Przejdź do komentarzyUwaga sarny
Tekst 1 z 2 ze zbioru: Usłyszane przy kieliszku
Autor
Gatuneksensacja / kryminał
Formaproza
Data dodania2011-12-12
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń3193

20 listopada


- Czy ta rzecz należy do pani?

- O! Skąd Pan to ma!? Proszę mi podać!

- Niech pani nie wyciąga z folii, to dowód rzeczowy.

- Jaki brudny! Pan chyba żartuje… Dowód rzeczowy? W jakiej sprawie?

- Należy do pani, czy nie? Konkretnie.

- Tak, to moje. Przecież jest metka z moimi danymi. Sama haftowałam. Musiał być podpisany, bo to na zaliczenie. Gdzie go znaleźliście?

- Najpierw proszę powiedzieć gdzie Pani go zgubiła... I kiedy.

- Proszę usiąść, bo strasznie mnie pan rozprasza! Będzie jakieś dwa… nie…właściwie trzy tygodnie temu, zaraz przed Wszystkimi Świętymi. Miałam poprawić i oddać we wtorek, ale przepadł jak kamień w wodę. Wracałam właśnie do domu na długi weekend…


31 października


Tuż po pierwszej w nocy niebieski opel corsa na numerach rejestracyjnych sąsiedniego województwa podejrzanie wolno opuszczał miasto uniwersyteckie. W tych rejonach i o tej godzinie nadmierną troskę o przepisy ruchu drogowego wykazują tylko dwa typy kierowców: obcokrajowcy zza wschodniej granicy, nieświadomi tego, że niską prędkością manifestują, iż mają coś do ukrycia i kierowcy na rauszu. Jednych i drugich przeraża wizja kontroli policyjnej. Obawa uzasadniona zwłaszcza na przełomie października i listopada, kiedy rozpoczynają się świąteczne akcje drogówki.

Kierowcę corsy, dwudziestoletnią, początkującą projektantkę mody można było zaliczyć do tego drugiego typu. Była po kilku piwach, ale pocieszała się, że wypiła je jeszcze przed trzecią, więc powinno być wszystko w porządku. Przyjemny szum w głowie delikatnie sugerował, że się myli. Uchyliła okno i zapaliła papierosa. Zazwyczaj nie paliła w samochodzie, szczególnie gdy prowadziła. Rzadko podróżowała sama, a wśród pasażerów zawsze znalazł się ktoś, kto oskarżał ją o zamiar przyprawienia go o raka płuc, albo zaburzenia erekcji. Dzisiaj była sama i nie miała skrupułów. A poza tym dymek jej się należał. Miała ciężki dzień. Na tylnim siedzeniu leżała jej odrzucona praca zaliczeniowa- szal, który miał być modnym dodatkiem w stylu marynarskim, a którego jej prowadzący nawet nie wziął do ręki, bo stwierdził, że „wonieje rybą”. Szal nie miał prawa śmierdzieć niczym innym, bo był zrobiony z sieci rybackiej. Kosztowało ją wiele zachodu, żeby zdobyć oryginalną, używaną sieć, ale żaden z zabiegów odkażających nie zdołał usunąć z niej zapachu ryb drugiej świeżości. Współczesne objawienie w świecie mody, trend nadchodzącego sezonu leżał zwinięty w kulkę świadcząc całym sobą, że jest jedynie kupką smrodu. Nie była zła, tylko rozżalona. Nikomu nie zaparło tchu w piersiach (jako odruch obronny się nie liczy), nikt nie westchnął z zachwytu widząc maleńkie węzły marynarskie wykończające brzegi jej arcydzieła, bo nikt do diabła nawet mu się nie przyjrzał! Niedocenienie- najbardziej bolesny wymiar klęski dusił ją w gardle razem z dymem. Nieudolnie zmieniła bieg lewą ręką, prawą strącając popiół do popielniczki. Szarpnęło corsą. Graty z tylniego siedzenia posypały się na podłogę. Otworzył się schowek przed fotelem pasażera bezwstydnie ujawniając zawartość: kilka niebiesko-zielonych kawałków zwilgotniałego chleba szczelnie zawiniętych w torbę foliową. Popatrzyła z dezaprobatą i wyrzuciła papierosa przez okno. Odechciało jej się palić. Przez chwilę obserwowała w lusterku żarzący się punkcik niedopałka niknący w ciemnościach. Droga była bardzo kiepsko oświetlona. Nic dziwnego, zrezygnowała z krajówki ze strachu przed policją. Teraz uznała, że to był błąd. W ciągu godziny minęły ją jedynie dwa tiry, a dalsza droga prowadziła przez wielki las. Gdyby na jezdnię wyskoczyła spłoszona sarna i doszło do zderzenia musiałaby czekać na pomoc o wiele za długo jak na wypadek drogowy. Panicznie bała się saren. Nawet w zoo wzbudzały w niej odrazę. Pamiętała delikatnie wgniecioną karoserię starego samochodu ojca. Kilkanaście lat temu sarna zostawiła na niej tylko dwa niewyraźne stempelki racic. Na samym środku maski. Wtedy była smarkulą i nie zdawała sobie sprawy, że mało brakowało, by ojciec zginął przyduszony ciepłymi, ciężkimi zwłokami sarny. Po latach, zachowany w pamięci obraz niewinnych znaczków przemawiał do jej wyobraźni tak samo sugestywnie jak zdjęcia wraków po zderzeniu czołowym.

