Autor | |
Gatunek | romans |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-10-17 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2043 |
Poniedziałkowe randez-vous
Był poniedziałek. Okropny dzień. Najgorszy dzień tygodnia dla wielu ludzi. Dla Karoliny również. Nawet będąc na urlopie, Karolina jakoś dziwnie tego dnia nie lubiła. Pewnie z przyzwyczajenia. A akurat tamten poniedziałek, wydawał się jej jeszcze okropniejszym poniedziałkiem, ponieważ po całotygodniowej walce z potężnym przeziębieniem wróciła do pracy. W pracy czekało na nią multum zaległości. Urobiła się straszliwie. Dodatkowo ta szaruga jesienna źle na nią wpływała. Od rana lało jak z cebra. Szaro, mokro, chłodno, brzydko. Niby to nic dziwnego, wszak już jesień, ale Karolina i jesieni nie znosiła. Zwłaszcza takiej. Smutnej i płaczącej deszczem od rana.
— A niech to szlag trafi! — burknęła sama do siebie, wychodząc z biurowca swojej firmy.
Ulica tonęła w deszczu. Karolina, garbiąc się, rozłożyła parasol i skierowała swe ociężałe kroki do pobliskiego supermarketu. Musiała zrobić jeszcze zakupy przed powrotem do domu. Lodówkę miała niemalże pustą. Przez cały tydzień choroby nie wychodziła z domu. Wprawdzie jej syn Błażej coś tam w tygodniu z podstawowych artykułów kupował, ale do przyrządzenia obiadu nie miała już nic. Zła była jak osa, że musi w taką pogodę łazić po ulicy wśród tłumu przemoczonych przechodniów. Najchętniej wsiadłaby już do autobusu, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Nie czuła się dobrze. Była osłabiona chorobą, a pogoda dodatkowo potęgowała jej złe samopoczucie. Poczucie obowiązku nakazywało jej jednak zrobić zakupy. Musi przecież wreszcie jakiś porządny obiad ugotować synowi. Błażej w poniedziałek po lekcjach ma od razu trening, wróci więc wygłodniały okrutnie.
Kiedy dotarła do supermarketu, była już pewna, że żadnych większych zakupów robić nie będzie. Odechciało się jej całkowicie. Buty miała przemoczone. Było jej zimno. Poczuła się jeszcze bardziej osłabiona. Dreszcze przelatywały jej po plecach. Czoło zrosił zimny pot. Nie brała nawet wózka na zakupy. Nerwowym ruchem chwyciła za koszyk i poczłapała do środka.
Po dziesięciu minutach była już gotowa z zakupami. Kupiła jedynie pieczywo, masło, ser, a na obiad: kurczaka, trochę jarzyn i ziemniaki. Ustawiła się do kolejki przy najmniej obleganej kasie, zastanawiając się jeszcze na szybko, czy czegoś jej w domu na już nie brakuje. Przypomniało jej się, że proszek do prania jest na ukończeniu. Odruchowo odwróciła się by sprawdzić jak daleko ma do stoiska chemicznego. Odległość wydała jej się nie do pokonania. Nie dzisiaj. Nie w takim dniu. Odwracając się na powrót twarzą do kasy, w kolejce przy kasie obok, zauważyła mężczyznę, którego widziała parę godzin temu na korytarzu biurowca. Mężczyzna patrzył na nią i uśmiechał się. Zawstydziła się. Czuła się fatalnie. Miała wrażenie, że fatalnie też wygląda. Wstyd ją ogarniał coraz mocniej, dając swój wyraz piekącym rumieńcem na spoconej wcześniej twarzy. Pewnie dlatego, że mężczyzna był bardzo przystojny i elegancki. Zauważyła to już na korytarzu biurowca, kiedy szła po kawę do automatu, ale że czuła się źle, nawet na moment się nie zastanowiła kto to taki. W innym dniu z pewnością choćby oko dyskretnie na nim zawiesiła. Zawsze jej się podobali tacy zadbani mężczyźni. Ale teraz, kiedy się tak fatalnie czuła, wolałaby żadnego takiego nie widzieć. A ten oto, jeszcze się do niej uśmiecha. Karolina poczuła, że rumieniec nabiera na sile, szybko spuściła więc wzrok, i udając że nagle zainteresowała ją reklama nowych artykułów, wlepiła oczy w wiszący nad kasą plakat. Marzyła, aby jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz.
