Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-03-11 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3009 |
Czarno odziana postać, niczym drapieżny ptak, przykucnęła na konarze drzewa, wypatrując ofiary. Zapadał zmierzch i choć mogłoby się wydawać, że w lesie robiło się cicho, ten dopiero zaczynał żyć własnym życiem. Czasem pośród szelestu poruszanych wiatrem liści dało się słyszeć złowieszcze pohukiwanie puchacza i krakanie kruków, to znów odległe wycie kojota przebijało się przez zasłonę ciszy, zapowiadając, iż właśnie wyruszył podjąć swój odwieczny taniec śmierci. Echa leśne nuciły wieczne kołysanki i opowiadały pradawne historie, zbyt straszne, by znieść mogły światło dnia. Bajały o niepodobnych do niczego mieszkańcach gęstwiny, o duchach i zjawach, o prehistorycznych wojnach, które zrosiły krwią żyzne ziemie Harmountu i przedwiecznych zapomnianych bogach, którzy z ukrycia wciąż władali tą ziemią. Uciekaj wędrowcze, syczały gałęziami stare topole, uciekaj póki nie jest za późno! W nocy las nie jest tym samym lasem, ani strumyk tym samym strumieniem. Uciekaj jeźdźcze, skrzypiały dębowe konary, opuść miejsce, które nie należy już do twojego świata! Zginiesz wśród dziwów i demonów, o jakich ci się nawet nie śniło. Nie jesteś bezpieczny w puszczy po zmroku. Uciekaj, bo po zmroku budzą się upiory!
Samotny jeździec, podążając wąską ścieżką w stronę strumienia, nerwowo rozejrzał się dookoła. Ani myślał uciekać. Bywał w Dzikim Lesie nie raz i nie dwa, znał jego zarośla jak własną kieszeń i czuł się zbyt dumny, aby odczuwać strach. Starzy ludzie w wiosce go przestrzegali. Strzeż się lasu, mówiła Branna, babka jego narzeczonej. Już niejeden śmiałek wyprawił się w gęstwiny po zmroku i nigdy nie powrócił. Robert, choć z pokorą wysłuchiwał rad starej zielarki, drwił w duchu z wiejskiej zabobonności. Polowania w Dzikim Lesie, odkąd tylko nauczył się dosiadać konia, były jego ulubioną rozrywką. Jednak jak wielu młodych, szybko znudził się tym co znane i spragniony mocnych wrażeń, udał się do lasu po zmroku. To była wyjątkowo ciemna noc. Księżyc w nowiu, niewidoczny na czarnym niebie, nie mógł oświetlić mu drogi. Nikłe światło gwiazd, choć pozwalało dostrzec grube pnie drzew, płatało figle ludzkim niewprawnym oczom. Młodzieniec zadrżał, słysząc szmer kołyszących się liści. Chłodny podmuch zjeżył mu włosy. To tylko wiatr, pomyślał. Prowadząc na lejcach gniadą klacz, ruszył w kierunku strumyka. Przekonany, iż w śpiącym lesie nie ma co szukać rozrywek polowania, postanowił wykąpać się w chłodnej, przejrzystej wodzie. Uwiązał konia przy karłowatej brzozie i pogwizdując, zaczął rozpinać skórzaną kamizelkę, nieświadom śledzącego go wzroku.
Zaledwie kilka stóp wyżej, na konarze olbrzymiego dębu, niezauważona czaiła się ognistowłosa postać w czarnym stroju. Jej oczy, płonące żądzą, drapieżne i przenikliwe, śledziły każdy ruch mężczyzny, przybyłego do strumienia. Widziała jego płowe włosy i osmaloną słońcem skórę. Nie był ani przystojny, ani szczególnie męski. Całe szczęście, że to nie rycerz, pomyślała Rossaline. Całe szczęście, bo mogłyby być kłopoty. Patrzyła jak jeździec zdejmuje kamizelkę i mocuje się z rzemiennym zapięciem koszuli. Widziała chłopca, wciąż jeszcze chłopca, który miał przed sobą całe życie.
- Ale jakie to życie? – szepnęła do siebie. – Na zapchlonej wsi!
Szybko jednak zreflektowała się, świadoma, że nawet ludzie, ta obca, wciąż zadziwiająca rasa, mają prawo do istnienia. Czy w zamku, czy w zagrodzie, nie powinno ją to obchodzić. Jednak głód był silniejszy. Nie możesz znów tego zrobić, powtarzała w myślach. Pozwól temu chłopcu odejść w spokoju.
- Nie potrafię! O Bogini, nie potrafię! To silniejsze ode mnie. – odpowiadała na głos, lecz wciąż niesłyszalna dla młodzieńca. – Tak, on ma prawo żyć. Ma prawo żyć w swojej wiosce, w mieście czy w pałacu. Choćby i wieży! Ale teraz jest u mnie! W lesie, w którym drzemie pradawna moc. Moc moich przodków!
Rossaline, ośmielona wibrującą magią, pochyliła się na drzewie gotowa go skoku. Chłopiec wciąż szarpał wiązania swojej koszuli. To już ostatni raz, pomyślała elfka, napinając mięśnie i wytężając wzrok. To już naprawdę ostatni raz.
Szybkim, płynnym ruchem dała susa w dół, bezszelestnie lądując za plecami ofiary. Robert nie zdążył się odwrócić. Nie zdążył zobaczyć alabastrowo białej skóry, płomiennych włosów ani bursztynowych, bezdennych oczu swojej zabójczyni. W ostatniej sekundzie świadomości, nim sparaliżował go wampirzy jad, zdołał jedynie pomyśleć, że jednak stara Branna miała rację. Ta wiedza nie mogła go już uratować. Rossaline wbiła ostre jak sztylet zęby w kark Roberta i sycąc się gorącą, czerwoną krwią patrzyła, jak uchodzi z niego życie.
Gdy minęła początkowa ekstaza, elfka poczuła wielki żal. Znów to zrobiłam! Znów nie udało mi się opanować tego potwornego instynktu. Ilu jeszcze niewinnych zginie przez tą straszną klątwę?
- Nie zasłużyłeś na taką śmierć. – powiedziała, spoglądając na pozbawionego życia Roberta. – Nie mogę cofnąć swojego uczynku, ale mogę przynajmniej dać Ci godny pochówek.
Z oczyma pełnymi łez, jednym prostym zaklęciem usypała niewielki kurhan, przykrywający ciało swojej ofiary. Kolejne wystarczyło, aby kurhan obrósł dzikim kwieciem i skrył na zawsze jej zbrodnię przed wszystkimi, zapuszczającymi się do Dzikiego Lasu.
- Niech bogowie mają twoją duszę w opiece. – z tymi słowami na ustach odwróciła się i odeszła przed siebie, byle jak najdalej od strumienia, jak najdalej od lasu. Na granatowoczarnym niebie wciąż skrzyły się gwiazdy.
- To był naprawdę ten ostatni raz.
oceny: bardzo dobre / znakomite
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre