Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-03-19 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 813 |
cd.
Musiałem przyznać w duchu, że jednak kumple, którzy się zmyli, byli doświadczeni w tej robocie; wiedzieli, kiedy przypomnieć sobie o urodzinach kolegi. To już nie było to, co jeszcze godzinę temu. Coraz ciężej było nosić, coraz wolniej ubywało węgla. W zwykłych wagonach, które poprzednio rozładowywaliśmy, nie było prawie takich wędrówek. „Kurde, jednak daliśmy się za psy, to teraz szczekamy” – ponownie cicho mruknąłem sam do siebie, po kolejnym spacerze z pełną grysu szuflą.
– Zdzichu, odsapnijmy. – Kazik oparł się ciężko o łopatę. – Muszę odpocząć.
Też głęboko odetchnąłem i zrobiłem kilka skłonów. Trochę pomogło. Odczekałem jeszcze minutę, aż współtowarzysz pracy zaczął normalnie oddychać. Wyciągnąłem z kieszeni zegarek.
– Dobra, odrzućmy jeszcze tylko spod tej ściany i za kwadrans zrobimy przerwę. Co?
Zrobił kwaśną minę ale kiwnął głową. Chwyciłem za łopatę i wbiłem w grys.
– Cześć, chłopaki! Jak wam idzie? – Doszedł do nas w tym samym momencie przechrypnięty głos.
Wyjrzałem przez drzwi. To był Tadzio. Ten drobny Tadzio, który przy pierwszym spotkaniu, bez wybrzydzania, poczęstował siebie i innych moimi fajkami.
Oparłem się na szufli i przetarłem rękawem czoło.
– Cześć. Co tu robisz? Nie zbłądziłeś? – dodałem zgryźliwie. – Przecież miałeś być z innymi na urodzinach kolegi.
Podrapał się po rzadkich włosach. Spojrzał na mnie z ukosa i westchnął:
– Aa, nie. Nie poszłem. Wypadło mi coś.
– Coś dzisiaj wam wszystkim wypadło. Tobie aż dwukrotnie. Wpierw urodziny kumpla, a teraz znów coś. I jakim cudem tu się znalazłeś?
– Noo… przyszłem – przestąpił z nogi na nogę – przyszłem zobaczyć, jak wam idzie.
– No proszę, jakiś opiekuńczy. – Kazik sypnął węglem blisko niego, aż Tadzio odskoczył. – Wrobiliście nas w amerykańca, a sami spieprzyliście. Będziemy tu przez was siedzieć do nocy.
– No, tak trochę. Ale, chłopaki…
– Dobra, mów co cię przywiało. Robotę mamy. – Zniecierpliwiłem się. – Na flaszkę zbierasz, czy co?
– No, tak jakby. Suszy mnie dzisiaj.
– Trzeba było przyjść do roboty. Za darmo nic nie ma. – Odwróciłem się do Kazika. – Dawaj, zasuwamy.
– Chłopaki, a dacie porobić? Za flaszkę? Odpoczniecie sobie.
Popatrzyłem pytająco na kolegę. Machnął ręką.
– Daj mu, i tak za chwilę chcieliśmy. Niech poszufluje, jak go tak napaliło.
– Tadzio, dobra dostaniesz, ale – uniosłem palec w górę – nie na perlistą, tylko na jot dwadzieścia trzy. Jak chcesz.
– Jasne, dzięki – uśmiechnął się szeroko, zdejmując lichą kurteczkę – klos mi wystarczy.
Złapał za uchwyt i podciągnął się do wagonu. Chwycił moją łopatę i zaczął od razu szuflować. Usiedliśmy z Kazikiem pod ścianą, na wolnym już od węgla kawałku podłogi. Widziałem kilka razy Tadzia przy robocie, ale teraz mogłem go poobserwować, samemu nie będąc zajęty pracą. Był naprawdę specjalistą w swoim fachu. Kto by go zobaczył pierwszy raz, nie pomyślałby że taki mikrus, takie chuchro potrafi przy ciężkiej, fizycznej robocie pracować szybko i bez widocznego wysiłku. Przy szufli wyglądał jak dziecko. Było to jednak żylaste i umięśnione dziecko, wprawione przez lata takiej pracy. Jedno mnie zastanawiało – kiedy z nim wcześniej pracowaliśmy, prawie nigdy nie jadł w przerwach, tylko pił herbatę; najwyżej ugryzł dwa-trzy kęsy kanapki i resztę zawijał z powrotem. „Skąd w nim tyle siły i wytrzymałości? Do tego przecież za kołnierz nie wylewa”. Przestałem marnować chwilę odpoczynku na niepotrzebne deliberacje o tym, jak można się mylić, sądząc po samym wyglądzie.
Na wspomnienie o kanapce od razu poczułem się głodny i wyciągnąłem swoje jedzenie. Tadzio w tym czasie pracował bez chwili wytchnienia. „Porządnie zarabia na klosa, nie ma dwóch zdań” – pomyślałem z uznaniem.
Spojrzałem na zegarek – minął ponad kwadrans naszego odpoczynku. „No dobra, zarobił swoje, a my odetchnęliśmy”.
– Starczy, Tadzio. – Podniosłem się z podłogi i sięgnąłem do kieszeni, gdzie zawsze przekładałem pieniądze z wyjściowych spodni do roboczych. – Zarobiłeś swoje. Masz na klosa i jeszcze na fajki. Pruj.
Radość rozświetliła jego chudą twarzyczkę. Otrzepał się pobieżnie z pyłu węglowego, chwycił swoją wypłatę, wrzucił na siebie kurtkę i zeskoczył z wagonu.
– Dzięki, chłopaki! Lecę, bo mi sklep zamkną!
– Trzymaj się, trzymaj. Tylko nie wypij na raz – odkrzyknąłem i chwyciłem za szuflę. „Taa, nie wypije na raz. Jakbym ich nie znał” – przemknęło mi przez głowę.
Odpoczynek nam się przydał. Lżej już chodziłem te trzy kroki do węgla i z powrotem do drzwi wagonu. Po kolejnej godzinie dotarliśmy do drugich drzwi. Robota znowu poszła szybciej; nie musieliśmy chodzić z węglem, wystarczyło tylko machać szuflą.
***
cdn.
oceny: bardzo dobre / znakomite
będzie jak
w niebie
pośmiej się trochę
z samego siebie
nie bądź nadęty
i gburowaty
będziesz duchowo
bardziej bogaty
kocham Twoje słowa
jam marny i mały
Tyś Wielki, Wspaniały
ale też artysta
literat, poeta
umysłu atleta
mi rozumu
nie staje
więc pokłon
oddaje
więc oddalam się wszak
cierpieć byle jak
doskonałe
piękne że nie daję rady
muszę skorzystać z teleporady
oceny: bezbłędne / znakomite
Cywilizacja ludzka zaczęła się od momentu "podziału pracy". Ty więc jesteś specjalistą od interpunkcji, ja znam się na czym innym ;) Nie mogę też odbierać pracy specjalistom w wydawnictwach ;)
Dlaczego milicjanci (policjanci) chodzą parami?
Bo jeden umie czytać, a drugi pisać.
Ale masz rację.
"Pisz do mnie wolno, bo ja czytam wolno" ;)