Przejdź do komentarzyWyspa psotników
Tekst 1 z 2 ze zbioru: Dla dzieciaków
Autor
Gatunekprzygodowe
Formaproza
Data dodania2024-04-29
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń178

Pobudka


– Coś ty zrobił, spóźnię się przez ciebie na dyżur! – krzyczał Felek i szarpał za ramię Maniusia, wyrywając go ze snu.

Maniuś zerwał się z łóżka. Niesamowicie rozgniewany przyjaciel wymachiwał nad nim jakimś tobołkiem, który wyglądał jak zmięte ubrania.

– Patrzcie, na jakie żarty mu się zebrało, no patrzcie – wołał Felek do dwóch innych chłopców, których hałas rozbudził i którzy, podobnie jak Maniuś, niczego nie rozumieli. Felek kręcił się w kółko nerwowo.

– Ej, Felciu, przestań się szarpać. Co się dzieje? – spytał Tolek spokojnym tonem, którym zwykle udawało mu się wyciszyć wiele kłótni. Tym razem jednak poczuł, że to nie będzie łatwe, więc wstał, podszedł do kolegi, chwycił go za ręce i rzekł: „Powiedz, o co chodzi”. Ten tylko zacisnął usta, podetknął Tolkowi pod nos zmięte ubrania i je rozłożył.

Wyglądały dziwacznie. To dresowe spodnie i bluza, powiązane ze sobą na różne sposoby – z rękawów i nogawki zapleciono warkocz, troczki od kaptura zawiązano w kokardki ze sznurkami od spodni, a drugą nogawkę pozawijano w trzy grube węzły. Felek dałby radę to rozsupłać, ale na to trzeba czasu. A on – zawsze zdyscyplinowany – nie chciał spóźnić się na poranny dyżur w stołówce. Poza tym ręce mu się trzęsły z nerwów, bo cóż to za głupawy żart mu ktoś wywinął.

– O rety. Feluś, pędź do stołówki w slipkach, lato mamy, no nie? – zaśmiał się Julek, podnosząc z ostatniego w rzędzie łóżka.

– Maniuś to zrobił? – zdziwił się Tolek.

– A niby kto, mamy wspólną szafę – odparł Felek, po czym ze złością rzucił na łóżko powiązane bluzo–spodnie, zdjął z krzesła szorty bojówki, podkoszulkę, dżinsową kurtkę, zaczął zakładać skarpetki i cały czas mamrotał coś pod nosem.

– Nie daruję ci tego – rzucił w stronę Maniusia i wybiegł na zewnątrz. Chłopcy zajmowali domek kampingowy z numerem 7, ostatni ze wszystkich, które przydzielono dzieciakom z wakacyjnego obozu sportowego.

– Niezły żartowniś z ciebie, kto by pomyślał – powiedział rozbawiony Julek.

Ale Maniusiowi nie było do śmiechu. Został posądzony o coś, czego nie zrobił, na dodatek nigdy nie chciał być dla nikogo przeszkodą. No i jeszcze za spóźnienie na dyżur cała czwórka dostałaby punkty karne, potem razem musieliby je odpracować w stołówce. Siedział zasmucony i powtarzał: „Nie, nie, to nie ja, nie ja”.

Tolek i Julek raczej mu wierzyli. Dobrze go znali, ten psikus do niego jakoś nie pasował. Przez chwilę obaj pomyśleli wzajemnie o sobie (Tolek o Julku, a Julek o Tolku), że może to któryś z nich tak się zabawił. Jednak to nie miało sensu, przecież za spóźnienie Felka ukarano by ich wszystkich. Na obozie panowała taka reguła, że gdy ktoś łamie zasady, odpowiada za to cały jego zespół. Zespołów było siedem (tyle, ile domków), z tego trzy dziewczynek, a cztery chłopców.

Chłopcom było żal Maniusia. Ale nie dziwił ich gniew Felka. W złym momencie przytrafił mu się ten żart. Kto w takim razie, dlaczego i kiedy tego figla spłatał?

Tolek, Julek i Maniuś zastanawiali się nad tym, stojąc przy oknach i gapiąc się na słońce, które wstawało coraz wyżej. Obudzeni wcześniej niż zwykle, mieli jeszcze trochę czasu do porannych ćwiczeń, ale spać już im się nie chciało.

W końcu przyszła pora na rozgrzewkę. Umyli szybko zęby w pomieszczeniu wydzielonym na łazienkę, zrzucili z siebie na łóżka t–shirty, w których spali i wtedy Julek zawołał: „Ej chłopaki, co to za numery!”. Do plecaka, który właśnie podnosił z podłogi, była przytroczona przezroczysta torba foliowa, a w niej tkwiły jego ulubione żółte trampki powiązane ze sobą sznurówkami – ta z lewego buta  przeciągnięta przez dziurki prawego, ta z prawego przepleciona przez dziurki lewego, a końcówki zaciśnięte w supeł.

– Super, no super – dukał Julek, próbując rozplątać węzeł.

Tolek i Maniuś spojrzeli po sobie i rzucili się do szaf.

– A niech to – zawołał Tolek.

– Ciekawe… – odpowiedział Maniuś.

Ich ubrań też dotknęła ręka żartownisia. Tolek przyglądał się swojej bluzie dżinsowej spiętej guzikami z flanelową koszulą w kratę, której na dodatek rękawy wywinięto na lewą stronę i ze sobą związano. Maniuś zaś siedział na łóżku z rozłożonym na kolanach sweterkiem i dziwił się, że w tym przypadku figlarz nie popisał się, zrobił tylko jeden supełek, na prawym rękawie.

– Chyba ktoś się spieszył albo… został spłoszony – stwierdził Maniuś, który lubił rozwiązywać zagadki.

– Jak to? – spytał Julek.

– To proste – odrzekł Maniuś. – Pomyślcie. Wasze ciuchy skotłowane. U mnie tylko jeden supeł. Dlaczego? Uciekał, i tyle. Swoją drogą to ciekawe, że nikogo nie obudził. I pytanie, jak tu wszedł. Drzwi chyba były zamknięte. W takim razie może… – rozgadał się.

– Ja wstawałem w nocy, do łazienki – przerwał mu Julek.

– Spłoszyłeś gościa, jeśli Maniuś dobrze gada. Nic nie widziałeś? – spytał Tolek.

Kolega pokręcił głową i spojrzał na zegarek. Zdali sobie sprawę, że za chwilę spóźnią się na bieg. Naprędce nałożyli na siebie to, czego tajemniczy żartowniś nie splątał, Julek z żalem zostawił ulubione trampki i wybiegli na zbiórkę.


Planeta małp


Poranna rozgrzewka trwała krótko, po czym trener odgwizdał start do lekkiego biegu przez las. Obóz trwał już jakiś czas, więc trasa była wszystkim dobrze znana. Tym razem jednak pan Zenek postanowił ją urozmaicić i bocznym duktem poprowadził swoich podopiecznych – dziś dwunastu z szesnastu chłopców, bo czterech, w tym Felek, właśnie dyżurowało w stołówce.