Wlepiła wzrok w boczną szybę, jakby spodziewała się, że za chwilę na jezdnie wtargnie wielogatunkowe stado zwierząt-samobójców. Oprócz szkieletów elektrowni wiatrowych majaczących gdzieś w oddali, nic nie zobaczyła. Las zaczynał się dopiero za półtora kilometra, póki co po jednej i po drugiej stronie drogi ziało pustką zaoranego pola. Pożałowała, że wyrzuciła niedokończonego papierosa-ten  spokój, aż prosił się o dymka. Fajki się skończyły, a najbliższa stacja była dopiero za lasem- czyli dokładnie wtedy, kiedy przestanie się niepokoić. Dodała trochę gazu, ale gdy zobaczyła znak „uwaga sarny” zahamowała tak, jakby ustawiono go na środku jej pasa, a nie na poboczu. Na tylnim siedzeniu ponownie przewaliła się cała gama przedmiotów. Ten samochód wiózł już chyba wszystko. „Wszystko” zostało uwieńczone dziś kawałkiem sieci rybackiej, spoczywającej w swoim wonnym stylu obok pary kaloszy, kurtki i czerwono- białych pudełek po frytkach. Hałas kaskady ubarwił dźwięk orzechów włoskich- prezentu od ciotki z miasta, spadających z półki przy tylnej szybie, dźwięcznie obijających się o puste puszki i butelki z tylnego siedzenia, żeby ostatecznie spaść na podłogę i wturlać się pod fotel kierowcy. „Burdel”- pomyślała, ale nawet nie spojrzała do tyłu. Nie miała ochoty tego oglądać. Las, który właśnie się przed nią otworzył dostarczał wystarczającej dawki grozy. Dwie ściany gęsto rosnących drzew, jedna po jej lewej, druga po prawej stronie drogi nie wydawały się jej straszne same w sobie. Dreszcz przechodził ją tylko na myśl, że zaraz kątem oka zobaczy ruch, usłyszy stłumiony odgłos panicznej szarpaniny. Wolała nie myśleć co potem, chociaż w głowie dźwięczał jej nieprzerwany sygnał przyduszonego klaksonu, od czasu do czasu zagłuszany myślą „Paranoja. Lecz się kobieto”.

