Autor | |
Gatunek | filozofia |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-12-26 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1153 |
Było sobie kiedyś takie miasto, którego mieszkańcy tak namiętnie kochali poezję, że - kiedy przez kilka tygodni nie pojawiały się w pierwszym obiegu kolejne cudne wiersze - każdy taki liryczny nieurodzaj uważali za stan istnej klęski.
Przywdziewali wówczas najgorsze swe ciuchy, posypywali głowy popiołem - i, zgromadziwszy się na placach, wylewali morze łez, gorzko narzekając na Muzę, która opuściła ich być może już na wieki.
Któregoś takiego właśnie nieszczęsnego dnia młody poeta Juniusz pojawił się na rynku wśród płaczącego w głos tłumu.
Zręcznym krokiem po schodkach wbiegł na specjalnie do tego celu wybudowaną mównicę - i podniósł rękę, by zwrócić na siebie uwagę i przekazać zgromadzonym, że chce wygłosić swój wiersz.
Miejscy halabardnicy, stojący przed nim, natychmiast zamachali swoimi kolorowymi chorągiewkami.
- Uwaga! Ciiiiiiiiiisza! - ryknęli na całe gardło, i tłum zamarł w oczekiwaniu.
- Drodzy mieszczanie! Przyjaciele! - zaczął Juniusz głośno, lecz niezbyt pewnym tonem:
Mieszczanie! Przyjaciele! Zakochani w wierszach!
Fani wszystkiego, co harmonijne i piękne!
Niech was nie przytłacza mgnienie smutku ciemne!
Nadejdzie upragniona chwila... i światłość rozwieje mroki!*)
Juniusz zamilkł... a wówczas wszędzie, ze wszystkich krańców rynku podniósł się taki rejwach, rozległo się takie gwizdanie i tak ironiczny śmiech, wszystkie zwrócone do poety twarze wyrażały tak święte oburzenie, wszystkie podniesione pięści groziły takim gniewem, że wprost... oniemiał.
- Patrzcie go, czym nas tutaj łobuz jeden częstuje! - wrzeszczał każdy, wzajemnie się przekrzykując. - Won z mównicy, ty wierszokleto! Beztalencie jesteś! Precz z tym durniem! Zgniłymi jabłkami go stamtąd przegnajcie! Jajami zgniłymi w niego, błazna jakiegoś głupiego! Kamieniami w niego! Dajcie tu kamieni!
Jak niepyszny nasz młody poeta Juniusz czym prędzej zbiegł z mównicy i, roztrącając pomstujących mieszczan, zniknął im wszystkim z oczu... nie zdążył jednak jeszcze nawet dobiec do swego domu, kiedy uszu jego dobiegł pogłos zachwyconych oklasków, chwalebnych okrzyków i radosnych wiwatów.
Pełen zadziwienia, starając się wszak nie być zauważonym (bo niebezpiecznym jest drażnienie rozgniewanej bestii), trzymając się dyskretnie najbliższych podcieni, zawrócił na plac.
I cóż takiego tam ujrzał?
Wysoko nad zgromadzonym tłumem, nad jego ramionami, na złotej płaskiej tarczy, obleczony w purpurowe szaty, z laurem pośród skręconych loków na skroniach, stał jego rywal, młody poeta Juliusz... A lud w euforii radośnie wrzeszczał:
- Słaaaaaawa! Wielka chwała i słaaaaaawa nieśmiertelnemu poecie naszego miasta, Juliuszoooooowi! To on pocieszył nas w naszym smutku, w naszym wielkim nieszczęściu! On obdarzył nas wierszami słodszymi niż miód, dźwięczniejszymi niż struny cytry, wonniejszymi niż róże z Hesperyjskich Sadów, czystszymi niż lazury na Olimpie! Nieście go z tryumfem, okadźcie jego natchnioną głowę mirrą i nardem, wachlujcie mu czoło miarowym kołysaniem liści palmowych, rozrzucając wokół jego stóp płateczki najwonniejszego kwiecia! Sławaaaaa! Wieczna sława!
.....................................................
*) Czterowiersz młodego naszego poety Juniusza /także u Turgieniewa/ nie ma ni rymów, ni żadnego rytmu
oceny: bezbłędne / znakomite