Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2023-06-07 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 288 |
Wnętrze kawiarni było ciche i przytulne. Nad stolikami wisiały ciężkie, różowe lampy w kształcie kopuł, a wokół unosił się zapach, świeżo parzonej kawy. Do pomieszczenia weszła wysoka szatynka o dziewczęcych, jak na swój wiek rysach twarzy. Bez przekonania rozejrzała się wokół, zatrzymując spojrzenie na stoliku w głębi lokalu. Precyzując, przystojnym mężczyźnie, który przy nim siedział. Chociaż sporo się tutaj zmieniło od czasu jej ostatniej wizyty, z łatwością przywołała w pamięci to miejsce. Nie bez powodu je wybrał…
Niegdyś, w długie zimowe wieczory rozsiadali się przy ogromnej witrynie. Bez końca podziwiali zaśnieżone uliczki, skąpane w wątłym blasku ulicznych latarni. Latem, uciekali w chłodny kąt, nieopodal tylnego wyjścia na zachód, aby niespiesznie delektować się smakiem porannej kawy. To był piękny czas. Byli młodzi i za nic mieli ówczesne poglądy i konwenanse. Chwytali życie garściami, czerpiąc z niego do cna. Świat stał dla nich z szeroko rozpostartymi ramionami. Wystarczyło kilka nieodpowiedzialnych decyzji, aby raz na zawsze zmarnować ich ciężki wysiłek.
– Cześć… – wydukała, niepewnie się przysiadając.
Mężczyzna wstał, podając rękę. Po krótkim, oficjalnym powitaniu, usiedli przy kwadratowym blacie, wymieniając się ukradkowymi spojrzeniami. Chwilę później podeszła młoda kelnerka, trzymając w dłoni notatnik i długopis. Z szerokim uśmiechem zapytała obojga, co podać i przygotowała się do notowania.
– Poproszę kawę białą, bez cukru – odrzekła pani Evans.
Mężczyzna lekko uśmiechnął się pod nosem. Jej upodobania nie zmieniły się od dwudziestu czterech lat.
– Dla mnie to samo – powiedział, nim kobieta zdążyła się do niego zwrócić. Mimo to, w pośpiechu spisała zamówienie i odeszła w głąb sali.
– Jak... Matthew się czuje? – zapytała z przejęciem Samantha, uznając, że będzie to najlepszy sposób na rozpoczęcie rozmowy.
– Nic mu nie będzie – odpowiedział lakonicznie, posyłając jej nieufne spojrzenie.
– To nie przypadek, że przyprowadziłaś go do domu, prawda? – zapytał z wyrzutem.
Kobieta głośno westchnęła, wyczuwając jego nieprzychylne nastawienie.
– I tak, i nie…– mruknęła.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Wróciłam do Seattle, bo dostałam propozycję pracy – odpowiedziała. – Nie ukrywam, że zastanawiałam się, czy wciąż tutaj mieszkacie. Trochę inaczej sobie to zaplanowałam ale Audrey przyprowadziła Matthew do naszego domu... to niesamowite, że…
– Przestań! – przerwał jej obcesowym tonem. Nie chciał słyszeć ani słowa więcej.
– Jack! – podjęła na nowo. W głosie zabrzmiała rozpacz. – Po narodzinach Audrey... naprawdę się zmieniłam..
– Szkoda, że dopiero wtedy... pomyśleć, że byłem gotów zostawić dla ciebie żonę…
– Tak się dzieje, gdy chłopiec z dobrego domu ugania się za dziewczyną z problemami – syknęła. – Rozumiem, że ty nie popełniasz błędów?
– Błędów? – powtórzył z niedowierzaniem. – Nazywasz to błędem? To, co zrobiłaś jest... niewybaczalne. Nie przyszedłem tutaj, aby dowiedzieć się jak ci się wiedzie, Sam – jego głos był wyprany z emocji. – Oczywiście mam nadzieję, że się w końcu ogarnęłaś i jesteś szczęśliwa… ale proszę nie zjawiaj się więcej w moim domu, nie kontaktuj się też z moją rodziną.
Samantha miała odpowiedzieć, lecz w tym samym czasie wróciła kelnerka, niosąc dwie kawy.
– Nie mogę nawet o nic zapytać? – zagadnęła, kiedy znów byli sami.
Jack cynicznie uśmiechnął się pod nosem.
– Nie możesz – odpowiedział rzeczowo. – To była twoja decyzja.
– Co z Audrey i Matthew?
