Autor | |
Gatunek | proza poetycka |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-05-30 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 576 |
- Fuj! Brzydki pies.
Ocieram ślinę, która kapie z pyska demona zawzięcie merdającego ogonem.
- No dobra, podlizujesz się, a więc nie jesteś taki groźny.
Oczywiście, dodaję sobie tylko otuchy tymi słowy.
- Wobec tego ja, po prostu, nazbieram dla Oli odrobinę truskawek. Właściciel nie zbiednieje.
Zaczynam zrywać z pędów, uznając to za wyjście z niesamowitości sytuacji. Wszystkie dojrzałe i okazałe jedna w drugą. O świcie pojawi się tu pewnie kohorta wynajętych zbieraczy. Jakoś nie mogę się powstrzymać, żeby nie pakować owoców do ust. Niemal zapomniałem o psie. Daje mi jednak znać o sobie, szarpiąc za kurtkę i powarkując. Przełykając co słodsze niemal w całości, strofuję go żartobliwie głosem podszytym niepewnością.
- Daj spokój. Czyżbyś był psem ogrodnika? Sam nie zjesz, a drugiemu nie dasz.
Niespodziewanie słyszę odpowiedź. Lekko warkotliwą, ale wyraźnie zrozumiałą.
- Nie przepadam za owocami.
Odwracam się porażony. Prawie nie przechodzi mi przez gardło idiotyczne pytanie.
- To ty gadasz ludzkim głosem?
- No teraz, to już całkiem rzuciło ci się na mózg. Jestem psem.
Odpływam w szaleństwo, akceptację bez akceptacji, idiotyzm sytuacji, która staje się bardziej niesamowita, niż myślałem.
- Ale przecież rozmawiamy.
- Skądże znowu. To ty przemawiasz sam do siebie. Albo może inaczej. Rozmawiasz ze mną w swojej imaginacji
- Że niby zwariowałem?
Parsknął tylko po psiemu w odpowiedzi. Odbiegł kilka kroków poza miedzę. Odwrócił łeb.
- No dobra, chodź, zaprowadzę cię na miejsce prawdziwych upraw.
Truskawkowe Pola Na Zawsze. Należą do Pań Losu. Prządek Księżycowych. Takiej nocy jak ta z każdego miejsca jest do nich blisko. Trzeba mieć tylko odpowiedniego przewodnika.
Teraz to ja parsknąłem niemal po psiemu.
- Pies przewodnik się znalazł. A co to, kurwa, niby ja ociemniały jestem?
Moja odpowiedź tylko w części oddawała moje pomieszanie, pomieszanie moich zmysłów i zagubienie moje. Nie miałem pewności, czy chcę podążać za niesamowitym, nowym znajomym. Moim.
- W takich sprawach jak ta, jesteś ślepy, jak kret. No chodź już. Przecież chciałeś nazbierać truskawek. Te będą magiczne. Dla tej twojej piegowatej Aleksandrii.
Poprawiam odruchowo, stawiając na wątpliwy, oniryczny obiektywizm.
- Aleksandry. I nie jest moja, niestety. A ty, skąd znasz jej imię?
- To ty znasz jej imię, a ja po prostu wiem. Och, z pewnością zostanie twoją, tylko będziesz musiał za to zapłacić.
Nieco naburmuszony, podążam jednak za nim. Odrobinę przerasta mnie ta sytuacja. Toteż burczę pod nosem.
- Zapłacić? Może truskawkami? W stosunku do Oleńki to twarda waluta. A tak przy okazji. Jak się wabisz? Jak mam wołać na ciebie?
Odwraca się. - Ech, ta ludzka megalomania. Nie powie normalnie, miło mi, ja jestem Andrzej. A twoja godność? Możesz mnie nazywać, po prostu, Psem. Wracając do opłaty. Zapłacisz duszą, a właściwie jej częścią. Spokojnie, to nie demoniczny cyrograf. Panie Losu wysnują i wplotą do tkaniny czasu wybrany według upodobania, maleńki fragment twojej duszy. W tym zakresie nie będziesz miał wpływu na swoje dokonania. Decyzję podejmiesz teraz.
Pomyślałem sobie, że brzmi to bardzo niejasno i jednak podejrzanie.
- Czyli, mogę zawrócić?
Stanął na wprost mnie, wpatrując mi się głęboko w oczy. Wewnątrz jego ślepi wirują słońca, planety i inne światy, na wyciągnięcie ręki.
- A Oleńka? A ja?
Teraz to ja mu się przyglądnąłem z powątpiewaniem.
- Oleńka. Tak, to rozumiem. Ale co ty masz z tym wspólnego?
