Przejdź do komentarzyUrlopowa miłość
Tekst 4 z 5 ze zbioru: Opowiadania erotyczne
Autor
Gatunekromans
Formaproza
Data dodania2018-10-12
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2355

Urlopowa miłość


Ostatni dzień urlopu. Marta kończy pakować swoją walizkę. Nazajutrz, zaraz po obiedzie, rusza w drogę powrotną do domu. Nie była zadowolona z tego powodu. Mazury bardzo się jej podobają. Pokój w pensjonacie też. Jest przestronny, zadbany, wygodny. Niosąc z łazienki kosmetyki, rozmyśla nad swoimi wrażeniami z urlopu. Żadnych większych wrażeń nie miała, to prawda. Nic szczególnego się nie wydarzyło. Ale narzekać też nie może. Odpoczęła. Naprawdę odpoczęła. Po ostatnich przeżyciach w firmie z mobbingiem w roli szefa w tle, należał jej się odpoczynek i spokój. Cieszyła się, że jak wróci do pracy szefa już nie będzie. Wygrała z nim sprawę w sądzie. Został zwolniony dyscyplinarnie. Dobrze mu tak. Wszyscy pracownicy firmy byli też tego zdania i trzymali jej stronę. Znali dobrze jego zapędy. Jednak do tej pory żadna kobieta nie odważyła mu się przeciwstawić. A co dopiero do sądu podać. To była Marty mała satysfakcja. Fakt, że w międzyczasie zerwała ze swoim chłopakiem, który również pracował w tej samej firmie. No ale teraz już tego nie żałuje. Więcej, uważa nawet, że to dobrze, iż tak się stało. Facet okazał się być wielkim tchórzem. Nawet nie próbował ją bronić przed zwyrodniałym szefem.

Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. Pobiegła otworzyć. W drzwiach stał młody mężczyzna, którego znała już z widzenia. Widziała go każdego wieczoru na przystani jak podpływał jachtem. Nawet bardzo się jej podobał. Nie robiła jednak nic, aby nawiązać z nim kontakt. Nie po to przyjechała na Mazury. Chciała tylko odpocząć. Mężczyzn miała dosyć na długi czas.

— Witam, nazywam się Martin! — odezwał się mężczyzna i uśmiechnął się do niej szeroko. Przyszedłem się spytać, czy nie miałabyś ochoty na ognisko na wyspie? Wybacz moją śmiałość… Drogo mnie ona kosztowała, zanim się na nią zdobyłem... Ale pomyślałam, że muszę spróbować… Bardzo mi się podobasz. Od pierwszego dnia, kiedy cię tylko zobaczyłam. Wcześniej nie miałem tyle śmiałości, żeby do ciebie podejść. No ale w końcu się na nią zdobyłem, bo domyśliłem się, że jutro z pewnością wracasz do domu. Pomyślałem więc, że muszę spróbować, bo jak nie, całe życie będę miał do siebie o to żal.

Marta była tak zaskoczona widokiem tego akurat mężczyzny u swoich drzwi, a jeszcze bardziej tym, co mówił, że przez jakiś czas stała z rozdziawioną buzią i słowa z siebie wydusić nie mogła. Wreszcie doszła jakoś do siebie i zaprosiła go do pokoju. Sama sobie się dziwiła, że tak postąpiła. W końcu nie znała faceta. Ale jakoś, nie wiedzieć czemu, od razu poczuła do niego ufność. Porozmawiali chwilę o Mazurach, o pogodzie… o wszystkim i o niczym, no i umówili się na wieczorne ognisko. Marta zaoferowała się kupić kiełbaski i zrobić surówkę warzywną. Martin protestował, bo sam chciał wszystko kupić, ale w końcu się zgodził i pozostało mu do kupienia jedynie napoje. Umówili się na godzinę 18-tą na przystani dla jachtów.

Kiedy Martin wyszedł z pokoju, Marta na powrót usiadła w fotelu, by zebrać myśli. Była bardzo zaskoczona tą nagłą sytuacją. Poczuła jednak ogromne podniecenie. I to podniecenie spowodowało, że nagle zerwała się z fotela i jak uskrzydlona pobiegła do sklepu po zakup wszystkich składników do swojej ulubionej surówki, z nadzieją, że i Martinowi będzie smakowała. Po godzinie była już z powrotem w swoim pokoju. Pożyczyła od właścicielki pensjonatu przybory kuchenne i plastikowe pojemniczki i swój pokój zamieniła w kuchnię. Zabrała się za przygotowywanie surówki. Seler starła na tarce na wiórki, jabłko i ogórek pokroiła na małe kawałki, cykorię na większe. Wszystkie składniki wymieszała i doprawiła czosnkiem, solą odrobiną cukru, i na koniec polała jogurtem. Kiełbaski ponacinała nożykiem i w nacięcia powtykała po kawałeczku boczku, cebulki i papryki. Dochodziła 17:30, kiedy była już gotowa ze wszystkim. Surówka i kiełbaski pięknie zapakowane w pojemniczkach, tylko jeszcze odpowiednio się ubrać, i może wychodzić na spotkanie z Martinem.