Ścieżka prowadziła wzdłuż ogrodzenia szkółki leśnej, pełnej rzędów z sadzonkami sosen. Urosną z nich kiedyś piękne strzeliste drzewa. Po przeciwległej stronie rozciągał się stary las pełen pięknych liściastych i iglastych drzew.

Po dziesięciu minutach spokojnego biegu skręcili w kolejną nieznaną im dróżkę, jeszcze chwilę kluczyli, aż trener nakazał wszystkim zatrzymać się. Przyłożył palec do ust, co znaczyło, że mają być cicho, i dał znak, aby szli za nim powoli. Tak doszli do małej łąki, skrytej między wysokimi drzewami, gdzie niewielkie mokradło otaczały splątane krzewy, powalone pnie drzew, pokrytych miejscami mchem, na których wyrastały huby. A cisza tam taka, że w uszach dzwoniło. Przerywał ją tylko śpiew ptaków, dobiegający z oddali.

W prześwicie lasu można było dostrzec nieznany chłopcom brzeg jeziora, nie tak łatwo dostępny, obrośnięty szuwarami. W tej części wyspy byli po raz pierwszy.

– Musimy być cicho, może zobaczymy bobra. Najlepiej przyjść bardzo wcześnie rano, albo pod wieczór. Idźcie za mną, pokażę, gdzie prawdopodobnie buduje sobie kryjówkę – wyszeptał trener.

– Tato, co to bobla? – spytał Antoś, kilkuletni malec, podobny do ojca z oczu (dużych, niebieskich) i loków o lekko rudawym odcieniu. Pan Zenek nie mógł tego lata zapewnić synkowi opieki, zabrał go na obóz i cieszył się, że malec chętnie bierze udział w różnych ćwiczeniach, a nawet dzielnie dotrzymuje kroku starszym chłopcom.

– Nie bobla, Antośku, a bóbr. Taki zwierzak cały w futerku. Żyje w wodzie, świetnie pływa i buduje domy z gałęzi. Pokażę ci go w necie. I pamiętaj, nie można go spłoszyć, schowa się i już nie wychyli noska – wyjaśnił tata.

Antoś pokiwał głową, spojrzał na chłopców, przyłożył palec do ust (jak tata), chwycił ojca za rękę i zaczął stawiać kroki, jakby się skradał.

Bobra nie spotkali, ale widzieli dziwaczną norę i stertę gałęzi, a dalej wysoko na drzewie wyjątkowo duży karmnik dla ptaków. Przykuł ich uwagę, bo przypominał raczej domek z bajki. Był dość spory, kolorowy i w ogóle sprawiał wrażenie czegoś innego niż budka na ptasie smakołyki. To coś przesłaniały konary, więc nie byli pewni swoich wrażeń. Ktoś zażartował: „To pewnie małpia chata”, a gdy padł pomysł, że tam mieszkają kosmici w przebraniu, chłopcy okrzyknęli ten dziki zakątek „planetą małp”.

Tak rozbawieni, ożywieni rozprawiali o swoim odkryciu, z wolna wracając do obozu. Najrzadziej odzywał się Maniuś. Poranna przygoda nie dawała mu spokoju.

– Nie rozumiem, nie rozumiem – mówił pod nosem, patrząc to pod nogi, to na kolegów, to na las. Nagle zatrzymał się i chwycił Tolka za bluzkę.

– Widziałeś? – powiedział, pokazując ręką coś w górze.

– Co?

– No tam, na tym drzewie wysoko, tak bardziej po prawej…

– Nie.

– Dziwne, coś tam było, leżało na gałęzi. O, jeszcze liście się ruszają – rzekł Maniuś, patrząc na pusty konar. Gałąź lekko się bujała, chociaż wiatru nie było.

– Małpa, jak nic małpa – zażartował Julek.

–To wyglądało jak lalka. Leżała na brzuchu i dziwnie na nas patrzyła – ciągnął Maniuś, niezrażony słowami kolegi.

– Lalka dziwnie patrzyła? Maniuś, zaczynasz fantazjować – odezwał się Tolek.

– Tak, podobna do lalki Andzi, tej spod „trójki”, noooo z trzeciego domku. Kojarzycie? Warkoczyki z zielonych włosów, cienkie długie rączki, cienkie długie nogi, w kolorze cielistym, z materiału jak atłas, taka zwykła, szmaciana.

– No proszę, jak dobrze znasz jej laleczkę. Przyznaj się, Andzia ci w oko wpadła – zaśmiał się Julek.

Ale Maniuś nie był w humorze. Źle wspominał pobudkę, teraz chłopcy nabijają się z niego, a przecież naprawdę widział coś do lalki podobnego.

– Nie przywidziało mi się. Nie wierzycie, to nie, już nic wam dzisiaj nie powiem – odparł obrażony.

Dali mu spokój i w milczeniu przekroczyli bramę obozu. Mijając domek z numerem 3, dostrzegli Andzię. Z rozwieszonego na werandzie sznurka zdjęła mały bordowy kaftanik i próbowała ubrać w niego lalkę. Zielone włosy szmacianki z daleka rzucały się w oczy.

– Tego już za wiele! Pokaż się figlarzu! – rozległo się niespodziewanie głośne wołanie Tolka, który właśnie wszedł do „siódemki”.

Maniuś i Julek poderwali się do biegu. Gdy stanęli w drzwiach pokoju, głośno westchnęli. Ktoś wyciągnął z szaf ich buty, powiązał sznurówkami, sandały pospinał sprzączkami i wszystkie razem rozwiesił między łóżkami jak łańcuch. Nie wiedzieli, co powiedzieć.

– Robicie wystawę czy sprzedajecie? Ja biorę żółte trampki – zaśmiał się Karol spod sąsiedniej „szóstki”, który stanął właśnie w progu. Zza jego pleców zaglądało jeszcze dwóch chłopców.

– Tak, szykujemy wystawę, mamy próbę. Zmykajcie na śniadanie, bo  je wam ktoś zaraz zje – rzekł Julek spokojnie, chociaż spokojny nie był.

Zamknął Karolowi drzwi przed nosem i zaczął pomagać kolegom odwiązywać buty.

– Coś mi się wydaje, że to nie jest sprawka jednej osoby. Czy zauważyliście, żeby kogoś na zbiórce zabrakło? Razem z Felkiem nie było czterech chłopaków, ale oni od rana dyżurowali na stołówce. A dziewczyny? Wszystkie były na rozgrzewce? – głośno myślał Maniuś.

– Wszystkie, twoja Andzia też – odparł Julek i puścił oko do Tolka.

– Odczep się. Ktoś się na nas uwziął. Nie chcesz wiedzieć, kto? – pytał Maniuś z wielką powagą w głosie.

