Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-09-10 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 721 |
Po długich pyskówkach postanowiono rejony przydzielać w drodze losowania. Sporządzono 34 identyczne karteczki, i na każdej z nich była zapisana jakaś nazwa geograficzna. Żyzny Kursk i mało obiecujący Chersoń, słabo rozpoznany Minusińsk i prawie całkiem beznadziejny Aszhabad, Kijów, Pietrozawodsk czy inna Czyta - wszystkie republiki, wszystkie góry i niziny leżały teraz w czyjejś czapce z zajęczego futerka i oczekiwały swoich nowych gospodarzy.
Ciągnieniu losów towarzyszyły i radosne okrzyki, i głuche jęki zawodu, i szewskie przekleństwa.
Zła gwiazda Panikowskiego zajaśniała w całej swej mrocznej pełni pod sam koniec losowania, kiedy to przypadło mu Powołże. Przyłączył się do konwencji wprost wściekły ze złości.
- Ja tam pojadę! - wrzeszczał cały w nerwach. - ale uprzedzam: jak zostanę źle przyjęty, przekroczę granice!
Bałaganow, któremu przypadła złota dolina Arbatowa, wprost się zatrwożył i już wtedy zapowiedział, że żadnych naruszeń norm eksploatacyjnych nie będzie tolerować.
Tak czy inaczej, sprawa została uporządkowana, po czym wszystkie dzieci lejtenanta Szmidta rozjechały się do pracy w swoich nowych rejonach operacyjnych.
- I sam pan na własne oczy widział, Bender, jak ten gad naruszył konwencję, - zakończył swoją opowieść Szura Bałaganow. - Już od dawna pełzał po moim terenie, alem nigdy nie mógł go dopaść.
Wbrew oczekiwaniom podły tamten złodziej u Ostapa nie znalazł jednak żadnego potępienia. Pierwszy syn Lejtenanta rozwalił się na krześle i nieuważnie patrzył przed siebie.
Na wysokiej tylnej ścianie przyrestauracyjnego ogródka piwnego widniały namalowane olejną farbą gęsto ulistnione i równe jak na obrazku w elementarzu lipy. Prawdziwych drzew tutaj nie było, lecz cień rzucany przez ścianę dawał ożywcze chłodne wytchnienie i cieszył się sporym powodzeniem wśród obywateli. Wszyscy oni, jak widać, byli chyba członkami związków zawodowych, gdyż pili wyłącznie samo piwo i to nawet bez żadnej zakąski.
Do wrót restauracji, nieustannie stękając i strzelając dymem, podjechał zielony automobil, na drzwiczkach którego wymalowano łukiem biały napis *Eh, przewiozę!* Poniżej widniały warunki najmu i spacerów wesołym tym samochodem: za godzinę jazdy 3 ruble, a za więcej cena do negocjacji. Żadnych pasażerów w środku nie było.
Klientela ogródka zaczęła z obawą w głosie coś szeptać. Przez kilka minut szofer zapraszająco spoglądał na pijących przez okratowanie ogrodzenia, i tracąc wyraźnie nadzieję na jakiś kurs, wyzywająco w końcu zawołał:
- Taksi wolne! Proszę siadać!
Niestety, nikt nie wyraził takiego życzenia, a samo wezwanie kierowcy podziałało na wszystkich jakoś dziwnie. Ludzie przycichli i starali się nie patrzeć w stronę samochodu *Eh, przewiozę!*, na co taksówkarz w końcu pokręcił głową i powoli odjechał. Mieszkańcy Arbatowa ze smutkiem patrzyli w ślad za nim. Po chwili zielony automobil wściekle przemknął przed ich ogródkiem w przeciwnym kierunku. Szofer podskakiwał na swoim siedzeniu i coś niewyraźnie w hałasie wystrzałów krzyczał. Auto jak przedtem było puste.
Ostap odprowadził je wzrokiem i powiedział:
- Czyli pan, panie Bałaganow, jesteś nieopierzona gapa, mówiąc bez obrazy. Chcę tylko dokładnie wskazać to miejsce, które pod tym słońcem pan zajmujesz.
- A idź pan do diabła! - grubiańsko warknął Bałaganow.
- Czyli pan mimo wszystko się obraził? To znaczy według was bycie synem lejtenanta jest coś więcej warte?
- Toż sam pan jesteś synem Szmidta!
- Pan naprawdę jesteś straszna gapa! - powtórzył swoje Ostap. - I jesteś pan synem gapy. I pańskie dzieci też będą gapami. Chłopcze! To, co się zdarzyło dzisiaj rano - to nawet nie epizod, a tylko czysty przypadek, kaprys artysty. Dżentelmen w poszukiwaniach strzału w dziesiątkę. Łaszczenie się na tak mizerną szansę nie leży w moim charakterze. I jakiż to dla pana zawód, boże przebacz! Syn lejtenanta Szmidta! No, rok jeszcze, góra dwa lata! A co dalej? Dalej to te pańskie rude kędziory każdy już tak zapamięta, że skończy pan na codziennych kopniakach.