Autor | |
Gatunek | proza poetycka |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-05-19 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 659 |
Jadę w wagonie bydlęcym, chyba śnię, jakieś zjawy się przepychają. Mówię im, że jestem wieszczką wojenną. Nie odpowiadają nic, mają dziwne oczy, widzę w nich domy, ciepłe koce, stoły i krzesła, fortepian w salonie, obrazy na ścianach z letnim pejzażem. Dostrzegam przytulanki z materiału i małe guziczki, przerażone oczy przyszyte do szmatki. Zimno mi i gorąco zarazem, tu nie ma okien, a ludzie wychylają się przez nie przeszyci strachem, wytrąceni z równowagi balansują między zbożem i krowim łajnem, jadąc na rzeź. Mieszają się zapachy, osadzają na włosach, ubraniach, jakoś jeszcze wyglądamy po ludzku, choć skóra człowieczeństwa się łuszczy, odpada po małym fragmencie na pierwsze trupy. Ludzie w wagonie bawili się w głuchy telefon, odwracali głowy, szepcąc – nie daj złapać się zmorze za nogi, podaj dalej…podaj dalej.
Widzę już, jak na zawszonych pryczach u pana boga za piecem, esesmańskie psy polują. Spoglądam na to, co po nas pozostaje; naprężone sztywne mięsisto- kościste ciało, z zapadniętymi oczodołami. Rigor mortis. My jeszcze mamy oczy otwarte, a polegli wyglądać będą z oczodołów czaszek, przez małą szparę niedomkniętą na wieki wieków. Woń zdradziecka wedrze się w nozdrza, migdałowy gorzki zapach cyklonu B. Może zdążymy jeszcze psiknąć, przynajmniej w ten sposób organizm ludzki stoczy ostatnią walkę z intruzem. A ciała z obrzękami głodowymi będą musiały kroczyć naprzód, wyrywać się do piekła, podnosząc ciężkie opuchnięte nogi i powieki. Wieczorem szybko zregenerujemy siły i jak nowo narodzeni stawimy się na apel. Ci, którzy nie będą mogli stać, będą prezentować się, leżąc na ziemi, w różnych pozach i grymasach.
Teraz widzę siebie na pryczy, mam dreszcze, konwulsje, kąsają mnie wszy. Mam tyfus i wielkie szczęście, gdyż tylko kilka razy przegapiłam apel. W innych udało mi się uczestniczyć, celebrować na stojąco, prostowałam swe członki i wyciągałam łeb, między innymi w tej stajni. Na dzisiejszym apelu zaliczałam się do ludzi stojących, myślałam, jak doszło do tego, że cofnęliśmy się w rozwoju i znowu staliśmy się małpami, za moment przyszło zwątpienie i wielki smutek, przecież małpy figlują, skaczą, po drzewach, są wolne i w dodatku owłosione. Myślałam też o szczurach, osłach i baranach, dziwne było to, że nie mogłam skojarzyć sobie żadnego ptaka, który by nas przypominał, chociażby w małym stopniu. Rozważania moje zakłóciły podenerwowane głosy esesmanek, liczących nas. Znowu ktoś się nie zgadzał w rutynowej kontroli rasy ludzkiej, brakuje numerka, chyba zapadł się pod ziemię. A raczej pod popiół, który pozostał po innych i tak równa się ziemię z ludźmi z Polski, Izraela, Grecji, Francji i innych krajów,
W mojej głowie huczy, brzęczy, rozglądam się, ale inne numery na mnie nie patrzą, chyba nie słyszą tego, kiedy wydaję rozkazy moim nogom. Najpierw mówię po cichu;
- Trzymajcie mnie moje napęczniałe patyki, kiedyś nogi. Jestem, jak dąb wyciągam ręce, mam wrażenie, że są jak gałęzie; wielkie, potężne.
Słyszę, muzykę moich liści na wietrze, porywa mnie, unoszę łeb do góry i wołam, ryczę;
- Trzymajcie, mnie moje napęczniałe patyki, kiedyś nogi, Jestem jak dąb...
Wydzierająca się esesmanka przerywa mój śpiew łabędzi;
- Zamknij się zdziro!
Wielka pieść, esesmanki zwinęła mnie w kłębek, osunęłam się na ziemię jak mięciutka włóczka, zanurzyłam się w błocie, kwiczałam jak świnia.
Gdy znalazłam się na pryczy, świadomość rozbłysła na moment, neuroprzekaźniki wykonały mistrzowską robotę, właśnie otworzyły okienko do instynktu przetrwania, czy to jest kod życia? Znowu zamknęłam powieki, a raczej poczułam, jakby ktoś to zrobił.
- Kim jesteś?- zapytałam.
- Bezsilność- usłyszałam.
Zobaczyłam tłum ludzi, którzy otwierali usta, ukazując początek przewodu pokarmowego, tajny otwór do zaspokojenia uczucia sytości. Podchodziłam do nich bardzo blisko, przyglądałam im się uważnie, szukałam twarzy pewnej znajomej chemiczki z Bułgarii. Wiedziałam, że moje życie do mnie nie należy, już się nie chciałam. Powoli oddawałam się jej w ręce.