- Jestem twoim przyjacielem.
Było coś smutnego, wręcz nostalgicznego w jego głosie, choćby i powstał w mojej wyobraźni. Spojrzałem na niego uważnie. Odwrócił łeb, a ja podjąłem decyzję.
- Prowadź, Psie.
- No to rób to, co ja.
Tu puścił się nagle w pląs, goniąc własny ogon. Zgłupiałem przez chwilę, bowiem ja ogona nie posiadam, ale zrozumiałem, że wymaga ode mnie tylko, abym zawirował wokół własnej osi. Naśladując go, zatrzymałem się skierowany twarzą w stronę ogromnej, księżycowej tarczy. Chyba zakręciło mi się w głowie po tym piruecie, bo wszystko ruszyło wokół w tan. Baloniasty księżyc nagle tak jakoś rozpłaszczył się, rozciągnął w naleśnik, który otoczył mnie srebrną mgłą ze wszystkich stron. I nie wiem, czy stałem w miejscu, czy szedłem. Czy czas pędził, dłużył się, czy się zatrzymał. Prawdę mówiąc, to nie było ani czasu, ani przestrzeni, tylko intensywny, wręcz oszałamiający zapach truskawek. Z mgły wychynęła niewyraźna sylwetka. Rosła, tak jakby zbliżała się do nas, mimo to miałem wrażenie, że stoi w miejscu.
- Ola, Aleksandra, Oleńka.
A jednak to nie była ona, choć ze wszech miar ją przypominała. Młodsza jakby, a przecież bardziej dostojna, przy tym jednak swobodna. Jej postać zafalowała i po chwili widziałem przed sobą dojrzałą kobietę o ciężkich piersiach, pełnych matczynego mleka. Jeszcze jedna zmiana i pochylona ku ziemi starucha o długich, przetykanych srebrem włosach, w których, mógłbym przysiąc, kłębiły się pająki. Zachowywała się tak, jakby wcale mnie nie zauważała. Swoje intensywne spojrzenie skierowała na Psa.
- Przybyłeś, Fenrisie Garmie, czyżbyś zdecydował się jednak pożreć mój księżyc?
To nie był głos, tylko szept w głowie na granicy słyszalności. Pies pochylił łeb z wyraźną pokorą.
- Raczysz żartować ze mnie, dostojna Tiamat, Matko Bogów. Przecież to Ty oswobodziłaś mnie z więzów i splotów gleipnira, pod warunkiem, że wyzbędę się swojej wilczej natury.
- Był jeszcze jeden warunek. Pokochasz śmiertelnika. Z wzajemnością. Ja tu widzę raczej wkradanie się do łask. Pamiętaj, Fenrirze, że moje sploty są mocniejsze od tych krasnoludowych.
W końcu spojrzała obojętnie w moją stronę.
- On mnie nie widzi i nie słyszy.
Widziałem i słyszałem, a to znaczy, że nawet wszechpotężne boginie mogą się mylić, co wcale nie napawało mnie otuchą. Postać zafalowała i znikła wraz z otaczającą nas mgłą. Rozejrzałem się. Znajdowaliśmy się z powrotem na polu gospodarza, któremu podbierałem truskawki. Rozczarowany zwróciłem się z pretensją w głosie do Psa.
- Miałeś mnie zaprowadzić...
Przerwał mi.
- Uwierz, jesteśmy na miejscu, Teraz to są Truskawkowe Pola Na Zawsze.
Faktycznie, niby nic się nie zmieniło, a jednak aromat był inny. To był zapach włosów i skóry Aleksandry.
- Możesz nazbierać ile dasz radę udźwignąć. Nie wolno ci jednak skosztować nawet jednego owocu. Cena byłaby zbyt wysoka.
Nie oponowałem, przecież widziałem i słyszałem staruchę. Z przekory jednak zwróciłem się do Psa.
- Wiesz, wydawało mi się, że w tej srebrnej kałuży z kimś rozmawiałeś.
Odwrócił się do mnie gwałtownie i podejrzliwie łypnął ślepiami.
- Właśnie, wydawało ci się.
- Na pewno mi się wydawało, przecież ty nie mówisz, to ja gadam sam ze sobą w swojej imaginacji.
