Autor | |
Gatunek | romans |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2019-10-15 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 905 |
Rozdział XXVIII
Wokół panowała ciemność. Nagle drzwi pokoju otworzyły się z głośnym łoskotem. Ktoś zapalił światło. Zdjęto mu przepaskę uprzednio zawiązaną na oczach. Światło sprawiało mu ból, oczy aż pulsowały od jaskrawości. Chwilę później próbował je otworzyć. Za mgłą widział trzy postaci. Jedna plama stała w jego prawym rogu tuż za drzwiami pomieszczenia, dwóch stało przed nim.
Nie mógł rozpoznać tych osób. Postacie zlewały się w jeden obraz. Alan siedział na drewnianym krześle, ręce miał ciasno związane do tyłu. Sznur wżynał mu się w nadgarstki. Podejrzewał późną porę. Spędził tu dobrych parę godzin w ciemności, bez wody, jedzenia i żadnych wieści o Mirandzie. Nie obchodziło jego co z nim zrobią. Nie zdradzi, gdzie się znajdują dokumenty, ze swego położenia sądził że tam musza być zawarte ważne informację które nie mogą wyjść na jaw. Bardzo bał się o Mirandę, że nie przetrzyma tortur. Najbardziej dręczyła jego myśl, że jej już nie ujrzy.
Mężczyźni coś szeptali między sobą. Wiadome było – ustalali strategie.
Wzrok Alana poprawiał się. Barczysty jak zauważył nowy osobnik, niespodziewanie uderzył jego z pięści w zęby. Przewrócił się z krzesłem na deski podpodłogowe. Alan zajęczał z bólu.
- Przedstawiam ci nowego pana jest nim Twardziel. Właśnie miło się z tobą przywitał Alanie.
Alan rzucił wściekłe spojrzenie .
Mężczyzna stojący w rogu ruszył się i podniósł leżącego. Alan przeciągnął językiem górną wargę – była rozcięta i puchła, wyczuł metaliczny smak krwi.
- Czego chcecie łajdaki! – ryknął.
Usłyszał tylko wtórne śmiechy.
- O proszę! Odzyskałeś mowę? – naśmiewał się Bill. – Ty wiesz czego chcemy. – rzekł ostrzej.
- Do cholery, gdzie schowałeś papiery z krypty Bohrn! – wrzeszczał Twardziel.
- W twojej zasranej dupie, kolego! – odciął się Alan.
Twardziel ponownie zamachnął prawą pięść i uderzył jego w brzuch, aż krzesło odjechało do tyłu. Alan potężnie kasłał, zaczął pluć krwią.
Specjalnie prowokował Twardziela. Wiedział, że jeśli pobiją jego porządnie, to dadzą mu spokój przez resztę nocy. Ta taktyka jak dotąd była nie zawodna. Zdobędzie czas na zastanowienie się nad planem ucieczki. Choć uważał, że są marne szanse. Postanowił spróbować.
Twardziel nie dawał za wygraną.
- Głupi mięśniak z ciebie. Same sterydy. – podsycał wściekłego pakera.
Twardziel wpadł w szał, bił Alana z całej siły, kopał, wyzywał od różnych. Był tak rozpędzony jak pociąg sunął do przodu. Ślina wyciekała mu kącikiem ust. Choć Alan cierpiał, czół że tamten szybko się zmęczy i odpuści.
Po pół godzinnych torturach, Twardziel nadal miał pary by mu dokopać. Bardzo się mylił co do niego. Niestety zamierzali męczyć jego dużo dłużej.
- Jeszcze raz pytam, gdzie są dokumenty? – wysyczał Bill przez zęby, które miały widoczny żółty nalot od papierosów, oddech graniczył z wytrzymałością rozmówcy.
- Naprawdę nie wiem, gdzie i kto kradł wasze papiery. – upierał się Alan. – Weszliśmy do krypty, ponieważ tam jest
pochowany dziadek Mirandy i jej rodzice. Chcieliśmy tylko się pomodlić i tyle. Nic nie wiemy o dokumentach jakich tak zawzięcie szukacie.
Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie i kiwnęli głowami.
- W porządku. Bill zastosujemy plan B.
- Plan B? – zapytał Alan. Był pewien, ze dadzą mu spokój. Serce mu załomotało. W głowie krążyło mnóstwo pytań.
Co oni kombinują?
Do cholery jaki plan B?
Alan powoli zaczął rozumieć, że to nie przelewki. Panika zaczęła się uaktywniać. Nie miał możności uciec.
Co się teraz ze mną stanie?
- Owszem. Plan B. – rzekł pewnie Bill. – Teraz zajmiemy się tobą należycie. Dosyć tej dziecinady. Pokarze ci Alanie jak wyciągam informacje od osób które kłamią. A ja należę do tej kategorii osób, które nie lubią jak się mnie oszukuje. Nie chciałeś mówić po dobroci? To inaczej sobie porozmawiamy. Zastosujemy tradycyjną metodę, która zawsze skutkuje.
Dłoniach Billa błysnęła mała srebrna rzecz.
- Mam tu takie małe narzędzie. Jeżeli nie wiesz co to jest to z miłą chęcią cię oświecę. Tą oto gilotyną odcinamy końcówkę cygara. – odciął końcówkę, zapalił i zaciągnął się. – Są świetne, kubańskie.
