Przejdź do komentarzyMarek i Jarek jadą na wakacje
Tekst 2 z 11 ze zbioru: Opowiadanie dla dzieci
Autor
Gatunekprzygodowe
Formaproza
Data dodania2018-09-15
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2091

Marek i Jarek jadą na wakacje


Piękny wieczór tego dnia sprawił, iż Marek i Jarek po kolacji wyszli jeszcze na ganek, aby sobie trochę posiedzieć i porozmawiać na temat wyjazdu z rodzicami na wakacje. Jutro ostatni dzień przedszkola. Przedszkole będzie zamknięte aż cały miesiąc i wszystkie przedszkolaki będą miały wakacje. Chłopcom trochę smutno było z tego powodu, bo bardzo lubią chodzić do przedszkola. Ale z drugiej strony, wiedzą, że wakacje, to też dobra rzecz.

— Wiesz, Jarek, cieszę się bardzo z tych naszych wakacji nad morzem — pierwszy odezwał się Marek. — Ale…

— Właśnie, to „ale” mnie męczy. — Jarek przerwał Markowi ze smętną miną. — Bo jak to tak? Cały miesiąc nasze przedszkole będzie stało puste i… co? Naszym zabawkom będzie smutno, tak samym… bez nas.

— Co racja, to racja — zgodził się Marek. — Ale wiesz, może one jednak muszą od nas odpocząć? Tak jak my musimy odpocząć od przedszkola. Słyszałeś, pani Krysia tak mówiła, że każdy raz w roku, powinien mieć wakacje, aby odpocząć od codzienności.

— No nie wiem. — Jarek ciągle miał smętną minę, ale po chwili zastanowienia, buzia rozjechała mu się w uśmiechu, i krzyknął: — Wiem!

— Co wiesz? — Marek aż podskoczył, bo Jarek krzyknął mu prosto do ucha.

— Ale… ale jednak nie bardzo wiem, czy wiem. — Jarkowi mina znów zrzedła po nieco głębszym zastanowieniu.

— No gadaj wreszcie! Wcześniej wiedziałeś, i co, tak szybko ci się odwidziało? Gadaj, gadaj! — zachęcał Marek. — Może to razem omówimy i coś nam z tego wyjdzie.

— No bo pomyślałem, że może by tak nasze zabawki z przedszkola wziąć na wakacje ze sobą? Co ty na to?

— A ja na to… jak na lato! — zachichotał Marek. — Pomysł może i niezły, ale czy pani Krysia się zgodzi?

— No właśnie, w tym sęk. — Jarek pokiwał głową.

— Jaki sęk? — zainteresował się Marek.

— Co mówisz? — Jarek tak bardzo się zamyślił, że słowa Marka nie bardzo do niego docierały.

— Pytam, jaki sęk? — powtórzył pytanie Marek.

— No, taki normalny, co to problem jest z nim — zniecierpliwił się Jarek, że musi takie proste rzeczy tłumaczyć. — Przecież tatuś tak zawsze mówi.

— A tam, sęk. Żaden sęk… — Marek podrapał się po głowie.

— Co ty z tym sękiem?

— To nie ja, to ty! Bo ja myślę, że to żaden sęk, tylko twardy orzech do zgryzienia.

— Jaki orzech? - Jarek ciągle myślami był nieobecny.

— Twardy.

— Co jest twarde? — spytała mama Marka i Jarka, która stanęła nagle w drzwiach.

— Sęk… — bezmyślnie odpowiedział Jarek.

— Wiadomo. Sęk jest zawsze twardy — zgodziła się mama. — A co, rozmawiacie na temat drzew? To bardzo ciekawy temat. Ale na dzisiaj już koniec. Musicie iść do łóżka. Jutro ostatni dzień przedszkola. A potem, niech żyją wakacje, niech żyje wolny czas, i woda i słońce… i zielony, wonny las!... No właśnie, las, a w lesie dużo drzew. Bardzo dużo drzew, a w każdym drzewie sęk.

— O rety! Ależ my mówiliśmy… — zaczął Marek.

— Do łóżek! — nakazała mama, nie słuchając, co Marek ma do powiedzenia.

— No dobrze, chodź Jarek, idziemy spać, a jutro spytamy się pani Krysi — poddał się Marek.

— No nie, ja też wam mogę opowiedzieć o drzewach, bo wiem na ich temat bardzo dużo — powiedziała mama. — Jak byłam w waszym wieku, to często chodziłam z moimi rodzicami do lasu… Wiecie co, jutro w drodze do przedszkola będziecie mnie pytać na temat drzew, a ja wam odpowiem na każde pytanie.

Co było robić? Chłopcy wstali ze schodka, i robiąc do siebie małpie miny, pomaszerowali posłusznie do swojego pokoju. Ale zanim tam dotarli, Marek chwycił Jarka za łokieć i huknął mu prosto do ucha:

— Co cię podkusiło z tym sękiem?

Następnego dnia chłopcom jakoś nie bardzo chciało się wychodzić z łóżka. Ta myśl, że idą ostatni raz do przedszkola, wróciła do nich zaraz po przebudzeniu i wydała się im bardzo, ale to bardzo nieznośna. Mieli ochotę jeszcze raz usnąć i obudzić się z myślą, że to był tylko zły sen i wcale nie czeka ich w tym dniu pożegnanie z przedszkolem. Ale kiedy mama po raz drugi weszła do ich pokoju i kazała im natychmiast wstawać, bo spóźnią się do przedszkola, wstali wreszcie z łóżek i ze zrezygnowaną miną, poczłapali do łazienki.

A w łazience, po porannej toalecie, doszli w końcu do siebie. I to na tyle, że znów świat wydał im się piękny. Przy myciu zębów, bryzgając pastą na wszystkie strony, doszli razem do wniosku, że miesiąc szybko zleci i znów wrócą do przedszkola.

Marek, gulgocząc wodą przy płukaniu zębów, przypomniał sobie, że na wakacje jadą nad morze, i że tato obiecał nauczyć ich nurkowania. Na tę myśl humor mu wrócił już całkowicie. Wypluł wodę do umywalki specjalnie głośno i z takim charakterystycznym poszumem, bo chciał, żeby Jarek pokapował, że chodzi mu o wodę w morzu. Jarek pokapował. Wtedy obaj jednocześnie odłożyli do kubeczków swoje szczoteczki do zębów i ruchami ramion „na żabkę”, wypłynęli z łazienki w wyśmienitych wręcz humorach.

Śniadanie chłopcy zjedli z wielkim apetytem. Jakoś dziwnie głodni się poczuli, jakby co najmniej już byli po całodziennym nurkowaniu w morzu. Mama aż dwa razy musiała im kanapki szykować, bo kanapki z ich ulubionym serem znikały z talerza jedna po drugiej. A szykując je, nie mogła się nadziwić, że jej synowie nagle tak dużo jedzą.