Punkt 18-ta zjawiła się na przystani. Już z daleka widziała przycumowany jacht Martina i jego samego jak macha do niej ręką, i wreszcie jak wyskakuje na pomost. Ciągle nad wyraz podniecona tą nową dla niej sytuacją, podeszła do niego. Martin ze szczęśliwą miną odebrał od niej cały ekwipunek i pomógł wejść na pokład jachtu. Na początek zaproponował jej małą przejażdżkę jachtem po jeziorze. Marta od razu na to przystała, gdyż nigdy jeszcze jachtem nie pływała.

Kiedy tak żeglowali dookoła wysepki, Marta nie mogła oczu od Martina oderwać. Od jego wspaniałej sylwetki. Podziwiała jego naprężone muskuły i jak świetnie sobie radzi z żaglami i sterem. Nie czuła żadnego lęku. I to ją najbardziej dziwiło.

Po przeszło dwóch godzinach pływania, dotarli do wysepki i Martin zaprowadził Martę do miejsca na ognisko.

— O rany, a ty kiedy to wszystko zrobiłeś? Pozostało jedynie podłożyć ogień i można zacząć piec kiełbaski… — zawołała zaskoczona Marta. — Ojej, i nawet taką dużą stertę chrustu na zapas nazbierałeś!

— Wyobraź sobie, że to wszystko przygotowałem zanim odważyłem się do ciebie pójść… To takie psychofizyczne zadziałanie na samego siebie — zaśmiał się Martin.

Ognisko było wspaniałe. Ogień trzaskał przyjemnie, co rusz strzelając iskierkami w powietrze. Dookoła słychać było śpiew ptaków, cykanie świerszczy, w oddali rechot żab.

Zapadał już zmierzch, kiedy Marta i Martin po zjedzeniu wszystkiego co do zjedzenia mieli, wyłożyli się przy ognisku z kubkami szampana w ręku. Martin się postarał, w restauracji przy przystani kupił najdroższego jakiego tylko mieli. To nic, że teraz piją go z plastikowych kubeczków. W tak cudownej atmosferze smakuje jeszcze lepiej niż z drogiego szkła. Zajadali też truskawki, które Martin specjalnie do szampana kupił, i rozmawiali. Marta dopytywała się Martina o jego wrażenia jako samotnego żeglarza po mazurskich jeziorach. Martin z przyjemnością opowiadał. Przy okazji Marta dowiedziała się też, że na ten miesięczny rejs Martin chciał się wybrać ze swoją dziewczyną, z którą był od pół roku, ale w końcu ona okazała się być zwykłą lalką dyskotekową. Niczym więcej. O żadnym urlopie na jachcie słyszeć nawet nie chciała, bo jak mówiła, to nie dla niej, i że połamać sobie paznokci na byle jakiej łajbie nie zamierza.

— Powinnam być wdzięczna jej głupocie, bo dzięki niej, ja mogę być z Tobą — zaśmiała się Marta i roztarła truskawkę Martinowi na policzku.

— Och, ty! Chcesz bym wyglądał jak Indianin? — Martin złapał za kilka truskawek naraz i w odwecie porozcierał je na twarzy Marty. — Bawimy się w Indian, czy wolisz maseczkę odżywczą?

Oboje zaczęli się tarzać po ziemi i rozcierać sobie nawzajem pozostałe jeszcze truskawki. Kiedy już ich brakło, buchnęli gromkim śmiechem, bo dopiero wtedy dokładnie zobaczyli swoje twarze.

— No, teraz wyglądamy rzeczywiście jak Indianie — wyła ze śmiechu Marta. — Martin, marsz do wody, bo jak ta maź na nas zastygnie i zesztywnieje, nie będziemy mogli rozmawiać.