Starał się nie dać po sobie poznać, że słowa Julka go krępują i nawet lekko się zarumienił. Prawda jest taka, że Andzia to fajna dziewczyna, przywiozła na obóz super grę planszową i łamigłówki. Maniuś jak tylko mógł, szukał okazji, aby je rozwiązywać. Andzia nawet cieszyła się z tego. Podobnie jak Maniuś uwielbiała zagadki.

– To zaczyna być mało fajne. Może to Karol, pierwszy tu zajrzał, i tak się naśmiewał. Ale on przecież też był na rozgrzewce. I inni też. Trzeba pogadać z Felkiem, czy ktoś wychodził z dyżuru – ledwo Tolek to powiedział, za oknem pan Zenek gwizdkiem dał sygnał, że pora na posiłek.

W drodze do pawilonu, gdzie znajdowała się stołówka i sale treningowe, chłopcy przyglądali się uważnie pozostałym kolegom. Ten i ów żartował, ale to o niczym nie świadczyło.


***


Śniadanie przebiegło inaczej niż zwykle. Dziewczęta i chłopcy zajęli miejsca po dwóch stronach długiego stołu. Wtedy do jadalni weszli ludzie, których wcześniej nie widzieli, i zasiedli przy stolikach pod przeciwległą ścianą. To były starsze osoby, mniej więcej w wieku babć i dziadków uczestników obozu.

Dwoje trenerów, czyli pan Zenek i pani Maja przywitali się z nimi serdecznie, a potem poprosili obozowiczów o ciszę, aby przedstawić im gości. Okazało się, że to dawni sportowcy. Kiedyś przyjeżdżali tu z różnych rejonów kraju na zgrupowania. Część z nich bardzo się zaprzyjaźniła i od lat organizują na wyspie letnie zjazdy.

– Usłyszycie o wielu ciekawych przygodach – powiedział pan Zenek, który od kliku lat prowadzi obozy na wyspie.

– A teraz smacznego wszystkim – dodał.

Po tych słowach czwórka dyżurujących chłopców też mogła zasiąść do posiłku. Wcześniej pomagali w kuchni i jadalni – przynosili potrzebne produkty ze spiżarni, ustawiali talerze na stołach, rozkładali pieczywo do koszyków, roznosili owoce i wykonywali inne drobne czynności. Pani Babcia, jak nazywali najważniejszą tam osobę, wynagradzała ich za to ciasteczkami własnej roboty. Teraz mogli zjeść śniadanie. Potem jeszcze tu zostaną, aby pomóc posprzątać jadalnię i nakryć stoły do obiadu.

– Felek, ale się dzisiaj działo po twoim wyjściu – odezwał się Julek do przyjaciela, gdy tylko ten usiadł obok przy stole. Na znak Tolka ściszył głos, by wszystko opowiedzieć.  


Lalka na dachu


Tego dnia nic już szczególnego nie wydarzyło się, następnego także nie. Życie obozowe przebiegało zgodnie z harmonogramem – treningi, pływanie, spotkania z dawną kadrą sportową. W połowie tygodnia, w pochmurny poranek, po powrocie z codziennej rozgrzewki przed śniadaniem, w domkach dziewcząt podniósł się nagle wielki harmider. Po czym wszystkie wybiegły na zewnątrz, ściskając w rękach zmięte ubrania i jedna przez drugą wołały w złości: „Co to jest, skąd to się u mnie wzięło”. Początkowo kręciły się w kółko po placu, aż w końcu nieco ochłonęły, przystanęły.

– Ej, ty masz moją bluzkę – odezwała się pierwsza Andzia, łapiąc oddech, do blondynki o krótkich kręconych włosach.

– A ty moją sukienkę – rzekła na to stojąca z boku Andzi inna blondynka, piegowata.

Po chwili wszystkie zorientowały się, że ubrania z domku numer 1 znalazły się w szafach domku numer 3, te z „trójki” w „dwójce”, a z „dwójki” w „jedynce”. Na razie nie próbowały zrozumieć, dlaczego tak się stało. Były złe, chciały odzyskać swoją własność i wzięły się za wymianę. Gdy tak się szarpały, jedna z dziewcząt wsunęła dłoń do dziwnie wypchanej kieszeni swojej bluzy i natychmiast, jak oparzona, cisnęła ją na ziemię. Wiesia, bo tak miała na imię przerażona obozowiczka, krzyczała przy tym w niebogłosy: „Aaaa, zabierzcie ją, zabierzcie!”.

Pierwszy dopadł do bluzy Julek, zajrzał do środka i się roześmiał.

– Uwaga! Na wyspę przybył królewicz z bajki. Taki piękny, tylko zieloniutki. Kto go odmieni? Może ty… – zażartował, stając przed piegowatą blondynką.

Nie czekał jednak na jej odpowiedź, podszedł do Wiesi, i oddając jej bluzę, wyjął z kieszeni zieloną żabkę z żelu – specjalną zabawkę dla dzieci, do gniecenia w dłoni, dla uspokojenia.

– Oj Wiesiu, czemu go odrzuciłaś… – spytał przekornie.

Koledzy zachichotali, a Antoś zawołał:

– Tato, to mój gniotek!

Pan Zenek zdziwił się, ale gdy Julek podał zabawkę, rozpoznał ją po kilku znanych mu zadrapaniach. Nie miał jednak całkowitej pewności. Powiedział Antosiowi, że będzie musiał zwrócić żabkę, jeśli znajdzie swoją w ich domku.

– To wasza sprawka, przyznać się – odezwała się do chłopców najwyższa z obozowiczek.

Na te słowa jedni ryknęli śmiechem, inni nakrzyczeli na dziewczynę. Uciszył ich świdrujący w uszach dźwięk gwizdka. Tylko w ten sposób pan Zenek mógł wszystkich uspokoić, po czym zadał kilka pytań: „Kto był na rozgrzewce?”, „Czy ktoś spóźnił się na poranną zbiórkę?”, „Czy kogoś zabrakło podczas biegu w lesie?” i głośno wyjaśnił wszystkim, że nie należy zaglądać do cudzej własności, ani tym bardziej jej zabierać. Na szczęście – jak dodał – żadna z rzeczy ani nie zaginęła, ani nie została zniszczona. Zwrócił też uwagę, że nie pora na figle, gdy dzieciaki powinny odświeżyć się po porannych ćwiczeniach, przebrać i punktualnie udać na śniadanie. Obozowicze, o ile to ktoś z nich tak się zabawia, powinni wiedzieć, kiedy jest na to czas. Ulubiona przez wszystkich Pani Babcia przygotowuje poranny posiłek od świtu i bardzo jej zależy, aby każdy na czas dostał ciepłe jedzenie. Nie można jej sprawić zawodu.

Jak ustalił pan Zenek, nikogo jednak w zajęciach nie brakowało, nikt się nie oddalał. Któraś z dziewcząt rzuciła myśl, że to może sprawka chłopców z dyżuru.

– Nie, Tolek tego na pewno nie zrobił – zaprzeczył Maniuś.