— Cieszę się bardzo, że macie taki apetyt — powiedziała, kładąc na stół talerz z nowymi kanapkami. — Musicie nabrać sił. Za dwa dni będziecie już nurkować w morzu.

— Widzisz, Jarek?! — zawołał Marek. — Nurkowanie, to zdrowa rzecz. Sama myśl o nim, wzmaga apetyt.

Po chwili chłopcy raźnym krokiem maszerowali już do przedszkola. Po drodze obserwowali ludzi śpieszących do pracy, albo na zakupy, dzieci idących do szkoły, albo tak jak oni, do przedszkola. Doszli wtedy do wniosku, że wszystko w życiu jest normalne i wszystko ma swój odpowiedni czas. Dzisiaj jest normalny dzień jak co dzień, a od jutra — pierwszy dzień wakacji. Na pewno nie dla wszystkich, ale dla nich tak. Chłopcy coraz bardziej cieszyli się tym pięknym letnim dniem. I nawet ta myśl, że idą się pożegnać z przedszkolem, nie wydawała im się już nieznośna. Nic a nic. Za miesiąc przecież wrócą z wakacji, i jak co dzień, znów będą maszerować do przedszkola.

— Wakacje, to piękna rzecz, prawda mamusiu? — spytał nagle Jarek, żeby się już całkowicie upewnić i móc się już tylko cieszyć.

— Oczywiście, że tak — z uśmiechem odpowiedziała mama. — Najwspanialsza rzecz w ciągu roku. Bo i lato cudowne, pachnące, i wolny czas dla zdrowia i przyjemności. Tak bardzo się cieszę, że za dwa dni wyjeżdżamy na wakacje nad morze. Zobaczycie, będzie wspaniale.

— Widzisz, Jarek?! — zawołał Marek i wyskoczył przed mamę i brata, i z radości naciągnął mu berecik na oczy.

— No, teraz widzę, że nic nie widzę — zaśmiał się w głos Jarek, poprawiając jedną ręką berecik na głowie.

— Oj, chłopcy, chłopcy! — zaśmiała się też głośno mama, ale po chwili przypomniał jej się temat z poprzedniego wieczora, więc spytała: — No, chłopcy, co chcecie wiedzieć na temat drzew? Pytajcie. Obiecałam, że odpowiem na każde wasze pytanie.

— Och, mamusiu, nam nie chodziło o drzewa, tylko o sęk… — Marek zamierzał mamie wreszcie wytłumaczyć.

— No przecież wiem, że o sęk. A sęk jest w drzewie… — mama nie przestawała drążyć tematu drzew.

— Mamusiu, ale nam chodziło o ten sęk tatusia. No wiesz, ten co jest w tym, w czym tatuś ma problem… — Jarkowi w końcu udało się mamie wytłumaczyć.

— Ahaaa! — mama zrozumiała w mig. — To znaczy, że wy też macie jakiś problem? Mówcie, kochani. Zaraz wam pomogę rozprawić się z tym sękiem… to znaczy… problemem.

— No właśnie, my mamy taki sęk… Ojej, ten sęk mnie chyba wykończy — zajęczał Marek.

— Dobrze już — powiedziała mama, chichocząc ze śmiechu jak mała dziewczynka. — Zapomnijcie o sęku… Nie ma sęku. Drzew też nie ma. Jest problem. Pytam więc raz jeszcze, jaki macie problem?

— Och, my mamy ogromny problem, mamusiu… — Jarek podjął się próby opowiedzenia mamie o ich problemie. — Bo nam się wydaje, że naszym zabawkom w przedszkolu będzie smutno bez nas, i myślimy, że dobrze by było je wziąć z sobą na wakacje, ale nie wiemy, czy pani Krysia się na to zgodzi.

— Wiecie, chłopcy, ja myślę, że to nie jest dobry pomysł — poważnym głosem powiedziała mama. — Po pierwsze: zabawkom wcale by to dobrze nie zrobiło. Na pewno będzie lepiej, kiedy pozostaną w przedszkolu. One też muszą trochę w ciszy odpocząć od was. A po drugie: na wakacje musicie z sobą wziąć dużo innych zabawek na plażę, no i różny sprzęt, chociażby sprzęt do nurkowania. Nie będzie więc odpowiednio dużo miejsca na zabawki z przedszkola. A w ciasnych bagażach mogłyby się tylko zniszczyć.

— Co racja, to racja — zgodził się z mamą Marek, ale po chwili coś mu się przypomniało. — Mamusiu, ale my przecież nie mamy sprzętu do nurkowania.

— Ale dzisiaj mieć będziecie — uroczyście powiedziała mama.

— Hurrraaa! — wyrwało się z chłopięcych piersi.

— Zaraz po przedszkolu pójdziemy razem do sklepu i kupimy — dopowiedziała mama, śmiejąc się.

— Hurra! — jeszcze raz rozległo się na drodze do przedszkola.

Po krótkiej chwili chłopcy radośnie wchodzili już na podwórko przedszkolne. Z roześmianymi buziami ucałowali mamę na pożegnanie, i trzymając się za ręce, pobiegli w stronę budynku przedszkolnego. Jednak w połowie drogi Marek nagle się zatrzymał i zatrzymał też Jarka. Odwrócił się w stronę furtki, przez którą wychodziła mama, i ciągnąc za sobą brata, pobiegł do mamy z powrotem, wołając już po drodze:

— Mamusiu, mamusiu, poczekaj jeszcze chwileczkę! Mamusiu, a powiedz nam, a możemy spytać panią Krysię, czy chociaż po jednej maluteńkiej zabawce możemy wziąć na wakacje?

— Oczywiście, że możecie zapytać — odpowiedziała mama z uśmiechem, ale jej uśmiech wydał się chłopcom jakoś dziwnie tajemniczy.

Chłopcy nie mieli jednak czasu, aby się zastanawiać nad tajemniczym uśmiechem mamy, gdyż mieli zamiar mamy zgodę natychmiast wykorzystać i od razu popędzili do pani Krysi. Jednak w połowie drogi, tym razem Jarek zastopował i wyhamował Markowi bieg. Odwrócił się w stronę furtki, za którą mama już znikała, i głośno zawołał:

— Mamusiu, mamusiu… a o drzewach opowiesz nam na wakacjach, dobrze?!

— Dobrze, dzieci! — odpowiedziała mama, wychylając się zza furtki i machając synom na pożegnanie. A po chwili, idąc dalej, już do samej siebie powiedziała wesoło: — Och, jakże ja ich kocham… Kochane łobuziaki.

Marek i Jarek pobiegli szczęśliwi do budynku przedszkolnego. I kiedy znaleźli się już w przebieralni, zmienili szybko buciki, a potem jeszcze szybciej pobiegli do sali.

Pani Krysia, widząc wbiegających chłopców, wyszła im naprzeciw i spytała:

— A cóż wy tak znów biegniecie? Stało się coś?