Marta zwinnym ruchem ściągnęła z siebie bluzę i dżinsy, i pozostając jedynie w bluzeczce na ramiączkach i w dolnej części stroju kąpielowego, pobiegła do jeziora. Martin pobiegł za nią, zrzucając po drodze swoje dżinsy i T-shirt. Kiedy do niej dobiegł, stała w wodzie zanurzona po pas. Mokre kosmyki włosów oblepiały jej twarz. Na rzęsach drgały kropelki wody. Bluzeczka przylegała jej do ciała i stała się niemal przeźroczysta. Jej piersi widać było zupełnie wyraźnie. Wyglądała tak fascynująco, tak pociągająco, że Martin miał ochotę chwycić ją w ramiona i mocno przytulić.

— Popływamy? — Marta zaproponowała kusząco i zanurzyła się po szyję.

Martin wolniutko zbliżał się do niej. Marta wynurzyła się na powrót, ale odwróciła się tyłem. Martin zobaczył, że jej ramiona drżą z chłodu. Stanął tuż za nią, i wtedy… Marta nagle się odwróciła i przylgnęła do niego całym ciałem. Martina aż dreszcze z podniecenia przeszły. Jej rozchylone, wilgotne usta zapraszały do pocałunku. Spostrzegł, że po jej brodzie spływa samotna, przejrzysta kropla. Zdjął ją końcem języka i przesunął po swej dolnej wardze. Czuł, że palce Marty coraz mocniej zaciskają się na jego ramionach. Przywarł ustami do jej ust, zsuwając jednocześnie ramiączka jej bluzeczki i majteczki z kostiumu. Wtedy ona płynnym ruchem oderwała nogi od dna i otoczyła nimi jego nagie biodra. Martin nawet przez moment się nie zastanawiał, czy wolno mu skorzystać z zaproszenia. Wsunął się w nią, zaciskając dłonie na jej krągłych pośladkach. Marta w wodzie stała się lekka jak piórko, wchodził w nią łagodnym, powolnym rytmem. Marta jęknęła, objęła go mocniej, pozwalając mu dotrzeć jeszcze głębiej. Zatracili się w rozkoszy… Tak bardzo, że Martin stracił wreszcie równowagę i z głośnym pluskiem osunęli się do wody. Kiedy się wynurzyli, ciągle byli wtuleni w siebie. Zaczęli się śmiać. Wreszcie Martin chwycił Martę za rękę i pociągnął w stronę jachtu. Na jachcie wziął ją na ręce i zaniósł na koję. Nachylając się nad nią, dotykał jej gładkiej szyi. Przesuwał palce po wilgotnej, napiętej skórze. Językiem drażnił jej sterczące, ciemno-różowe sutki. Dłońmi zapamiętale pieścił jej brzuch i pośladki. Przesunął rękę nieco niżej. Marta nie protestowała. Sama była zaskoczona swoją reakcją. Nie znała siebie takiej, ale w tym momencie nawet znać nie chciała. Pragnęła jedynie żyć chwilą. Rozkoszną chwilą. W odpowiedzi na ruch Martina z westchnieniem rozsunęła uda i sięgnęła ręką do jego podbrzusza. Martin usiadł, i opierając się o ścianę kabiny, pociągnął Martę na siebie. Marta objęła kolanami jego uda, ramiona zarzuciła na szyję… I znów stali się jednością. Martin gładził jej plecy, a ona wpijała się ustami w jego wargi. Wreszcie zamarli w bezruchu, czując jednocześnie przepływające przez nich fale orgazmu...


* Publikuję tutaj tylko fragment opowiadania, ponieważ opowiadanie to zostało już wydane.

  Spis treści zbioru
Komentarze (6)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Harlekin.
Pazura nie ma.
avatar
A mój Harlekin, Dog Harlekin, pazury miał, że ho, ho! :D
Pazur jest, czy go nie ma, ludzie to czytają... A potem oceniają. Tak już jest i będzie.
Miłego Wochenende Ci życzę... z pazurem!
avatar
I fajnie.
To właśnie ludzie czytają.
avatar
I oto chodzi, Puszczyk. Po to piszemy, żeby ktoś to czytał. :)
avatar
To urlopowa miłość

(patrz tekst i wszystkie tytuły)


w jej klasycznym brukowym wydaniu. Nie znamy rozwoju dalszych wydarzeń w miłosnym związku Marta-Martin, ale chyba niewiele pomylimy się,

trawestując refren słynnego evergreen`u,

gdy powiemy:

Piękna ona, piękny on,
a taka brzydka miłość ;(

(porównaj Grażyna Łobaszewska "Brzydcy" 1987 r.)
avatar
Zadanie domowe /do odrobienia w domu/:

Dlaczego ten typ literatury - romans - to najczęściej brukowiec?
© 2010-2016 by Creative Media
×