Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2020-12-20 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1030 |
KONDENSAT ZŁA
Żeby od razu było jasne: ten tekst traktuje o Werwolfie.
Ostatnio w rozmowie z kolegą zagaiłem o moim zainteresowaniu tym tematem. Kolega – lat 56 sobie liczy, czyli w dzieciństwie pewnie o nich słyszał – zapytał: a co to takiego?
Oczywiście są wyparci ze społecznej świadomości, zapomniani – i to moim zdaniem raczej dobrze. Raczej, bo jednak wypadałoby pamiętać, że i tacy tu w Polsce działali. Tak, oni też walczyli z systemem komunistycznym zaprowadzonym tu po ostatniej wojnie, ale nie dlatego, że on komunistyczny był, ale że polski. Gdyby po wojnie przejęła tu władzę chadecja czy SL Mikołajczyka, oni z nimi też by walczyli stosując pewnie te same metody.
Werwolf przypomniał mi niemiecki serial dokumentalny emitowany przez telewizję publiczną. Warto go zobaczyć, ale nie ze względu na wartość faktograficzną, bo ta wątła jest, ale na niepublikowane dotąd zdjęcia. „Tajemnice III Rzeszy”, wyprodukowany w 2013 i reżyserowany przez Friedricha Shrerera, Steffi Shlobel i Thomasa Staeha, w jednym z odcinków wspomina o niemieckiej organizacji dywersyjnej Werwolf. Opowiedziana jest tam historia akcji przeprowadzonej przez komando zrzucone na spadochronach za linią frontu. Komandosi zabijają burmistrza Akwizgranu, współpracującego z okupującymi te tereny Amerykanami. Podsumowanie; to jedyna znana i udana akcja przeprowadzona przez tą organizację. Zapamiętałem tą konkluzję, bo ona dobrze oddaje wiarygodność tego serialu. Miks faktów, półprawd i dokonstruowywanej dziś propagandy.
Kiedyś jeszcze spotykałem popularne publikacje o zwalczaniu Werwolfu przez krzepnącą władzę ludową, dziś się już o nich nie wspomina. Są zapomniani i wyklęci.
Ćwierć wieku temu spotykałem jeszcze pewnego kieleckiego rzeźbiarza, który epatował mnie stwierdzeniami: byłem w Werwolfie i w NSZ, ale to raczej przykład na negatywny wpływ długotrwałego pijaństwa na mózg ludzki.
Publikacji na ten temat nie mam, ale jest przecież sieć. Na temat tego, co po 1945 działo się w Polsce jest całkiem sporo. Ja szukałem też jakichś informacji ma temat tego jak to wyglądało to w Czechosłowacji i na terenach, z których utworzono potem NRD. Tu już jest absolutna pustka. Może nie działo się tam nic, bo w tekstach znalezionych przeze mnie dosyć dosadnie opisuje się czeskie działania wobec mniejszości niemieckiej pozostałej tam po 1945. Czeska brutalność poskutkowała chyba tym, że mniejszość niemiecka została tam tak stłamszona, bez myśli o oporze i odwecie, jak Żydzi pod okupacją niemiecką. Mordowanie na oślep, gwałty, a nawet roztłukiwanie niemowląt o poręcz mostu – to norma w czeskich działaniach wobec Niemców.
W Polsce odbywało się to w sposób bardziej dżentelmeński, mimo całej brutalności komunistycznych funkcjonariuszy. Żyd zbrodniarz wojenny, komendant obozu dla internowanych w Łambinowicach na Śląsku, nie trafił przed sąd, bo Izrael nie wydaje swoich, nawet jeśli oni tak obrzydliwie zbrodniczy są.