– Mówiłaś jej coś ? – dociekał, nieśpiesznie biorąc łyk kawy.
– Nie.
– Niech, więc tak pozostanie. Mojego syna biorę na siebie – odrzekł, mocno akcentując drugie zdanie.
Siedząc, z kolanami podciągniętymi pod samą brodę, patrzała na pejzaż za oknem, lecz wcale nie skupiała się na widoku. Popołudniowe spotkanie z Jackiem, kompletnie wytrąciło ją z równowagi. Przeczuwała, że nie będzie pałał entuzjazmem, ale liczyła na to, że chociaż wysłucha, co ma mu do powiedzenia. Tymczasem ani nie ucieszył się że wróciła, ani nie miał zamiaru dowiedzieć się dlaczego.
Usłyszała hałas w przedpokoju. Błyskawicznie starła łzy z policzków, siląc się na neutralny wyraz twarzy. Do salonu weszła Audrey.
– Cześć... wszystko w porządku? – zapytała matki.
Samantha bardzo się starała, ale córka była zbyt spostrzegawcza.
– Tak... – mruknęła bez przekonania. Dziewczyna usiadła na sofie naprzeciwko, lustrując mamę uważnie.
– Przecież widzę, że nie…– odrzekła. – Chcesz porozmawiać?
Tak. Niczego bardziej nie pragnęłai. Marzyła, by w końcu zrzucić brzemię, które ciążyło od ponad dwóch dekad.
– Nic się nie dzieje kochanie... pójdę przygotować kolację.
W mgnieniu oka udała się do kuchni. Audrey nie chciała odpuścić. Poszła za nią i usiadła przy stole.
– Mamo, proszę porozmawiaj ze mną – kontynuowała, patrząc jak kobieta udaje, że robi kanapki.
Samantha w pośpiechu nakładała wędlinę i ser na suche pieczywo. Wzięła nożyk do masła, zastanawiając się, gdzie do licha podziała się maselniczka. Miała ją tuż przed nosem. Poddała się. Z hukiem wrzuciła nóż do zlewu, bezradnie podpierając się o blat.
Audrey wyraźnie się zaniepokoiła.
– Mamo?
Chciała wstać i mocno ją przytulić, lecz Samantha ją ubiegła. Odwróciła się i usiadła z drugiej strony stołu.
– Audrey...– zaczęła, ważąc słowa – nigdy nie rozmawiałam z tobą o... twoim ojcu. To dlatego, że… sama niewiele o nim wiem… – dukała, czując pieczenie w kącikach oczu.
Klamka zapadła. Zobowiązała się opowiedzieć jej, przynajmniej tę część historii ze swojego życia. Mimika Audrey przeszła ewolucję z zaniepokojonej, przez śmiertelnie wystraszoną, aż do pełnej powagi. Domyśliła się, że to będzie trudna rozmowa.
– Poznaliście się w barze, w którym pracował. Zostawił cię, kiedy zaszłaś w ciążę… i wtedy wyjechałaś z Seattle... – dziewczyna pobieżnie analizowała wszystko, co do tej pory mama przekazała jej o ojcu.
– To tylko część prawdy... – zgodziła się Samantha. Córka spojrzała na nią z uwagą.
– Dom, w którym się wychowałam zawsze był pełen alkoholu… – mówiła, decydując się zacząć swoją opowieść od wydarzeń, które pomogą zrozumieć Audrey motywy jej nierozważnych zachowań. Była przekonana, że jako matka mocno straci w jej oczach, ale w głębi liczyła na łaskawy osąd. – Dziecko, które żyje w takiej patologii ma dwa wyjścia; albo postąpi na przekór i wyjdzie na ludzi, albo powieli ten sam model zachowania. Ja, niestety poszłam tą drugą drogą…
Audrey głośno westchnęła, przerywając jej wyznanie.
– Każdy popełnia błędy. Nie interesuje mnie twoja przeszłość. Jesteś wspaniałą matką i zawsze będę po twojej stronie – mówiła, z pełnią przekonania.
