Autor | |
Gatunek | poezja |
Forma | wiersz / poemat |
Data dodania | 2018-10-27 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1331 |
W gimnazjum zabrano nas w Tatry na wycieczkę.
Świetny pomysł, by ograniczyć w głowach sieczkę.
Sam już wcześniej bywałem z rodzicami w Tatrach.
Nudziło mnie chodzenie tylko po dolinach.
Wolałem rozmyślać o koleżance śliskiej.
Na drugi dzień zabrano nas do Kościeliskiej.
Wychowawca stanął w kolejce po bilety.
Kumple schowali w swoich plecakach kastety.
Nagle usłyszałem straszliwe konia rżenie.
Momentalnie poczułem zaniepokojenie.
Zwykłem być bardzo wrażliwy na krzywdę zwierząt.
Trudno było żyć, o bestialstwie ludzi wiedząc.
Podążałem przez parkingi za odgłosami,
Które wypełniały się jakimiś świstami.
Dostrzegłem dwóch górali. Jeden fajkę palił,
A drugi z nich stał na środku i konia walił!
Biedne zwierzę cyrkowym biczem obrywało.
Najprawdopodobniej za nic mu się dostawało.
Dostrzegłem na brązowym zadzie pręgi krwiste.
Powinienem był wtem zadzwonić na policję,
Lecz wziąłem sprawy w swoje ręce rozwścieczony.
Popchnąłem górala, który był zaskoczony.
Przewrócił się na ziemię, odebrałem mu bat
I zdzieliłem go nim prosto w zarośniętą twarz.
Góral zaczął wrzeszczeć i złapał się za czoło.
W naszą stronę kilku górali się rzuciło.
Wtem dostrzegłem, że góral bardzo mocno krwawi.
Trzymał się za oko, a krew między palcami
Skapywała obficie na parkingowy żwir.
„Moje oko! Nie mam oka!” – wydzierał się zbir.
Pożałowałem mego czynu zuchwałego.
Szybki przyjazd pogotowia ratunkowego
Tej sytuacji polepszyć nie był już w stanie.
Mogłem być pewien, że czeka mnie ciężkie lanie.
Oko częściowo wypłynęło z oczodołu.
Potwierdziłem swą winę w ramach protokołu.
Policja zabezpieczyła pejcz i stadninę.
Próbowałem jakoś odwrócić swoją winę.
Tłumaczyłem, że góral nad koniem się znęcał.
Komendant lecz rzekł, bym policji nie wyręczał.
Z wycieczki mą osobę oddelegowano.
Doniesienie do prokuratury złożono.
Na rozprawę przybyła pisowska hołota.
Górala uznano za dobrego człowieka.
Liczyło się, że codziennie w kościele bywał,
Ale już nie, że nad zwierzętami się znęcał.
Ponoć raz kobyłkę nad Morskim Okiem zatłukł,
A ojciec za odwagę na kwaśne jabłko mnie stłukł.
Sąd odkrył moją opozycyjną działalność.
Wysłuchałem wyroku, odczuwając marność.
Dopadł mnie kurator. Musiałem płacić rentę
W wysokości pięciuset złotych miesięcznie.
Nie mogła mi pomóc nawet mej matki miłość.
Takie oto mamy prawo i sprawiedliwość…