— A bo my chcieliśmy się panią o coś zapytać! — zawołał Marek, ciągnąc Jarka za sobą. — Mamusia nam pozwoliła.

— No to proszę bardzo, pytajcie — z uśmiechem powiedziała pani Krysia. — Ale poczekajcie jeszcze chwileczkę. Zawołam wszystkie dzieci… Dzieci, dzieci, chodźcie tu do nas! Marek i Jarek chcą się o coś zapytać!

Wszystkie dzieci zostawiły swoje zabawki, którymi się akurat bawiły i w mig przybiegły do pani Krysi i stojących obok pani Marka i Jarka.

— No, teraz możecie mnie pytać — powiedziała pani Krysia. — Proszę bardzo, chłopcy, o co wam chodzi?

— Chodzi… o takie pytanie — zaczął Marek.

— No właśnie, jakie pytanie, chłopcy? — zachęcała pani Krysia do postawienia pytania.

— Proszę pani, bo my chcieliśmy się zapytać, czy… czy…? — zająknął się Marek.

— Czyyy…? — dalej zachęcała pani Krysia.

— Czy moglibyśmy wziąć ze sobą na wakacje chociaż po jednej malutkiej zabawce? — Jarek postawił wreszcie rzeczowo pytanie. — Bo my się martwimy, że naszym przedszkolnym zabawkom smutno będzie samym tu zostać na tak długo… Bez nas i bez pani.

— Ojej, właśnie! — wołały dzieci, jedno przez drugie.

— Posłuchajcie dzieci! Muszę wam coś powiedzieć! — Pani Krysia przekrzykiwała gwar z nagła wśród dzieci powstały. — Słuchajcie, cieszę się bardzo, że myślicie o swoich zabawkach, ale muszę wam powiedzieć, że zabawkom wcale nie będzie tutaj smutno. Zanim pożegnacie się z nimi na miesiąc wakacji, ładnie je wszystkie poukładamy na półeczkach i tak, aby wszystkie stały blisko siebie. Na pewno będzie im raźnie i wesoło. One też będą miały wakacje. Zabawkowe wakacje. A muszę wam też powiedzieć, że pan woźny będzie parę razy w ciągu wakacji odwiedzał je tutaj i sprawdzał, czy wszystko jest u nich w porządku. Tak że nie musicie się o nie w ogóle martwić. Wakacje szybko zlecą i znów wrócicie tu do nich… I jeszcze jedno! Chciałam wam powiedzieć, że po jednej rzeczy będziecie mogli jednak z przedszkola z sobą wziąć…

— Huuurrrraaa! — wrzasnął Marek i Jarek, a za nimi wszystkie dzieci.

— Miałam wam o ty powiedzieć dopiero po obiedzie — kontynuowała pani Krysia, przykładając palec do ust na znak ciszy. — Ale skoro Marek i Jarek już teraz poruszyli ten temat, to też teraz mówię wam o tym. Tak że dzieci, możecie się cieszyć, gdyż malutka cząsteczka przedszkola będzie z wami spędzać wakacje.

— Huuurrraaa! — znów rozległo się w sali.

— A którą zabaweczkę będę mogła wziąć, proszę pani? — spytała nagle piegowata Zuzia.

— A ja… a ja, którą proszę pani?! — wykrzyczał swoje pytanie Marianek, podskakując jak ping-pong.

— A ja...? A ja…? — wszystkie dzieci zaczęły pytać, dołączając do skakania Marianka.

— Cichutko dzieci. Uspokójcie się! — wołała pani Krysia, podnosząc obydwie ręce do góry. I kiedy dzieci umilkły wreszcie, pani Krysia z jakimś dziwnie tajemniczym uśmiechem powiedziała — Wszystkiego dowiecie się po obiedzie.

Cóż było robić? Dzieci powróciły do swoich wcześniej pozostawionych zabawek, i zaczęły bawić się dalej.

Marek i Jarek, zanim poszli się bawić tak jak pozostałe dzieci, stanęli pod oknem i coś tam do siebie szeptali.

Widząc ich, pani Krysia, pogroziła im palcem, ale z uśmiechem na twarzy, i poszła do swojego stolika przygotować się do zajęć z dziećmi.

Chłopcy oderwali się od okna, ale idąc w stronę półek z zabawkami, dalej szeptem rozprawiali o czymś.

— Nie, Jarek, nie bądź niepoważny, puchaty miś jest za duży. Mamusia na pewno się nie zgodzi go wziąć… i zresztą, byłoby mu za ciasno w naszych bagażach. — Marek zawzięcie tłumaczył bratu, ściszając głos coraz bardziej. — Wybierz lepiej inną zabawkę. Bo ja chyba wezmę tę lalkę w stroju nurka. Pamiętasz, kilka razy po kryjomu sprawdzaliśmy w umywalce czy ona umie nurkować. I wyszło na to, że umie, i to fajowo. To teraz tak sobie myślę, że gdy wezmę ją ze sobą, to ona może sprawić, iż bardzo szybko nauczymy się nurkować i razem z nią będziemy mieli na wakacjach przygód moc… w morzu, a może i też na lądzie.

— No dobrze, to ja wezmę czarnego rumaka — zdecydował się wreszcie Jarek po chwili namysłu. — Jest mniejszy i też może sprawić, że będziemy mieli dużo wakacyjnych przygód… na lądzie, a może i w morzu. Bo konie przecież też potrafią pływać.

— No widzisz, teraz to masz dobry pomysł — ucieszył się Marek. — Czarny rumak chętnie będzie z nami wędrować po plaży i… gdzie tylko pójdziemy z mamusią i tatusiem… Ty, Jarek, a zauważyłeś, że pani Krysia jakoś tak dziwnie się uśmiechała? Podobnie jak nasza mamusia.

— Nooo… też mi się tak wydawało, że uśmiechała się jakoś inaczej niż zawsze — powiedział Jarek, drapiąc się po głowie.

Chłopcy nie mogli się jednak nad uśmiechami mamy i pani Krysi dłużej zastanawiać, gdyż pani Krysia zawołała nagle wszystkie dzieci do siebie i kazała im się ustawić dwójkami do wyjścia.

Kiedy wszystkie dzieci znalazły się już na podwórku przedszkolnym, pani Krysia powiedziała:

— Słuchajcie dzieci, a teraz udekorujemy odświętnie nasze przedszkole. Balonikami i kolorowymi wstążeczkami. Bo przecież musimy pożegnać się z nim uroczyście. A gdy na koniec dnia, przyjdą po was wasi rodzice, albo dziadkowie, zaśpiewamy im naszą nową, wakacyjną piosenkę. Dobrze, dzieci?

— Dooobrzeee! — chórem rozległo się na podwórku przedszkolnym.

— Cieszę się, że się wam podoba mój pomysł — wesoło zawołała pani Krysia. — A teraz poproszę pana woźnego, ażeby przyniósł nam na podwórko naszą specjalną skrzynię z odświętną dekoracją… Marek, proszę, podejdź do okna warsztatu i poproś pana woźnego do nas. On już będzie wiedział, że ma przyjść ze skrzynią.

