Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-09-16 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 689 |
Po czym nastąpił krach. Ludzie zaczęli się naprawdę bać zielonego automobila jak jakiejś dżumy. Szerokim łukiem omijali plac Zbawiciela i Solidarności, gdzie Koźlewicz postawił słup z paskowaną tabliczką i napisem: *GIEŁDA SAMOCHODOWA*. W ciągu następnych kilku miesięcy pan Adam nie zarobił złamanej kopiejki i żył z tego, co zarobił wcześniej podczas tych nocnych kursów i hulanek.
W końcu poszedł na ofiarny kompromis. To wtedy właśnie na drzwiczkach taksówki wymalował łukiem biały, na jego oko piękny napis *EH, PRZEWIOZĘ!*, a pod nim nową, obniżoną z 5 na 3 ruble za godzinę cenę. Niestety, obywatele nie zmienili swojej taktyki. Kierowca powoli kręcił się po mieście, podjeżdżał pod różne urzędy oraz instytucje i pod ich oknami wrzeszczał:
- Cóż za powietrze! Może się przejedziemy?
Urzędnicy wychylali się na ulicę i przekrzykując stukot maszyn do pisania *underwood* wołali:
- Sam się przejedź, bandyto jeden!
- Ale czemu zaraz bandyto? - nieledwie płacząc, rozkładał bezradnie ręce pan Adam.
- Bandyta jesteś, - odpowiadali mu na to, - bo ludzie przez ciebie idą do kryminału!
- To może byście rozbijali się taksówkami za swoje! - zapalczywie krzyczał z dołu nasz kierowca. - Za własne pieniądze!
Na te słowa urzędnicy z humorem spoglądali jeden na drugiego i zamykali okna. Jazda samochodem na własny koszt wydawała się im czystą głupotą.
W ten sposób właściciel *Eh, przewiozę!* pokłócił się z całym Arbatowem. Odtąd już z nikim się nie kłaniał, zrobił się nerwowy i zły. Ujrzawszy z daleka jakiegoś kancelistę w długiej kaukaskiej koszuli z bufiastymi rękawami, podjeżdżał do niego od tyłu i z gorzkim śmiechem wołał:
- Łobuzy jedne! Zaraz was podkabluję miejskim śledczym! Podciągnę pod 109 paragraf!
Gościu cały aż wzdrygał, poprawiał machinalnie swój pasek ze srebrną sprzączką, jaka zwykle zdobi uprząż koni, i, czyniąc grymas, że krzyki te wcale nie do niego, przyśpieszał kroku. Mściwy Koźlewicz jednak nadal jechał obok i wciąż drażnił swego wroga monotonnym deklamowaniem kolejnych punktów kieszonkowego kodeksu karnego:
*Przywłaszczenie przez urzędnika pieniędzy, kosztowności lub innego mienia, znajdującego się w jego biurze i jego pieczy powierzonego, podlega karze...*
Sowiecki urzędas w końcu jednak mu zwiewał, wysoko podrzucając swoim spłaszczonym od długiego siedzenia na stołku zadkiem.
*... karze pozbawienia wolności, - krzyczał w ślad za nim Koźlewicz, - do trzech lat*!
Wszystko to przynosiło mu jedynie moralną satysfakcję. Jego sytuacja materialna była naprawdę kiepska, gdyż jego rezerwy finansowe zbliżały się do końca. Należało coś postanowić. Tak dalej być nie mogło.
W takim oto właśnie marnym stanie ducha siedział pewnego dnia w swoim aucie, ze wstrętem popatrując na swoją tabliczkę w paski *GIEŁDA SAMOCHODOWA* i niejasno już rozumiał, że jego porządne uczciwe życie wcale mu się nie udało, gdyż jako taksówkowy mesjasz zjawił się w Arbatowie po prostu zbyt wcześnie, i właśnie dlatego obywatele w niego nie uwierzyli. Tak był pogrążony w swoich smutnych rozmyślaniach, że nawet nie zauważył dwóch młodych ludzi, którzy już od jakiegoś czasu podziwiali jego pojazd.
- Oryginalna konstrukcja, - rzekł w końcu jeden z nich. - prawdziwa jutrzenka naszego automobilizmu. Widzi pan, Bałaganow, jakie cudo można zrobić ze zwykłej maszyny do szycia marki *Zinger*? Parę niewielkich poprawek - i, proszę, co za wspaniała kołchozowa snopowiązałka!
- Spieprzaj pan stąd! - ponuro rzekł Koźlewicz.