– Skąd ta pewność? – spytała pani Maja.

– Bo podobna historia wydarzyła się w naszym domku. Poza tym chyba wszyscy dyżurni musieliby wyjść ze stołówki, żeby pozamieniać tyle ubrań. Nie wiem, czy Pani Babcia by ich puściła.

To wydało się logiczne, a gdy Maniuś opowiedział, co się stało w jego domku, Karol orzekł: „Pewnie dziadki tak się bawią”. Miał na myśli byłych sportowców. Maniuś zwrócił mu uwagę, że „dziadki” przyjechały na wyspę po tamtym zdarzeniu.

Zagadka pozostała nierozwiązana, więc obozowicze rozprawiali o niej, idąc na śniadanie, w trakcie śniadania i gdy z niego wracali. Upewnili się też, że żaden z dyżurujących chłopców jadalni nie opuścił. Kiedy zbliżali się do domku Andzi, Maniuś zapytał:

– Czemu wrzuciłaś swoją lalkę na daszek werandy?

– Co takiego?

– Widziałem ją, kiedy ganiałyście po placu z ciuchami. Siedziała na daszku, może leżała, trochę schowana. Tylko ona ma zielone włosy…

– Co ty opowiadasz. To moja ulubiona lalka, nie wrzuciłabym jej na dach.

– Też ją tam widziałem – wtrącił Felek. – Jakoś dziwnie wyglądała, nie było ubranka, coś miała nie tak z okiem, jakby przymknięte – dodał.

Na te słowa Andzia biegiem ruszyła do swojego domku, chłopcy za nią. Lalka leżała na łóżku z równo ułożonymi zielonymi włosami, szeroko otwartymi oczami, uśmiechnięta, ubrana w bordowy kaftanik.

– A nie mówiłam? Ja jej dzisiaj nie przebierałam – Andzia odetchnęła z ulgą.


Nocna eskapada


Kolejne godziny upływały na obozie zgodnie ze stałym planem. Od czasu do czasu, w przerwach między zajęciami dzieciaki jeszcze wspominały poranne zdarzenie, głównie na wesoło, ale przy kolacji wiele już o tym nie mówiły. Bardziej były zainteresowane rozgrywkami sportowymi, które zapowiedziano. Weterani sportu mieli pomóc w przygotowaniach każdej drużynie.  Obozowicze nie mogli się tego doczekać.

Przez dwa dni wszyscy żyli zbliżającymi się zawodami. Treningi były częstsze, trwały nieco dłużej, nie było też dyżurów przy posiłkach.

Im bliżej było rozgrywek, tym bardziej wszyscy się denerwowali. Pewnego poranka zespół z domku numer 6 – tego, w którym mieszkał Karol – przyszedł na śniadanie w milczeniu. Chłopcy usiedli z dala od siebie, obrażeni jak wielcy wrogowie. Rozeszły się plotki, że czynili sobie wyjątkowo nieprzyjemne złośliwości. Podobno Karol, po przebudzeniu, gdy zsunął nogi z łóżka, trafił gołymi stopami prosto do miski z lodowatą wodą. Z kolei Marcyś o mało nie przewrócił się ze strachu, gdy otworzył szafkę z pastami do zębów, a stamtąd wypadła do umywalki sterta żołędzi. Posypały się też na podłogę, można było na nich wywinąć kozła, więc wszyscy czterej musieli je zbierać. Żeby tego było mało, dwaj inni koledzy nie mogli znaleźć spodenek gimnastycznych. Dowcipniś zawiesił je na sznurku na werandzie. Skończyło się na tym, że obrażeni przestali się do siebie odzywać.

Maniuś ocenił, że to znów sprawka tajemniczego psotnika. Julek miał wątpliwości. Jego zdaniem, drużyna Karola zawsze była skłócona. Maniusia to nie przekonywało. Chłopak czuł, że wydarzenia w domku Karola nie są skutkiem sprzeczek między kolegami.

Tej nocy nie mógł spać, wiercił się na łóżku i rozmyślał. Kiedy przyjaciele zasnęli na dobre, nie chciał ich budzić, więc leżał bez ruchu, wpatrywał w kształty na ścianach i suficie, rzucane przez światło latarni zza okna. W jednym rogu pokoju poruszający się cień gałęzi świadczył o tym, że na zewnątrz wieje lekki wiatr. Z drugiego okna wślizgiwała się do wnętrza srebrzysta poświata. Była pełnia księżyca i ani jednej chmury na niebie. Srebrny glob świecił wyjątkowo mocno.

„Tak jasno, że można czytać książki” – pomyślał Maniuś. Po chwili jego uwagę przykuł jakiś ruch. Wyglądało to na cień gałęzi. Tymczasem to coś znów się ruszyło. Zauważył, że cień ma inny kształt i pada gdzieindziej niż ten od liści drżących na wietrze. Usiadł na łóżku, które cicho zaskrzypiało, a wtedy usłyszał szelest, lekkie stuknięcie i odniósł wrażenie, że przez pokój przemknęła postać przypominająca zwinną małą małpkę, po czym zniknęła w korytarzu.

Chwycił latarkę leżącą na krześle obok, pobiegł za zjawą i ujrzał otwarte drzwi do łazienki, a w niej uchylone małe górne okienko. Wybiegł na zewnątrz, jednak nikogo nie zobaczył. Widział tylko za ogrodzeniem poruszające się krzaki, jakby ktoś je wcześniej potrącił. Gdy wrócił do domku, zahaczył o coś stopami. Na podłodze leżała dżinsowa koszula Tolka – ze śladami nitek po trzech urwanych guzikach. „Przecież ją dzisiaj nosił. Nie założyłby bez guzików” – przemknęło przez myśl Maniusiowi.

– Tolek, Tolek, wstawaj, coś się dzieje – zaczął budzić przyjaciela.

Ten spał mocno, ale w końcu ocknął się.

– Co jest, czemu mnie budzisz? – spytał niezadowolony.

Maniuś poświecił na koszulę.

– Co cię napadło? Guziki mi urwałeś? – wyrzucił z siebie, wyraźnie zły.

– To nie ja – zaprzeczył Maniuś i szybko opowiedział, co przed chwilą widział.

– Musimy iść i go szukać, pewnie daleko nie uciekł – stwierdził na koniec.

– Chyba zwariowałeś. Jest noc, ciemno i w ogóle, chyba coś ci się przywidziało, pewnie coś ci się śniło, dlatego guziki rwałeś, może lunatykowałeś sobie – oponował Tolek, który chciał znów przyłożyć głowę do poduszki.

Ale Maniuś nie dawał za wygraną. Mówił, że księżyc jasno świeci, że za dużo już się wydarzyło dziwnych rzeczy, że teraz dowcipniś przesadził, bo zniszczył koszulę i że jeśli od razu nie zaczną go szukać, to może już nigdy nie znajdą. Tolek odparł na to, że nawet teraz może im się to nie udać, bo jest jednak noc, wokół las…

– Spróbujmy, proszę, chociaż kawałek przejdźmy, może jakiś ślad zobaczymy. Tolek, błagam!

