Przejdź do komentarzyRozdział 7. Słodki czas sławy /5
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2021-10-11
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń695

Kończąc słowami: *... jedynie zwykły środek komunikacji*, lekko skłonił głowę w lewo i przez ramię ważniaka zajrzał mu do telegramu. To, co tam przeczytał, wprost go poraziło. Dotychczas sądził, że jeżeli chodzi o czołówkę wyścigu, są o cały dzień przed nią do przodu! Jego świadomość błyskawicznie zarejestrowała ciąg wiosek i miasteczek, gdzie *Antylopa* skorzystała z nienależnych sobie gratulacji, prezentów, obiadków, materiałów i środków.


Przewodniczący wciąż jeszcze poruszał wąsami, usiłując choć jakoś zrozumieć treść otrzymanej depeszy, kiedy Ostap, w pół słowa zeskakując z trybuny, już się przedzierał przez mur zgromadzonych. *Antylopa* zieleniła się na najbliższym skrzyżowaniu. Na całe szczęście wszyscy jej pasażerowie już siedzieli na swoich miejscach i, nudząc się jak mopsy, czekali na sygnał Bendera, by wszelkie kolejne dary mieszkańców Łuczańska przetaszczyć do samochodu. Tak robiono zawsze po każdym mityngu.


Sens telegramu w końcu jakoś jednak dotarł do adresata. Kiedy wreszcie podniósł oczy znad doręczonej właśnie depeszy, ujrzał plecy uciekającego komandora wyścigu.


- To są oszuści! Podłe żulikiiiiii! - wrzasnął jak ugodzony w pierś męczennik.


Przez całą noc mordował się nad tekstem mowy powitalnej, i teraz w jego duszy prawdziwego poety rozgorzał boży gniew.


- Ludzie, łapać ich! Zatrzymać ich! Luuuuuudzie!


Jego rozpaczliwy wrzask dotarł także do uszu antylopowców, którzy w nerwach zerwali się do ucieczki. Koźlewicz zapuścił korbą silnik i przez drzwiczki zgrabnie wskoczył do szoferki. Samochód, nie czekając na Ostapa, wyskoczył jak z procy na drogę. Z rozpędu nawet nie spostrzegli, że zostawili swego komandira na pastwę losu.


- Stójcie! - krzyczał za nimi Bender, wykonując wprost gigantyczne susy. - Jak was dogonię, wszystkich wywalę na pysk!

- Stójcie! - wrzeszczał przez tubę przewodniczący.

- Stójże-ż, durniu! - darł się na kierowcę Bałaganow. - Nie widzisz, żeśmy zgublili szefa?!


Adam Koźlewicz nacisnął pedały, *Antylopa* wydała z siebie nieludzkie rzężenie i stanęła jak wkopana. Komandor wskoczył do środka z rozpaczliwym okrzykiem: *Cała naprzód!*. Mimo swej wszechstronnej natury i wrodzonej zimnej krwi, wprost fizycznie nie cierpiał, gdy go szarpano, bito i kopano. Oszalały z pośpiechu szofer wrzucił trzeci bieg, i maszyna wyrwała tak szybko do przodu, że przez raptownie otwarte drzwiczki wypadł na jezdnię Bałaganow - i wszystko to wydarzyło się błyskawicznie. W tym czasie, gdy Koźlewicz ponownie hamował, na drugiego syna lejtenanta Szmidta już padł cień nadbiegającego pościgu. Już wyciągały się doń wszystkie zdrowe męskie pięści wielkie jak bochny, kiedy, cofając się tyłem, w pędzie nadjechała *Antylopa*, i żelazna dłoń Bendera chwyciła zgubę za jej kowbojską koszulę.


- Cała naprzód! - zawył Ostap.


W tym właśnie momencie mieszkańcy Łuczańska po raz pierwszy zrozumieli wyższość transportu mechanicznego nad tym per pedes. Zielony automobil przeraźliwie zaszczękał wszystkimi swoimi częściami i natychmiast zniknął w sinej dali, unosząc przed sprawiedliwością całą czwórkę łobuzów.


Przez pierwszy kilometr wszyscy tylko ciężko dyszeli. Dbały o swą męską urodę Bałaganow w kieszonkowym lusterku bacznie przyglądał się każdemu swojemu zadrapaniu na twarzy po tym, jak raptem wypadł na drogę, a Panikowskij w tym swoim mundurze strażaka trząsł się ze strachu przed zemstą komandira. Ta zaś nadeszła natychmiast.


- To pan kazałeś gnać do przodu, zanim zdążyłem dopaść szoferki? - zapytał groźnie Ostap.

- Boże mój, ja tylko... - zaczął roztrzęsiony Panikowskij.

- Nie, tylko niech pan nie zaprzecza! To są pańskie sztuczki! A więc jesteś pan w dodatku jeszcze tchórzem? Czyli trafiłem do jednej drużyny ze złodziejem i z zającem?! Super!  Ja pana degraduję! W moich oczach byłeś pan dotychczas brandmeistrem*). Od dzisiaj jesteś pan zwykłym nosiwodą.


I Bender uroczyście przy wszystkich zdarł z czerwonych pętelek jego munduru pozłacane guziki-pompy wodne.

Po czym zaznajomił swoich podkomendnych z treścią depeszy.




1931



.................................................................................


*) brandmeister - komendant straży pożarnej

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×