Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-09-17 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 680 |
- Ale jakżeż to *spieprzaj pan stąd*? To po coś, człowieku, na tej swojej snopowiązałce napisał *Eh, przewiozę!*? Może akurat teraz chcemy z moim przyjacielem pojechać sobie w ważnej sprawie w daleką delegację? Może właśnie chcemy, eh, się przewieźć!?
Po raz pierwszy od wielu ostatnich miesięcy na twarzy naszego męczennika rozwoju branży taksówkarskiej pojawił się jasny uśmiech. Wyskoczył z szoferki i zręcznie zakręcił korbą rozrusznika ciężko terkocącego motoru.
- Zapraszam. Dokąd podwieźć?
- Tym razem donikąd, niestety. - odparł Bałaganow. - Nie ma kasy. Nic na to, towarzyszu mechaniku, nie poradzisz. Ot, co - bieda.
- Tak czy owak siadajcie! - w rozpaczy wykrzyknął Koźlewicz. - Podwiozę za darmo. Mam nadzieję, że pić nie będziecie? Przy księżycu tańcować na golasa też nie? Eh, co tam! Przewiozę!
- To co, panowie? Skorzystajmy wobec tego z nadarzającej się gościnności, - rzekł Ostap, siadając obok taksówkarza. - Widzę, że masz pan piękny charakter, tylko czemu pan sądzi, że jesteśmy zdolni do czegoś takiego jak tańce na golasa?
- Takich tu nie brakuje, - odparł kierowca, skręciwszy na główną ulicę.
Męczyło go okropne pragnienie podzielenia się z kimś - z kimkolwiek - swoim nieszczęściem. Najlepiej, naturalnie, ze swoją jak baranek łagodną staruszką mamunią. Ta by go pożałowała - i to jeszcze jak. Lecz madame Koźlewicz od dawna już nie żyła, zmarłszy ze zgryzoty, kiedy od obcych ludzi dowiedziała się, że jej syn w dalekim świecie znany jest jako złodziej - i to recydywista.
Pan Adam opowiedział więc swoim nowym pasażerom historię upadku Arbatowa, pod gruzami którego na śmierć utknął jego zielony automobil.
- To dokąd teraz? - okropnie zmartwiony zakończył swoje opowiadanie. - W którą stronę jedziemy?
Ostap chwileczkę czekał, znacząco spojrzał na swojego ryżego kompaniona, po czym powiedział:
- Wszystkie pańskie nieszczęścia biorą się stąd, że jesteś pan poszukiwaczem prawa i sprawiedliwości. Jesteś pan jak ta owieczka, jak poroniony baptysta. Smutno mi widzieć w środowisku samochodziarzy taki upadek ducha. Ma pan lorana-ditricha i nie wie pan, dokąd ma jechać. My mamy jeszcze gorzej niż pan: nie mamy samochodu. Ale dobrze wiemy, gdzie chcemy się dostać. Chce pan, to pojedziemy tam razem?
- Ale dokąd?
- Do Czarnomorska. Mamy tam niewielką intymną sprawę do załatwienia. I dla pana robota też się znajdzie. W Czarnomorsku ludzie bardzo cenią różne stare pojazdy, starocie i dawne wynalazki i chętnie z nich korzystają. Jedźmy zatem.
Z początku pan Adam tylko się uśmiechał jak ta wdowa, której nic już w życiu nie pocieszy. Bender jednak nie żałował radosnych barw i roztoczył przed zdezorientowanym kierowcą zachwycające dale, nie żałując ni boskich błękitów, ni cudownego różu.
- Co pan będziesz po próżnicy czas tylko tracił w Arbatowie? W drodze nie będziesz pan głodny. Aprowizację biorę na siebie. Pańska benzyna - lecz idee nasze.
Koźlewicz zatrzymał taksówkę i wciąż jeszcze nieprzekonany pochmurnie oponował:
- Mam za mało benzyny.
- Ale na 50 kilometrów starczy?
- Starczy na 80.
- Czyli wszystko w porządku. Już panu mówiłem, że co do nowych pomysłów i idei, nie mam z tym żadnych problemów. Równo na 50. kilometrze drogi czekać na pana będzie beczka z paliwem lotniczym. Czy takie paliwo panu pasuje?
- Pasuje, - odparł zawstydzony Koźlewicz.