Przy pomocy dwóch goryli Bill nałożył otwór gilotyny na mały palec u lewej dłoni Alana. Szamotał się. Założyli mu knebel w usta. Krzyczał, lecz to był stłumiony krzyk. Wiedział, że teraz nikt mu nie pomoże. Stracił nadzieję.
- Jesteś pewny? Dalej będziesz się upierał, ze nic nie wiesz?
Wyjął mu knebel.
- Odwal się! – wysyczał.
Alan spojrzał w oczy dręczyciela. Bill sadził, że jego złamie. Jednak młody mężczyzna był bardziej zacięty. Musiał spełnić groźbę, oszpecić Alana, gdyż nie chciał wyjść na mięczaka w oczach swoich ludzi. Odwaga była z jego twarzy.
Zacisnął kółko.
Rozdział XXIX
Noc była chłodna, choć nie była to zima temperatura była dość niska.
Detektyw David Smith wraz z Martinem i dwoma policjantami FBI siedzieli ukryci w gąszczu dżungli. Od kilku godzin obserwowali chatę, skąd nadal pikał nadajnik na nawigacji Davida. Trzech z nich miało pełne uprawnienia do używania broni, nie mogli interweniować na oślep. Wiedział, że znowu będzie potrzebował wsparcia Karen. W chwili rozterki wyjął telefon i połączył się z nią. Odebrała po jednych sygnale.
- Słucham cię Davidzie. Jak sytuacja? Znaleźliście obecne położenie zaginionych?
- Karen raczej tak. Dotarliśmy na miejsce skąd nadawany jest sygnał, ale nie możemy przeprowadzić akcji. Mam za mało ludzi, a nie chcę narażać Martina. Karen jeżeli to możliwe przyleć tutaj jak najszybciej ze swoimi ludźmi.
Głos w telefonie zanikał, na szczęście zrozumiała co mówił.
- Dobrze. Spokojnie. Będę za około czterdzieści minut.
- Świetnie. Odbiorę was z cmentarza, później doprowadzę was do chaty.
Rozłączyli się. Davidowi pozostało tylko czekać i mieć wszystko na oku do ich przylotu.
***
Rozpętała się burza, wiatr i ulewa, która ich zaskoczyła zasłaniała świat. Miał tylko nadzieję, że Karen już wylądowała w umówionym miejscu. Wyglądał ją usilnie, lecz deszcz był tak gęsty. Ledwością widoczne były drzewa, a co dopiero ludzie.
Po paru minutach niecierpliwego wyglądania, zauważył grupę ludzi kierujących się w jego stronę. David skrył się nieco, podejrzewał złoczyńców z chaty wysłanych na zwiad.
Osobnicy zbliżali się z nadmierną prędkością. W jednej chwili spojrzał w oczy osoby, którą znał i kochał.
Karen ubrana w kostium moro i kamizelkę kuloodporną podbiegła do Davida i uścisnęła jego dłoń. Miała ogromną ochotę przytulić się do niego, ale nie chciała zdradzać swoich uczuć i zaoszczędzić sobie docinek ze strony podwładnych. Cieszyła się widząc detektywa zdrów i w jednym kawałku. Chwilkę potem podbiegł do nich jeden z grupy. Wiatr i grzmoty utrudniały jakąkolwiek rozmowę.
- Davidzie! Przedstawiam ci Caspera Richardsona. Jest moją prawą ręką. Zawsze wspiera mnie w każdej akcji, którą przeprowadzam. Jest mi bardzo pomocny. Jego doświadczenie jest może krótsze od naszego, ale zapewniam zna się na rzeczy.
David poczuł lekką zazdrość, gdy ujrzał Caspera.
Jest żwawszy, przystojniejszy i młodszy.
Obawiał się, że straci Karen. Z rozmyślań wyrwał głos rywala.
- Witam! Mam nadzieję na dobrą współpracę. – posłał mu głupawy uśmieszek.
Jakby tryumfował. Padalec.
- Z pewnością. Przyda nam się pańska pomoc. – rzekł przyjaźnie. – Zaprowadzę was do krypty Bohrn. Coś mi się tam nie zgadzała.
Po paru minutach znaleźli się w krypcie. Karen, Casper i reszta z zachłannością rozglądali się po wnętrzu. Sprawdzali nawet najmniejsze detale. David podszedł do trumny Henrego Bohrna.
- Spójrzcie. – Karen i Casper podeszli do niego zaciekawieni. – Tu jest drugie dno, gołym okiem widać, że coś tu leżało.
- Zgadza się. Coś czuję, że ta rzecz jest tutaj ukryta. – spojrzała na Davida zastanawiającym wzrokiem.
- A moim zdaniem tą rzecz zabrano, ktoś mógł przenieść w inne miejsce. – rzekł sceptycznie Casper.
David przez chwilę milczał, zastanawiał się. Podszedł do nich podekscytowany.
- Słuchajcie. Sądzę, że mogło być tak. – rozważał przebieg wydarzeń. – Może Alan i Miranda dotarli tu, do krypty. Również tak jak my rozglądali się po wnętrzu i znaleźli tą rzecz. Niespodziewanie zostali napadnięci i uważam, że schowali w inne miejsce.
Karen podjęła myśl.
