Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-04-20 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1283 |
Komputera czar… albo czary?
Mój komputer zbuntował się dzisiaj i odmówił posłuszeństwa. Ależ się wnerwiłam na niego. No bo jakże to tak?! Ja go hołubię ze wszech miar a on mi rogi pokazuje? To znaczy, nic nie pokazuje. Monitor czarny jak smoła, a on, ten mój kochany komputer, tylko coś tam rzęzi jakby na ostatnim wydechu był. A ja przecież w trakcie pisania opowiadania jestem. No i jak tu się nie wnerwiać? Wnerwienie, wnerwieniem, ale jednak trzeba mi było zimną krew zachować i coś mądrego przedsięwziąć, coby komputer na mnie się nie wnerwił i coby nie zamilkł na amen. Koniec roku się przecież zbliża i w moim budżecie na nowy komputer środków niet. Środki potrzebuję na prezenty pod choinkę. Kiedy tylko o tym pomyślałam, od razu udało mi się nerwy na wodzy przytrzymać. Stanowczym ruchem palca wskazującego nacisnęłam tam gdzie trzeba i wyłączyłam to moje zbuntowane, rzężące ustrojstwo. Po chwili też i z gniazdka wyłączyłam. Odczekałam chwilkę i włączyłam ponownie. Iiii???… I guzik z pętelką! Znów tylko rzężenie usłyszałam. No to znów go wyłączyłam. I po chwili, ale już nieco dłuższej, znów włączyłam. I tak kilkakrotnie. Wydłużając za każdym razem czas między wyłączeniem a włączeniem. Po którejś tam już bezowocnej próbie zaczynałam się już zastanawiać, czy nie będzie aby lepiej dla mnie i dla mojego komputera na pogotowie komputerowe zadzwonić. Czyli do mojego syna albo zięcia. W razie palącej potrzeby zawsze któryś z nich melduje się u mnie z pomocą. Nieraz nawet obaj jednocześnie. A oni już mnie dobrze znają i wiedzą, że ja z byle powodu nie wołam o pomoc. Że najpierw to sama godzinami próbuję daną usterkę usunąć i dopiero jak d…a blada i nic mi z mojego próbowania nie wychodzi, dopiero wtedy dzwonię. Tak że kiedy usłyszą mój głos, wiedzą, że sprawa jest poważna i że nie ma rady, któryś z nich z pomocą zjawić się musi. Szkoda mi się ich jednak zrobiło, bo raz, że już późny wieczór, a drugi raz, po pracy na pewno są zmęczeni. No i odrywać ich od żon i dzieciaczków sumienie też mi nie bardzo chciało pozwolić. Postanowiłam więc dalej sama próbować tego zbuntowańca uruchomić. No a ten, jakby się wściekł, rzęzi tylko uparcie.
— O ty skubańcu! — pomyślałam — Ja ci pokażę, ja też uparta jak łosioł i ci nie odpuszczę. Wreszcie wysunęłam go spod biurka, zdjęłam boczną ściankę i zapuściłam żurawia do jego wnętrza.
— O rany, tyle tych bebechów ma! Skąd ja mam wiedzieć, który bebech mu doskwiera? — powiedziałam głośno sama do siebie, robiąc wielkie oczy.
Zaczęłam jednak każdą część z osobna dotykać oraz delikatnie w nią dmuchać. Wreszcie, poklepując go po górnej obudowie, i przemawiać zaczęłam też do niego łagodnym głosem, prosząc, aby łaskawie zaczął działać, bo żal mi moich mężczyzn z domowych pieleszy wyrywać, a bez niego ni jak żyć nie mogę. Nie, całować, nie całowałam. Pogadałam tylko, poklepałam, w końcu boczną ściankę obudowy założyłam z powrotem, i z duszą na ramieniu, palcem serdecznym (tym razem) nacisnęłam na reset… Iiiiiii?! I myślałam, że będę fruwać ze szczęścia… Mój kochany komputerek zresetował się momentalnie. Jakby nigdy nic.
Nie wiem, co wpłynęło na mojego kompa, że zaczął normalnie działać… O kurcze, czyżby mój głos miał taką moc? A może to moje poklepywanie pomogło? Albo dmuchanie? A co tam będę się zastanawiać. Najważniejsze, że działa.
Drugą godzinkę już siedzę przy nim i wszystko nadal gra i buczy. W międzyczasie zadzwonił mój syn, to mu opowiedziałam, co się z nim działo i co przy nim wyczyniałam. Zaśmiał się tylko i powiedział:
— Pojęcia nie mam, co mu dolegało. Pewnie chciał, żebyś go trochę popieściła. Tyle z tobą przeszedł, że należy mu się.
I pomyśleć, że kiedyś o komputerze nawet słyszeć nie chciałam. Bałam się tej skomplikowanej maszynerii. Kiedy ponad 30 lat temu wyjeżdżaliśmy z Kraju, mało gdzie komputery były. Wprawdzie jeden mieliśmy już wtedy w domu, nazywał się `Atari`, ale cóż to był za komputer, w większości tylko graliśmy na nim.
Tu, w Niemczech, na początku cały czas pisałam na maszynie elektrycznej. Komputer moich dzieci omijałam szerokim łukiem. Aż w końcu, na któreś tam moje urodziny, w prezencie od mojego syna dostałam własnoręcznie przez niego złożony komputer. Taka to złota rączka z niego. No to wreszcie musiałam kiedyś do tego prezentu zasiąść. Żeby synowi przykrości nie robić. To i owszem, zasiadłam, ale dopiero po następnych 2 latach. Zmusiłam się. Ze wstydu przed samą sobą, że mam, a nie używam. No a teraz, nie wyobrażam sobie wręcz życia bez komputera.
Jestem samoukiem komputerowym Metodą prób i błędów sama się wszystkiego nauczyłam. Myślę, że to najlepsza metoda. Dzięki tej metodzie najszybciej się uczy i zapamiętuje. Wiele godzin spędziłam przy komputerze zanim pojęłam o co w nim biega. A że uparta jestem, nigdy się nie poddawałam. Przyznam szczerze, że zbyt łatwo nie było, tym bardziej, że w trzech językach musiałam programy rozgryzać. Czasami tylko, jak już ni jak nie mogłam czegoś zrozumieć, dzwoniłam po poradę do syna.
Dzisiaj, po latach, radzę sobie dość dobrze z komputerem. W wirtualnym świecie również. Zdaję sobie sprawę, że wielu rzeczy jeszcze nie umiem. Jednak to, co mi na już potrzeba, mam opanowane. I to dzięki mojej upartości, która w tym przypadku okazała się być chwalebna. Ba, okazała się być powodem do dumy. Mojej dumy. Chociaż mój syn twierdzi, że i jego dumy również.
Cieszę się, że sama rozgryzłam komputer na tyle, aby móc teraz korzystać z jego dobrodziejstw, a także z dobrodziejstw Internetu. Nie było łatwo, ale chyba właśnie dlatego, tak bardzo lubię pracę na komputerze.