Marek bardzo chętnie spełnił pani Krysi prośbę i po chwili szedł już razem z panem woźnym, niosąc specjalną pompkę do nadmuchiwania baloników.

Pan woźny postawił skrzynię na ziemi i zaczął z niej wyciągać przepiękne, różnokolorowe wstążeczki, różnej wielkości i przeróżnych kolorów kwiatuszki, a nawet zwoje serpentyn. Każdemu dziecku dał do ręki po jednej takiej dekoracji i poszedł razem z dziećmi i z panią Krysią zdobić co się tylko dało. Ozdobili i płot, i drzwi wejściowe, i krzewy, i gałęzie na drzewach. I nawet huśtawka i zjeżdżalnia została ozdobiona, bo Marek wspiął się wysoko i pozawieszał po dwa czerwone maki i kilka biało-czerwonych wstążeczek. A ile było przy tym radości i śmiechu? Całe podwórko przedszkolne było wypełnione radością i śmiechem. A gdy jeszcze Marianek zaczął głośno porównywać Marka do takiej małej małpki, którą z rodzicami oglądał w ZOO zeszłej niedzieli, to już śmiech dzieci było słychać nawet na ulicy. Aż przechodnie, idący chodnikiem, z uśmiechem odwracali się w kierunku przedszkola.

Potem pan woźny rozdał dzieciom po jednym baloniku, i poprosił, aby każde dziecko ze swoim balonikiem podchodziło do niego. No a wtedy, specjalną pompką nadmuchiwał każdy balonik z osobna. Baloniki aż furkotały.

Dzieciom bardzo podobała się ta czynność pana woźnego, gdyż przypatrując się nadmuchiwanym przez niego balonikom, mogły zgadywać jakiego będą kształtu. Śmiechu przy tym było co niemiara, bo dzieciom raz się udawało zgadnąć, a raz nie. Później dzieci przywiązywały razem z panią Krysią długie tasiemki do baloników i szczęśliwe podziwiały jak wiaterek igra sobie z nimi. Chwilami wiaterek dmuchał tak mocno, że dzieci, trzymając mocno za tasiemki, aż piszczały z radości.

I wtedy właśnie stało się nieszczęście, gdyż piegowata Zuzia nie zdołała jednak utrzymać swego balonika. Wiaterek porwał jej balonik i poniósł go wysoko i bardzo daleko. Zuzia usiadła na ziemi i rozpłakała się wniebogłosy.

— Nie płacz Zuziu! — Jarek szybciutko podbiegł do koleżanki i ukląkł przy niej. — Nie płacz, dam ci swój balonik. Popatrz, mój jest taki sam jak i twój jest…

— Był… — zawołała Zuzia i jeszcze głośniej zaczęła płakać.

— Co… był? — pytał Jarek, marszcząc brwi w zastanowieniu.

— Balonik był — szlochając, odpowiedziała Zuzia.

— Był i się zbył! — zachichotał Marek i usiadł ze swoim balonikiem na ziemi obok Zuzi.

— Aha, „był” balonik a nie, „jest” — poprawił się Jarek, bo wreszcie do niego dotarło, co Zuzia miała na myśli, mówiąc „był”. — A więc jeszcze raz… Weź mój balonik. On jest taki sam, jak twój byyyył. Ale nie płacz już.

— Ale mój był ładniejszy. — Zuzia jakoś nie miała ochoty przestać płakać.

Pani Krysia przyglądała się z boku tej scenie, ale nie reagowała. Chciała zobaczyć jak dzieci same sobie w takiej sytuacji poradzą.

A dzieci poradziły sobie znakomicie.

Marek, nie mogąc znieść dłużej płaczu Zuzi, machnął ręką w powietrzu ze zrezygnowania, a drugą ręką podsunął Zuzi pod nos tasiemkę ze swoim balonikiem, i powiedział:

— A niech tam… weź i mój balonik. Tylko już nie płacz, bo innym balonikom będzie smutno.

— No, Zuziu, widzisz, jakich masz wspaniałych kolegów? — dopiero wtedy odezwała się pani Krysia, zadowolona, że dzieci same wspaniale rozwiązały zaistniały problem. — Marek, Jarek, jestem z was dumna. Macie dobre serduszka.

— Eee tam, proszę pani! Serduszka jak serduszka… Chęci mamy dobre — powiedział Marek, wstając z ziemi, i otrzepując swoje spodenki z niewidzialnego pyłu. — Jak się ma dobre chęci, to wszystko można osiągnąć… Nasz tatuś tak mówi.

— I mądrze mówi — zaśmiała się pani Krysia i zwróciła się do wszystkich dzieci: — A teraz, moje kochane dzieci, idziemy przywiązać nasze baloniki na parkanie, tak żeby wszyscy z ulicy widzieli, że u nas, w przedszkolu, mamy dzisiaj święto.

— Huuurrraaa! Idziemy! — chórem zawołały dzieci.

— A wy, chłopcy — pani Krysia zwróciła się do Marka i Jarka. — Chodźcie ze mną. Pomożecie mi nieść te pozostałe w skrzyni wstążeczki i kwiaty. Je też przyczepimy na parkanie. Nasze przedszkole będzie wyglądało wspaniale.

Marek i Jarek wyciągnęli przed siebie ręce, a pan woźny przewieszał im przez nie wszystkie wstążki, jakie tylko zostały w skrzyni. Potem wręczył im po dwie duże stokrotki do ich otwartych dłoni, i śmiejąc się, kazał im odmaszerować.

— Ho, ho, ho, wyglądacie jak żywa dekoracja! — zawołał za chłopcami, kiedy oni ze szczęśliwymi minami odchodzili od niego.

Dzieci tak pięknie ustroiły podwórko przedszkolne, że każdy kto przechodził obok przedszkola zaglądał do środka i z uśmiechem na twarzy podziwiał ich dzieło. Dzieci również nie kryły zadowolenia. Po skończonych pracach dekoratorskich, stanęły na środku podwórka, i kręcąc głowami we wszystkich kierunkach, komentowały głośno dzieło własnych, pana woźnego i pani Krysi rąk.

— Jakie piękne jest nasze przedszkole! — wołały jedno przez drugie. — To my, proszę pani, tak ślicznie przystroiliśmy nasze przedszkole. Prawda?

— Proszę pani, proszę pani… a tam wisi moja wstążeczka! — wołało jedno, a drugie zaraz je przekrzykiwało: — A tam, proszę pani, wisi mój kwiatuszek.

— Proszę pani, widzi pani… a tam dalej wiszą moje serpentyny! — wołało jeszcze inne.

— A na parkanie powiewają na wietrze kolorowe baloniki. Po jednym od każdego z nas! — głośno zauważył Marianek.

— Ooo… a tam wisi moja czerwona różyczka! — wołała piegowata Zuzia. — A tam na parkanie moje baloniki… Aż dwa baloniki!