Droga skręciła łagodnie. Napięte mięśnie i stopy w pełnej gotowości zadziałały natychmiast, gdy tylko na jezdni zamajaczył jakiś podłużny kształt. Wdusiła sprzęgło i hamulec do końca, zapominając, że przy takiej prędkości samochód zatrzyma się kilkanaście metrów przed przeszkodą. Na całej szerokości drogi leżała wielka, wygięta w połowie, rozłożysta gałąź, czy też kłoda. Sprawiała wrażenie piekielnie ciężkiej. Przez chwilę zawahała się, czy wysiąść. Nie bała się ciemności, ale gdy tylko otworzyła drzwi samochodu poczuła się przytłoczona wielkością lasu. Po południu padało. Z każdym powiewem wielkie krople deszczu spadały na niższe kondygnacje liści Rześkie powietrze wypełniło wnętrze samochodu, wyciągając ze środka woń dymu, ryb i duszących różanych perfum, którymi bezskutecznie próbowała zalać smród szala.. Zastanowiła się przez sekundę nad kurtką, ale wizja wygrzebywania jej spod sterty innych rzeczy utwierdziła ją w przekonaniu, że jest całkiem ciepło. Nie podjechała samochodem, ale włączyła długie światła. „No dobra”- powiedziała i sama przestraszyła się swojego głosu. Nie było wyjścia, musiała ściągną gałąź z drogi. Stanęła nad nią okrakiem i chwyciła oburącz za gruby koniec. Gałąź faktycznie była ciężka, w dodatku mokra i zimna. Dłonie zgrabiały jej prawie natychmiast. Upaprała marynarkę, ale udało się jej przesunąć konar o kilkanaście centymetrów. Ulżyło jej, że da sobie radę sama. Wystarczyło ruszyć ją o 40 stopni, aby spokojnie można było przejechać corsą. Chwyciła ją jeszcze raz. Konar była zmoczony i obślizgły, jak gdyby wynurzył się z ziemi, a nie spadł z drzewa. Śmierdział wilgocią i pleśnią wzbudzając obrzydzenie nie pozwalające przełknąć śliny. Udało się przesunąć go o kolejne kilkadziesiąt centymetrów, prawie wzdłuż drogi. Wyprostowała się, żeby ocenić sytuację. Ciągle za mało. Przeciągnęła się z grymasem i popatrzyła na swój strój. Wyraźne smugi błota na modnej, wojskowej marynarce zastały skwitowane siarczystym komplementem. Odwróciła się tyłem do reflektorów auta, plamy zlały się z mrokiem w jedno i przez chwilę mogła skupić się wyłącznie na robocie. Chciała się pospieszyć, bo słyszała jak z tyłu nadjeżdża samochód, a bała się, że ktoś może nie zdążyć zahamować na śliskiej nawierzchni. Ostatni raz z całej siły pociągnęła za gałąź, i pobiegła do samochodu. Zdążyła odpalić, gdy tir  podjechał na tyle blisko, by oświetlić jej tablicę rozdzielczą. Ruszyła i zgrabnie wyminęła przeszkodę. Kierowca tira nie patyczkował się- po prostu przejechał po części drzewa, które jemu jeszcze trochę zagradzało drogę. Słyszała chrzęst łamanego drewna głucho tłumiony przez koła i warkot ciężarówki. Zerknęła we wsteczne. Teraz oboje- ona i kierowca tira byli na prostej. Zjechała lekko na prawo- nie zamierzała przyspieszać, dała mu możliwość wyprzedzania. Kierowca jednak nie wyprzedzał. Wydawało jej się, że droga jest na tyle szeroka, że nie powinno stwarzać to dla niego problemu. „Niech spierdala” -pomyślała- „ja na pewno nie będę jechać szybciej. Nie chce wyprzedzać, to niech się męczy”. Była pewna swego, ale ogromna ciężarówka warcząca tuż za jej plecami drażniła ją jak dziura w zębie. Myślała, że już nic nie zirytuje ją bardziej, gdy tir nagle zaczął na nią trąbić. Odpowiedziała tym samym, ale jej sygnał zabrzmiał groteskowo w porównaniu z basem ciężarówki. Jak poskromiony szczeniak przestała robić hałas. „Spierdalaj… Nie przyspieszę”. O nie, ona teraz nie odpuści. Ostentacyjnie ściągnęła nogę z gazu. Kierowca też zwolnił. Trąbił regularnie, nie natężając sygnału, zupełnie tak, jakby robił to dla rozrywki. Zasraniec. Otworzyła okno i wykrzyczała cos w pustkę. Nie było możliwości, aby ktokolwiek je usłyszał. Hałas był nieznośny. Była już zmęczona, gdy nagle zobaczyła, że w prawo od drogi głównej odbija boczna ścieżka. Zjechała, całkowicie na bok, w jakąś zapuszczoną drogę. „No teraz masz tyle miejsca, że zmieściły by się dwa takie jak ty dupku”. Tir jednak zatrzymał się. Obserwowała go przez chwilę w osłupieniu, po czym zobaczyła, że drzwi w kabinie kierowcy otwierają się.