Wziąłem się do roboty. Ściągnąłem z grzbietu cienką kurteczkę na zamek błyskawiczny. Zawiązałem rękawy na supeł, a dół kurtki ściągnąłem paskiem. Otrzymałem dosyć poręczny i pakowny worek. Padłem na kolana i zacząłem napełniać zaimprowizowaną torbę dojrzałymi owocami. A co zerwę, to zaraz do ust i zatrzymuję garść przy tych ustach pomny przestrogi. Ale tylko na chwilę, bo za każdym razem mam wrażenie, że sięgam po wargi Aleksandry, Oli, Oleńki. No to całuję tylko te owoce, czasami muskając językiem. I robi mi się słodko niepomiernie, a spodnie mam za ciasne. Nim się spostrzegłem, worek był pełny. I nie zżarłem ani jednej truskawki. Ot, co znaczy zwycięstwo woli.
- Skończyłeś? - Pies warknął, ale tak jakoś bez aprobaty - no to zbieraj się do obozu.
Skrzywiłem się.
- Znowu pół godziny przez ciemny las. W dodatku z obciążeniem.
- Chyba nie myślałeś, że będę dźwigał dine eiendeler?
Zaoponowałem.
- Czekaj, tego języka nie znam. Czy jesteś pewien, że mówię sam do siebie?
Spojrzał na mnie z odrazą.
- Połóż tylko rękę na moim grzbiecie, a będziemy tam za chwilę.
Posłusznie dotknąłem jego karku. Zrobiliśmy jeden krok w stronę leśnej ściany. Niski księżyc za plecami rzucił nasze cienie na czarny ekran, po czym wydłużył je w nieskończoność.
oceny: bezbłędne / znakomite
czy to w truskawkowym, czy to na namiotowym polu
- gdziekolwiek i kiedykolwiek miałbyś na to ochotę.
Wszystkie perypetie, nocne męki i koszmary pierwszoosobowego bohatera wynikają z tego prawa naturalnego: nie kradnij.
Nawet jeśli znajdziesz sojuszników na swojej złodziejskiej drodze, nawet kiedy Gwiazdy ci sprzyjają, siódme: nie kradnij
Ale co to jest za niesamowita sytuacja, z której aż trzeba wychodzić? Że postanowiłeś sobie pozbierać truskawek? To ja ci gratuluję. Potrafisz zrobić problem z wszystkiego.
Jakoś nie mogę się powstrzymać, żeby nie pakować owoców do ust. A kto by się w tej sytuacji chciał powstrzymywać? Ja tego nie rozumiem. To jest o jakimś gościu, co uciekł z psychiatryka i żałuje, bardzo żałuje, że długopis musi się wypisywać. Za grzechy żałuje. Bo grzechem jest nie żałować. Dalszych treści nie rozumiem. To jest nie do ogarnięcia dla normalnego człowieka.
Posłusznie położyłem, aaa, dotknąłem jego karku. To twój pies ci rozkazuje? Nie wychodź z nim na dwór, bo jak takiego spotkam to od razu dzwonię na Policję. Żeby pies rozkazywał człowiekowi. No, może coś w tym jest, ale uczestniczenie w tym musi być bardzo bolesne.
Wszechpotężne boginie sobie daruj, wystarczy po prostu powiedzieć o co chodzi. Ale najlepiej daruj sobie cały ten tekst.
Przepiękna interpretacja Poezji.
Posiadam zarówno poetycką interpretację czasu, jak i tę fizyczną, poczynając od klepsydr, tykania i kwantową nieobliczalność The Beatles.
Do Emilii! Spłyciłaś do siódmego przykazania.
Och?! Ty także używasz ironii?
Wszyscy kradniemy.
Czas, tlen wodę, ropę naftową, agrest.
arcydzieło podkrada mi samozadowolenie.
arcydzieło rozumie takie ślimaczenie.
Muszę jednak napisać o psie.
Truskawki są smaczne, ale to deser.
Psy kocha się albo nie, podczas gdy one kochają bezwarunkowo.
"to okazja czyni złodzieja"
- tego szeroko rozumianego złodzieja, także tego, który się kręci wokół nie swojej /przydupasa Zbycha/ dziewczyny.
Kiedy za studenckich czasów miałam tzw. praktykę w "stomilu", jedna ze strażniczek tam zatrudnionych powiedziała mi: - Tutaj wszyscy kradną /w domyśle: ona też!/
Dlaczego w tak katolickim jak nasz kraju kontekst biblijny - oraz to 7. przykazanie - są fundamentalne? Bo rozziew między tym, co robisz oficjalnie "za dnia", a tym, czym się zajmujesz nieoficjalnie "nocą", jest /parafrazując/ jak stąd do wieczności??
Że to "Truskawkowe Pole..." to tekst rozwojowy, każdy Czytelnik widzi. W miarę ukazywania się kolejnych jego odsłon jego osią konstrukcyjną może być w i e l e kolejno przyrastających /jak dzikie pędy/ tematów i wątków. Nie znamy wszak całościowego zamysłu Autora