem zapasów i wygrzewaniem swoich piórek w ostatnich letnich promieniach słonecznych. Nie w głowie było im już śpiewanie.
Lato zapewne chciało zostawić po sobie wspaniałe wspomnienia. Ofiarowało więc wszystkim, jeszcze raz, przepiękną pogodę, błękit nieba, migoczące złociste promienie słoneczne i niezapomnianą woń.
Dzień był cudowny. Ale ptaki milczały. Cisza dookoła. Powietrze tylko drgało i szumiały drzewa.
Na taki właśnie dzień czekał Świerszczyk Wirtuoz. Zamierzał dać koncert na pożegnanie lata. — „Wymarzony dzień” — myślał — „Żadnej konkurencji, żadnego śpiewania. Ptaki zajęte sobą, nie będą mnie zagłuszać”. Długo czekał na ten moment. Chciał dać z siebie wszystko, aby wypaść jak najlepiej. Miał jednak wielkie zmartwienie. Choć umiał przepięknie ćwierkać swoimi skrzydełkami i jednocześnie, grać na skrzypkach, to mimo tego, był bardzo nieśmiały i zżerała go trema. Szukał różnych sposobów, aby pozbyć się tych paraliżujących uczuć. Dlatego, odwiedził nawet leśną wróżkę. A ona poradziła mu, by poszukał gdzieś na skraju lasu, dużego grzyba z zielonym kapeluszem. — „Grzyb ten rozpyla wokół siebie woń, nie ma co ukrywać, brzydką woń” — mówiła — „Ale pod jej działaniem, każdy zapomina o wstydzie. Każdy staje się śmiały i odważny”.
Świerszczyk zadał sobie wiele trudu, aby znaleźć taki grzyb. Udało się. Znalazł go na skraju świerkowego lasu, nieopodal łąki, przyozdobionej ciągle jeszcze pięknym kwieciem. „Wymarzone miejsce” — pomyślał. — „A jaka akustyka.”
Stał oto pod sromotnikiem bezwstydnym (bo tak się nazywał ów grzyb), z lekkim zawrotem głowy, gdyż woń była… no, dość powiedzieć… oszołamiająca, na początku przynajmniej. Ale już po chwili, wiara zrobiła swoje. Świerszczyk czuł, że nieśmiałość i trema, opuszczają go. Zaczął potrząsać skrzydełkami, które jak instrument muzyczny, wydały piękne, ćwierkające dźwięki. Po chwili przyłożył skrzypki pod brodę, zamachnął się smyczkiem i… już chciał rozpocząć koncert, ale nagle spostrzegł, że coś jest nie tak. Usłyszał głośne chrobotanie, i ziemia się pod nim zatrzęsła.
— Ty, Turkuć Podjadek! Wyłaź no spod ziemi! — zawołał głośno, odgadując od razu, kto spowodował to zakłócenie. — Wyłaź! Chcę się z tobą rozmówić.
— Czego chcesz?! — zapytał Turkuć wychylając spod ziemi umorusaną buzię. — Czemu mi przeszkadzasz? Nie widzisz, że się posilam?
— Przepraszam! Nie chcę ci przeszkadzać, ale ty też mi nie przeszkadzaj — odrzekł Świerszczyk, z lekka już przestraszony, że ten żarłok, Turkuć, podgryzie korzenie sromotnika bezwstydnego i cały czar pryśnie, i znów ogarnie go obezwładniająca trema.
— A w czym to ja ci przeszkadzam, co? W staniu pod tym śmierdzielem? — z niesmakiem wykrzywiając buzię, zapytał Turkuć Podjadek i wygramolił się na powierzchnię ziemi.
Widok ten nie był miły dla Świerszczyka. Turkuć Podjadek był dużo wyższy od niego. Wyglądał groźnie. Świerszczyk szybko wczuł się w siebie, i kiedy stwierdził, że feromony sromotnika — na szczęście — ciągle działają, uśmiechnął się szeroko. A to dodało mu jeszcze więcej animuszu.
— Zamierzam dać koncert skrzypcowy na pożegnanie lata. — powiedział głośno i dumnie po krótkiej chwili, i jeszcze głośniej dodał: — A ty, szkodniku, podżerasz korzonki tego grzyba, pod którym ja akurat stoję! Nie możesz zadowolić się humusem*?! Albo… albo… gdzie indziej się nażerać?!
— Humus już nie dla mnie. Ja jestem imago**, nie widzisz? A może podejdę bliżej, i ci udowodnię…! — gromko krzyknął Podjadek i przybrał groźną postawę.