Zgodził się. Wiedział, że nie powinni wychodzić samowolnie, ale obiecali sobie, że nie oddalą się zbytnio od obozu. Zostawili Felkowi i Julkowi kartkę z wiadomością, że śledzą psotnika. Ubrali się w dresy i wyszli.

Za ogrodzeniem, gdzie Maniuś widział wcześniej poruszone krzaki, nie dostrzegli nic szczególnego. Weszli do lasu, na znaną im trasę, rozjaśnioną promieniami księżyca. Wiatr ustał, panowała cisza, tylko co jakiś czas trzasnęła pod stopami sucha gałąź. Oddalali się coraz bardziej od obozu, poza obszar wysokich drzew, gdzie coraz słabiej docierało światło latarni z obozowiska. Szli w kierunku przeciwnym do przystani, do której prowadziła utwardzona droga, nocą również oświetlona. Kierowali się w stronę, gdzie zwykle rano trenowali biegi, a lampiony można było spotkać jedynie w miejscach krzyżujących się ścieżek. Wyspa nie była duża, więc nie obawiali się, że gdy zabłądzą, nie znajdą drogi powrotnej. Przekonali się o tym niedawno w czasie nocnych podchodów.

– Maniuś, to nie ma sensu, wracajmy – Tolek przerwał milczenie. Zobacz, tam nic nie ma – dodał i poświecił w dal latarką.

Przyjaciel był jednak bardzo podekscytowany. Chociaż nie znajdowali żadnych śladów grającego im na nerwach żartownisia, czuł się jak bohater wielkiej przygody i nie zamierzał z niej rezygnować.

– Jeszcze troszkę – odparł.

Byli coraz dalej od obozu.

– Pamiętasz, tu gdzieś widzieliśmy dziwny karmnik dla ptaków – to mówiąc, Maniuś skierował w górę snop światła latarki.

Karmnika nie ujrzeli, ale coś poruszyło gałąź, jak gdyby ptak wzbił się w górę. Czyżby sowa? Gdzieś dalej znów dojrzeli podobny ruch, i jeszcze na kolejnym drzewie, i jeszcze… To wyglądało tak, jakby ktoś przeskakiwał z drzewa na drzewo.

– No popatrz, tu naprawdę są małpy – zachichotał Tolek.

Maniuś milczał, przyspieszył kroku i ruszył w kierunku, gdzie rozbujały się następne gałęzie.  Zaciekawieni, szli tym tropem, aż wszystko ustało, nie drgnął żaden listek. Zatrzymali się, nie wiedząc, co dalej robić. Stwierdzili, że dotarli w rejony zamieszkane przez bobra, gdzie gęsta roślinność utrudniała wędrówkę. Postanowili nie odzywać się, zgasili latarki.

Było raczej szaro, w tafli jeziora otaczającego wyspę przeglądał się – jak w lustrze – księżyc, co dodatkowo rozjaśniało noc. Widoczność ograniczały jednak zarośla. Przykucnęli, aby śledzona przez nich istota straciła czujność. Mieli nadzieję, że wyjdzie z ukrycia.

Mijały minuty, a oni wytrwale wpatrywali się w ciemny las, nie rozmawiając ze sobą, nawet szeptem. Siedzenie w kucki stawało się męczące, nogi drętwiały. Tolek powolnie zaczął zmieniać pozycję, odkręcił się w bok i nagle klepnął przyjaciela w kolano.

– Maniuś, patrz!

W odległości około 30 metrów, nisko nad ziemią migotał jasny płomień. Nic więcej przez zarośla nie mogli dostrzec. Pochyleni ruszyli w tamtym kierunku, ostrożnie stawiając kroki, aby nie wywołać hałasu. Gdy zbliżyli się na jakieś kilkanaście metrów, usłyszeli ciche głosy. Musieli wyżej podnieść głowy, żeby cokolwiek zobaczyć. W prześwicie między drzewami ujrzeli małą polankę, łagodnie obniżoną w stosunku do pozostałego terenu i bijące stamtąd światło. Wstrzymali oddechy, prawie czołgając się, dotarli do krzaków przed polaną.

– A niech… – Tolek nie dokończył, Maniuś szybko zasłonił mu usta.

W dole polany, wokół małego lampionu, jak przy ognisku, siedziały w kucki lalki. Takie same, jak szmacianka Andzi. Wszystkie jednakowe – zielone włosy zaplecione w drobne warkoczyki, cienkie rączki i nóżki, całe w kolorze cielistym, z ładnego materiału. Tylko brakowało im ubranek. I jeszcze coś było innego – każda miała jakiś defekt. Jedna wykrzywiała dziwacznie usta, drugiej brakowało kilku warkoczyków, trzeciej jakby opadła powieka, co wyglądało na przymknięte oko i Maniusiowi przypomniała się historia z lalką siedzącą na dachu werandy. Czwarta miała rozciągnięty nosek, piąta wyciągniętą lewą nóżkę, a szósta oberwany materiał przy szwach obu ramion.

Lalki wyglądały na zdenerwowane. Wymachiwały rękami i coś wykrzykiwały w stronę tej z oberwanymi barkami.

– Coś ty najlepszego zrobiła? – wołała do niej szmacianka z wykrzywionymi ustami. Jeden ich kącik był nadmiernie zadarty ku górze.

– Gałganka tak zawsze, wciąż ją korci, żeby coś zepsuć – wtrąciła długonosa.

– Sama nie jesteś lepsza. Pamiętasz, jak się ociągałaś, że o mało nas nie nakryli? Przez ciebie Niecnotka nie zdążyła uciec, musiała schować się na dach werandy – odparowała Gałganka i pogłaskała po plecach siedzącą obok lalkę z opadniętą powieką.

– To nie moja wina, że zaczepiłam moim biednym, rozciągniętym nosem o zamek w szafce, i…

– Gałganko, Ancymonko, przestańcie sobie dogryzać – przerwała ta z wydłużonym kącikiem ust. – Musimy wiedzieć, dlaczego jedna z nas złamała dziś umowę. Miałyśmy psocić, dokuczać, ale niczego nie niszczyć i nikomu nie szkodzić. Tak nie wolno. Już sobie to omawiałyśmy, kiedy Hultajka z Nicponką wycięły niebezpieczny numer z lodowatą wodą i rozsypanymi żołędziami. A ty teraz urywasz guziki i na dodatek chwalisz się tym z dumą – dodała, patrząc z wyrzutem na Gałgankę.

– To przyszło nagle, ze złości.

– Jakiej złości?

– Za to, co mi kiedyś zrobili – wyjaśniła Gałganka, dotykając obszarpanych ramion. Wyglądała, jakby miała się rozpłakać.