— A ty się nie chwal, bo jakbyś od Marka i Jarka nie dostała, to byś nic nie miała! — krzyknął Marianek, niezadowolony z przechwałek swojej koleżanki Zuzi.

— Ale dostałam… i miałam — odgryzła się piegowata Zuzia.

— Marianek, daj Zuzi spokój — wtrącił się Marek. — Dziewczynom trzeba ustępować, no i pomagać też… Tak mówi mój tatuś.

— I być rycerskim… — dodał jeszcze Jarek.

— Coś ty, Jarek?! — skrzywił się Marianek i popukał się po głowie. — Ja miałbym być rycerzem? Przecież jestem na to jeszcze za mały.

— Nie rycerzem, Marianku, a rycerskim — zaśmiała się pani Krysia, przysłuchując się rozmowie chłopców. — Tatusiowi Marka i Jarka chodziło o to, że wobec dziewczyn trzeba być rycerskim, a to znaczy, dobrym, opiekuńczym i miłym.

— Słyszałeś, Marianku?! No! — Zuzi spodobało się pani wytłumaczenie.

— Chodź Marianek, idziemy pograć w piłkę, póki co! — zawołał Marek, ubawiony nadymaną miną piegowatej Zuzi. — Później będziemy rycerscy… Jak pogramy.

— No właśnie, dzieci, teraz macie wolny czas na zabawy na podwórku! — ogłosiła pani Krysia. — Tak bardzo żeście się napracowały, że zasłużyłyście sobie na zabawę w to, co kto lubi. A potem pójdziemy na obiad… A po obiedzie, urządzimy uroczystość pożegnania przedszkola, i przywitania wakacji… Zgadzacie się dzieci?

— Taaak! — krzyknęło kilkoro tylko dzieci, bo inne biegły już do swoich ulubionych zabaw.

Marek z Mariankiem zabrali się za kopanie piłki. Urządzili sobie zawody: kto kopnie dalej, a potem: kto wyżej. W kopaniu piłki Marek nie miał sobie równych. Kopał najlepiej ze wszystkich chłopców w przedszkolu. Teraz również kopanie szło mu wyśmienicie. Kopał wyżej i dalej od Marianka. Wreszcie chciał pokazać Mariankowi, że stać go na więcej. Ustawił piłkę na trawie, pogładził ją, po czym odszedł na odpowiednią odległość. Z odległości popatrzył na piłkę, nabrał powietrza i puścił się pędem w jej kierunku. Dobiegł do piłki… i jak nie kopnie z całych sił. Piłka wprawiona tak potężną siłą w ruch, poleciała wysoko i daleko… i spadła na ulicy.

Widząc to, pani Krysia, kazała chłopcom usiąść na trawie i poczekać aż pan woźny przyniesie piłkę z powrotem. Nakazała też Markowi więcej tak mocno nie kopać, bo jakiś przechodzień na ulicy może dostać piłką w głowę.

— Proszę pani, to nie ja, to moja noga jest taka mocna! — zawołał wtedy Marek, wystraszony, że mógłby komuś zrobić krzywdę.

— To powiedz swojej nodze, żeby tak mocno nie kopała — zaśmiała się pani Krysia i pogroziła Markowi palcem.

Po chwili pan woźny przyniósł piłkę z powrotem i Marek z Mariankiem znów zaczęli grać. Ale nie robili już zawodów, tylko kiwali się piłką, kto komu piłkę odbierze.

Jarek tymczasem bawił się z Romkiem w piaskownicy, w ulubioną zabawę stawiania babek z piasku i budowania zamków. Najpierw stawiali babki dookoła piaskownicy, a później na środku piaskownicy wybudowali okazały zamek. Zamek był tak piękny, że wszystkie dzieci podchodziły i głośno go podziwiały.

— Proszę pani, proszę pani, proszę popatrzeć jaki wspaniały zamek wybudował Jarek z Romkiem! — wołały.

— No, rzeczywiście jest wspaniały — zgodziła się z dziećmi pani Krysia. — A jaki ogromny.

— Jarek, a są w tym zamku rycerze? — spytała piegowata Zuzia.

— Teraz nie ma. Ale przyjdą potem - poważnym głosem odpowiedział Jarek, kopiąc dookoła zamku dół na fosę.

— Teraz ich nie ma, bo poszli się uczyć rycerskości — zachichotał Marek, zaglądając ponad głowami dzieci na dzieło architektoniczne swojego brata i Romka.

Zbliżała się pora obiadu. Pani Krysia zwołała wszystkie dzieci do siebie i poprosiła, aby ustawiły się dwójkami i udały do jadalni na obiad.

Dzieci bardzo chętnie wykonały polecenie pani, gdyż po tylu emocjach i zabawach, poczuły się już głodne. Ale nie tylko z powodu głodu były tak chętne udać się do jadalni. Dzieci wiedziały, że po obiedzie czeka je wspaniała uroczystość. I jeszcze to (jak myślały), że po obiedzie będą wybierały po jednej zabawce, którą to wezmą ze sobą na wakacje. I przede wszystkim dlatego, chciały jak najszybciej znaleźć się w jadalni i obiad mieć już za sobą.

Przy obiedzie dzieci miały sobie wiele do opowiedzenia na temat wspaniale udekorowanego przedszkola i rozmawiały między sobą półgłosem. Ale chwilami zdarzało się i tak, że i głośne słowa się im wymsknęły.

Pani Krysia musiała parę razy dzieci upomnieć, aby przy jedzeniu nie rozmawiały.

Po którymś już z kolei pani upomnieniu, piegowata Zuzia wstała od stołu, weszła na swoje krzesełko, i zawołała:

— Przy jedzeniu się nie gada, bo się w brzuszku źle układa! Prawda, proszę pani?

— Ty, Zuźka, to tobie chyba już się całkiem źle poukładało, bo ty najwięcej gadasz! — zawołał Marianek.

— A ty, Marianek, siedź cicho, bo będziesz musiał pójść z tymi rycerzami od Jarka uczyć się rycerstwa — odgryzła się piegowata Zuzia i obrażona znów nadymała buzię.

— Rycerskości, Zuziu… Rycerskości, nie rycerstwa — poprawiła dziewczynkę pani Krysia. — Uspokójcie się dzieci… A ty, Zuziu, zejdź z krzesełka i usiądź normalnie.

Marka znów rozśmieszyła nadymana buzia Zuzi. Zaczął chichotać w kułak, i chichocząc, poszukał pod stołem nogi Jarka i kopnął go w kostkę.

— Jarek, ale namieszałeś Zuzi w głowie — wyszeptał po chwili bratu do ucha, kiedy się już nieco uspokoił.

— Przecież nie chciałem — również szeptem odpowiedział Jarek.

— Nie chciałeś, ale namieszałeś — znów zachichotał Marek.

