Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-10-24 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1154 |
Po tygodniu do Meckenlohe dotarły angielskie wojskowe ciężarówki. Do tego czasu, pożegnawszy się z przyjaciółmi, zdążyło opuścić wieś - całymi grupami lub w pojedynkę - wielu Francuzów, Polaków, Belgów, Czechów i Niemców. Niektórzy z nich wyruszyli na los szczęścia przez zrujnowane miasta do swoich rodzinnych zgliszcz i popielisk w nadziei odnalezienia najbliższych, inni, pełni radości i nadziei, wracali do oswobodzonego Paryża, pozostali sami nie wiedzieli, dokąd iść i co robić. W Germanii nadal trwały walki, i często nikt nie wiedział, do kogo należy najbliższe terytorium: do hitlerowców czy do Amerykanów?
Angielscy żołnierze mówili, że przyjechali tylko po nas - marynarzy. Taki mieli rozkaz, więc tylko my wdrapaliśmy się na ich samochody. Na nasz odjazd wyszło chyba całe Meckenlohe. Tutejsi chyba jednak nie tak sobie wyobrażali tych *bandytów rusków*, jakimi nas malowała niemiecka propaganda.
Ciężarówki ruszyły. Na skraju wsi na rozwidleniu drogi stały drogowskazy z napisami: Ulm i Norymberga. Kapitan Bogdanow poprosił naszego szofera, żeby skręcił do Weissenburga. Kiedy tam dotarliśmy, przy pomocy *Rudego* szczęśliwie odnalazł Dołżenko i naszych chorych marynarzy, których kilka dni temu Niemcy porzucili na zamku. Teraz już byliśmy w komplecie.
Samochody nasze pędziły jak na złamanie karku do Norymbergi. Na peryferiach miasta raptownie zatrzymały się.
- Wyłaźcie! - wydał rozkaz nasz głównodowodzący Anglik.
- Jak to *wyłaźcie*? Co tu będziemy robili? My musimy jechać do domu! - rozległy się gniewne protesty. - Wieźcie nas, chłopaki, dalej!
Anglicy, miło się uśmiechając, zapuścili silniki.
- Mamy rozkaz dowieźć was tylko do Norymbergi. Dalej mają was zabrać Amerykanie. Good luck!
Zostaliśmy ze swoimi bambetlami ot, tak na środku ulicy, a oni zawrócili i odjechali.
Po obu stronach drogi ciągnęły się całe góry rozwalonych cegieł, pojedyncze kominy i pokryte sadzą kikuty ścian z resztkami jakichś rozbitych klatek schodowych, antresoli i pojedynczych ocalałych mebli na cudem zawieszonych wyższych piętrach. Nie było ani jednego domu, którego by nie trafiła bomba i nie spalił ogień.
- Boże, co to?! - kiwając głową w osłupieniu w końcu powiedział Wołodia Kotcow to, co myśleliśmy wszyscy. - Niczego nie oszczędzili... Ni zabytków, ni cywilów, ni ich domów...
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite