Przejdź do komentarzyDrakońska wymiana
Tekst 3 z 8 ze zbioru: 2015
Autor
Gatunekpoezja
Formawiersz / poemat
Data dodania2018-10-01
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1229

Na drugim roku studiów stypendium otrzymałem.

Na czwarty semestr na wymianę pojechałem.

Celem mojej podróży była Azja Wschodnia -

Bezpieczniejsze miejsce niż islamska zachodnia.

Singapur był czystym i nowoczesnym państwem,

Gdzie żaden student nie był źle widzianym chwastem.

Bardzo mile nas bez wyjątków powitano

I po całym campusie zakwaterowano.

Zamieszkałem w przeogromnym akademiku,

Gdzie zdolnych, młodych studentek było bez liku.


Już na pierwszej imprezie dość pobalowałem

I wielu ludzi z innych krajów poznałem.

Nad ranem nie chciało mi się dopijać piwa.

Zostawiłem je na murku. Minęła chwila.

Zostałem z pokoju przez głośnik wywołany.

Byłem wtedy jeszcze dosyć mocno nachlany.

Okazało się, że policja na mnie czeka!

Zamęt wywołała zostawiona butelka.

No trudno. Stało się. Zapłacę zaraz mandat.

Zupełnie jak w Warszawie w okolicach Kabat.

Sięgnąłem po portfel. Spytałem, ile płacę,

Lecz chciano mnie przesłuchać na komisariacie…


Zaniepokojonego zawieźli mnie więc tam.

Miałem złe przeczucia - na policji całkiem sam.

Powiedziałem wszystko. Przyznałem się do winy.

Zamiast Singapuru winienem wybrać Chiny…

Wyciągnąłem portfel. Znów spytałem o koszty

I usłyszałem, że czeka mnie kara chłosty!

Że co, proszę?! W dwutysięcznym szesnastym roku?!

Gdy można latem szusować na krytym stoku?!

Tam, gdzie ponad chmury wyrosły szklane domy?!

Gdzie czyste środowisko spełnia wszelkie normy?!

Myślałem, że to może jakiś senny koszmar,

Który spowodował będący w brzuchu browar,

Ale chłód stalowych kajdanek był prawdziwy,

A smród w nocy w więzieniu jeszcze bardziej silny.

Nigdy jeszcze nie byłem aż tak przerażony,

Przez brudasów skośnookich tam osaczony.

Nie potrafili oni mówić po angielsku,

Co dodatkowo sprzyjało memu nieszczęściu.


Nie zmrużyłem oka przez całą noc w tym miejscu.

W końcu rano, gruby strażnik stanął przy wejściu.

Zabrano nas na plac, ustawiono w kolejce.

Mi przypadło otrzymać jedenaste miejsce,

A zgodnie z wyrokiem miałem dostać razów sześć.

Rozebrano nas do naga. Nie dano nic jeść.

Każdy otrzymał przepaskę zasłaniającą przód.

Przynajmniej nikt nie patrzy tutaj na cudzy fiut.

Wkładano też ochraniacz z dziurą na pośladki

I szło się od razu na plac, bez zbędnej gadki.

Skazaniec opierał się o jakby stojaki,

A razy wymierzał mu kijem mistrz sztuk walki.


Zahipnotyzowany na chłostę patrzyłem

I wraz z innymi po chińsku razy liczyłem.

Cios powtarzano, gdy kat trafił w osłonkę.

Po pięciu, tyłek przypominał mielonkę.

Wielu z nich krzyczało przeraźliwie po razach;

Robiło pod siebie jak przy najgorszych karach.

Po chłoście delikwentem lekarz się zajmował -

Pocięte pośladki odkażał i smarował.

Za chwilę i mnie miała czekać ta sekwencja.

Ze strachu moja duma stała się dziewczęca.

Spanikowany rzuciłem się do ucieczki,

Przeskakując przez biurko, gdzie leżały teczki.

Biegłem, błędnie szukając wyjścia na ulicę,

Nie bacząc, że z gołym tyłkiem i na tę hicę.

Strażnicy dopadli mnie jednak momentalnie.

Do samej chłosty trzymali mnie pod ramię.

Jeden z nich prosto do ust pistolet mi włożył.

Płacząc, śliniłem lufę. Żebym jeszcze pożył…

Przede mną jeszcze tylko trzech mężczyzn zostało.

Paru tych wcześniejszych samodzielnie nie wstało.

Z rozkwaszonymi rzyćmi leżeli na pryczach.

Nie zapomną nigdy o sztywnych, mokrych biczach.

Już tylko jeden przede mną niedolę dzieli.

Przypominało to kolejkę do spowiedzi,

Acz kara była jawna i drastyczna w skutkach.

Czy będę mógł w ogóle siedzieć na półdupkach?

Ponoć głębokie rany długo się ślimaczą;

Powstałe blizny nawet chirurgów zniesmaczą.

Odmówiłem modlitwę do Boga samego,

By mnie ratował z tego kraju szatańskiego.

Nic się lecz nie stało i przyszła moja kolej.

Gdy podszedłem, w kroczu zrobiło mi się luźniej.

Posikałem się jak dziecko na widok bicza,

Prężącego się w dłoniach lokalnego mistrza.

Ociekał zwilżony wodą i krwią chłostanych,

Zupełnie jak po moich nogach posikanych.

Strażnik w mundurze był jak faszystowski ducze.

Przy pasie dzierżył broń i zardzewiałe klucze.

Gdy zostałem zamocowany do stojaków,

A do pracy szykował się już jeden z katów,

Pół godziny przerwy zostało zarządzone!

Chyba oni wszyscy mają nasrane w głowie!

Musiałem przez ten czas świecić tyłkiem na słońcu!

Wolałbym już dostać, niż czekać w tym gorącu.

Nad swym życiem się za ten czas zastanawiałem

I nad czekającym mnie za lada koszmarem.

Myślałem jak mam znieść ten straszny ból palący.

Czy mogłem się odwołać choćby do starosty?


Dłużyło się okrutnie to oczekiwanie.

Przez własną głupotę skończyłem tu tak marnie.

Gdy myślałem, że wreszcie nadszedł czas mej kaźni,

Na plac weszli ładnie ubrani ludzie ważni.

Rzucili okiem na mój tyłek jeszcze gładki

I wyciągli z dokumentami jakieś teczki.

Gdy zapoznał się z nimi na spokojnie nadzorca,

Oznajmił że odwołana została chłosta.

Samorząd studencki w porę interweniował

I wpłacił kaucję. Nikt mojej sprawy nie olał.

Wyprowadzali mnie już w pełni ubranego.

Ujrzałem smutną twarz każdego skazanego.

Trzaski i jęki usłyszałem już po wyjściu.

O własnych siłach bym nie szedł po ciężkim biciu.

Ponoć o wszystkim Prezydent Duda się dowiedział

I na Twitterze w mym imieniu apelował:

„Weźcie tam nie chłostajcie mojego rodaka.

Jak tylko wróci do Polski, czeka go draka”.

Nie miał on jednakże mocy mnie ułaskawić,

Jeśli tutejszy sędzia chciał mi lanie sprawić.


Po wszystkich formalnościach do siebie wróciłem

I od razu lot do Polski zabookowałem.

Przynajmniej zostałem gwiazdą akademika.

Spośród miejscowych, nikt w sprawę mocno nie wnikał.

Myśleli, że dostałem. Chcieli widzieć rany!

Ale na szczęście nie zostałem przecież zlany.

Nie był to jednak koniec moich wschodnich przygód.

Miałem dopiero doświadczyć tutejszych wygód…


Na jednej z ostatnich imprez znów się upiłem

I z miejscowym studentem mocno pobiłem

Nie umiałem powiedzieć czegoś po angielsku,

A on mnie wyśmiał, klepiąc ręką po pysku.

Szarpając z nim, wybiłem szybę na portierni.

Wtedy na policję zadzwonili odźwierni.

Znowu wylądowałem na komisariacie.

Usłyszałem wyrok. Puściły mi zwieracze.

Skazano mnie znowu na sześć uderzeń kijem!

Zmierzając do celi krzyczałem i się wiłem.

Miałem dostać chłostę w ciągu trzech następnych dni.

Kiedy dokładnie oberwę nie rzeczono mi.

Głową w mur tłukłem przeklinając swą głupotę,

Gdy patrzyły na mnie w celi osoby żółte.

Strażnicy dawali mi ryż i brudną wodę.

W trzeci dzień wywołano z celi mą osobę.

W kolejce do chłosty stało mężczyzn dwudziestu.