- Właśnie. Zobaczcie, tu są urny z prochami rodziców Mirandy. Jak wiecie musiałam przyglądnąć się bliżej sprawie i prześwietlić przeszłość każdego kto jest z nią związany. Tak więc tu mi się także coś nie zgadza. Dowiedziałam się, że jej rodzice zostali pochowani w New Jersey, jest jakaś sprzeczność skoro prochy są tutaj, na tej wyspie. Nie sądzicie?
- Rzeczywiście to jest dość dziwne. Ta sprawa ma kilka tajemnic i trzeba je odkryć. – rzekł Richardson. – zżera mnie ciekawość co zawierał tan schowek w trumnie.
Zajrzał do środka.
- Odciśnięty wzór podpowiada mi leżące wcześniej papiery. Prostokąt tutaj – wskazał palcem. – jest czystszy. Stawiam na jakieś dokumenty. – posłał Karen uśmiech.
- To bardzo możliwe. – odrzekła. – Poszukajmy tych jak stwierdziłeś dokumentów. – odwróciła się na moment. – Jasper, Clark. Przeszukać teren wokół krypty, może na zewnątrz znajdują się jakieś zakamarki. – poleciła – Reszta niech pełni wartę.
- Tak jest. – rzekli jednocześnie i wyszli zgodnie z rozkazem.
- Nasza trójka natomiast nich szuka wewnątrz. Przeświećcie trumny, zakamarki w ścianach. Przeszukajcie wszystko.
Casper przeszukiwał trumny. David obstukał wszystkie ściany. I nic nie znaleźli. Nieco zrezygnowani wyszli zapalić papierosy i obgadać całą sprawę.
Natomiast Karen nie mogła darować. Czuła niedosyt. Wierzyła głęboko w ukryte gdzieś papiery.
Jak to się mówi? „Diabeł przykrył ogonem”.
- Postanowiła się pomodlić do zmarłych o wskazówkę. Zapaliła świeczkę. Wpatrywała się w ołtarz, zaciekawił ją obrus. Ręcznie haftowany przykuł jej uwagę. Dotknęła jego obrysowała palcami wyszytą orchidee. Ciekawość brnęła dalej. Uniosła przedni róg obrusa. Pod blatem znajdowała się szczelina. Wąska, ale na tyle szeroka, by schować tam papiery.
Była ubrana w kombinezon moro. Choć kolidowało to z tym ubraniem, zawsze miała przy sobie pilniczek do paznokci. Wyjęła z kieszeni rzecz z zieloną plastikową rączką i zaczęła dłubać w szczelinie. Podekscytowanie odkryciem wzmagało się. W końcu wysunął się prawy róg koperty, zaraz potem drugi. Czuła, że coś tu znajdzie i dopięła swego. Jak zawsze ufała swojej intuicji, która jeszcze jej nie zawiodła.
Po paru chwilach zmagania, sprawnie wyjęła kopertę, która była ciasno zapchana w szczelinę. Nareszcie znalazła coś ważnego. Na pewno ta koperta zawierała coś cennego. Wybiegła na zewnątrz krypty, podbiegła do Davida i Caspera z rozanielonym wyrazem twarzy.
- Co taka szczęśliwa? – spytał Casper.
- Słuchajcie! Chyba znalazłam to, czego szukaliśmy! – wyjęła zza pleców kopertę.
- Gdzie to znalazłaś? – dociekał Casper.
- Nie uwierzycie. Przeszukaliśmy wszystko, tak?
Obaj mężczyźni kiwnęli głowami.
- Właśnie. A ta koperta była dosłownie przed nosem.
- Jak to? – spytał David. - Otóż koperta. – uniosła ją. – Była w ołtarzyku. Uniosłam obrus i pod blatem znalazłam wąską szczelinę. Tam była ukryta.
- Musimy ją przejrzeć. – zaproponował Casper.
- Chwileczkę. Nie mamy zbytnio czasu. Ruszajmy do Martina i twoich ludzi Karen. Przeglądniecie je po drodze z lekka, dokładniej przejrzymy na miejscu. Zgoda?
Zniesmaczony Casper rzekł tylko.
- W porządku.
Karen zebrała ekipę i ruszyli do pozostałych, którzy zostali na obserwacji.
Rozdział XXX
David zastał Martina czyhającego, aby ruszyć na ratunek siostrze. W ostatniej chwili podbiegł do niego i złapał za rękę.
- Co ty wyprawiasz?! – syknął cicho David.
- Ja… - zająknął się. – Nic. Chciałem tylko…
- Dosyć tego. Już ja wiem co ty chciałeś! Zrozum w pojedynkę nic byś nie zdziałał. Zastrzelili by ciebie. W lepszej komitywie torturowali. Jesteś gotowy być torturowany? – Martin sprzecznie pokręcił głową. – No właśnie. Wierz mi czasem tortury są gorsze od śmieci i jestem pewny, że po nie długom czasie błagał byś o nią. Być może jest tam Miranda i Alan, ale dopóki się czegoś nie dowiemy i nie obmyślimy strategii ataku. Nic nie możemy zrobić. – David pokręcił głową na znak nie zadowolenia. – Choć zapoznam cię z szefową FBI oraz policjantem Richardsonem. Mają nam pomóc.
Po paru minutach przebijania się przez leśny gąszcz dołączyli do reszty ekipy.
- Dużo nas teraz. – zauważył z radością, myślą odzyskania siostry Martin.