Nagle wszystkie okna w moim mózgu otworzyły się jednocześnie, zaplanował przeciąg i chaos. Odnalazłam starą Bułgarkę, powiedziała mi, że tu w obozie przed śmiercią najpierw pojawia się przed śmierć, czyli bezsilność i ponoć jak ona dotyka, to zawsze się czuje, nawet przy gorączce i jeszcze trzy minuty po śmierci, bo w mózgu jeszcze zachodzą zmiany biochemiczne. Chwyciłam ją za pasiaki i szarpałam z całych sił, krzycząc;
- Nie opowiadaj głupot, przecież jesteś naukowcem, więc powinnaś wiedzieć, jak zaspokoić głód, pragnienie, wylecz mój tyfus!
Bułgarka wyrwała się spod uchwytu moich chudych dłoni, delikatnie odepchnęła, mówiąc:
- Idź stąd, tu nie ma miejsca dla literatów, to jeszcze nie twoja pora.
I po długiej podróży wróciłam, otchłań wyrzuciła mnie, odnalazłam swoje ciało pośród innych wynędzniałych, tak przeniknęłam w głąb siebie. Myśli przenosiły mnie, w inne odległe, nierealne miejsca.
Zobaczyłam piękne, zielone drzewa, promienie słońca oświetlały fragment jakiejś ziemi, niepewnie zbliżałam się tam, te pierwsze kroki po tyfusie były bardzo bolesne, ból łydek był, przeszywający z każdym następnym mini krokiem było lepiej. Ujrzałam siebie, znacznie starszą, już miałam włosy, siedziałam zamyślona nad własnym grobem, uśmiechnęłam się, pomyślałam, że jestem w krainie zniekształconych luster, było mnie coraz więcej, raz byłam gruba, potem chuda, miałam długie ręce i krótkie nogi, a nawet widziałam siebie z kilkoma głowami. Dalej za krainą luster były domy. Dotarłam do dużego parku, między krzakami biegały rozbawione dzieci, jedna z dziewczynek ruszyła w moją stronę i usłyszałam wszechogarniające słowo `Mamo`! Podskoczyłam na słomiance, czując, jak wysuszone zielska raniły mi skórę, otworzyłam oczy szeroko, gorączka widocznie odpuszczała, docierały do mnie bodźce zewnętrzne i wtedy pomyślałam, że stanę się obserwatorem wojennym, będę bierna, popłynę z tym nurtem, przecież musi zostać jakiś ślad po tych bestialskich zbrodniach. Gdy tylko pierwsze mrozy miną, niczym przebiśnieg, wychylę się ponad tę ziemię, ten grób, zbiorową mogiłę, i będę pisać, całemu światu o tym opowiem. Wiem, że pisanie może być jak wydobywanie węgla z kopalni, zawsze grozi wybuchem. Pierwszy spontaniczny uśmiech zagościł na mojej twarzy, gdy uświadomiłam sobie, że to było ulubione motto mojej polonistki Martakowskiej.
Zostałam przywołana do realnego świata, gdy towarzyszka ze wspólnej koi przemówiła:
- Miałaś szczęście, na dzisiejszym apelu esesmanka ci odpuściła, bo odnalazł się zagubiony numer.
Nie protestowałam tak, jak kiedyś, słysząc, jak więźniowie obozu mówili o innych `ten numer`, `ta sztuka`, `tamten żyd` itd. Zrozumiałam nagle, że przez to subtelne, wyważone morale, narażam się tylko na większy ból, a tak naprawdę nic to nie zmieni. Tak właśnie weszłam między wrony.
- Kto to był?- zapytałam.
- Chemiczka z Bułgarii.
- Co? Ona uciekła?!
- Tak, ale już nigdzie nie pobiegnie. Zatrzymała się na drucie.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem:
- Co, nie płaczesz? Przecież to była twoja przyjaciółka.
- A widziałaś kiedyś wronę płaczącą?
- Ta gorączka spaliła ci uczucia- to były ostatnie słowa, jakie ze mną zamieniła. Odwróciła się, a za trzy dni już nie żyła.
Poczułam senność, delikatnie wchodząc, w ciemność. To był moment wyzerowania, we śnie można wciąż zaczynać od nowa, przenosić się z miejsca na miejsce, jak pszczoła, zbierać nektar, fruwać i wracać do swojego ula. Otuliłam się szczelnie śmierdzącym łachmanem, a ktoś cały czas dmuchał mi w żagiel. Śnię o kromce chleba, czekam na cud; wodziankę z kartoflem. Stoję w bardzo długiej kolejce, obok mnie wychudzone ciała w odcieniach szarości. Z cieniutkich przezroczystych skór wystawały falujące wypukłe żyły, w których płynęła ludzka krew. Ja człowiek, my ludzie, plamy, zlewające się w wielkie czarne kleksy, stanowimy jednolite tło. Niektórzy z nas nie doczekali do tej wieczerzy esesmańskiej.
oceny: bezbłędne / znakomite
Czym był biblijny Raj?
To od Poniedziałku do Piątku świat BEZ NAS