Po uregulowaniu należności za zakupione artykuły i załadowaniu ich byle jak do swojej torby, Karolina szybkim krokiem skierowała się do wyjścia. Pech chciał, że kiedy wychodziła już ze sklepu, jakiś dwóch chłopaczków, wbiegając do środka, wytrąciło jej torbę z rąk. Prawie cała zawartość jej torby wysypała się na posadzkę. Najgorsze, że siatka z ziemniakami pękła i ziemniaki porozlatywały się w różnych kierunkach. Karolina wściekła się okrutnie. Natychmiast się pochyliła i nerwowo zaczęła zbierać rozsypane artykuły, klnąc w duchu nawet nie tyle na niesfornych chłopców, co na poniedziałek. Nagle usłyszała nad sobą czyjś głos. Męski głos.
— Co za utrapienie z takimi łobuzami. Nie dość, że wpadają na ludzi, to jeszcze nawet nie przeproszą.
Karolina natychmiast popatrzyła do góry, i aż zamarła. Nad nią stał nie kto inny, a właśnie ten przystojny mężczyzna. Jej wściekłość natychmiast ustąpiła miejsca zawstydzeniu.
— Proszę się podnieść — rzekł przystojny mężczyzna, podając Karolinie dłoń. — Ja pani wszystko pozbieram. Nie uchodzi by tak piękna dama pochylała się pod nogami tylu ludzi.
— Ależ to nic… dam radę… to nic — jąkała się Karolina zawstydzona już do granic możliwości.
— O nie, nie, ja pozbieram, proszę dać mi swoją torbę — nie ustępował mężczyzna.
Kiedy wychodzili razem ze sklepu, mężczyzna oprócz swojej torby z zakupami, ciągle trzymał torbę Karoliny. A będąc już na ulicy, ukłonił się szarmancko i rzekł:
— Przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się Robert Kownacki.
— Karolina Wierzyńska — niepewnym głosem przedstawiła się Karolina. — Miło mi.
— A wiem, wiem, jest pani księgową w naszej firmie — zaśmiał się pan Robert. — A ja jestem od tygodnia nowym zaopatrzeniowcem. Szef wszystkim mnie przedstawił, ale że pani była na chorobowym, miał przedstawić dzisiaj. Jednak coś mu wypadło i musiał wyjechać.
— Ach, to pan! Koleżanki mi mówiły, że mamy nowego zaopatrzeniowca, ale nie wiedziałam, że to pan.
— No to już się sami poznaliśmy. Wprawdzie nie w firmie, ale co to za różnica. Ważne, że już się znamy. A może da się pani zaprosić na kawę? Tu w pobliżu jest bardzo miła kawiarenka.
— Dziękuję za zaproszenie, ale nie wiem, czy to wypada tak od razu, z marszu…
— Ze sklepu, nie z marszu — zachichotał pan Robert. — Ależ oczywiście, że wypada.
Karolina jednak odmówiła, gdyż przypomniała sobie, że jej wygląd pozostawia wiele do życzenia, no i że Błażej niebawem wróci do domu. Musi mu przecież ugotować obiad.
Robert zaprosił Karolinę do swojego samochodu i zawiózł ją pod sam dom. Pod domem chwilę jeszcze posiedzieli w samochodzie i porozmawiali. Umówili się też na wspólne wyjście do kawiarni w najbliższy piątek.
Wspinając się po schodach do swojego mieszkania, Karolina rozmyślała nad tym dziwnym, niespodziewanym, ale w sumie bardzo przyjemnym spotkaniem z Robertem. Kiedy siedzieli jeszcze w samochodzie pod jej blokiem, dowiedziała się od niego, że jego żona zmarła przed pięcioma laty na raka. Że do tej pory jest wdowcem. Bezdzietnym. Nie związał się do tej pory z żadną kobietą. Robert opowiadał jej też, jak ciężkie chwile przeżywał po śmierci swojej ukochanej żony, i jakim wspaniałym człowiekiem ona była. Karolinę tak bardzo wzruszył los Roberta, że sama zaczęła zwierzać się ze swojego życia. Opowiedziała Robertowi o swoim nieudanym małżeństwie zakończonym przed dziewięcioma laty rozwodem. O tym jak sama musiała sobie radzić z wychowywaniem 18-letniego obecnie syna. Wspomniała też o tym, że przez cały ten okres nigdy jej nawet na myśl nie przyszło, aby się związać z innym mężczyzną. Że najważniejszy był dla niej syn, dom, praca, i że to wokół tych priorytetów do dziś dnia toczy się jej życie. Przyznała jednak szczerze, że od czasu, kiedy jej Błażej stał się dorosły i zaczął mieć swoje własne życie, coraz bardziej brakuje jej kontaktu z ludźmi. Brakuje jej przyjaznej duszy. Coraz częściej też odczuwa samotność.