Pora obiadowa dobiegła końca. Wszystkie dzieci grzecznie wstały od stołu, cichutko, tak jak pani zawsze nakazywała, zasunęły swoje krzesełka do stołu, i wyszły z jadalni.

Pani Krysia zaprowadziła dzieci do drugiej sali, gdzie pani od muzyki, grała na pianinie skocznego mazura.

Dzieciom na dźwięk tak wspaniałej muzyki, nogi same poderwały się do tańca. Zaczęły tańczyć. Najpierw osobno, potem chwyciły się za ręce i tańczyły wesoło w kółeczku.

A gdy pani od muzyki zaczęła grać pięknego walca, Jarek podskoczył do piegowatej Zuzi, ukłonił się jej pięknie i poprosił ją do tańca. Widząc to Marek, nie chciał być gorszy od Jarka i też ukłonił się nisko, ale przed Grażynką w okularach, bo akurat ona była w pobliżu. Po czym zaczął pląsać wraz z nią w rytm walca. Pozostałe dzieci tańczyły dalej w kółeczku i śmiały się radośnie.

Pan woźny pracował w swoim warsztacie, ale kiedy usłyszał tak pięknego walca w wykonaniu pani od muzyki, nie wytrzymał. Zostawił swoją pracę i pobiegł za tymi cudownymi dźwiękami. Przybiegł do sali, i stojąc w drzwiach, rozkoszował się tak uwielbianą przez siebie muzyką.

Marek pierwszy zauważył pana woźnego. Ucieszył się bardzo na jego widok i zawołał:

— Proszę pana! Panie woźny, proszę zatańczyć z panią od muzyki. My tak bardzo lubimy patrzeć, jak pan tańczy walca. Bo pan tak wspaniale umie tańczyć. Prosimy bardzo…

— Prosimy! Prosimy! — zaczęły prosić wszystkie dzieci.

Pana woźnego do tańczenia nie trzeba było długo prosić. Tańczyć bardzo lubił. A już za walcem wręcz przepadał. Podszedł do pani od muzyki, szarmancko się ukłonił, no i ruszyli razem w tan, śpiewając sobie walca do tańca.

Dzieci stanęły pod ścianą, żeby zrobić miejsce dla tańczącej pary. Przyglądając się tańczącym, aż buzie pootwierały z zachwytu.

Zaś Marek i Jarek, którzy również uwielbiali tańczyć, posuwali się za panem woźnym i panią od muzyki, i podziwiając ich kroki i zgrabne ruchy, starali się ich naśladować.

Ależ miło i wesoło było tego dnia w Marka i Jarka przedszkolu. W ich przedszkolu zawsze jest „fajowo”, jak to chłopcy mówią, ale tego dnia szczególnie.

Pani Krysia była bardzo zadowolona z atmosfery panującej wśród dzieci. Przyglądając się im, miała szeroki uśmiech na twarzy. Szkoda jej było przerywać dzieciom tak wspaniałą zabawę, ale kiedy spojrzała na zegarek, zorientowała się, że niestety musi. Klasnęła parę razy w dłonie i zawołała:

— Kochane dzieci, proszę posłuchać! Teraz przejdziemy do drugiej sali i tak jak wam wcześniej mówiłam, poukładamy na półkach wszystkie zabawki blisko siebie… Idziemy dzieci!

— Proszę pani, a może jak każdy z nas weźmie z sobą po jednej zabaweczce, to już nie będzie co układać — zauważył głośno Marek w przejściu z jednej sali do drugiej.

— Poczekaj Marek, to nie tak… — Pani Krysia zastanowiła się na moment, a po chwili z tajemniczym znów uśmiechem, dodała: — Słuchajcie dzieci, najpierw wszystkie zabawki poukładajmy… A potem zobaczymy… To znaczy, potem wam powiem, co dalej.

Dzieci posłusznie przystąpiły do układania zabawek. Najpierw jednak poukładały równiutko wszystkie książki i bloki ze swoimi rysunkami, a potem dopiero zabrały się za zabawki. Znosiły w jedno miejsce i lalki, i pluszaki, i autka, i kolejki, i klocki, i piłki, a nawet cztery wózki od lalek i dwa ogromne wozy strażackie.

I kiedy już wszystkie zabawki stały na podłodze obok największego regału, pani Krysia zaczęła podpowiadać dzieciom, które zabawki z którymi, czuć się będą najlepiej.

— Myślę, że wszystkie pluszowe zabawki powinny być razem i zająć miejsce na najwyższej półce — powiedziała. — Co wy na to, dzieci?

— Tak, tak, układamy je razem na najwyższej półce! — wołały dzieci.

— A lalki, dziewczynki? — pani Krysia zwróciła się do dziewczynek. — Nie uważacie, że też dobrze by się czuły, siedząc jedna przy drugiej?

— Tak, proszę pani Krysi, tak trzeba zrobić — piskliwym głosikiem powiedziała Grażynka w okularach.

— O tak, o tak, nie inaczej proszę pani, trzeba je posadzić razem, żeby mogły na siebie patrzeć i ze sobą rozmawiać! — zawołała piegowata Zuzia, łapiąc za lalkę w stroju nurka.

— Nie! — krzyknął nagle Marek.

— Co… nie, Marek? — spytała pani Krysia zaniepokojona, widząc że Marek aż poczerwieniał na twarzy.

— Nie lalkę w stroju nurka — niepewnie odpowiedział Marek.

— Ale dlaczego lalka w stroju nurka miałaby nie siedzieć razem z pozostałymi lalkami? — dopytywała się pani Krysia. — No więc, Marek, powiedz nam.

— Bo… bo… bo… — Marek zająknął się i poczerwieniał na twarzy jeszcze bardziej.

— Proszę, Marek, powiedz nam. — Pani Krysia podeszła do Marka i łagodnym wzrokiem popatrzyła mu prosto w oczy.

— No dobrze, powiem… Powiem już teraz! — wydukał Marek, wiercąc czubkiem buta dziurę w podłodze. — Bo… bo…

— Bo…? — zachęcała pani Krysia.

— Bo lalka w stroju nurka ze mną spędzi wakacje — wypalił szybko i popatrzył na twarz pani Krysi, aby zobaczyć, jaka będzie jej reakcja.

Niczego złego na twarzy pani się nie doszukał, ale za to usłyszał, tyle że nie od pani Krysi, a od dzieci. Bo dzieci zaczęły się nagle głośno śmiać i wołać jedno przez drugie:

— Marek z lalką… Chłopak z lalką… Marek z lalką… Chłopak z lalką!

— Cicho dzieci! — uciszała pani Krysia. — A cóż w tym złego, że chłopak bawi się lalką? Lalka, to taka sama zabawka jak każda inna. Dziewczynki przecież też się lubią bawić samochodzikami. Na ten przykład… lalka w stroju nurka, to dopiero jest uniwersalna lalka, bo rozbawia jednakowo i dziewczynki i chłopców. Wiecie przecież, że nurkami mogą być nie tylko chłopcy, mogą być też i dziewczynki. Nieraz oglądaliśmy w telewizorze filmy o podwodnym życiu w oceanach i morzach świata, i sami widzieliście, że nurkami byli nie tylko panowie, były też i panie.