Jej mama uśmiechnęła się półgębkiem. Gdyby Audrey znała całą prawdę, nawet nie pomyślałaby o niej w ten sposób. Do tej pory, córka miała w głowie idealistyczny obraz matki, która dźwigała na swoich barkach ciężar całego okrucieństwa, jakie ją spotkało. Była dla niej ucieleśnieniem heroizmu, tymczasem rodzaj męski, z nielicznymi wyjątkami stanowił synonim bezradności i niedołęstwa. Audrey była święcie przekonana, że te wnioski to wytwór jej przemyśleń, lecz tą koncepcję podświadomoe zaimplementowała jej własna rodzicielka. Najłatwiej obwinić kogoś innego za swoje niepowodzenia. W dzisiejszym świecie najprościej wykorzystać stereotypy. W tym wypadku; dobrodusznej kobiety, która nie miała w głowie nic poza pieczą nad domowym ogniskiem oraz silnego, ale bezdusznego mężczyzny. Nikt nie wpadłby na to, że mogło być odwrotnie.
– Zrobiłam wiele głupich rzeczy – utrzymywała – i podjęłam zbyt dużo niewłaściwych decyzji, których do dziś bardzo żałuję. Jedną z tych decyzji, była wyprowadzka z domu, w wieku dziewiętnastu lat. Wpadłam w złe towarzystwo, bardzo złe – podkreśliła. – W końcu, spotkałam na swojej drodze dobrego człowieka. Chciał mi pomóc wyjść z tego bagna…. spotykaliśmy się jakiś czas, snuliśmy wspólną przyszłość... ale uznałam, że jest dla mnie zbyt nudny. Nie byłam gotowa na… dorosłość, stabilne życie u jego boku. Brakowało mi znajomych, imprez i używek, więc go zostawiłam. Wtedy poznałam twojego ojca… – urwała, obserwując reakcję Audrey.
Dziewczyna słuchała z zaciekawieniem.
– Rick Williams, bo tak się nazywał… – kontynuowała, widząc zniecierpliwienie, malujące się na twarzy córki.
– Nazywał? – dopytała, licząc, że mama się tylko przejęzyczyła.
Samantha nie odpowiedziała. Dała jej do zrozumienia, że za chwilę pozna finał historii.
– Rick prowadził taki sam tryb życia jak ja, świetnie się razem dogadywaliśmy. Do czasu. Kiedy dowiedział się o ciąży, zażądał… – głos uwiądł jej w gardle. – Dał mi pieniądze na aborcję. Wtedy… zrozumiałam, że nie mogę tego zrobić. Wyjechałam, aby cię urodzić i wychować najlepiej jak potrafię. Chciałam uciec z dala od tego miasta i ludzi, udało się. Wreszcie stanęłam na nogi. Dwa lata później dowiedziałam się, że Rick przedawkował…
Samantha spojrzała na niewielką kałużę, która powstała na brązowym blacie. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Łzy, ciurkiem spływały po policzkach, nie panowała już nad emocjami. Poczuła, że Audrey chwyta jej dłonie.
– Dlaczego... wcześniej mi tego nie powiedziałaś? – zapytała łagodnie. – Mimo wszystko... liczyłam na to, że…
– Że go poznasz – dokończyła za nią pani Evans. – Przepraszam. Wstydziłam się... dalej się wstydzę tego, kim byłam…
Audrey mocno przytuliła mamę. Kobieta nie spodziewała się takiej reakcji. Zaskoczyła ją swoim podejściem. To ciekawe, bo przecież sama wpajała jej te zasady. Szkoda, że będąc w jej wieku, nie potrafiła tak perfekcyjnie wczuć się w sytuację drugiej osoby…
Szum odkurzacza zagłuszał jej myśli od dobrych piętnastu minut. Może to dobrze bo wczorajsza rozmowa z córką zaprzątała jej głowę od bladego świtu. Audrey zawsze była pracowita, ale rzadko wychodziła z inicjatywą, kiedy trzeba było zrobić coś w domu. Tego dnia wstała przed siódmą i wyszła bez słowa. Miała dzień wolny i zwykle spała wtedy do południa, tym razem było inaczej. Samantha była pewna, że ma to związek z tym, co usłyszała na temat swojego ojca. To był sposób na odreagowanie złych emocji.
Jej ucieczką było sprzątanie. Wyłączała natrętne myśli i skupiała się tylko na polerowaniu, szorowaniu, odkurzaniu i wycieraniu.
Dwie godziny później dom lśnił. Nie znalazła ani grama kurzu, więc siłą rzeczy musiała zająć się czymś innym. Kolejnym punktem na liście były zakupy.
Stała w przedpokoju, gotowa do wyjścia, kiedy jej uwagę zwrócił niewielki, prostokątny skrawek papieru, ukryty pod prawym butem. Podniosła go i zobaczyła zdjęcie kobiety, mniej więcej w jej wieku. Mimo upływu lat, od razu rozpoznała przenikliwie, zielone spojrzenie. Skrzywiła się, czując bolesny ucisk w żołądku.