Spotkanie w piątkowy wieczór było bardzo miłe. Karolina i Robert spędzili parę godzin w zacisznej kawiarence przy świecach. Nieustannie rozmawiali. Nie mogli się ze sobą nagadać. Opowiadali o swoim życiu, o swojej rodzinie, o swoich zainteresowaniach, wreszcie o swoich marzeniach. Karolina sama sobie się dziwiła, że aż tak bardzo otworzyła się przed obcym człowiekiem, ale czuła intuicyjnie, że może mu zaufać. A to odczucie bardzo ją cieszyło. Sprawiało przyjemną ulgę, że oto ona, po tylu latach, ma przed kim wyrzucić z siebie wszystko to, co leży jej na sercu i co przez tyle lat w sercu się nagromadziło. Podobnie odczuwał Robert.
To był początek ich serdecznej znajomości. Od tej pory spotykali się bardzo często. Chodzili razem do kina, do teatru, czasami na pływalnię. Często też wyjeżdżali samochodem Roberta za miasta, aby pospacerować po lesie. Oboje uwielbiali te swoje spacery na łonie natury. W pracy przed współpracownikami nie ujawniali swojej zażyłości. Nie chcieli wysłuchiwać komentarzy innych. Cieszyli się sobą, swoją przyjaźnią. Dla siebie jedynie pragnęli zachować tę słodką tajemnicę o rodzącym się między nimi uczuciu.
Od jakiegoś już czasu, Karolina zauważyła, że jej syn Błażej momentami uważnie się jej przygląda. Trochę ją to dziwiło, dlatego pewnego wieczoru spytała go wprost:
— Może mi powiesz wreszcie, dlaczego mi się tak przypatrujesz? Coś ze mną nie tak?
— Ależ tak, tak! Nawet bardziej niż tak! — zachichotał Błażej. — No dobra, powiem, skoro Ty sama nic nie mówisz… Otóż wydaje mi się, moja kochana mamciu, że masz kogoś… Faceta mam na myśli… Bo nigdy przedtem nie widziałem cię w tak promiennym nastroju. Nigdy przedtem też nie dbałaś aż tak o siebie. Odmłodniałaś. Wyładniałaś. To się widzi… i czuje. No to jak? Kto to jest? Powiesz mi wreszcie?
Karolina, wsłuchując się w słowa syna, na moment oniemiała. Nie przypuszczała, że to jej dziecko jest już na tyle dorosłe, żeby zauważać takie rzeczy. No i co tu ukrywać, poczuła się trochę zawstydzona. Zorientowała się jednak w mig, że to już czas, aby synowi powiedzieć prawdę. Uśmiechnęła się, nabrała powietrza, i powiedziała:
— Wiesz, Błażejku, nawet mi na myśl nie przyszło, że ty cokolwiek możesz po mnie poznać. Ale to miłe… Znaczy, że interesujesz się matką… Tak, masz rację, poznałam wspaniałego człowieka, dzięki któremu moje życie nabrało barw. I nie będę ukrywać, że czuję się szczęśliwa.
Karolina z wypiekami na twarzy opowiedziała Błażejowi kto to jest Robert i jak się z nim poznała. Ku jej radości, Błażejowi Robert się spodobał. Zaproponował nawet, ażeby spotykali się również i u nich w domu. Powiedział, że pragnie, aby jego matka była szczęśliwa. Zaś na koniec ich rozmowy, śmiejąc się, kilka razy powtórzył, że się postara nie być o Roberta zazdrosnym. Wreszcie wycałował Karolinę z każdej strony, i chichocząc coraz głośniej, znikł za drzwiami swojego pokoju. Po chwili jednak wystawił głowę zza drzwi i dodał jeszcze, ale już poważnym głosem:
— Byleby był zawsze porządnym facetem i o ciebie dbał… bo jak nie, to ze mną będzie miał do czynienia... No!