Nie czekała ani minuty. Nie miała możliwości, żeby wycofać. Ciężarówka stała tuż za nią. Mogła jechać tylko do przodu. Nacisnęła pedał gazu z całej siły. Samochód zachłysnął się, kola zabuksowały. Słyszała jak z półki za tylnim siedzeniem wypadają orzechy, ale musiały spaść na kurtkę, bo szybko przestały hałasować. Przez chwilę pomyślała, że zakopie się w ziemi i już nie ruszy, ale droga kiedyś musiała być asfaltowa i resztki nawierzchni cały czas jeszcze się na niej trzymały. Ruszyła bojąc się spojrzeć lusterko. Deskę rozdzielczą znowu oświetliło światło. Nie mogła w to uwierzyć, ciężarówka jechała za nią. Wielki samochód transportowy zaryzykował i wjechał w podrzędną, prawie leśna drogę. Adrenalina ją ogłuszyła. Jedyne o czym myślała, to gnać, jechać przed siebie. Gdzieś ta droga musi się kończyć. Gdzieś musi wyjechać do diabła! Musi! Oddychała płytko, kręciło jej się w głowie ze strachu, stresu i zimna. Korzenie drzew powybrzuszały nawierzchnie, bała się, że uszkodzi podwozie, ale nie miała wyjścia. Przyspieszyła, samochód podskakiwał na drodze, ale było w nim niezwykle cicho, dziękowała w duchu, że już nie słyszy tego przerażającego szczęku puszek. Wolałaby nie słyszeć także, jak kabina ciężarówki łamie gałęzie, jak witki ocierają się o naczepę. Kolos, wielkim, mechanicznym cielskiem miażdżył korzenie, które wypuściły się zbyt daleko na drogę. Dużo ryzykował. Bardzo dużo, jak na wynajętego kierowcę. Naczepa musiała być już rozładowana, albo facet stracił resztki rozumu. Droga była prosta, ale nierówna. On nie mógł przyspieszyć, ona jeszcze mogła. Zapomniała o sarnach. Dodała gazu. Bała się jednak, że droga niespodziewanie skręci, albo się skończy, a ona uderzy prosto w ścianę lasu. Co raz wyrzucało ja w górę. Przewracało jej się w żołądku, gdy traciła kontakt z ziemia, ale starała się skupić na jeździe. Prawie krzyknęła z radości, gdy resztki wybetonowanej drogi skręciły w lewo. Poczuła irracjonalną ulgę. Zakręt oznaczał, ze ta droga najprawdopodobniej dokądś prowadzi, że nie skończy się w samym środku lasu, że ktoś do cholery miał kiedyś wobec niej jakiś zamysł.