– Co tam masz?
Samantha wpatrywała się w fotografię tak długo, że nawet nie zorientowała się kiedy jej córka wróciła do domu. Gdziekolwiek była i cokolwiek robiła, podziałało terapeutycznie, bo wróciła jej pogoda ducha.
– To pewnie twój kolega zgubił, kiedy u nas nocował. Zdjęcie jego matki… – mruknęła, ostatnie słowa wymawiając aroganckim tonem.
– Skąd wiesz, że to jego mama?
Pytanie było jak najbardziej zasadne. No właśnie, skąd mogła wiedzieć?
– Racja – parsknęła. – Wygląda tak staro… ale równie dobrze może to być dziewczyna, czy tam kochanka... zresztą, jaki dorosły mężczyzna nosi zdjęcie matki w portfelu? – dodała szyderczo. Audrey przyjrzała się fotografii.
– Oddam mu to…– powiedziała. Samantha znów poczuła jak wnętrzności boleśnie się wykręcają.
– Może niech sam się pofatyguje ? – zagadnęła. – Albo daj, podrzucę mu…
Audrey przewróciła oczami.
– Daj spokój, masz nockę. Ja mam dziś wolne. Wyślij mi smsa z adresem.
Kobieta niechętnie się zgodziła. Nie miała w zanadrzu więcej logicznych argumentów. Nie powinna dłużej naciskać, bo to mogłoby wzbudzić podejrzenia. Pozostało mieć nadzieję, że Audrey i Matthew zanadto się nie spoufalą w swojej relacji.
Matthew samotnie siedział przy stole, obracając w dłoni czerwoną zapalniczkę. Drugą ręką podpierał głowę, zastanawiając się, czy zapalić kolejnego papierosa. Wzniosłe rozważania przerwała Elizabeth, która weszła do kuchni.
– Cześć, jak się dziś czujesz ? – zapytała, niby grzecznościowo. Chłopak nie uraczył jej nawet spojrzeniem.
– Dopóki się tutaj nie pojawiłaś, było fantastycznie… – burknął.
– Bardzo wszyscy się tutaj o ciebie martwimy. Nie rozumiem twojego zachowania. Chciałam być po prostu miła – odrzekła, starając się ignorować jego cyniczny ton. Matthew podniósł wzrok znad stołu.
– Tak? – zapytał, nie szczędząc złośliwości. – Popatrz, a ja głupi myślałem, że chcesz, abym nie powiedział nikomu o tym, że kurwisz się z moim bratem…
Kobieta kipiała ze złości, ale zręcznie ukryła to pod pełnym wdzięku uśmiechem.
– Jesteś ostatnio bardzo wulgarny – mruknęła, rozglądając się wokół, by upewnić się, że nikt nie słyszy ich rozmowy. – Ale tak, mógłbyś zachować tą informację dla siebie.
Elokwentną pogawędkę przerwał dźwięk dzwonka do drzwi. Matthew rzucił Elizabeth, pełne szczerej nienawiści spojrzenie i w milczeniu poszedł otworzyć.
Audrey powitała go szerokim uśmiechem. Nie był w nastroju, ale bardzo się starał, aby jego grymas wyglądał równie życzliwie.
– Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale zostawiłeś to wczoraj… – powiedziała wchodząc do środka i pokazała niewielki portret.
Chłopak nie krył zaskoczenia.
– O rety, dzięki… – powiedział, przyglądając się postaci na zdjęciu. – To moja mama… – dodał.
A, więc jednak maminsynek – pomyślała z przekąsem Audrey.
– W ramach wdzięczności, zapraszam na kawę – powiedział uprzejmie. – Ale nie tutaj… – dorzucił po chwili, czując na plecach świdrujący wzrok macochy.
– Tata wspominał, że będzie późno, więc macie sporo czasu, nie spieszcie się. Miłego popołudnia! – wypalił nagle. Audrey poczuła się mocno zakłopotana, bo nie miała pojęcia do kogo mówił i o czym.
Swój postulat kierował do kobiety skradającej się przy wejściu do holu. Była na tyle sprytna, że nie było jej widać z miejsca, w którym stali, ale Matt doskonale wiedział, że ich szpieguje.
– Jesteś autem? – zapytał, tym razem Audrey. Dziewczyna przytaknęła.
– To dobrze. Moje… jest chwilowo niedysponowane. Jedziemy do centrum, znam miejsce, gdzie podają zajebiste latte.