– Ale tego nie zrobił chłopiec, którego koszulę wzięłaś w swoje energiczne łapki. Czy tak?

– Tak.

– Więc powinnaś to jakoś naprawić. Poza tym, przypominam, że my nie mścimy się, nawet, jeśli ktoś nam bardzo zajdzie za skórę. Zemsta to bardzo zła rzecz. Musisz, Gałganko, odłożyć guziki na miejsce. Należałoby je przyszyć, ale my tego nie potrafimy. Zastanów się, jak możesz tego chłopca udobruchać. Czy zgadzacie się ze mną? – krzywousta spytała pozostałe lalki.

– Zgadzamy, Huncwotko.

– O raju – krzyknęła wtedy Gałganka – o nieee!

Lalka rozglądała się nerwowo, ręce zanurzała w trawie, szukając czegoś i powtarzała: „Zgubiłam je, zgubiłam, co teraz będzie”.

Było jasne, że Gałgance wypadły z rąk guziki. Nie pamiętała, kiedy. Może w czasie sprzeczki z Ancymonką. Jeden wcześniej podała Huncwotce, żeby pokazać, jakiego super psikusa tej nocy zrobiła. Teraz była na siebie zła, chciała naprawić błąd, a tu taki przypadek. Na szczęście szmacianki trzymały ze sobą sztamę i nie zostawiały żadnej w biedzie. „Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną” – powtarzały, zupełnie jak trzej muszkieterowie. Rzuciły się więc do poszukiwań zguby. W tym tumulcie nie zauważyły, że dwaj chłopcy wyszli z ukrycia i siedli pod drzewem. Nie widziały ich, bo byli poza kręgiem światła lampionu. Nie usłyszały też trzasku gałęzi pod butem, taki robiły harmider.

– Ej, laleczki, bo wam się w główkach zakręci – zawołał Tolek i powoli wysunął z ciemności. Maniuś poszedł w jego ślady. Lalki najpierw znieruchomiały, potem przylgnęły ściśle do siebie, a po kolejnej sekundzie rozpierzchły we wszystkie strony, znikając w mroku. Zapadła cisza.

– Nie uciekajcie. Nic wam nie zrobimy – krzyknął Tolek.

– Tere fere – odezwał się piskliwy głos nad ich głowami.

– Poważnie. I dobrze wiecie, że was znajdziemy, skoro już znamy waszą tajemnicę – dodał Maniuś.

– Ciekawe, jaką – padło pytanie z innej strony, też gdzieś z góry. Wyglądało na to, że lalki rozsiadły się na drzewach.

– Ano taką, że to wy płatacie figle, zresztą takie sobie, mało dowcipne – odpowiedział.

– Phi, nic o nas nie wiecie – żachnął się jakiś inny głos, z tyłu za Tolkiem. Chłopak odwrócił się, nic nie zobaczył i zaproponował:

– Oddajcie mi moje guziki od koszuli, a nikomu nie zdradzimy waszej kryjówki.

– Nie wiesz, gdzie jest nasza kryjówka – zaśmiała się szmacianka o głosie Huncwotki, na co rozległ się z różnych stron chichot pozostałych lalek.

– Wiemy – odrzekł bez wahania Maniuś.

Tolek spojrzał na niego zadziwiony. „Co on mówi, chyba blefuje” – pomyślał.

– No gdzie? – ciągnęła Huncwotka.

– W karmniku.

– Oj – wyrwało się którejś szmaciance, lecz nie dokończyła. Ktoś ją uciszał.

Lalki zamilkły. Chłopcy przypomnieli sobie o latarkach. Oświecili okolicę, jednak żadnej szmacianki nie dostrzegli. Ale one tam były, tylko uciekały przed snopami światła, przeskakując z drzewa na drzewo.

– To jakiś sen – rzekł Tolek do Maniusia, a do lalek: – Już wystarczy tej ciuciubabki, zejdźcie z drzew. Cały obóz ma dość waszych żartów, zaczną was szukać, nie dadzą spokoju, zwłaszcza Karol, który przez was zmoczył nogi w zimnej wodzie.  Możemy was obronić, ale wytłumaczcie się.

– Nie będziesz zły za guziki? – dobiegło go ciche pytanie Gałganki.

– Nie. Słyszałem, że obiecałaś się poprawić – odpowiedział Tolek przyjaźnie.

– Nie bój się, Tolek dotrzymuje słowa – dodał Maniuś.

Szmacianki poddały się. Najpierw z ciemności wyszła Huncwotka. Z zachowania wyglądała albo na przywódczynię, albo na najodważniejszą z lalek. Zbliżyła się do chłopców.

– Przyrzeknijcie. Na swoje ulubione zabawki – zażądała.

– Okey – odparli. Po tym, co się do tej pory wydarzyło, ta prośba była najmniej dziwaczna.

Na znak Huncwotki, lalki zeskoczyły z drzew, tylko Gałganka zsunęła się z gałęzi prosto na barki Tolka. Objęła go za szyję, wychyliła się do przodu, szepnęła: „Ale nie będziesz zły, bo wiesz…” i lekko trąciła chłopca w nos.

– Ej psotnico – zwróciła jej uwagę krzywousta –  takaś teraz odważna?

Gałganka pogłaskała Tolka po policzku miękką, miłą w dotyku rączką i wygodnie usiadła na jego ramieniu, jak mała oswojona małpka. Nie miał nic przeciwko temu, nawet to go bawiło.

Zasiedli przy lampionie. Świecił coraz słabiej, a gdy szmacianki kończyły opowieść o swoim losie, płomień dogasał.


***


Chłopcy dali słowo, że nikomu nie zdradzą tego, o czym dowiedzieli się tej nocy. Mogli wtajemniczyć tylko dwóch swoich przyjaciół. Ci spali smacznie, ale Tolek i Maniuś, podekscytowani przygodą, chcieli natychmiast podzielić się z nimi wrażeniami. Czuli, że bez tego nie zasną, chociaż było już dobrze po północy i odczuwali zmęczenie. Nie czekali do rana, od razu po powrocie z lasu obudzili kolegów.

Felek i Julek w osłupieniu słuchali o odkryciu polany psotniczek. Że to są szmacianki takie, jak Andzi, ale uszkodzone, bo mieszkały u dzieci, które ciągnęły lalki po podłodze, albo znudzone rzucały w kąt. O jedną tak kłóciły się jakieś bliźniaczki, że wyrywając ją sobie z rąk, porwały materiał na obu ramionach.

Lale nie wytrzymały tego i uciekły. Kiedy uszyto je w fabryce zabawek, na metkach każdej z nich napisano: „Przytulanka”. Myślały, że będą głaskane, kołysane, tulone przed snem, o czym mówiły nie tylko szwaczki, ale też pisały w listach starsze lale, które trafiły do fajnych rodzin. To one podpowiedziały, żeby skryć się na wyspie, dopóki nie znajdą nowych dobrych domów. Tylko, że one nie wiedzą, czy ktokolwiek je jeszcze zechce, bo są przecież popsute. Pytały o to nawet lalę Andzi, której zazdroszczą. Przyrzekła im, że rozejrzy się w swojej okolicy po powrocie z wakacji.

