Przejdź do komentarzySzipot 2019 cz.3
Tekst 50 z 51 ze zbioru: poważne historie
Autor
Gatunekpublicystyka i reportaż
Formaartykuł / esej
Data dodania2019-10-23
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1129

Na jednym z piw, oprócz ekstraktu i zawartości alkoholu ( wpust spirta), znajduję też IBU, czyli girkotę. Pytam też o klucz nastawny, wyłącznik krańcowy. Klucz, owszem nazywają po swojemu, ale nie pamiętam jak. Drogi, te górskie, są zabezpieczane przez siatki wypełnione kamieniami, między którymi szczeliny z czasem wypełni ziemia, a z niej coś tam wyrośnie i spoi konstrukcję korzeniami. U nas to mur oporowy. Jak to jest po ukraińsku? Rostik mi odpowiada, że to mur z kamieni. I że na wiele takich rzeczy nazwy nie są własne, ale właśnie opisowe. Fajnie, bo u nas w obiegu jest wiele germanizmów.

A pies, mimo groźnego wyglądu, dość łatwo się zaprzyjaźnia i merda ogonem.

Zaś wątroba – co czasem trafia się w menu knajpianym – to pieczonka. Prawda, że pięknie? Od sygnałów, jakie nam wysyła, czyli zgagi.


Nikt tego nie pilnuje, nie ma żadnej służby porządkowej, nie widziałem, by kogoś stamtąd wyrzucono. I może właśnie dlatego dobrze się tam czują rodziny z małymi dziećmi.

Siedzę przed namiotem ze słuchawkami na uszach gdy w czoło puka mnie Ania. Nie mówię dostatecznie dobrze po ukraińsku, by jej odpowiedzieć, więc odchodzi. Gdy ma zapłonąć watra, dzieciaki turlają się po stoku obok niej, te starsze. Na co dzień między namiotami spacerują takie ludziki z rodzicami, tworzą się gromadki. W dzień watry wiele z nich nagle pojawia się umalowanych i poprzebieranych.

Któregoś dnia mamy zorganizowały dzieciom malowanie kamyków ( pamiątka - !!!). Widziałem dzieciaki zbierające chrust, bo wolno im się opiekować ogniskiem. Dzieci i ogień? – da się.

Gdy pewnego dnia Wania pozostawił swą piłę łańcuchową w zamęcie wydarzeń dzieci się do niej przymierzyły. Siekiera pozostawiona  w pniu była pierwszą rzeczą jaką po wyjściu z namiotu Ania wzięła do ręki. Próbowała rąbać.

W czasie, gdy pomysł na to miejsce był rozpatrywany nikt jeszcze nie myślał o takim rozwoju technologii i o tym, że tam nie ma zasięgu. Internet bardzo słabo tam śmiga i widziałem te sytuacje kryzysowo towarzyskie, że nawet dodzwonić się było trudno, a te dzieci i młodzież ze smart fonami smutne miały miny.

W dzień watry na polanie mnóstwo dzieci  z zabawką, którą pierwszy raz widzę. To fosforyzujące kółko ( balon- ?) na kiju, z fosforyzującymi wypustkami. Widziałem ich kilkanaście.

Latały tam drony w czasie watry, jeden duży drugi mały, a rok wcześniej jeden utknął w drzewach. Pytam kolegi o te latające koło watry, czy to policja – nie, nasza policja przesrała, nie ma takiego sprzętu. To prywatne.


Nie wiem tego, jak tam wyglądają regulacje odnośnie normatywnych opakowań, ale wciąż można napotkać tam zadziwiające pojemności. By nie pić wody ja pijałem tam piwa, w ilościach wyczynowych, nie amatorskich. Najwygodniejsze były te w plastikach. „Czernijewskie” występowało w butlach o pojemności 1,15 litra. „Lwowskie” albo „Zakarpatskie” można było nabyć w butlach 1l, 1,2 l, 1,5 l albo 2 l. Taka butla była tylko ciut ciut droższa od zwykłej półlitrowej w szkle i kosztowała mniej więcej tyle co u nas te najtańsze o,9 litra w plastikach – między 3 a 4 złote.

Czasem pojawiały się prawdziwe rarytasy, które spokojnie można polecić fanom piwa przyzwyczajonym do naszych smaków. „Lwowskie” – „Biały lew” ( pszeniczne) i „Ciemny lew” to super trunki ( po ok. 3 złote -!). Potrafią zaatakować jakimś durnym hasłem z etykietki. „Termopilskie” to „piwo fajnego miasta”.

Czasem robię zakupy artykułów spożywczych w sklepie na dole, dla siebie, dla innych, jem obiad w „Playu” ( to sklep i knajpa w jednym). Na chleb trzeba czekać do południa, to samo na warzywa – dopiero wtedy docierają dostawcy. Chleb ( dużo smaczniejszy od tego naszego zwykłego) to niecałe 2 złote za bochen – tak, za bochen, nie bochenek. A że przywożą go w południe dopiero pozwala się domyślać, że pieką go rano, a nie w nocy – jak u nas  Zupa kosztuje 7 - 8 złotych, porcja warienek ( pierogów) 6 – 7 złotych, ale jakoś nigdy nie trafiłem na te z bryndzą. Bogracz jak bogracz, ale już solanka to zadziwiające danie. W tej zupie jest wszystko: zdarzają się ziemniaki, mięso, kawałki kiełbasy, fasola, oliwki i, obowiązkowo, skórka cytryny. Trzeba jednak uważać – Ukraińcy wolą takie bezpłciowe smaki, więc mało soli i innych przypraw. To nie jest specyfika tylko tej knajpy, bo to samo podejście do jedzenia widziałem też, gdy pichcili posiłki na polanie – soli tylko ciut ciut. W jednej z knajp nieopodal dworca we Lwowie, gdzie jemy obiad po przyjeździe, pytam, czy zupa jest ostra? Tak. Ja nalegam, by dano mi pieprz. Po co? I sypię ten pieprz, sypię – pani patrzy i nie może się nadziwić. Nie wiem o co chodzi – czy ten ichni pieprz jest tak mało ostry?

  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Przeczytałam ciurkiem wszystkie części tekstu.

Rzetelna, znakomita reporterka, prosto z dzisiejszej "swobodnej" świętej Ukrainy
© 2010-2016 by Creative Media
×