Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-03-27 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 946 |
Ta 10 razy większa od Watykanu w latach 60-tych wciąż jeszcze podgdańska wieś (prawa miejskie miejscowość uzyskała dopiero w 1989 r.) w tamtych peerelowskich czasach słynęła ze starego, odciętego wysokimi murami od świata czynnego klasztoru sióstr norbertanek, z ich pięknego XVI-wiecznego kościoła oraz z ich na całym świecie znanych unikalnych haftów kaszubskich.
Żukowo - to w moim życiorysie całe 5 lat - bo tyle trwała wówczas nauka w liceum pedagogicznym - zapuszkowania w internacie. Jak żołnierze w jednostkach wojskowych tylko r a z na miesiąc mieliśmy tzw. wyjazdówkę: w sobotę tuż po lekcjach wyjeżdżało się wreszcie do wytęsknionego domu. Noc spędzałyśmy u siebie z rodzicami i rodzeństwem, a w niedzielę rano trzeba już było wracać do budy. Mieszkałyśmy w ogromnym trzypiętrowym internacie, gdzie rygory były iście koszarowe; rano budził nas terkot dzwonka, terkot dzwonka wzywał nas na posiłki, na sprzątanie pokoi, odrabianie lekcji i na nocną ciszę.
A gdzie jest ten tytułowy Hongkong?
Już wyjaśniam: jesienią 1968 r. do Polski dotarła z Azji - przez Pacyfik i Amerykę do krajów zachodniej Europy i skokiem przez Odrę - zmutowana ptasia grypa hongkongijska; jej wirus H3N2 zabił na świecie prawie milion ludzi. Najdotkliwiej chorowali ci stłoczeni w akademikach, w sanatoriach, w kopalniach, w wielkich zakładach przemysłowych /gdzie w zamkniętej przestrzeni ludzie pracowali ramię w ramię/, w internatach - i w koszarach.
W Żukowie zaraza rozłożyła na łopatki całe nasze życie; dziewczyny chorowały kolejno piętrami i pokojami (w każdym były 3-4 lokatorki), wszystkie izolatki były przepełnione - i zaczął się istny sądny dzień. Szkoły, uczelnie, akademiki, internaty, koszary etc., etc. w Polsce zamknięto; wszędzie wprowadzano obostrzenia w postaci przymusowej kwarantanny tam, gdzie pojawiały się nowe ogniska zakażeń.
oceny: bezbłędne / znakomite
Na szczęście nie mieszkałam nigdy w internacie. Do szkoły dojeżdżałam pociągiem 20 km dziennie w jedną stronę. Czasami autostopem jak zaspałam. Czasami też wracałam do domu piechotą. Przez lasy i pola. Bardzo to lubiłam,
Ale rygor też mieliśmy niczego sobie... Tyle że nie każdy się mu poddawał. ;)