- Zgadza się. – przytaknął Casper. – Tylko jest mały problem. Chłopcy zauważyli pięciu do odstrzału. Nie wiemy ilu może być w środku. – objaśnił sytuację.
- Ja też mam kilka wiadomości. – przypomniała o sobie. – W naszej siedzibie sprawa Firmy „Maguro Family” ruszyła do przodu.
- Mianowicie? – ponaglił David.
- Zacznę od początku. – zwróciła się do Davida. – Jak tylko dałeś mi cynk, by sprawdzić tą firmę. Fuksem udało nam się namierzyć i złapać Percy Toronto. Był księgowym tej firmy. Wyśpiewał nam wszystko i co się okazało. Toronto z Petersom od lat okradali firmę. Św. Pamięci Sally Maguro powierzyła im prowadzenie firmy wraz z Alanem Cooperem, który jest tam dyrektorem. Sally, jak się wypytałam sekretarki wpadała tam raz w miesiącu, by sprawdzić jak firma prosperuje. Niestety nie zauważyła świetnego kamuflażu Percego i Nicolasa, którzy współpracowali ze sobą. Mają ukryte konta za granicą, gdzie przelewali pieniądze firmy. Moi informatycy już się tym zajęli. Gdy Alan zaginął działali pełną parą. Petersom się ulotnił. Żona jego złożyła zeznanie przeciw niemu oraz dostarczyła nagranie kłótni jaka powstała między złodziejami dotycząca przelewów z firmy. Jest tez wzmianka o tym… – zatrzymała się w pół zdania. – Martinie, to może być dla ciebie szokujące.
- W porządku. Jestem dorosłym facetem. Zniosę tą wiadomość. – uśmiechnął się nie pewnie.
Karen odwzajemniła się tym samym. Ciągnęła dalej.
- Otóż, kłótnia wyjaśnia prawie wszystkie tajemnice sprawy. Percy szantażował wspólnika tym, że powie jego żonie o popełnionym gwałcie Miriam Maguro. – zawiesiła głos, chciała przekonać się czy chłopak poradzi sobie z tą informacją.
Martin jęknął z bólu na myśl, że bydlak Petersom skrzywdził jego matkę.
- To nie wszystko. – zaczęła ostrożniej.
Martin spojrzał na nią wściekłym wzrokiem. David zauważył jego wrogość i uchwycił jego przedramię.
- Martinie uspokój się. Co prawda przekazuje ci najgorsze wieści, ale to nie znaczy, że całą swoją frustrację masz wyładować właśnie na mnie.
Po tych słowach chłopak doszedł do siebie.
- Otóż. – ciągnęła Karen. – Z papierów wynika i z moich obliczeń, że twoja matka urodziła dziecko.
Martin zagryzł zęby.
- Kto nim jest? Ja czy Miranda?
- Twoja siostra. Martin musisz być silny. Nie odwracaj się od siostry. Wiem, to co ci powiedziałam bardzo cię boli, ale to twoja siostra. To nie jest wina twojej siostry czy zmarłej matki.
- Rozumiem. – wycedził z zaciśniętych warg. – Muszę to przegryźć.
Martin odszedł od nich parę metrów dalej. Wyciągnął z kieszeni papierosa, w spokoju rozładowywał swoją złość.
Karen ściszyła głos i przybliżyła do Davida i Caspera.
- To nie wszystko. Z papierów wynika, że to Percy jechał tą cysterną paliwa przez którą zginęli rodzice tego rodzeństwa. Wtedy uznano, że kierowca zbiegł z miejsca wypadku.
- To straszne. – rzekł David. – Jak tacy pomyleńcy mogli sprawić tyle złego rodzinie.
- Prawda jest bolesna, ale musicie wiedzieć też, że Nicolas uszkodził jacht, którym płynęła ta czwórka na wyspę.
Dlatego zdarzył się wypadek. Co jeszcze? – przez chwilę zastanawiała się Karen. – Aha! Ktoś zabił Percego Toronto. Casper obstawia, że sprawcą jest Nicolas, ponieważ groził Toronto śmiercią podczas nagranej kłótni. Też się z tym zgadzam, ale póki jego nie złapiemy, to jesteśmy w punkcie wyjścia. Na szczęście Toronto był dość sprytny. Zapisywał wszystkie przekręty, które są tu w kopercie i część tych naszych znaleźliśmy w jego teczce, gdy został złapany podczas ucieczki. Dlatego Nicolas tak się jego bał. Toronto miał jego w garści. Znajduje się też tu testament Henrego Bohrna i Miriam, który Toronto ukrył lata temu. Opisane jest tu w punktach, jak doszło do przekrętów, którymi sprytnie obciążyli Bohnrów i za to byli wyrzuceni z rodziny. Zamieszkali w New Jersey. Miriam była jedyną spadkobierczynią prócz dzieciaków.
- Nie mieści mi się w głowie. Tyle zła. – rzekł Casper. – Musimy omówić strategie jak wejść do chaty.
Cała trójka wraz z federalnymi skupili się na akcji.
Rozdział XXXI
Zimno przenikało ją do kości. Od betonowej powierzchni dzielił tylko granatowy cienki śpiwór.
Miała wszystko. Zyskała rodzinę, która przed laty się rozpadła. Przez tą idiotyczną wycieczkę wszystko straciła i w dodatku znalazła się w koszmarnym położeniu. Zamknięta w ciemnej piwnicy, gdzie przez okienko księżyc ukazywał srebrną stróżkę światła.