Kierowca tira miał problemy, żeby skręcić. Przez chwilę myślała, że zgubiła go na dobre. Jechała tak szybko, jak tylko mogła, otworzyła okno i nasłuchiwała, jak warkot silnika oddala się. „Nie przejedzie, ani nie zawróci”- pomyślała z ulgą. Trochę zwolniła, silnik lekko przycichł, jakby mu ulżyło. Już miała zamiar wychylić głowę i obejrzeć się wstecz, gdy nagle na jej drodze stanęła sarna, na chudych, pajęczych nogach, z pustymi oczami wlepionymi w jej samochód. Musiała ostro hamować, ale poczuła dziwny opór pod pedałem. Co do cholery?! Krzyknęła, ale to nie pomogło. Z całej siły wdusiła pedał. Zanim opony zaczęły się ślizgać usłyszała chrupnięcie miażdżonego orzecha włoskiego. Szarpnęło nią i zniosło na bok, dosłownie dwadzieścia centymetrów od najbliższego drzewa. Zahamowała w samą porę, samochód zgasł. Trzęsły jej się ręce, nie była w przekręcić kluczyka. Traciła czas. Dużo czasu. Usłyszała zbliżający się, warkot silnika ciężarówki.  Tir w końcu pokonał zakręt. Sarna już kilka minut temu swoimi nienaturalnie szybkimi ruchami wskoczyła w ścianę lasu. Wzięła oddech. Zrobić to samo? Wcisnęła sprzęgło i przekręciła kluczyk. Samochód nie odpalił. Co dalej? Wysiąść? Biec lasem? Gdzie? O Boże, gdzie?  Czuła jak stopa wygina się boleśnie, naciskając sprzęgło z siłą o wiele większą, niż było to konieczne. Widziała jak zbliża się snop światła. Wręcz czuła, że ma czyjś oddech na plecach. Corsa odpaliła, silnik zawył, a samochód ruszył z piskiem. Wielki kolos ciężarówki wlókł się za nią. Nie tak szybko i nie tak sprawnie jak ona, ale droga stawała się coraz szersza. Traciła przewagę. Minęła jakieś zabudowania z prawej strony. Tartak? To była droga do tartaku? Trasa ponownie skręciła w lewo. Wyglądało na to, że wróci na szosę, z której zjechała. Dobrze. Tam od czasu do czasu ktoś jeździ. Będzie dobrze. Ostro skręciła w prawo. Tak, wróciła na główną, cały czas była w lesie, ale już niedługo. Jeszcze kilometr i las się skończy. Gnała jak oszalała. Ciężarówka nie zwalniała. Jednak na tej drodze poczuła się bezpieczniej. Co jej może zrobić? Zepchnąć z trasy? Nie zachowywał się, jakby miał taki zamiar. Przecież dopóki samochód jedzie, nic się jej nie stanie. Euforia, jaka ogarnęła ją z chwilą opuszczania lasu zagłuszyła strach. Jeszcze tylko kawałek… Tir zaczął trąbić. Czego chcesz dupku!? Wstąpiła w nią nowa energia. Gnała w przód, nie oglądała się za siebie. Widziała, że ciężarówka też przyspiesza. Nie szkodzi, za chwilę stacja, jeszcze tylko minuta, pół, Boże jeszcze tylko zatrzymać, otworzyć, wybiec…

Zatrzymała wóz przy samym budynku stacji benzynowej, przed szybą obklejoną reklamą,  tak że drzwiczki pewnie uderzyłyby o witrynę, gdyby wysiadła od strony pasażera. Wytoczyła się ze środka jak pijana, tracąc równowagę i podpierając się rękoma o asfalt. Nogi miała sztywne, stopy obolałe od kurczowego naciskania na pedały. Słyszała trzask drzwiczek tira. Zaparkował przed dystrybutorem. Kulejąc wparowała do środka. Błądząc wzrokiem szukała wsparcia. Chciała, żeby ktoś szybko zadziałał, tymczasem poczuła się jak idiotka. Rozleniwiony,  blondwłosy sprzedawca gapił się na nią w bezruchu..

- Pomocy!- wykrzyczała.

Blondyn tylko zmierzył ją wzrokiem. Getry o tej porze roku, śmieszna wojskowa marynarka z wielką plastikową plakietą w kształcie ważki- wariatka, albo prostytutka. Nie zauważył, że jest samochodem.

Podbiegła bliżej.

Blondyn wyczul różane perfumy. Prostytutka.

Tir cały czas stal w jednym miejscu, kierowca gdzieś się ulotnił. A przecież wyraźnie słyszała jak wysiadał.

- Dzwoń na policję!- wrzasnęła

Blondyn był zajęty porządkowaniem czegoś przy ladzie.