Karolina tak bardzo była uszczęśliwiona rozmową z synem, że jeszcze tego samego wieczoru zatelefonowała do Roberta. Pragnęła jak najszybciej podzielić się z nim dobrymi wieściami. Nigdy przed nim nie kryła, że obawia się reakcji Błażeja.
Od tej pory zaczęli się spotykać również i w domu Karoliny. Pewnej niedzieli, kiedy pod wieczór Robert zjawił się u Karoliny, Błażej akurat wychodził z domu. Nie omieszkał jednak się z Robertem przywitać. Poklepał go serdecznie po ramieniu, dając tym wyraz swej aprobaty, a naciskając już klamkę u drzwi, wesoło zawołał:
— Wychodzę do Marcina, posłuchać muzyki z kumplami… Wrócę około 21-szej. A będąc już na schodach, zawył na cały głos: — Dziecka nie ma… chata wolna… oj, będzie bal!
Po raz pierwszy Karolina mogła być z Robertem w domu sam na sam. Poczuła się dziwnie podniecona. Całym sercem czuła, że się zakochała w Robercie, i że każda spędzona z nim chwila, jest dla niej czymś wyjątkowym. Przy nim czuła się jak nowo narodzona. Przy nim czuła się prawdziwą kobietą. Coraz bardziej potrzebowała jego bliskości.
Robert również obdarzał Karolinę miłością, ale nie miał odwagi jej o tym powiedzieć. Pragnął przebywać w jej towarzystwie jak najczęściej. Pragnął jej bliskości, również i tej fizycznej. Tłumił jednak w sobie to pragnienie, gdyż nie chciał by go Karolina źle odebrała. Wierzył, że czas będzie dla nich łaskawy, że kiedyś dojdzie do ich zbliżenia. Czekał wytrwale.
Niedzielny wieczór zapowiadał się bardzo romantycznie. Obydwoje byli podnieceni swoją bliskością w zaciszu domowym. Kiedy po wspólnej kolacji przy świecach usiedli na sofie, Robert objął ramieniem Karolinę i zaraz potem zbliżył usta do jej ust. Karolina zamarła w bezruchu, lecz za moment poddała się jego pocałunkom. Poczuła jak jego język rozkosznie bada wnętrze jej ust, a uścisk jego ramienia nasila się. Pocałunki ich stawały się coraz intensywniejsze. Oboje czuli ogromne podniecenie. Coraz bardziej odczuwali wzmożoną potrzebę miłości fizycznej. I ta ich wzmożona potrzeba sprawiła, że oboje zapomnieli o jakichkolwiek wcześniejszych skrupułach. Karolina wsunęła drżące z podniecenia dłonie Robertowi pod koszulę. Wtedy Robert z westchnieniem rozkoszy niemalże bezwiednie zaczął rozpinać guziki jej bluzeczki. Ich podniecenie sięgało zenitu. Oboje czuli, że teraz, że już, że natychmiast staną się jednością… I wtedy, uszu ich dobiegł odgłos otwieranych drzwi wejściowych. Oderwali się od siebie jak rażeni piorunem. Cały romantyczny czar prysł w momencie niczym bańka mydlana. Przerażeni zaczęli poprawiać na sobie potargane ubranie i włosy. Nie zdążyli. Zobaczyli Błażeja jak wpada do pokoju, meldując już od drzwi:
— Skończyliśmy wcześniej, bo kumple wybierali się jeszcze na dyskotekę, a ja, jako wzorowy syn, kroki swe skierowałem prosto do domu.
W pokoju stołowym zapanowała konsternacja. Błażej widząc zmieszaną matkę, jak w pośpiechu zapina guziki bluzki, i nie dużo mniej zmieszanego Roberta, jak wciska koszulę do spodni, wycofał się natychmiast do swojego pokoju.
Karolina czuła się potwornie zawstydzona. Czuła się jak nastolatka przyłapana przez ojca na obściskiwaniu się z chłopakiem. Robert też się czuł zawstydzony, ale przede wszystkim czuł ogromne zakłopotanie, gdyż nie wiedział jak ma zareagować. Widział jak bardzo zmieszana jest Karolina. Próbował porozmawiać z nią, uspokoić, jednak rozmowa się między nimi nie kleiła. Karolina wzdychała ciężko i zakrywała twarz dłońmi. Robert czuł się zakłopotany jeszcze bardziej. Nie wiedząc co ma zrobić, po chwili wyszedł.