-----------------------------------------------------------------
* humus - substancja organiczna gleby, próchnica
** imago - ostateczna, dorosła postać owada
Świerszczykowi przeleciał dreszcz po plecach, ale zaraz przypomniał sobie, gdzie stoi. Podparł się środkowymi łapkami pod boczki i głosem nieznoszącym sprzeciwu, rzekł:
— Nic mi nie musisz udowadniać! Mam oczy, to widzę, żeś już dorosły. Tyle że ten piękny grzyb, który chcesz zniszczyć, służy mi za dekorację sceniczną… To więc skoro jesteś już tak dorosły, na jakiego wyglądasz, powinieneś być kulturalny i uszanować sztukę… i pójść w inne miejsce sobie podjadać… No!
— „Coś takiego” - pomyślał Świerszczyk. Był zaskoczony swoją odwagą i tym, że nie wstydził się nawet swojego kłamstwa. — „To nie kłamstwo, to „dyplomacja” — w myślach usprawiedliwił siebie przed sobą. — „To dla dobra koncertu”. I z tą myślą, zadarł wysoko głowę i spojrzał Turkuciowi w groźne oczy. A było to spojrzenie odważne i stanowcze.
Turkuć Podjadek był zbity z pantałyku odwagą Świerszczyka. Popatrzył jeszcze groźniej na niego. A kiedy stwierdził, że to nie działa, usiadł zrezygnowany obok Świerszczyka, i z lekką nutą zazdrości w głosie, rzekł:
— No, no! Powiadasz, że dajesz koncert?
— Daję!
— No, no! Nieraz słyszałem jak ćwiczysz. Muszę przyznać, że grasz pięknie. Ja tak nie potrafię. Moje skrzydełka nie ćwierkają tak ładnie. A na skrzypkach… To… Zapomnij! Potrafię tylko żreć i żreć, i… nic więcej.
Turkuć posmutniał. Położył po sobie swoje brudne od ziemi czułki i wpatrywał się, to w Świerszczyka, odzianego w piękny biały frak, to znów w trzymane przez niego skrzypce i smyczek.
— Nie, to nieprawda! Zawsze można siebie zmienić. Wystarczy chcieć i wierzyć w siebie… „Wiara czyni cuda”. Wiem coś o tym. — oznajmił Świerszczyk i podniósł do góry Turkuciowe czułki. — Chcesz? Nauczę ciebie kiedyś grać na skrzypkach.
— No to graj już!!! — z wielką radością w głosie krzyknął rozpromieniony Turkuć. — Niech wszyscy usłyszą, jak pięknie… ja… ja... ja będę kiedyś grał!
Świerszczyk się uśmiechnął, wyprężył z gracją, i zaczął swoją wirtuozerię. Grał cudownie. A muzykę jego, wiaterek niósł po lesie, po łące, daleko, daleko. Cała przyroda zastygła na moment w bezruchu. Kto żyw, nastawiał uszu, aby nie uronić żadnego dźwięku tej muzyki. Ptaszki zawisły w powietrzu i uśmiechały się z aprobatą. Kwiatuszki na łące kręciły łebkami w rytm muzyki. Słoneczko rzucało wibrującymi złotymi promieniami, tworząc bajeczne efekty świetlne.
Świerszczyk promieniał ze szczęścia. Mógł przecież grać, i to dla tak wielkiego audytorium. Grał więc i grał, coraz bardziej zapamiętale, oddając muzyce całego siebie. Czuł, iż swoją muzyką sprawia wszystkim przyjemność. Widział ich uśmiechnięte twarze. Widział nawet, jak sromotnik bezwstydny zaglądnął spod kapelusza i z uśmiechem puścił do niego oczko… A może mu się tak tylko wydawało? I to wtedy też Świerszczyk ujrzał najwspanialszy, najcudowniejszy widok, o którym marzył, i na który czekał z wielką nadzieją.
Na tle błękitnego nieba przesuwała się piękna postać ubrana w powłóczystą zieloną suknię, przetkaną różnokolorowym kwieciem. Na głowie miała ogromny, rozłożysty kapelusz pełen dorodnych owoców, warzyw i kłosów zbóż. A nad tą, jakże bajecznie piękną postacią, leciała chmara ptactwa. Tak, to było Lato.
Lato bardzo wolniutko przesuwało się już w stronę ciepłych krajów, ale gdy usłyszało tak przecudną muzykę w wykonaniu Świerszczyka Wirtuoza, zatrzymało się nagle i zawisło nad łąką. Z błogim uśmiechem wsłuchiwało się przez chwilkę tym niebiańskim taktom. Po czym ukłoniło się na pożegnanie, i potrząsając swą długą suknią, zaczęło się oddalać, pozostawiając po sobie, upojny i niezapomniany zapach... zapach lata.
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre
Dobra robota !
oceny: bezbłędne / znakomite
Piękna literacko, pełna optymizmu kolejna polska baśń tysiąca i jednej nocy