Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-10-20 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1064 |
Mimo skrajnego zmordowania internowani natychmiast po cichu przystąpili do wykonania zaleceń sztabu. W dwóch miejscach wyjęli po kilka desek w dachu. Szopa była stara, i nie stanowiło to większego problemu. Ustalono też grafik nocnych wart.
Świat zapadł w ciszę. Noc była jasna i gwiaździsta. Od czasu do czasu przez cienkie dziurawe ściany dobiegał nas szwargot pilnujących nas wachmanów. Póki co wszystko było jak zawsze.
Leżałem na słomie, ale wcale nie mogłem zasnąć. Wciąż miałem wrażenie, że jeszcze sekunda, i ktoś z naszych zacznie krzyczeć: *Ludzie! Pożar!*. W końcu zmęczenie wzięło górę, i zapadłem w trwożny, płytki sen. Śniły mi się jakieś koszmary, dusiłem się, siano kłuło w twarz...
Obudził mnie mój podkomendny, Rościsław Rogozin:
- Panie dowódco. Jest już 2:00. Pana zmiana warty na punkcie obserwacyjnym przy wrotach. O 4:00 po panu przejmuje dyżur Jurka Raćkowski.
Oczy z trudem na powrót przyzwyczajały się do ciemności, więc Rościk sam zaprowadził mnie na to miejsce. Była tam dosyć szeroka szczelina między deskami. Widziałem przez nią podwórze, fragment wiejskiej ulicy i kawałek gwiaździstego nieba. Na ławce przed domem spał ochroniarz z owczarkiem. Nic go nie obchodziła ni nasza szopa, ni to, co się w niej dzieje. Wojna dla niego już się skończyła, i chyba już nie mógł się doczekać chwili, kiedy da nogę do tej swojej wioski pod Weissenburgiem.
Nic nie naruszało spokoju. Na niebie jasnym światłem świeciła jedna z moich ulubionych gwiazd - Wega. To ona zawsze bezbłędnie wskazywała mi drogę na otwartym morzu. Teraz migotała do mnie przyjaznym błękitnawym światłem, przypominając mi tak oddaloną przeszłość. Czy powróci to wszystko, o czym marzyłem przez całe długie cztery ostatnie lata? Nauczyłem się doceniać swoje życie, i rację miał ten, co powiedział: *Cieszcie się tym, co macie!* Każdy przeżyty dzień powinien przynosić ludziom radość. I nawet jeśli zrobi ci się smutno, nadejdą jakieś kłopoty i wpadniesz w czarną chandrę, wystarczy jedno słowo *Wulzburg*, byś zrozumiał, że wszystkie te twoje duszeszczypacielnyje przeżycia to kompletne bzdury. Bzdury niewarte funta kłaków!
Wermachtowiec na ławce przewrócił się na drugi bok, i od razu przypomniałem sobie, że 8 kilometrów stąd płynie Dunaj. Co nas czeka? Kto z nas wygra od losu szczęśliwy bilet i wróci do domu żywy?
Dwie godziny wachty zeszły mi na rozmyślaniach. Chciałem jakoś podsumować całe swoje życie, bo potem może na to nie starczyć już czasu. Rano nas zaprowadzą nad rzekę...
Przed 4:00 przyszedł do mnie Jura Raćkowski.
- I co słychać? Wszystko dobrze? Niech pan idzie się położyć, póki Niemcy nas nie ruszają. Ja wcale nie spałem. Różne myśli przychodziły do łba...
- Nic się nie dzieje. Wszystko jakby wymarło.
Wróciłem na swoją słomę z twardym postanowieniem, że wreszcie porządnie zasnę. Czyś filozofował, czy nie, niczego tym w tej szopie nie zmienisz.
oceny: bezbłędne / znakomite