Następnego dnia, w poniedziałek, Karolina ciągle czuła się nieswojo. Nie mogła ochłonąć po niedzielnym wieczorze. Przez cały dzień w pracy bała się wyjść na korytarz, aby nie spotkać Roberta. Nie umiałaby mu w oczy spojrzeć. Na szczęście okazało się, że Roberta od południa nie ma w firmie, ponieważ wyjechał służbowo do hurtowni. Karolinie było to na rękę. Po skończeniu pracy, szybciutko przemieściła się na przystanek autobusowy, i za trzy kwadranse, wchodziła już do domu. Już w autobusie postanowiła nalepić pierogów. To ją zawsze uspokajało. Wiedziała, że Błażej z zawodów pływackich ma wrócić do domu dopiero około 20-tej. Miała więc parę godzin dla siebie… no i dla pierogów. Włączyła radio, przebrała się w swój wygodny domowy strój, założyła fartuszek, i zabrała się za te jakże filozoficzne, a i wyciszające zajęcie. Była już prawie w połowie roboty, kiedy nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Zdenerwowała się. Była pewna, że to sąsiadka znów przyszła coś pożyczyć. W pośpiechu wytarła w fartuszek oklejone ciastem ręce i poszła do przedpokoju. Kiedy otworzyła drzwi wejściowe, grymas niezadowolenia natychmiast przekształcił się w serdeczny uśmiech. W drzwiach stał Robert z czerwoną różyczką w dłoni.
— Wybacz Karolinko, że cię tak nachodzę bez uprzedzenia — niepewnym głosem odezwał się Robert, wręczając Karolinie kwiat. — Wiesz, kiedy wróciłem z wyjazdu służbowego, nie mogłem sobie miejsca znaleźć w domu. Wyszedłem więc na spacer i sam nie wiem nawet kiedy znalazłem się pod twoim blokiem.
— Wchodź, wchodź, Robercie, przecież nie będziemy tak rozmawiać w drzwiach — odrzekła Karolina i uśmiech natychmiast znikł jej z twarzy, bo nagle uświadomiła sobie jak wygląda.
— Ślicznie wyglądasz w domowym zaciszu… — Robert najwyraźniej odczytywał myśli Karoliny.
— A wiesz, tak po domowemu… — zająknęła się Karolina. — Właśnie lepię pierogi na obiad.
— Och, uwielbiam pierogi! — wyrwało się Robertowi.
— Tak? To cieszę się. Na pewno cię poczęstuję, ale na razie proszę przejdź do pokoju stołowego i daj mi jakieś 15 minut. Dobrze?
— No ale może mógłbym ci pomóc, co?
— Nie, nie, poczekaj proszę w pokoju.
Karolina wpadła do kuchni i szybko zabrała się za prowizoryczne sprzątanie pobojowiska, jakim chwilowo była jej kuchnia. Wszystkie ulepione pierogi ze stolnicy przełożyła na duże półmiski. Pościerała wszystko dookoła z wszechobecnej mąki. Kiedy już jako tako kuchnię doprowadziła do porządku, nastawiła duży garnek wody na zagotowanie pierogów. Spoglądnęła w lustro wiszące przy oknie i aż się wystraszyła swojego odbicia. Wyglądała okropnie. Na szybko otrzepała mąkę z policzków i włosów, palcami ułożyła jakoś fryzurę, i już chciała zdjąć z siebie fartuszek, kiedy wzrok jej utkwił na stolnicy. Zwinnym ruchem otrzepała ją z mąki nad zlewozmywakiem i już chciała schować ją za szafkę, gdy nagle, pech chciał, stolnica wysmyknęła jej się z rąk i z potężnym łomotem upadła na podłogę. Karolina fuknęła do siebie pod nosem:
— Cholera jasna, wiadomo, poniedziałek — i szybko schyliła się, aby podnieść stolnicę, i wtedy, miedzy nogami, zobaczyła stojącego w drzwiach Roberta.
— Karolinko, co się stało? — spytał zaniepokojony Robert, lustrując wzrokiem kuchnię.
— Nic, nic, to tylko stolnica mi wypadła z rąk — odpowiedziała speszona Karolina.
— Że ty też nie pozwolisz sobie pomóc. — Robert zbliżył się do Karoliny i objął ją za biodra. — A Błażeja nie ma w domu? — spytał po chwili, przyciągając Karolinę do siebie.
— Nie ma, jest na zawodach pływackich, wróci późnym wieczorem — wyjaśniła Karolina drżącym z podniecenia głosem.