– Hm, takie nieszczęśliwe, a nam życie uprzykrzają. I jeszcze ten kiepski numer z Karolem i Marcysiem, mogli sobie krzywdę zrobić – przerwał opowieść Felek.

Maniuś wyjaśnił, że tymi psotami chcą odegrać się za wszystkie przykrości, jakie ich spotkały. Dokuczają obozowiczom, a nie dorosłym, bo to dzieciaki krzywd im narobiły. Ale dziś zrozumiały, że tak nie powinny i obiecały z tym skończyć.

– I ty w to wierzysz? – spytał Julek.

– Owszem. Postanowiliśmy im pomóc. Ale jest warunek, mają przestać ze swoimi głupimi figlami i pomyśleć o jakimś dobrym uczynku, na przeprosiny.

– Ciekawe jakim.

– Na pewno znajdzie się okazja.

– A co my mamy zrobić? – zaciekawił się Felek.

– Musimy im rany opatrzyć, naprawić to i owo, przyszyć oberwany materiał, poprawić oczko, nos…

– Ja się wypisuję, w życiu nawet guzika nie przyszyłem. Chyba, że nauczy mnie księżniczka Maniusia – zaśmiał się Julek i puścił oko do kolegów.

Maniuś rzucił w niego poduszką, Julek odrzucił, Maniuś powtórzył, Julek oddał i tak rozpętała się bitwa na poduchy, ulubiona zabawa całej czwórki. W końcu padli na łóżka ze zmęczenia. Zanim zasnęli, Maniuś zdążył powiedzieć:

– To nie taki zły pomysł, ja też nie umiem szyć.


Igła z nitką


Chłopcy zdali sobie sprawę, że niełatwo im spełnić obietnicę. Żaden z nich nie miał nigdy w rękach igły i nitki.  Andzia była fajna, ale niewiele ją znali. Nie wiedzieli, czy nie rozpowie wszystkiego swoim koleżankom. Jeszcze tego brakowało, żeby cały obóz dowiedział się, kto psocił. Zwłaszcza Karol. On by pewnie lalkom nie darował. Maniuś w końcu znalazł rozwiązanie.

– A gdyby tak pogadać z Panią Babcią? Może nam pokaże, jak się szyje.

Pomysł spodobał się. Mieli nadzieję, że Pani Babcia nie będzie pytać, do czego jest im potrzebna ta nauka. I nie pytała. Sama przyniosła jakieś szmatki, igły, nici. Była na tyle dobra, że umówiła się z nimi w kuchni po kolacji.

Ale nie szło im z tym szyciem. Nitki się plątały, kłuli palce, szwy wychodziły nierówno. Najgorzej było z wyszywaniem, na którym im najbardziej zależało. Bez tego nie poprawią zdeformowanych twarzyczek. Siedzieli w kuchni już drugą godzinę, źli i zrezygnowani.

– Ja się poddaję – pierwszy nie wytrzymał Julek.

– Nie martw się, też miałam takie początki – powiedziała na pocieszenie Pani Babcia.

Cały czas była dyskretna, o nic nie pytała, cierpliwie wszystko objaśniała, pokazywała, poprawiała. Nie chciała ich zrażać, ale gdy Maniuś, Felek i Tolek też przyznali, że raczej sobie nie poradzą, spytała wprost:

– Nie będzie prościej, jeśli mi powiecie, jaką niespodziankę szykujecie?  Może się przydam?

Chyba na to czekali, chociaż nie byli pewni, czy powinni wciągać Panią Babcię w swoje sprawy. Poza tym obiecali szmaciankom, że nikomu niczego nie zdradzą. Ale nie było wyjścia. Lalki musiały znaleźć nowe rodziny, trzeba było poprawić im wygląd. I Maniuś, nie pytając pozostałych o zgodę, powiedział:

– Mamy lalki do naprawienia. Ale to tajemnica.

– Lubię tajemnice – zaszeptała Pani Babcia.

– Nie wyda nas pani? – ciągnął Maniuś.

– Macie moje słowo.

– To jutro pokażemy.

– Możecie jeszcze dziś.

– Zrobimy to jutro.

Chłopcy nie wyjaśnili, dlaczego nie mogą od razu przynieść lalek. Umówili się na rano, bladym świtem, w pokoju Pani Babci, który znajdował się w ostatnim skrzydle pawilonu. Teraz musieli opracować plan, jak znaleźć szmacianki i namówić do wyjścia z lasu.

Opuścili obóz, gdy wszyscy spali. Szli, kierując się od razu w stronę okolic żeremia bobra. Gdy tam dotarli, panowała cisza, nie widać było żadnego ruchu. Zaczęli krążyć, doszli do pamiętnej polanki, ale i tam ani śladu.

– Huncwotko, Gałganko! – zawołał Tolek.

Inni poszli w jego ślady. Nic to nie dało.

– Świećmy w górę. Coś mi się wydaje, że one siedzą w karmniku – zaproponował Maniuś.

– Zmieszczą się? Mówiliście, że jest ich sześć – zauważył Felek.

– Może mają więcej takich budek – zastanawiał się Maniuś.

W tym czasie Felek jakoś dziwnie nerwowo oganiał się, jakby natrętna mucha mu dokuczała. Machał rękami i o mało nie zahaczył o drzewo. Ze złością zawołał: „Julek, przestań mi rzucać liście na głowę!”.

– Felek – powiedział Tolek zdziwiony – Julka tu nie ma, stoi dalej.

Faktycznie. Stał dalej, ale też w dziwnej pozie. Rękami osłaniał głowę, jednocześnie zadzierał nos w górę, czegoś wypatrując i wołał:

– Ej ty tam na górze, nie bądź taki odważny. Złaź na dół.

– Do kogo ty gadasz – odezwał się Maniuś.

Po tych słowach z drzewa posypały się szyszki. Maniuś i Tolek zrozumieli, że ich dobre znajome znów rozrabiają. Poświecili w górę latarkami. Wysoko na gałęziach drzew ujrzeli duże gniazda, z których wychylały się szmacianki, wyraźnie z siebie zadowolone. W końcu zeszły na ziemię.

Kiedy chłopcy wyjawili, po co przyszli, wszystkie lalki spojrzały na Huncwotkę. Nic nie mówiła.

– Bez Pani Babci nie damy rady – przekonywał Maniuś. – Możecie udawać, że jesteście zwykłymi lalkami. Postarajcie nie ruszać się, a nic się nie wyda – dodał.

– Ja mam łaskotki na nodze, to jakaś fabryczna wada – wtrąciła Ancymonka.

– To jak sobie radziłaś w domu, z którego uciekłaś? – spytała Gałganka.

