Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2025-01-17 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 41 |
Góry śmieją się ukradkiem, kiedy słyszą gdy ktoś przechwala się mówiąc że je zdobył. Wdrapujących się ludzi góry ledwie dostrzegają, podobnie jak ludzie nie widzą bakterii znajdujących się na skórze. Gdy ktoś górę rozgniewa, ta potrafi się zrewanżować. Górom nie przeszkadza to, że ludzie zostawiają im swoje smutki.
Patrzyłem na góry z mojego ulubionego miejsca w Karpaczu - Ogród roślin wodnych i bagiennych, czy tam błotnistych był miejscem niezwykle spokojnym, w ciągu kilku godzin odwiedzało je zaledwie kilka osób, co zaskakujące, bo widoki z wygodnych ławeczkoleżanek niezwykłe, ale błota i bagna nawet przy dobrym marketingu specjalnie nie powinny liczyć na tłumy odwiedzających. Poszwędałem się trochę po różnych szlakach, ale w tym miejscu całkowicie wystarczało mi zdobywanie szczytów górskich w myślach. Jedyne co w tym czasie mnie wkurzało to psie lamenty.
A może to wilki, miejscowi mówili że podobno wróciły w te okolice, Pani Ula z Domu Lalki Adoptowanej nawet jednego widziała, w czasie sesji plenerowej, gdyż mimo wieku mocno emerytalnego nadal odnajduje radość w byciu fotomodelką.
- Ja tu tyłkiem świecę a tu wilk, noszkurwa trzymajcie mnie!
Czy to psy, czy wilki lamentują mógłby rozstrzygnąć chyba tylko jakiś spec od badania lamentów. Przychodził mi do głowy tylko jeden - Angelo co Badalamenti, twórca muzyki do Miasteczka Twin Peaks. Myśląc o tym patrzyłem w kierunku Sowiej Przełęczy, a tłinpiksowych klimatów w ostatnim czasie nie brakowało.
Jeszcze w Jeleniej Górze, 2 sobowtóry, najpierw ten fircyk co się przypierdalał do Lucy, nie podobny ale ten sam, spodnie w kancik, modna koszula, starannie ułożone włosy, sweterek zarzucony na plecy i bukiet kwiatów. Normalnie zdębiałem jak go zobaczyłem, i tylko dlatego że byłem zdębiony przez dłuższą chwilę nie zrobiłem zdjęć. Kilka dni później jednoręki, również uderzające podobieństwo, tylko że mój nie miał lewej ręki, nie pamiętam jak w serialu, ale pamiętam że jak się odwrócił i spojrzał przez odjęte ramię przeszedł mnie dreszcz. W Szklarskiej Porębie natomiast gość przypominający majora z serialu, podszedł do wejścia w markecie trzymając w dłoni pustą butelkę wykrzykiwał:
- Skończyła mi się woda!
Nie wszedł jednak do sklepu aby kupić nową, próbował pić wyciskając wodę z pustej butelki. Chrząkał przy tym i dziwnie się rozglądał, obracał, był bardzo zdenerwowany. Później, gdy byłem już w Karpaczu to prawdopodobnie jego spotkałem, gdy na deptaku robił pokazy z baniek mydlanych. Przy tym samym deptaku salon mody Audrey, sowy przy drodze w kierunku tamy, Czerwona Jama obok Szklarskiej i Jaworowa Łąka w Czarnym Kotle. Wodospady, mgły. Te mgły właśnie w niezwykły sposób otulały szczyty, nawet Śnieżkę, której skały są najtwardsze, a wiatr nie wieje na jej szczycie tylko przez 5 dni w roku. Momentami jednak wszystko było widać bardzo wyraźnie. Sokoliki. Moje Twin Peaks - pomyślałem.
Wzrok powędrował w lewo, na Kowary. To właśnie tam znajdowały się dawne kopalnie uranu, w 2 z nich zostały utworzone podziemne trasy turystyczne. Była też trzecia kopalnia, o której niewiele się mówiło, a ponieważ wszystkie były dość blisko siebie postanowiłem wybrać się w te okolice i rzucić okiem. Kowary dziwne, już po spotkaniu pierwszych 5 osób zacząłem się zastanawiać, czy bliska znajomość mieszkańców z uranem nie wpłynęła na nich negatywnie. Twarze były dziwne, jakby zaburzone proporcje, podejrzliwie spojrzenia. Później spotkałem sporo osób na wózkach, albo kuśtykających, z powykręcanymi kończynami, dzieci wyglądający jak starcy, narośle na głowach. Samo miasteczko było dość obskurne, obdrapane, może poza ulicą zwaną Starówką, ale miało jakiś urok. Poczułem się w nim dobrze i przez dużą część dnia uśmiechałem się bez specjalnego powodu. Uśmiechnąłem się nawet do psa, a ten stanął na 2 tylnych łapach i zaczął robić cyrkowe sztuczki. Odkrywałem coraz więcej fajnych miejsc, rzeczka, dużo mosteczków, ciekawe zdobienia budynków. Zachwycił mnie slogan reklamowy sklepu: ,, Wszystko najtaniej `. Śmiałem się z niego, również trochę z baby która siadła na ławeczce naprzeciw mnie, wyciągała z torby ryby i zjadała je łapczywie razem z ogonami. Zaciekawiło mnie skąd nazwa miasta: królewskie? W informacji turystycznej twierdzili że jeszcze niemiecki władca taki człon nadał, w urzędzie miasta natomiast że zrobił to Jagiełło.