— No tak, ale ta tu… to lalka, a nie żywy nurek. — Marianek ciągle nie mógł zrozumieć, co Markowi się stało, że mu się lalki zachciało.

— Ale ja będę żywym nurkiem. Jarek też. Bo tatuś będzie nas uczył nurkowania w morzu — odgryzł się Marek, trochę speszony reakcją dzieci. Ale że Marek nie lubił zbyt długo być speszonym, po krótkiej chwili dodał już śmiało: — Bo wy nie wiecie, dlaczego akurat tę lalkę w stroju nurka ja chcę wziąć z sobą. Ja chcę ją dlatego wziąć, żeby ona też mogła sobie wreszcie ponurkować, a nie siedzieć cały czas na półce bez wody. Jest nurkiem, więc musi nurkować, nie? No!

- Tak, Marek ma rację! — zawołał Marianek i aż podskoczył z wrażenia. Po czym usiadł na podłodze i zastanawiał się, dlaczego jemu pierwszemu taka myśl nie przyszła do głowy, przecież też jedzie na wakacje nad morze. Popatrzył zazdrosnym okiem na Marka i wreszcie spytał: — Marek, a nie chciałbyś tę lalkę w stroju nurka mi odstąpić?

Pani Krysia, widząc iż sytuacja robi się niezręczna, wzięła lalkę w stroju nurka z rąk piegowatej Zuzi i położyła ją na półce. Po czym, odwracając się z powrotem do dzieci, powiedziała:

— Kochane dzieci, są też inne rzeczy, które możecie wziąć z sobą na wakacje, i które znacie doskonale…

— Tak, proszę pani, znamy! — wyrwało się Jarkowi, ale zaraz złapał się za buzię, żeby niepotrzebnie nie zdradzić się ze swoim pomysłem. Zerknął tylko na czarnego rumaka, którego sam postawił na najwyższej półce między dwoma dużymi miśkami, i milczał już jak zaklęty.

— Opowiemy sobie o nich później… — mówiła dalej pani Krysia. — Ale najpierw poukładamy do końca wszystkie zabawki… Wszystkie, słyszycie dzieci?

Cóż było robić? Dzieci z powrotem zabrały się do przerwanej pracy i w mig, bez żadnych już problemów, poukładały na półkach wszystkie zabawki.

Pani Krysia pochwaliła dzieci za wspaniałą pracę na rzecz zabawek i zawołała:

— Na cześć dobrej roboty: Hip, hip, hurra!

— Hip, hip, hurra! — zawołały dzieci.

— Na cześć przedszkolaków! Na waszą cześć: Hip, hip, hurra!

— Hip, hip, hurra! Hip, hip, hurra! Hip, hip, hurra, hurra, hurrrra! — rozniosło się głośno i radośnie po całym przedszkolu.

Dzieci tak głośno wiwatowały, że pan woźny przybiegł aż do sali, by zobaczyć co się dzieje. Z szerokim uśmiechem stanął w drzwiach i radośnie pomachał do dzieci obiema rękami. Po chwili podszedł do okna, wyglądnął, i zaraz szybkim krokiem podszedł do pani Krysi. Coś jej powiedział do ucha, i nagle zawołał:

— Hurrraaa, dzieci! Zaczynamy wielką uroczystość!

— Huuurrraaa! — odpowiedziały mu wszystkie dzieci.

— Kochane dzieci, tak, już czas zacząć naszą uroczystość! — głośno ogłosiła pani Krysia. — Mam dla was wielką niespodziankę! Otóż dzisiaj, w tym wielkim dniu rozpoczęcia wakacji, pozwoliłam sobie w waszym imieniu nieco szybciej zaprosić waszych rodziców i dziadków. Chciałam, aby wszyscy uczestniczyli w naszej uroczystości.

— Huuurrraaa! — ucieszyły się dzieci.

— A więc, ustawcie się teraz parami, i wychodzimy na podwórko — ogłaszała dalej pani Krysia: — Na podwórku ustawimy się w szeregu i… potem powiem wam co dalej… Proszę dzieci, wychodzimy!

Wszystkie dzieci ze szczęśliwymi minami wyszły na podwórko przedszkolne, a widząc tam stojących rodziców i dziadków, ze szczęścia aż promieniały. A kiedy wśród stojących zobaczyły jeszcze i starszą panią Kwiatkowską, to aż piszczeć zaczęły z nadmiaru szczęścia. Dzieci wręcz uwielbiały panią Kwiatkowską. Od kiedy ją poznały, często odwiedzały ją w jej domku pod lasem by pomóc jej troszeczkę przy pracach w ogródku, ale przede wszystkim dlatego, aby posłuchać jej pięknych bajek i baśni. Bo też starsza pani jak nikt, potrafiła pięknie i ciekawie opowiadać. Wszystkie dzieci słuchały jej zawsze z otwartymi buziami i wpatrywały się w nią w wielkim skupieniu.

Dzieci machały rączkami do wszystkich swoich gości i nawoływały albo swoją mamę, albo tata, albo oboje rodziców naraz. Albo też babcię, albo dziadka, albo też oboje dziadków naraz. Machały i machały, śmiejąc się przy tym radośnie.

Marek i Jarek również machali do swojej mamusi, która też przyszła wcześniej do przedszkola i stała razem ze wszystkimi gośćmi. A kiedy już pozdrowili mamusię, obaj zawołali jednocześnie:

— Witamy panią Kwiatkowską, naszą dobrą wróżkę!

— Witamy! Witamy! — jak echo zawołały wszystkie dzieci.

Pani Krysia na widok szczęśliwych dzieci również była szczęśliwa. Uśmiechała się do wszystkich i czekała aż wszystkie dzieci przywitają się, po czym uroczystym głosem powiedziała:

— A teraz dzieci, na przywitanie naszych wspaniałych gości, zaśpiewamy naszą nową wakacyjną piosenkę. Tak?

— Taaak! — zawołały wszystkie dzieci i zaczęły pięknie śpiewać:


Lato, lato, piękne jest lato!

Wie o tym mama, wie też i tato.

I każdy dzieciak o tym wie...

To pora wakacji, której każdy chce.


Bo wakacje, to piękna rzecz!

I każdy z nas — powinien je mieć.

By przyrody bliżej być...

By móc ją podziwiać i pięknie żyć!


Na wakacjach przygód moc

Czeka nas od rana — aż po noc.

Błękit nieba od świtu — po zmierzch.

Och, jak piękne jest lato! Garściami je bierz!


A więc w drogę! Już ruszać pora!

Nie zapomnij wziąć śpiwora.

No i ruszaj w przepiękny świat...

Bądź zawsze radosny, z wakacji rad!