- Policja! Teraz!- powtórzyła tylko z naciskiem. Oburzenie i adrenalina nie pozwalały jej powiedzieć nic więcej.

Słabo po polsku. Pewnie Ukrainka.

- Jeśli nie zapłacił to pani problem, my nie chcemy tu kłopotów- stwierdził bezczelnie sprzedawca dalej układając batony.

Zrozumiała. Cofnęła się o krok. Chciała coś odpyskować, ale tłumaczenie komuś, że nie jest dziwką wydało jej się absurdalne i poniżające. Usłyszała jak tir rusza i wyjeżdża ze stacji. Zdała sobie sprawę, że nawet nie pamięta numeru rejestracji. Co powie policji? Nagle przeżycia z ostatniej godziny wydały jej się wyolbrzymione, jak relacja nastolatki z pierwszej randki. Przecież nic się takiego nie stało. Facet po prostu za nią jechał. Miał zabawę, trochę się pośmiał. Zobaczył, że kobieta za kierownicą, postraszył i robił w spodnie ze śmiechu. A ona spanikowała. Co mu zarzuci? Że za nią jechał? Czy to przestępstwo? Wzięła batona, rzuciła 2 złote na ladę i wyszła. Wsiadła do samochodu i pojechała do domu. Rozpłakała się dopiero na miejscu.


20 listopada


Mężczyzna wysłuchał w skupieniu historii, a potem opadł na oparcie fotela, tak jakby to on skończył opowiadać. Odruchowo złapał za paczkę papierosów i równie niedbale odrzucił ją z powrotem na biuro. Zastanawiał się nad czymś.  Przesłuchiwana również- nie miał munduru, więc raczej to nie był policjant. Prokurator? Nie, niemożliwe żeby zajmował się takimi bzdurami. Zresztą za młody. Jakie niedopatrzenie, że przedstawił się tylko z imienia i nazwiska.

- To wszystko?- zapytał mężczyzna.

- Tak. Mogę się dowiedzieć o co chodzi w całym tym zamieszaniu?

- Tajemnica śledztwa.

- Pan wybaczy, ale powinnam wiedzieć przynajmniej w jakiej sprawie. Poza tym prawie oblałam przedmiot za brak tej chusty. Chyba nam obojgu ta szmatka nastręcza wielu problemów. O moich pan wie.

Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. Był typem człowieka, który lubił wywierać wrażenie. Czy to wśród znajomych, czy to na sali sądowej zawsze chodził tylko o to „ach” i „łał,”. Nie musiało się to wiązać bezpośrednio z zachwytem nad jego osobą. Wrażenie mogło dotyczyć informacji, które miał do przekazania. Wystarczyło, by uszczknąć coś dla siebie i pozostać w centrum uwagi. Historia, którą miał okazję złożyć w całość przed tą ładną, młodą kobietą wywrze w z pewnością piorunujące wrażenie, a on jako Herold Niesamowitych Wieści nieco się dowartościuje. Poza tym ekscytacja rozsadzała go. Musiał się nią z kimś podzielić. Uległ pokusie.

- Pani zeznanie komponuje się w całość tego, co udało się nam ustalić. Śledztwo zaczęliśmy od przejrzenia nagrań ze stacji benzynowych w okolicach Suchego Lasu. Nagranie z pani udziałem okazało się podejrzanie, dlatego przesłuchaliśmy kierowcę ciężarówki. Chcieliśmy najpierw przesłuchać panią, ale niestety numery rejestracyjne pani auta znalazły się w martwym polu kamery. Ale jak widać udało nam się dotrzeć do pani w inny sposób.

- I co z tym kierowcą? Mam nadzieję, że już siedzi w areszcie!- powróciło pragnienie odwetu. Nie za krzywdę, ale za strach.

Wstał, żeby ukryć uśmiech.

- Nie dopuścił się żadnego czynu zabronionego.

- Pan nie rozumie- jęknęła z rezygnacją. No jasne, sam opis przerażenia jakiego doświadczyła w lesie nie jest powodem, by wysłać kogoś za kratki.

-Jego zeznania są całkiem wiarygodne, ale bardziej rozbudowane niż pani. On pani nie ścigał.