Nie rozumiem tej sytuacji. Jacyś złoczyńcy złapali mnie i Alana nie wiadomo z jakiej przyczyny. Wpierw sądziła, że to Alan ma jakichś wrogów. Później przyszło jej na myśl, że to może z jej przyczyny. Dowiedzieli się, że pochodzi z bogatej rodziny i chcą wyciągnąć kasę od babci. Myśli miała co raz bardziej niezwykłe, głowa pękała od ich nadmiaru.
Drzwi piwnicy otworzyły się. Rosły mężczyzna zapalił światło. Na powrót zamknął drzwi na klucz i położył na stole. Patrzył się na nią śmiałym bezdusznym wzrokiem. Miranda w panice zaczerpnęła powietrza.
Mężczyzną swobodnie wziął do ręki krzesło. W dłoni taki ciężar graniczył z piórkiem, postawił przed dziewczyną. Usiadł i przybliżył się. Miranda przywarła plecami do zimnej ściany, podkuliła nogi i opasała rękoma kolana – patrzyła na obcego spod byka.
W oczach Nicolasa wyglądała na zbuntowaną nastolatkę, której dano karę, by siedziała w koncie za nocną ucieczkę na dyskotekę. Wpatrywał się w nią dłuższą chwilę. Widział jej skrępowanie i panikę.
Wzrok miała skierowany na podłogę.
Obawiał się troszkę tego, że rozpozna jego po głosie, dlatego milczał. Jednak nie wytrzymała piętna ciszy.
- Czego pan chce?! – wrzasnęła.
Oczy Nicolasa rozbłysły, zafascynowała jego swoją bezpośredniością i odwagą. Lubił takie ostre kobiety.
Przypomniała się jemu matka dziewczyny, odziedziczyła po niej czupurność, figurę i oczy.
Miriam przychodziła do męża na piętro do biura rachunkowego. Zawsze ją ubóstwiał. Pewnego dnia musiało się TO wydarzyć. Nie raz rzucał jej zalotne spojrzenia, przysyłał romantyczne kartki z wyznaniami miłości, podpisywał się N. P. Doskonale wiedziała, że są od niego. Czół, że te kartki ich zbliżą do siebie.
Pewnego popołudnia minęła się z mężem, który wyszedł tuż przed jej przyjściem. W większości biura opustoszały.
Tego dnia wparowała do niego, wyciągnęła z brązowej skórzanej torebki wszystkie jego kartki. Cieszył się, że w końcu zwróciła na niego uwagę. Zawiódł się. Kobieta wrzeszczała na niego.
Taka piękna.
Westchnął. Jej oczy świeciły niczym diamenty. Stwierdził jej wybuch złości za upust skołatanym z miłości do niego uczuć.
Ze snu na jawie obudził klask dłoni Miriam na męskim zaroście. Spojrzał na nią wściekle. Zacisnął dłoń na jej nadgarstku.
Potrząsnął głową jakby chciał się obudzić z dręczącego koszmaru. Wstał z krzesła, krążył po betonowym podłożu jak rozwścieczony lew zamknięty w klatce. Czół jej dotyk.
W córce Miriam widział ją samą. Jakby wstała z grobu cała, zdrowa, żywa. Znów poczuł pożądanie.
Miranda ubrana w skąpe dżinsowe szorty, zieloną koszulkę miękko opinającą jej krągłości. Smukłe nogi, biodra kształtu wiolonczeli.
Nicolas patrzył na dziewczynę z pół przymkniętych powiek, prawą ręką w powietrzu obrysowywał talię.
Jest idealna. Taka jak jej matka. – rzekły jego grzeszne myśli.
Kolejny raz mógł doświadczyć tego pięknego aktu. Włożył dłonie do kieszeni spodni. Już opuścił jego strach przed odkryciem jego oblicza.
- Witam cię Mirando.
Dziewczyna wstała, patrzyła wyraźnie zaskoczona.
- Kim pan jest? Skąd zna pan moje imię?
Sypały się pytania z kształtnych ust.
Nicolas nadal lustrował talię Mirandy. Widział jej przerażenie , wstrząsające nią nie z zimna tylko ze strachu dreszcze. Była niepewna, płochliwa, każdy szmer powodował drgnięcie jej ciała. Podniecało to jego coraz bardziej. Uwielbiał czuć bezradność kobiety, chciał panować nad nią i sprawić wrażenie nieposkromionego.
Marzył, pragnął tej kobiety całym sobą.
Poczuł jak jego penis coraz bardziej się pręży, dostaje pełnej erekcji, której widoczne wybrzuszenie odkrywało wszystko co w danej chwili przeżywał.
- Czego chcesz? – rzekła nieco spokojniej.
Od razu rzuciło się jej w oczy, że ten facet jest podniecony. Przerażenie przenikało ją na wskroś. Nie zamierzała się bronić, gdyż nie miało by to sensu. Drań jest wielki i ma siły pięciu mężczyzn. Nie miała nic do obrony. Nic czym mogła by chwilowo obezwładnić. Klucz leżał na stole w zasięgi wzroku, tuż za tym zboczeńcem. Wiedziała co nastąpi. Będzie cierpiała, ale jedyna nadzieja podtrzymywała na duszy.
