Przejdź do komentarzyPastuszka na chwilowym etacie
Autor
Gatunekprzygodowe
Formaproza
Data dodania2021-08-02
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń842

Pastuszka na chwilowym  etacie


Lato, grzech w domu siedzieć. Bez względu na pogodę. A już przy komputerze dopiero. Nie lubię grzeszyć, toteż codziennie przez wiele godzin jestem na łonie Matki Natury. Kiedy pada deszcz maszeruję z kijkami po lasach. A kiedy jest słoneczna pogoda, albo przynajmniej nie pada, jeżdżę rowerem po bliższych i dalszych okolicach.

Po kilkudniowych opadach deszczu wreszcie nastała odpowiednia pogoda na wędrówkę rowerową. Z samego rana ruszyłam więc w drogę.

Kiedy dojechałam do lasu po wschodniej stronie miasta, na dróżce wijącej się ku górze kotliny zaskoczył mnie niezwykły widok:





Ogromne stado kóz na czele z jeszcze większym stadem owiec maszerowało sobie na pastwisko. Na przedzie prowadził je jeden pasterz, a na końcu tego peletonu, że się tak wyrażę, autem jechał drugi pasterz i przez otwarte okno popędzał zwierzęta, nawołując i tłukąc ręką po drzwiach.

Gdy się do niego zbliżyłam, spytałam czy mogę jechać dalej. On mnie jednak poprosił, abym tego nie robiła, bo kozy płochliwe, wystraszą się i popędzą w las.

No to szłam za nimi, pchając rower. Kozy, a na przedzie owce, jakoś niemrawo szły, a jeszcze do tego co rusz zatrzymywały się na poboczu drogi, skubiąc trawę i liście krzewów. Pasterz w aucie tłukł o drzwi coraz mocniej, popędzając to ślamazarne towarzystwo.

Czas się dłużył. Szłam i szłam za nimi, w końcu mnie to znudziło... Bo ile można się tak ciągnąć? Podeszłam do auta i powiedziałam pastuchowi, że sama spróbuję popędzić to ślimacze stado. Facet się zaśmiał i skinął głową na znak zgody.

No to go wyprzedziłam, i popychając rower, ruszyłam między kozy. Popędzałam je nie tylko słownie, ale i kołami roweru. Zwłaszcza te, które co rusz schodziły z drogi w wiadomym celu. Kozy, o dziwo!, zaczęły mnie słuchać i przestały kierować się na pobocze. Ba, przyśpieszyły nawet kroku.





Szliśmy tak chyba z kwadrans i w końcu doszliśmy do rozwidlenia dróg. Wreszcie mogłam ruszyć w swoją dalszą drogę ku górze. Stado zaś skręcało na pastwisko znajdujące się na skraju lasu.

Na pamiątkę zrobiłam jeszcze kilka zdjęć tej „żywej rzece”... i już zamierzałam ruszyć, kiedy pasterz w aucie szybko do mnie podjechał, i śmiejąc się, zawołał:

— Jeszcze nigdy moje kozy nie były tak posłuszne. Jak pani to zrobiła? Chętnie bym panią zatrudnił. Choćby na ćwierć etatu.



  Spis treści zbioru
Komentarze (5)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Bardzo ciekawie i śmiesznie.
avatar
Dzięki, Janko! Wracając z wycieczki, pojechałam specjalnie zobaczyć "moje stadko" na ich pastwisku, wszystkie do mnie podchodziły i z zaciekawieniem obserwowały... pewnie mnie polubiły. :D
Pastuchów już nie było, tylko elektryczne.
avatar
Do zwierząt trzeba mieć tzw. podejście jeszcze lepsze niż do ludzi.

Ludziom wystarczy kiełbasa wyborcza, a na to żaden baran się nie nabierze
avatar
Kozy, owce
I barany!
Nie manowce,
A dywanik
Już przed wami
Rozesłany!
avatar
Co wybrać:

swój barana indywidualny /doraźny wąski/ interes?

czy

dobro wspólnoty

?

Już dywanik
Rozesłany,
Kuszą jednak
Cudze łany,
Listek świeży
Nieskubany ;(
© 2010-2016 by Creative Media
×