Przejdź do komentarzyKonstantin Simonow - Przypadek Połynina /31
Tekst 255 z 252 ze zbioru: Tłumaczenia na nasze
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2020-02-09
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1318

Goście niedawno poszli. Wasilij Wasiliewicz Bałakiriew i jego syn Witieńka siedzieli naprzeciw siebie przy opustoszałym po ich wyjściu imieninowym stole. Ojciec, popijając ze szklanki z ciężkim jubileuszowym złotym koszyczkiem mocną jak siekiera herbatę - koszyczek ten dostał kiedyś od aktorów za ich składkowe - mówił nieśpiesznie i cicho; Witieńka, podniecony wypitą wódką - szybko i głośno.


Spór dotyczył tego, celowo czy też przypadkiem trzy dni temu przed niedzielą odjechał mostem Dymitra do swojej daczy w Żaworonkach zasłużony artysta republiki Lichaczow - a następnego dnia te Żaworonki zostały zajęte przez Niemców. Wasilij Wasiliewicz twierdził, że przypadkowo, syn zaś krzyczał, że było to z góry ukartowane. Kłótnia zaczęła się jeszcze przy gościach, i obaj już wtedy wypowiedzieli swoje zdanie, tyle że wówczas, kiedy jeszcze wszyscy siedzieli przy stole, ojciec utrzymywał, że to niemożliwe, ponieważ Lichaczow jednak, jakby nie było, jest człowiekiem radzieckim, a Witieńka na to, iż to do niego całkiem podobne, bo ten stary szczwany krętacz zawsze był wywrotowcem.


Teraz, kiedy zostali sami, spór nabrał innego charakteru. Wasilij Wasiliewicz mówił, że Lichaczow to tchórz, i nawet gdyby chciał przejść na stronę Niemców, nigdy by nie pojechał na spotkanie frontu po to tylko, by w Żaworonkach siedzieć potem u siebie w piwnicy do czasu, aż hitlerowcy pójdą dalej, a Rosjanie wrócą. Lichaczow pojechał tam, bo bał się, żeby stacjonujący tam żołnierze nie spalili mu jego okazałej chaty, a że front jest tam tak blisko, tego we własnej swojej głupocie nawet nie przypuszczał.


Witieńka upierał się, że, chociaż Lichaczow to rzeczywiście tchórz podszyty strachem, to jednak wcale nie przeszkodziło mu to pojechać na daczę i tam właśnie czekać na Niemców.


- Każdy taki jak on raz w życiu jest gotów pójść va-bank, - mówił, sięgając po kieliszek.

- A co ty wyjeżdżasz z jakimś bankiem, żadnego banku ja tu nie widzę, jaka tu jego stawka? - zaprzeczył mu ojciec, czyniąc swymi napuchłymi, białymi palcami znany gest łapówkarza.

- Oczywiście, że tu chodzi o zysk! - gorączkował się syn. - Bo kim jest cały ten Lichaczow? Zawistnikiem pośród nadarzających się okazji. Gdyby Niemcy weszli do Moskwy i zastali go tutaj, niczego by na tym nie ugrał, a więc zaryzykował, pojechał im na spotkanie - i, proszę, gdyby tamci tu przyszli, wróciłby z nimi jako główna teatralna persona!

- Naprawdę myślisz, że on na to liczył, że zajmą Moskwę? - zastanawiając się nad tym, zapytał Wasilij Wasiliewicz.

- A dlaczego nie? Żaworonki to nie Mińsk i nie Smoleńsk, to tylko 62 kilometry stąd...


I rozmowa przeszła na temat, czy jest teraz jakakolwiek gwarancja, że Niemcy jednak nie wejdą do stolicy.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×