Chodźcie dzieci! Chodźcie wraz,

Wszak wakacji nadszedł czas!

Chodźcie dzieci! Chodźcie wraz —

Zew Natury — już wzywa nas!!!



— Brawo! Brawo! — wołali i klaskali wszyscy goście.

Dzieci kłaniały się raz po raz. Były bardzo szczęśliwe, że wszystkim dorosłym spodobała się ich wakacyjna piosenka.

Pani Krysia również kłaniała się z dziećmi. A kiedy oklaski umilkły, powiedziała do dzieci:

— A teraz moi kochani, mamy dla was niespodziankę. Pamiętacie, mówiłam wam, że wszystkie zabierzecie ze sobą na wakacje malutką cząsteczkę przedszkola. Zaraz zobaczycie, co miałam na myśli, mówiąc to. Poproszę teraz pana woźnego i pan woźny przyniesie wam tę niespodziankę.

Wielkie poruszenie zrobiło się wśród dzieci. Każde zaczęło wyciągać szyję i z ogromnym zaciekawieniem wpatrywać się w pana woźnego. A pan woźny na znak pani Krysi uśmiechnął się szeroko i zniknął za drzwiami, ale po to tylko, aby za chwilę wyjść z wielkim koszem wiklinowym.

Co też tam było w środku? Ojej, co tam mogło być? Dzieci bardzo chciały wiedzieć. Dlatego jeszcze bardziej zaczęły wyciągać szyję i wpatrywać się w kosz. Marek nawet wskoczył Jarkowi na barana by z góry lepiej widzieć. Nic jednak nie mógł zobaczyć. Inne dzieci też nic nie widziały, gdyż kosz przykryty był serwetą.

Pani Krysia, widząc ogromne zaciekawienie wśród dzieci, klasnęła w dłonie i powiedziała:

— Kochane dzieci, zanim zobaczycie co jest w koszu, i zanim to dostaniecie, mam dla was jeszcze jedną niespodziankę. Otóż poproszę teraz pana lodziarza, który stoi z wielkim termosem z tyłu za naszymi gośćmi, i pan lodziarz rozda każdemu z was pyszne lody na patyku.

— Huuurrraaa! — zawołały wszystkie dzieci.

— Ale fajowo! — Marek z zadowolenia łupnął Jarka w plecy. — Akurat mam wielką ochotę na lody.

— Ty popatrz, ja też — odpowiedział Jarek i też łupnął Marka w plecy.

Dzieci ze szczęśliwymi minami odbierały od pana lodziarza pyszne, czekoladowe lody i dziękowały głośno. Pan lodziarz odpowiadał uśmiechem i życzył wszystkim dzieciom smacznego. Potem dzieci, liżąc lody, podeszły do swoich rodziców i dziadków i rozmawiały z nimi między jednym liźnięciem a drugim.

Pani Krysia w międzyczasie poprosiła panią kucharkę o rozstawienie małych stoliczków i razem z nią ustawiała na nich patery z owocami i przeróżnymi ciasteczkami. Przyniosła też kilka dzbanków z kompotem i dwie tace ze szklaneczkami. A potem zaprosiła wszystkich gości do poczęstunku.

Wszyscy goście częstowali się z wielką ochotą, i razem z poczęstunkiem, spacerowali wraz ze swoimi dziećmi dookoła przedszkola, podziwiając zadbane przez pana woźnego podwórko i ogród oraz wspaniałe dekoracje wykonane przez dzieci.

A dzieci, promieniejąc szczęściem, oprowadzały swoich rodziców i dziadków i radośnie wołały: — „Oooo… popatrz (albo popatrzcie), tu jest mój kwiatuszek…” albo: „tu jest moja wstążeczka…” albo: „tu jest moja serpentynka…” A balonik, to już każde dziecko pokazywało, który jego jest. Oczywiście oprócz Marka i Jarka. Ale to nic. Marek i Jarek wcale nie żałowali, że ich baloników nie ma wśród baloników pozostałych dzieci. A kiedy opowiedzieli mamie co się stało z ich balonikami, i kiedy mama ich ucałowała za ich dobre serduszka, czuli się tak, jak gdyby to oni byli balonikami radośnie powiewającymi na wietrze.

Mama Marka i Jarka zostawiła na chwilę swych synów i podeszła do pani Krysi. Pragnęła podziękować jej w imieniu własnym i pozostałych rodziców oraz dziadków, a i też w imieniu starszej pani Kwiatkowskiej, za tak pięknie przygotowaną uroczystość pożegnania przedszkola i przywitania wakacji.

Chłopcy w tym czasie kończyli lizać swoje lody. I kiedy już skończyli tę smaczną czynność, Jarkowi przyszedł do głowy wspaniały pomysł. Złapał wtedy Marka za rękę i odciągnął na bok.

— Ty, Marek, musimy dać coś od siebie na tę wspaniałą uroczystość — powiedział, kiedy znaleźli się już za piaskownicą i tam się ukryli. — Nie ma innego wyjścia, musimy zaśpiewać wszystkim gościom tę twoją piosenkę, którą wymyśliłeś przedwczoraj, a ja ci pomogłem… No wiesz, tę na niechciane pożegnanie przedszkola.

— Coś ty, chcesz śpiewać? — spytał Marek, chowając głowę za obudowę piaskownicy, bo zobaczył, że ich mama rozgląda się za nimi.

— To nasz obowiązek — stwierdził stanowczo Jarek.

— To niech będzie — wyszeptał Marek. — Obowiązki są po to, by je spełniać… Ty, czekaj, ale teraz już mamy śpiewać, czy zaraz potem?

— Chyba zaraz potem — odpowiedział Jarek, zaglądając spod piaskownicy, by sprawdzić co dzieje się na podwórku przedszkolnym. — Ty, Marek, popatrz, pani Krysia wzywa wszystkie dzieci do siebie.

Pani Krysia rzeczywiście nawoływała dzieci by podeszły razem z nią do wiklinowego kosza. I kiedy wszystkie już podeszły, a na końcu dobiegł Marek i Jarek, pani Krysia wesołym głosem powiedziała:

— A teraz, kochane dzieci, proszę ustawić się w rzędzie, a ja odsłonię kosz. Każde z was, po kolei, podejdzie wtedy do kosza i wyjmie z niego dla siebie po jednej rzeczy. Zaznaczam, że wszystkie rzeczy są jednakowe i wszystkie będziecie miały to samo. Tak że nie musicie przebierać w koszu, tylko po kolei wyjmować z niego jedną rzecz… A więc, kochane dzieci… proszę bardzo…

Niespoooodziankaaa! — Pani Krysia ściągnęła serwetę z kosza...


* Publikuję tutaj tylko fragment opowiadania, ponieważ opowiadanie to zostało już wydane.



* Rysunek 8-mio latki.


  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
To opowiadanie z cyklu: "Wesołe przygody Marka i Jarka".
© 2010-2016 by Creative Media
×