Prychnęła. Pół godziny opowiadała o ucieczce. Nie miała zamiaru się powtarzać. Porozmawia potem z kimś bardziej kompetentnym.

Prokurator kontynuował.

- Według jego zeznań, co zresztą częściowo pokrywa się z pani historią, w momencie gdy wysiadła pani samochodu, żeby usunąć z drogi kłodę ktoś wybiegł z lasu i położył się na tylnim siedzeniu pani auta. Kierowca tira, bał się, że ten ktoś ma złe zamiary, dlatego nie spuszczał pani z oka. Tyle wiemy z wyłącznie z jego relacji. Taśma ze stacji benzynowej potwierdza resztę. W momencie gdy wybiega pani z auta, otwierają się tylne drzwi wozu i wyskakuje stamtąd młody mężczyzna. Kierowca tira rzuca się za nim w krótki pościg. Potem na chwilę tracimy tą dwójkę z oczu. Kierowca wraca do ciężarówki i odjeżdża. Żałuje, że nie zawiadomił Policji. Pani zresztą też powinna.

- Nie wierzę panu!

- Mężczyzna, który uciekł z pani samochodu zabrał coś ze środka. Mały przedmiot zwinięty w kulkę. Kilka nocy później ktoś udusił dziewczynę, a jej ciało zostawił w lesie. Uduszono ją tą szmatką, którą trzyma pani w ręce. Samochód tamtej ofiary znaleziono nieopodal przesuniętej kłody…




  Spis treści zbioru
Komentarze (4)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Wciąga to opowiadanie. Pozdrawiam
avatar
Nie wiem jak to robią rożni autorzy i autorki, ale wielu udaje się stworzyć kreacje postaci, których momentalnie nienawidzę. Nie wiem, w jaki sposób Ci się to udało i dlaczego odniosłem takie wrażenie, ale tak samo było w Twoim opowiadaniu – bardzo szybko zniechęciłem się do bohaterki. Być może wynikało to z faktu, iż bardzo lubię naturę i zwierzęta.

W każdym razie zanim odłożyłem opowiadanie, zirytowany, akcja zaczynała nabierać tempa. TO RZECZYWIŚCIE WCIĄGA! Na początku cieszyłem się, z rozpaczy i strachu tej kobiety, lecz szybko zacząłem się o nią martwić i wczuwać w jej sytuację.

Ciągle w powietrzu zawieszona jest aura tajemnicy. Tuż przed jej rozwikłaniem, wysiliłem mocno umysł, lecz nie mogłem rozgryźć zagadki.

Powiem wprost: Świetne opowiadanie! Kapitalny pomysł i doskonałe wykonanie! Bardzo mi się podobało!

Myślę, że jest też w pewien sposób mądre. Niniejszym gratuluję świetnego utworu! Majstersztyk.

Serdecznie pozdrawiam
Ten Śmiertelny

PS Odrobinę irytuje mnie ta część z „dowartościowaniem”. Chyba każdy lubi, gdy jego słowa sprawiają wrażenie na odbiorcy, poza tym tłumaczenie każdego zachowania dowartościowaniem jest żałosne i stereotypowe. Mogło być przecież gorzej i bohaterka mogła trafić na kogoś, kto czerpie przyjemność z tego, że WIE WIĘCEJ – wtedy mógłby jej nic nie wyjaśniać. To jednak tylko taka uwaga na boku…
avatar
Życie pisze scenariusze, o jakich filozofom się nie śniło! A jak już jesteś po kilku głębszych...

Świetna gra słowem, narracja wartka i z ostrym jak ta żyleta nerwem, bohaterka psychologicznie w punkt trafiona/zatopiona, kapitalna pointa - słowem: doskonała, wysmakowana Proza wzdłuż, wszerz i po skosach!
avatar
Uwaga sarny, usłyszane przy kieliszku - (patrz tytuły opowiadania i prozatorskiego zbioru) - wszystko kompatybilne, koherentne i na złoty medal!
© 2010-2016 by Creative Media
×