— To cudownie — ucieszył się Robert. — Głupio się czuję po wczorajszym. Całą noc nie mogłem spać, bo myślałem o tobie… Karolinko, czy ty o mnie też myślałaś?
Karolina nie zdążyła nawet cokolwiek powiedzieć, bo nagle usta Roberta przylgnęły do jej ust. Karolinie aż się w głowie zakręciło. Poczuła przyjemne mrowienie w okolicach brzucha. Przytuliła się gwałtownie do Roberta i zaczęła łapczywie go całować. Nastrój erotycznego napięcia między nimi przemienił się w burzę. Karolina niemalże zdarła z Roberta koszulę. Robert wsunął ręce pod jej bluzę, a że Karolina nie miała na sobie biustonosza, zachłannie zaczął pieścić jej nabrzmiałe piersi. Po chwili zdarł z niej bluzę i rzucił ją, nie patrząc nawet gdzie. Bluza wylądowała na równiutko ułożonych na półmiskach pierogach. Karolina widząc to, zachichotała tylko i wpiła się w nagi tors Roberta. Chwilę później leżała naga pod Robertem, na zimnej, kafelkowej posadzce, drżąc nie tyle z zimna, co z podniecenia. Robert zaczął znaczyć językiem ślad na jej brzuchu. Delikatnie, coraz niżej. Karolina zanurzyła dłonie w jego włosach i objęła go mocno nogami. Robert muskał ustami najskrytsze zakamarki jej ciała. Dłońmi pieścił wnętrze jej ud. Karolina była gotowa na rozkosz. Każdy Roberta ruch budził w niej uśpioną przez tyle lat potrzebę spełnienia. Ujęła dłońmi jego twarz i pragnęła już tylko jednego, aby cały należał do niej. Wygięła się w łuk, jeszcze mocnej przylgnęła do Roberta, i czując nad uchem jego szybki oddech, oddała się nadchodzącej fali rozkoszy… Odpłynęli jednocześnie.
Kiedy po kilku minutach, leżąc obok siebie zdyszani i spoceni, popatrzyli na siebie, jednocześnie buchnęli gromkim śmiechem. Dopiero wtedy zobaczyli jak bardzo są utytłani mąką.
Zanim Błażej wrócił do domu, zdążyli jeszcze wziąć wspólną i długą kąpiel w wannie i dokładnie posprzątać kuchnię. A kiedy Błażej stanął w drzwiach, byli już po kolacji i znów siedzieli na sofie mocno wtuleni w siebie. Tym razem nie czuli jednak żadnego zakłopotania. Błażej podszedł do stołu, i z uśmiechem przyklejonym do twarzy, nabrał sobie pełen talerz pierogów i od razu oddalił się do swojego pokoju. Po krótkiej chwili z pokoju Błażeja uszu Karoliny i Roberta dobiegła piosenka Kombi „Nasze randez vous”. Karolina zachichotała jak młodziutka dziewczyna i powiedziała śpiewnym głosikiem:
— I pomyśleć, że ja nigdy nie lubiłam poniedziałków.
— Czas to zmienić — zaśmiał się Robert i jeszcze mocniej przytulił Karolinę do siebie...
* Publikuję tutaj tylko fragment opowiadania, ponieważ opowiadanie to zostało już wydane.
"Każdy Roberta ruch budził" tu taki mały przykład, ale takich w tekście jest o wiele więcej. Dlaczego nie piszesz "każdy ruch Roberta"? hmmm
Ale jak już wydane, to po ptokach:)
Pozdrawiam.
Tak jak pisałam już pod poprzednim tekstem, opublikuj na Publixo więcej swoich tekstów, to ja się może na nich podszkolę. A i swoją opinię wyrażę. :D Ten jedyny wiersz, który jest taki sobie, to za mało.
Też pozdrawiam i kończę już te przekomarzania. Szkoda mi na nie czasu.
oceny: bezbłędne / znakomite
Każda taka jak ta historia jest pokrzepiającym, niestety, wyjątkiem :(
To znak naszych czasów. Ludzie obecnie nie mają czasu na miłość. Pędzą za pieniędzmi, zajmują się osiąganiem wyższego statusu społecznego... Miłość dla nich to strata czasu.
Ale to się w końcu zemści. Świt bez miłości (w ogólnym pojęciu, i nie tylko) nie wróży niczego dobrego.