W tym samym urzędzie postanowiłem podpytać o kopalnie uranu, ale zanim zdążyłem otworzyć usta usłyszałem:
- Pan to chyba nie nasz, tak po twarzy sądząc - powiedziała pierwsza urzędniczka.
- Bardziej taki turysta aferzysta - powiedziała druga.
- Chciałem podpytać o te kopalnie uranu?
- Obie kopalnie warto odwiedzić, ciężko powiedzieć która lepsza, zależy co kto lubi.
- Ale mi chodzi najbardziej o tę trzecią.
Chwila ciszy, konsternacja, ukradkowe spojrzenia między paniami.
- Zasypana chyba, tam nie wolno chodzić - informacja była krótka.
- Zresztą tu ma Pan mapę, są na niej zaznaczone wszystkie atrakcje turystyczne.
Oczywiście zasypanej kopalni na mapie nie było, na pocieszenie zostałem poczęstowany cholernie dobrą kawą i ciastkiem.
- Będą Panie miały w moim sercu kącik - podziękowałem.
Postanowiłem pokręcić się po okolicy, szedłem spacerkiem w kierunku Podgórza, gdzie była kopalnia uranu. Już początek spaceru był ciekawy, z jednego podwórka wybiegł chłopiec, podszedł do mnie i powiedział:
- Proszę Pana, ja naprawdę nie jestem przetrzymywany!
Głos dochodzący z domu
- Synku, wracaj!
Wrócił. W mojej ocenie chłopiec mówił prawdę.
Droga była pod górę, im byłem wyżej tym więcej woodsmanów spotykałem, byli bardzo podobni do tych z Twin Peaks, brudne twarze i nieprzytomne spojrzenia wzbudzały ostrożność. Przy nieczynnym wiadukcie kolejowym, po którym z powodzeniem mogła przechodzić Ronette Polaski zaatakował mnie ni to pies, ni to wilk, ujadał wściekłe podchodząc bardzo blisko, gdyby ktoś w wielkomiejskim stylu, spotykanym w parkach czy autobusach rzekł
- on nie ugryzie - nie uwierzyłbym.
Oddaliłem się, choć przez chwilę myślałem że dojdzie do śmiertelnej konfrontacji.
Przy zakręcie ekipa sprzątaczy zamiatała nic, zaczęli się awanturować gdy ich nagrałem, na przystanku ksiądz z zakłopotaną miną, bo operator telekomunikacyjny nakazywał przez telefon:
- Teraz naciśnij krzyżyk!
Nieco dalej, przy polance, 2 gości w ciemnych okularach siedziało nieruchomo w samochodzie, wyglądali na agentów, tylko co tu robili? Może tego słupa elektrycznego pilnowali, ostatni, dalej już prąd zawracał.
Bliżej kopalni las stawał się bardziej gęsty, powietrze lepkie, zmęczyłem się. Oparłem się o drzewo, po którym nic sobie nie robiąc z mojej obecności dziwny puchaty ptak skokami w bok przemieszczał się po pniu drzewa. Był na wyciągnięcie skrzydła. Na innym drzewie czarna wiewiórka, w zasięgu wzroku sporo dawnych betonowych konstrukcji, gdzieś w oddali jakieś cienie rozżarzone do czerwoności. Stary, drewniany okopcony słup elektryczny. Widać ogień miał się dobrze w tych okolicach.
Poczułem niepokój, taki sam jak kilka dni temu, jeszcze na kwaterze U Szamana na Skalnej w Karpaczu, gdy wyszedłem na chwilę do samochodu i nie zamykałem drzwi pensjonatu, jednak po kilkunastu sekundach od zewnątrz żadnym sposobem nie mogłem ich otworzyć! Nikogo nie było w środku, więc nikt nie zamknął, drzwi nie zatrzaskiwały się, trzeba było użyć klucza. Próbowałem że 2 minuty na wszystkie sposoby i nic. Nagle odpuściło, udało się wejść do środka, ale dziwnych wydarzeń było w tym czasie więcej. Pralka w czasie prania wyłączyła się i nie chciała się włączyć, również komputera nie mogłem odpalić, a jak już się udało postanowił z niezrozumiałych przyczyn rozpocząć procedurę oczyszczania, na wszystkich kanałach tv były zakłócenia, wzmagał się wiatr, który przez całą noc był szaleńczy, porywisty. Gdy tak stałem na korytarzu i zastanawiałem się o co chodzi otworzyły się drzwi do pensjonatu i pojawiła się w nich czacha jakiegoś stworzenia. Na ten widok można było się zesrać ze strachu, czego udało się uniknąć, może dlatego że zaraz za czachą weszli sąsiedzi, którzy udali się na grzyby, lecz zamiast grzybów znaleźli czachę, i to z nią, niczym z trofeum w wyprostowanej ręce weszli do środka. Przez moment było wesoło, ale ogólnie to była jedna z tych sytuacji, które pozwalały myśleć, że w tych górach jest coś dziwnego, momentami nawet złego. Przeszywająco złego. Gdyby tu był David Lynch pewnie mógłby powiedzieć na ten temat coś więcej, może coś by wychwycił. Dobrze by było go o to zapytać, nawet gdyby miał odpowiedzieć:
- Następnym razem, gdy się spotkamy,
to nie będę ja!