Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-07-10 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1162 |
Bez względu na te ostrzeżenia przy naszych oknach zawsze stoi jakiś dyżurny obserwator. W kilku niewidocznych miejscach zdrapujemy z szyb farbę. W ten sposób przez takie malutkie jasne *okienko* dobrze widać cały zamkowy dziedziniec. Czekamy.
I oto fryce wprowadzają na nasz plac może z dwustu jakichś ludzi. Wyglądają strasznie, sowieckie mundury na nich wiszą brudne i zniszczone. Nie ma żadnych wątpliwości, że na swojej drodze do Wulzburga wiele złego przecierpieli.
Od tego dnia reżim obozowy radykalnie się zmienia. Na plac wypuszczają nas tylko kolejno: albo tych nowych, albo marynarzy. Drzwi są zamykane na siedem spustów. Na dole spacerują żołdacy z automatami, którzy pilnują naszych zamalowanych okien. Najmniejsza próba ich otworzenia - i kule odpryskują kolejny kawałek sztukaterii. Jednak jesteśmy uważni i ostrożni, bo *Mannerheim* podczas swoich rutynowych przeszukań stale nas uprzedzał:
- Za każdą próbę skontaktowania się z jeńcami wojennymi będziemy surowo karać. Z rozstrzelaniem włącznie!
Po tylu latach zastraszania nie robi to już na nikim większego wrażenia. Jeszcze tego samego dnia paru naszych marynarzy przechodzi pod oknami nowej części naszego więzienia z piosenką *Hej, strażniku, gotuj się do boju!*, żeby przybysze wiedzieli, że w obozie są też inni Rosjanie. Unterzy jednak szybko rozszyfrowali ten plan i zaczęli kopniakami zaganiać ich z powrotem na nasze podwórze. Na apelu zapowiedzieli, że następnych podobnych demonstracji nie będą już tolerować. Najważniejsze jednak, że nasi oficerowie pieśń tę na pewno zdążyli usłyszeć i dobrze zrozumieli, co miała znaczyć.
Nasz kucharz Fiedia Pietuchow widział z okna kuchni, jak jeden z nowych w czasie spaceru usiadł pod drzewem i dyskretnie coś tam schował, robiąc przy tym nieznaczny ruch głową w jego stronę. Fiedia opowiedział o tym Swirinowi, więc kiedy tylko szkopy wypuścili nas na podwórze, Wiktor, osłonięty przez grupkę stojących kolegów, usiadł w tym samym miejscu i znalazł tam woreczek na tytoń, a w nim karteczkę: *Jeśli macie, dajcie coś do palenia.* Tak się zaczęła nasza tajemna korespondencja z naszymi rodakami-jeńcami z frontu wschodniego. Później się dowiedzieliśmy, że wszyscy oni byli oficerami i wśród nich było kilkunastu pułkowników i paru generałów.
W następnym od nich *liście* przeczytaliśmy: *Głodujemy. Mamy wielu chorych...* Kierownictwo obozowego podziemia przez zaufanych ludzi wzywa wszystkich marynarzy, by pomogli ich ratować, kto czym tylko może, gdyż ich położenie jest dużo gorsze od naszego. Przecież nie mają żadnej styczności z nikim na zewnątrz więzienia! Trzeba koniecznie coś z tym robić!
Załoganci 6 naszych statków sprzedają swoje ostatnie skarby na mieście, warsztaty snycerskie Helma pracują odtąd już tylko na potrzeby oficerów, niektórzy zamieniają swoje zegarki na chleb, oddają własne zaoszczędzone kartofle, chociaż sami też przecież są głodni. Teraz jedynie trzeba to wszystko jakoś niezauważenie przemycić na drugą połowę więzienia, co przy nieustannej warcie naszych aniołów stróżów wcale nie jest takie proste. Kiedy jednak czegoś bardzo chcesz, zawsze to w końcu osiągasz. Ludzie szybko znajdują właściwe wyjście z tego impasu.