Może mnie nie zabije…
Rozdział XXXII
Kolejny raz poczuł rwący ból obciętego palca gilotyną, którą używa się do cygar. Ręce nadal miał związane z tyłu, robił się słabszy. Kałuża krwi coraz bardziej się powiększała.
Usłyszał pisk, jeden, drugi. Już po paru sekundach zorientował się, że krew zwabiła gryzonie.
Zjedzą mnie żywcem.
Przeraził się. Zaczął szamotać splątane nadgarstki, lecz na próżno. Ten cały Bill urządził go na cacy.
Przez głowę przebiegła mu myśl. Powrócił do chwili tuż przed straceniem palca.
Być może się mylę.
W oczach Billa dostrzegł współczucie, bynajmniej tak mu się wydawało, że nie chciał jego okaleczyć.
Jednak to zrobił. Teraz siedzę tu w ciemnej celi.
Jedyne światło dawała burza. Odblask skrzących się na niebie jasnych strzał, rozświetlał pokój i coś jeszcze… Punkciki małych stworzeń z zębami tnącymi jak brzytwa.
Ból rozpierał mu dłoń, był gotów krzyczeć, ale nie miał sił. Twardziel porządnie jego skatował. Wolał by od razu zakończył mu życie.
Jednak pozostawił, by szczury dokończyły robotę. Pomyślał o Mirandzie, mimo okaleczeń i bólu serce zabiło gwałtownie.
Ciekawe co z nią się dzieje?
Dlaczego nic o niej nie wspominają?
Gdy pytał o nią milczeli… Gotów był zabić, by ją uratować z rąk oprawców. Niestety to już koniec niezliczonych wygranych akcji, które przeprowadzał niegdyś. Skazany na towarzystwo szczurów tracił nadzieję na lepsze jutro.
Wtem usłyszał strzały, sądził że ma jakieś przesłuchy. To co zaczynało się dziać to koszmar i zbawienie. Strzały stawały się coraz głośniejsze.
Zbliżają się.
Czy zaraz nastąpi czas mojej agonii?
Pytał siebie. Do pokoju wbiegło kilku uzbrojonych mężczyzn z karabinami. Oślepiali Alana latarkami przymocowanymi do broni. Odezwał się jeden z przybyłych.
- Czy pan Alan Cooper?
Myślał, że to jakiś żart. Na granicy świadomości zaczął śmiać się w głos.
Śmiech miał charczący, coraz wypluwał krew spływającą mu do gardła przez rozcięty język i wybite dwa zęby.
Nie rozpoznał głosu mężczyzny. Był pewien, że to kolejna część spektaklu Twardziela i Billa. Facet z bronią skierował niżej latarkę i ponownie zapytał.
- Czy nazywa się pan Alan Cooper?
Wykrzyczał, gdyż poza pokojem słychać było huk strzałów, bijatyki i krzyków umierających. Alan nie miał pojęcia co jest grane.
- Tak, to ja.
Wypowiedział słabo przez zakrwawione usta, lecz dostatecznie słyszalnie.
Przybysz kiwnął głową. Natychmiast dwóch pozostałych rozwiązało Alana. Przybysz pokazał kilka znaków dłonią. Otoczyli Alana, stali się żywym murem obronnym. Nie był w stanie poruszyć nogami.
Dwóch mundurowych niosło jego ledwo żywe ciało, nogi ciągnęły się po podłodze. Widok bezwładnych ciał złoczyńców ucieszył Alana. Uśmiechnął się do siebie, jego twarz jednak ukazywała grymas.
Nadzieja ponownie wróciła.
Ratują mnie! Ratują!
Cieszył się.
Po kilku minutach Alan został wyprowadzony na zewnątrz chaty. Zostawił tam swoje cierpienie, szczury, ale też serce. Gdzieś tam była zamknięta Miranda.
Z rozmyślań wyrwał głos Przybysza. Wziął do ręki przenośne radio i mówił coś, ale Alan nie zrozumiał. Pamiętał z przed lat, ze takie radio może mieć zakłócenia, dlatego zawsze powtarza się wiadomość.
Wyraźnie usłyszał.
- Zero jeden Delta zgłoś się.
- Zero jeden Delta zgłaszam się. Coś nowego zero dwa Delta? Odbiór.
- Zero dwa Delta melduje plan A zakończony. Kukułka jest ze mną.
- Zero jeden Delta zrozumiałem. Przechodzimy do planu B. Bez odbioru.
Rozdział XXXIII
Burza rozpętała się na dobre. Krople deszczu zamaszyście uderzały w okno piwnicy.
Najpierw błysk.
Potem grzmot jeden, drugi i następny.
Miranda była odcięta od świata. Od Alana. Martwiło ją, że nic jej o nim nie mówiono. Do tej pory nikt jej jeszcze nie odwiedził.
Zero dociekań, zero pytań.
Dla Mirandy było to dość dziwne. Miała szczęście.
Ale czy potrwa ono dłużej niż dotychczas?
Wątpiła w to szczerze.
Ten zboczony popapraniec ma swoja metodę. Jego penis nadal stał.
Psychol krąży po piwnicy jakby nie bzykał się od miesięcy. Był zdenerwowany, czuła to.