Wyrok był prawomocny. Nikt nie wniósł protestu.

Lekarz osłuchał mnie i dał mocnego klapsa.

Mogłem już wczoraj nie dopijać tego sznapsa…

Tym razem w mej sprawie nikt nie interweniował.

Patrzyłem jak kolejno każdy z mężczyzn bolał.

Po godzinie trzasków i jęków przyszedł mój czas.

Nie byłem ostatni – za mną czekał ludzi las.

Jak mogłem doprowadzić do powrotu tutaj?!

Jeżeli jesteś wrażliwy, dalej nie czytaj…


Przykuto mnie znowu do specjalnych stojaków.

Do pracy przygotowało się dwoje katów.

Nadzorca zawołał „Ji!”, co znaczyło „Jeden!”.

I pomyśleć, że sądziłem ten kraj za eden…

W pierwszej chwili poczułem samo uderzenie.

Po sekundzie ból rozlał się po całym ciele.

Był tak silny, jakby pośladki podpalono.

Wciąż narastał, gdy drugi raz mnie uderzono.

W tym momencie puściły mi wszystkie zwieracze.

Nie miałem tchu, żeby krzyczeć po każdym bacie.

Czułem, że mógłbym wspiąć się po pionowej ścianie,

Gdyby wtedy mogło ominąć mnie to lanie.

Nadzorca wypluł „Sy!”, co znaczyło „Cztery!”

Drugi kat wziął kij i przejął tym samym stery.

Ponoć „cztery” brzmiało jak „śmierć” w języku chińskim.

Czułem się zarzynany jak gatunek świński.

Jedynie we włosach nie czułem wtedy bólu.

Wrzeszczałem rozpaczliwie jak zamknięty w ulu.

Nie spostrzegłem, gdy chłosta dobiegła końca.

Zabrano mnie z promieni gorącego słońca.

Trafiłem do jakiejś brudnej sali medycznej.

Pozostawiałem za sobą krople krwi liczne.

W lustrze obejrzałem zmasakrowaną pupę.

Krew zmieszana z gównem przypominała zupę.

Lekarz oczyścił ją szczotką z mięsnych kawałków

I polał ją spirytusem wśród moich wrzasków.

Potem posmarował ją jakąś żółtą maścią.

Omdlały chwiałem się stojąc jak nad przepaścią.

Później leżałem kilka godzin w dużej sali

Z innymi więźniami, którzy często stękali.


Wieczorem wypuścili mnie z tyłkiem w bandażach

Oraz dokumentami o grzywnach i marżach.

Miałem ochotę podrzeć te wszystkie papiery,

Ale za to groziły ekstra razy cztery.

Dotarłem obolały do akademika.

Czy prowadzona tutaj chłosty polityka,

Gwarantuje porządek oraz nowoczesność?

Zapewne tak też jest oraz zasadom wierność.

Inni studenci stali się dość przestraszeni.

Wracali do domów mą historią spłoszeni.

Ja także wróciłem, choć nie wiem jakim cudem.

Siedziałem na przemian raz jednym raz drugim udem.

Nie mogłem normalnie wysiedzieć w samolocie.

Rany mi pękały, zostawiłem plam krocie.

Otrzymałem jednak o chłoście zaświadczenie,

Dzięki czemu mogłem liczyć na zrozumienie.

Męczarnią też były wizyty w toalecie.

A zwłaszcza po solidnym i tłustym kotlecie.

Starałem się nie jeść, by rzadko robić kupę,

Ale musiałem czasem zjeść chociażby zupę.

Pokrwawioną deskę wtedy pozostawiałem.

Cudem zakażenia wszelkiego uniknąłem.


Nigdy więcej już na wschód nie podróżowałem.

A na studiach celująco finiszowałem.

Blizny mojej pupy nigdy nie opuściły.

U każdej partnerki zapytania budziły.

Wszystko to przestało być jednakże zabawne,

A sprawy stały się jeszcze bardziej koszmarne.

Pewien student z akademika wypadł pijany,

A jego kumpel niesłusznie był oskarżany.

Niewinny otrzymał razów dwadzieścia cztery

I wykrwawił się na środku więziennej sfery.

Program wymian do Singapuru zawieszono.

I przez długie lata w ONZ się sądzono.

Jaki więc będzie morał tejże opowieści?

Nie śmieć i się nie bij, jeżeli nie chcesz cierpieć.



  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×