Tu sprawa Werwolfu zakończyła się dopiero w latach ’50. Wiedzieliście o tym, że banderowcy z UPA już byli pozamiatani, a bojowcy z Werwolfu wciąż byli palącym problemem dla służb bezpieczeństwa PRL? Klucz tkwi w technologii działania. Werwolf był organizacją stricte terrorystyczną i trudno przypisać jego bojowcom działania narodowowyzwoleńcze. Jednoznaczne zło: skrytobójcze mordy, podpalenia i niszczenie mienia. Starcia z milicją czy wojskiem to jednostkowe, incydentalne historie, raczej nie wynikające z ataków na funkcjonariuszy władzy, ale będące efektem osaczenia niemieckich „partyzantów”. Oni unikali konfrontacji, tak charakterystycznej dla podziemia poakowskiego czy ukraińskich striłciw. Zabić polskiego sąsiada w nocy? – tak. Rozbić posterunek milicji? – nie ( choć kilka razy miało to miejsce). Walczyli z polskością, ale skrytobójczo, „zza węgła”, nie w otwartej walce. Antykomunistyczne podziemie poakowskie wielokrotnie dzięki swym działaniom uzyskiwało kontrolę na dość rozległych obszarach, bo o to chodziło, by komunistów wyprzeć. Bojowcy z Werwolfu co najwyżej osiągali to, że osadnicy przybywający na „ziemie odzyskane’ kleili się do nieakceptowanej przez siebie władzy komunistycznej. Osiągali w ten sposób efekt przeciwny do zamierzonego. Gdzieś tu zanikła ta niemiecka precyzja, skuteczność – wręcz nawet można powiedzieć, że cechą immanentną niemieckiego podziemia było polskie bałaganiarstwo.
Ale to trwało i trwało, więc twierdzenie z niemieckiego serialu, że jedyną skuteczną akcją Werwolfu było zabicie burmistrza Akwizgranu, jest nic nie warte.
W czasie II wojny światowej Niemcy nazywali stawiających im opór konspiratorów bandytami. To określenie poniżało, miało deprecjonować. Bo, owszem, zdarzały się bandyckie akcje przeprowadzane przez konspiratorów. Ale dopiero po 1945 roku – i to Niemcy sami – pokazali jak wygląda zorganizowany bandytyzm. I w opisywaniu ich działań komunistyczni milicjanci nie musieli się wysilać, by opisać to jako aktywność band. Ale, co zadziwiające, działania odwetowe nie były kierowane na oślep i tak brutalne, jak te będące reakcją na wystąpienia podziemia poakowskiego.
I jeszcze jedna myśl: nie wszyscy schwytani dostawali kaesy. Widziałem wiele wywiadów ze zwolnionymi po 1956 roku partyzantami z AK i NSZ. Udało im się przeżyć, wrócić między normalnych ludzi, choć nie zawsze do normalnego życia. Ci z Werwolfu i z UPA też wychodzili z więzienia – i co ze sobą robili? Oni akurat trafiali nie między swych pobratymców, ale między Polaków, których wcześniej tak zaciekle zwalczali. Jakie były ich losy? Ogrom przelanej krwi, krzywd, jaki za nimi się ciągnął, był taki, że większość otaczających ich ludzi życzyła im lądowaniu na śmietniku – takim ubogim, peerelowskim. A zdechnij gnoju! Mimo to ciekawi mnie co się z nimi stało – to jednak kilka tysięcy ludzi, którzy pojawili się na naszych ulicach w latach ’60 i ’70.
Można spierać się o podziemie poakowskie – czy oni słusznie, czy nie. Ale Werwolf to samo zło, jego kondensat.
oceny: bezbłędne / znakomite
Mój Wielki Tato
Wacław Pieńkowski
już jako 70-letni schorowany staruszek w 1991 r. /na 4 lata przed śmiercią/ spisał swoje "Wspomnienia wojenne".
Najpierw ukazały się one na www.latarnia-morska.eu /szukamy w dziale proza/ a potem w wydaniu książkowym Warszawskiej Firmy Wydawniczej
/już pod zmienionym tytułem jako "Apokalipsa 1939-1945"/ dopiero w 2013 r.
Polecam tę lekturę wszystkim, którzy interesują się tą straszną tematyką. Ojciec pisze tam również o Polsce lat powojennych. To tylko 80 powalających na kolana stron
której właśnie jesteśmy świadkami
(patrz tytuł)
to te przetrwalniki, które często nawet po stuleciu wydają następne gorzkie owoce.
UCZMY DZIECI HISTORII NIE NA SZKOLNYCH LEKCJACH, A NAMACALNIE, W BEZPOŚREDNIM Z NIĄ KONTAKCIE