Mimo, że udawał pewniaka. Cały czas prawił swój bezsensowny monolog na temat swojej byłej pracy. Z tego co zdążyła zrozumieć, wyglądało na to, że pracował w firmie „Maguro Family”. Nie kojarzyła jego z twarzy.
Kogoś mi przypomina z głosu i gestów jakimi wyrażał swoje negatywne odczucia.
Te ruchy.
Ta mowa.
Kto to jest?
Muszę grać na zwłokę.
Muszę stąd uciec.
Ale jak?
Przez moment nieuwagi psychola rzuciła się na stół, chwyciła klucz i podbiegła do drzwi.
Ten dureń nawet nic nie zauważył.
Nie zwraca na mnie uwagi.
Świetnie!
Uradowała się, lecz nie na długo.
Przeklęty klucz nie pasuje do otworu.
Spojrzała na łysego prześladowcę. Dłonie miał w kieszeniach. Stał okrakiem i uśmiechał się.
Jaka ona piękna.
Ten zawód na twarzy.
Niechęć i rezygnacja.
Uwielbiał panować nad kobietami. Przechytrzył ją i jej się to nie spodobało.
Nicolas usiadł na kant stołu. Miranda szybko podeszła wściekła, rzuciła w niego kluczem. Zaczął się śmiać. Jego sztucznie umięśniona sterydowa klata zaczęła wibrować.
- Gdzie jest właściwy klucz?! Gdzie?! Pytam się!
Pogładził ja po policzku. Z siła odepchnęła złowrogą dłoń.
- Słodka, sprytna. Przebojowa jak matka.
Dziewczyna rozszerzyła oczy.
- Co? – wydusiła z siebie.
- Kochana twoja matka. Miriam, była miłością mojego życia.
Jego zakochany wyraz twarzy zupełnie zbił ją z tropu. W jednej sekundzie jego mimika twarzy zmieniła się diametralnie. Znowu miał paskudną, pochmurną gębę.
Nicolas złapał ja za prawy nadgarstek. Usztywnił ścisk. Gdy się szarpnęła, zacisnął jeszcze mocniej. Po paru sekundach dłoń Mirandy zaczęła sinieć.
- Puść. Proszę. Przecież nie ma stąd wyjścia dla mnie. Proszę.
Do oczu napłynęły jej łzy.
Nicolas niechętnie spełnił jej prośbę. Puścił rękę, lecz szybko obrócił ją plecami do siebie, przytulił do twardego torsu. Usztywnił ją swoim ramieniem. Odgarnął włosy na bok i ucałował kark dziewczyny.
Miranda zdrętwiała.
Co on chce mi zrobić?
- Czego ode mnie chcesz?
Uwielbiał koić strach kobiety pieszczotami i ostrym seksem, lecz tu postanowił zabawić się delikatniej.
Lewą dłonią drążył ścieżką od szyi do cudownie zaokrąglonej piersi.
Ma koronkowy stanik.
Jak miło.
Mimo, że nienawidziła człowieka i tego co robił, jej pierś nabrzmiała. Wyobrażała sobie Alana, mężczyznę którego kochała. Tylko tak będzie potrafiła znieść zły dotyk.
Palce Nicolasa gładziły idealnie płaski brzuch. Nadal zniżał dłoń, aż dotarł do krocza. Dziewczyna szarpnęła się.
- Nie, proszę. – szeptała przez łzy.
- Nie skrzywdzę cię. – odparł tą samą tonacją. – Jesteś moim przeznaczeniem. Pamiętam twoją matkę. Miriam także nie odwzajemniała uczuć do mnie zupełnie tak jak ty. Wybaczam ci, ponieważ nie znasz mnie. Za to znasz z widzenia. Bywałaś w „Maguro Family”, prawda?
Przytaknęła.
- Tak więc zapewne pamiętasz prezesa firmy. No… Byłego obecnie. – uśmiechnął się choć wiedział, że ona tego nie zauważyła.
W jednej chwili skojarzyła nazwisko.
- Ale jak? Jeżeli jesteś Nicolas Petersom. To jakim cudem tak się zmieniłeś?
- Oj słodziutka ma. Pieniądze, znajomości, dzięki nim można zdziałać wiele. Tak. Potwierdzam. Dobrze zgadłaś. Jestem Nicolas Petersom, ale tą tajemnicę znam ja i ty.
- Dlaczego?
- Tam. – wskazał na górę. – Wszyscy myślą, że jestem Percy Toronto. Podszyłem się pod niego, ponieważ inaczej nie mógłbym tu swobodnie wejść i domagać się moich dokumentów. Ten idiota Percy zapisywał wszystkie machlojki jakie razem popełniliśmy i schował je w grobowcu. Pod twoim nazwiskiem.
- To gdzie leżą moi rodzice. Przecież pogrzeb odbył się w Jersey. Jak to możliwe?
- Twoja babcia św. Pamięci Sally przeniosła prochy na ten cmentarz.
Miranda ponownie zdrętwiała.
- Jak to? Co się stało?
- Ujmę to najdelikatniej. Zabiłem ją.
Miranda dostała szału. Zaczęła wierzgać nogami, krzyczeć.
- Ty bydlaku! Jak mogłeś ją zabić? Przecież nic ci złego nie zrobiła! – płakała.
Przeczekał moment, aż emocje opadną. Całym ciałem bezwładnie przywarła plecami do złoczyńcy.
Nicolas czerpał siłę z jej złości, rezygnacji. Uwielbiał ten moment. Ponownie jego dłoń rozpoczęła wędrówkę po ciele Mirandy.
Dziewczyna szlochała, łzy ciekły po policzkach jak ciężkie grochy.
- Masz ciało jak ona. Twoja matka. Jesteś bardzo podobna do niej.
Już nie zwracała uwagi na to co robił z jej ciałem. Odpłynęła. Myśli o Alanie, zabitej babci i matce kołowały jej nerwy.
Nicolas rozpiął kolejno dwa guziki spodenek dziewczyny. Wsunął dłoń w jej majtki począł gładzić łechtaczkę. Podniecił się bardziej.
- Miriam… kochana… - był na granicy orgazmu. Cofnął dłoń rozpiął swoje spodnie, obniżył. Wyjął okazałego penisa. Zdjął także jej spodenki.
- Zostaw mnie błagam! – załkała.
- Zostawię Miriam, ale jeszcze raz chcę cię poczuć, taką miękką, gorącą, głęboką. Za pierwszym razem opierałaś mi się bardzo, ale i tak kochałem się z tobą. Minęło ponad dwadzieścia lat, lecz to nic. Warto było czekać. Pragnę cię całym sobą. Wysyłałem ci kartki, a ty rzuciłaś mi je w twarz. Pamiętasz?
Zaśmiał się histerycznym śmiechem, który brzmiał jak skowyt hieny.
Miranda w jednej chwili zrozumiała, że Nicolas zgwałcił jej matkę przed laty. Było jej przykro, że cierpiała.
Zapewne poczuje co moja mama wtedy.
Obrzydzenie.
Zauważyła, że ten popapraniec stracił kontakt z rzeczywistością.
- Jestem Miranda! – wrzasnęła.
Natychmiast wrócił do czasu obecnego.
- Gdzie są dokumenty?!
- Nie wiem, ktoś musiał je zabrać.
Skłamała.
- Nie wierze ci. Gadaj natychmiast, bo wyciągnę te informacje inaczej.
- Zgwałciłeś moją matkę, zabiłeś babcię. – syknęła wściekle. – Nikt mi już nie pozostał! Abyś zdechł popaprańcu!
Odwrócił ją do siebie, uderzył w twarz.
Zaskomliła, lecz nadal twardo wpatrywała się w jego okrutne oczy.
Podniósł ją i usadowił na blacie. Siedziała gołym tyłkiem na stole. Próbowała się cofnąć.
Złapał ją dłońmi pod kolana i przyciągnął do siebie.
Stół niebezpiecznie zatrzeszczał. Uderzała jego po twarzy, po torsie. Na nic się zdały wrzaski. Walczyła do ostatnich sił.
Pchnął ja na stół. Leżała nieruchomo. Bawił się nią. Dotykał penisem wejście do pochwy. Całował po brzuchu.
Ktoś załomotał w drzwi.
To był Bill.
- Czego chcesz! Załatwiam tu sprawę. Już prawie wyciągnąłem informacje.
- Coś to długo trwa. Za ile przyjdziesz na górę?
- Daj mi dziesięć minut.
- Masz zamknięte drzwi. Od kluczę je ona i tak nie ucieknie. Domek jest pełen moich ludzi.
- W porządku, ale nie wchodź.
- Ok.
Usłyszał trzask otwieranych drzwi. Potem nastała cisza.
- Cicho maleńka. Już jesteśmy sami.
Wszedł w nią główką członka. Czuła jak pulsuje. Powoli wchodził głębiej.
Nienawidziła jego.
Nawet nie spostrzegła kiedy weszli policjanci. Stali wokół stołu. Celowali w Nicolasa.
- Wyjdź z niej! To twoja córka!
Nicolas oszołomiony podnieceniem zarazem zdezorientowany ludźmi wokół odskoczył od Mirandy jak oparzony.
- Co ty pleciesz! – cofnął się nadal nagi, skołowany. – Przecież ja mam jedną córkę.
David gotów był strzelić mu w gołe jaja.
To bydle.
- Dwadzieścia parę lat temu zgwałciłeś Miriam Bohrn. Z gwałtu narodziła się Miranda. Miriam nikomu o tym nie mówiła, pokochała ją mimo cierpienia jakiego jej zadałeś. Ty zaś większość informacji potwierdziłeś wiec to co usłyszeliśmy od ciebie zgadza się z naszymi danymi. Zabiłeś Sally moją przyjaciółkę i babcie Mirandy. Nagraliśmy wszystko. Mamy też dokumenty w których są wszystkie przekręty twoje i Toronto. Co w nich jest? Ach, tak! Morderstwo rodziców Mirandy, bo to na pewno nie był wypadek. Z tego co mi wiadomo, to właśnie ty majstrowałeś przy jachcie Coopera. My to nazywamy próbą zabójstwa Petersom!
- Nie, nie. To nie ja. Toronto wszystko wykonywał!
Tłumaczył się jak dziecko. Sprawę miał przegraną. Wyprowadzili jego.
- Mamy zbyt dużo obciążających dowodów, by mógł się wymigać Mirando.
Poklepał ją po plecach z uśmiechem dodającym otuchy. Karen pomogła jej się ubrać, okryła ją kocem.
- Już po wszystkim.
Odparła, przytulając Mirandę. Pozwoliła jej się wypłakać.