– Zaciskałam usta, ale trudno je tak utrzymać, żeby ktoś nie zauważył. Tam, gdzie byłam, nikogo to nie interesowało, najczęściej chowano mnie do szafy, albo wrzucano pod łóżko. Tylko misie mi współczuły.

– Niech Maniuś poprosi, aby tobie pierwszej zrobiono poprawki, i uformowano takie trochę zaciśnięte usta. Z lekkim wygięciem na końcach, żebyś nie wyglądała na stale niezadowoloną – przerwała milczenie Huncwotka.

Czyli klamka zapadła. Słowa Huncwotki oznaczały zgodę.


***


– Ojej, jakie ładne. Skąd macie tyle ślicznotek – to były pierwsze słowa Pani Babci, gdy chłopcy ułożyli na łóżku w jej pokoju sześć jednakowych szmacianek. – I co chcecie z nimi zrobić? – spytała.

– Chcieliśmy uzupełnić oderwane elementy, niektóre poprawić. Ta ma opadniętą powiekę. Gdyby wyszyć mały górny łuk, o tutaj – Maniuś palcem zakreślił miejsce do poprawienia – to może będzie wyglądać, jakby miała otwarte jedno i drugie oko. Da się tak?

Pani Babcia słuchała pomysłów Maniusia i przyglądała się wszystkim lalom uważnie. Każdą dotknęła, podniosła, przytuliła, szepcząc: „Jakie milusie”.

– A co z tą? – zapytała, trzymając w rękach Nicponkę z jedną dłuższą nogą.

– Można uszyć skarpetki. Tę na krótszą nogę czymś wypełnić i wszystko się wyrówna – rzucił Julek.

Tolek i Felek uznali to za dobry pomysł, a Maniuś powiedział:

– Super, ale wtedy nie będzie taka, jak reszta.

– A musi być? – zdziwił się Felek.

Na te słowa jakby lalki zadrżały. Pani Babcia nie zorientowała się, lecz chłopcy coś wyczuli. Gałganka lekko zmrużyła oczy, jak zwykle, gdy nie jest z czegoś zadowolona.

– Musi – zdecydował Tolek, na co ona radośnie do niego mrugnęła.

– Może je po prostu ubierzmy jednakowo. Każda dostanie kolorowe ogrodniczki z nogawkami, które obejmą stopy i tak ukryjemy nierówne nóżki tej laleczki – zaproponowała Pani Babcia.

Gdy to lale usłyszały, uniosły się w powietrze na pół centymetra. Jeszcze chwila, a w podskokach szalałyby na łóżku. Nicponka wyglądała na najszczęśliwszą. Maniuś rzucił się na szyję Pani Babci, cmoknął w policzek i wyszeptał: „Jaka pani kochana, jak moja babcia”.

– Dzieci, uspokójcie się, przecież to nic takiego – powiedziała rozczulona.

Lalki u niej zostały. Obiecała, że nikt ich nie zobaczy. Zastanawiała się tylko, z czego można uszyć ogrodniczki, ale stwierdziła, że coś wymyśli, po czym pospieszyła do kuchni, szykować śniadanie.

– Muszę pędzić, kochani, mam sporo roboty. A wy gońcie na ćwiczenia. Za cztery dni przecież zawody – przypomniała chłopcom.


Podmianka


– Zauważyliście, że Pani Babcia w ogóle nie pyta, o co chodzi z tymi lalkami? I po co nam, chłopakom, one potrzebne – dziwił się Felek, gdy wracali ze śniadania.

– Spoko babka, i tyle. Nie ma co dumać. Trzeba będzie zebrać dla niej kwiaty ze wszystkich okolicznych łąk – skwitował Julek.

– Dobrze gadasz. Coś wymyślimy, aby jej podziękować – przytaknął Tolek i zwrócił się do Maniusia: „A ty co taki zafrasowany?”.

– Z czego ona to wszystko uszyje. Słyszeliście? Zastanawiała się nad tym.

Zamilkli. To faktycznie problem. Trzeba ubrać aż sześć lalek. Postanowili przejrzeć swoje ubrania, może coś da się przerobić. Kupić materiałów nie mogli, bo na wyspie zbudowano tylko obiekt sportowy, nie było domów mieszkalnych, ani sklepów.

Wyrzucili z szaf wszystkie rzeczy. Cienkie t–shirty były zbyt cienkie, poza tym miały różne wzory, a lalki powinny jak najmniej się odróżniać.

– Nie ma wyjścia – zawyrokował Tolek i podniósł krótkie letnie spodenki, granatowe, w drobną kratkę, z zielonymi wstawkami po bokach i na kieszeniach.

– No nie, moje ulubione – jęknął Julek, a wszyscy spojrzeli na niego złowrogo.

– Nie tylko twoje – rzekł Maniuś.

– Żartowałem – Julek powiedział trochę nieszczerze. Nie buntował się jednak, bo stanowili zgraną grupę i dla wielkich spraw potrafili zrezygnować z własnych kaprysów.

Zdecydowali więc, że przeznaczą dla szmacianek cztery pary jednakowych spodenek, które kiedyś kupili sobie dla kawału na Dzień Chłopaka. Pani Babcia pytała potem kilka razy, czy na pewno chcą je poświęcić. Byli uparci.

Robota paliła jej się w rękach. Zabrała się do niej tego samego dnia. Minął wieczór i noc. Przysnęła, gdy zaczęło świtać. Zaprosiła ich na chwilę do siebie po obiedzie, żeby ocenili, czy odpowiada im wymyślony przez nią wzór ubranek dla lalek. Podobał się. Byli zarazem zdziwieni, jak wiele zdążyła zrobić. Ucieszona ich opinią znów na szyciu spędziła noc. Przy śniadaniu chłopcy zauważyli u niej podkrążone oczy i że porusza się nieco wolniej. Kiedy w trakcie kolacji kubek wypadł jej z rąk, Maniuś szepnął do Tolka:

– Tak nie może być. Ona chyba przez te lalki nie śpi. Pójdźmy z nią pogadać. Niech zwolni tempo.

Pani Babcia ani myślała przerwać swoje zadanie. Mówiła, że dawno tak dobrze się nie bawiła. Niech się o nią nie martwią, poradzi sobie. Zaproponowali, że w takim razie pomogą jej w kuchni.

– Nie ma mowy. Musicie teraz trenować. Tylko to się liczy, jesteście na obozie sportowym.

Kiedy tak rozmawiali, Julek dostrzegł, że lalki robią dziwne miny, jakby dawały jakieś znaki. Były za plecami Pani Babci, więc tego nie widziała. Julek wziął do ręki jedną z nich, a ta przylgnęła mu do ucha.

– Koniecznie namówcie lalę Andzi, aby dziś zamieniła się na noc z jedną z nas, obojętnie którą. O nic nie pytaj, nie pożałujecie. Nie zrobimy żadnego psikusa – wyszeptała.

– Jak to zrobić i w ogóle co one kombinują – zastanawiał się Tolek, gdy wyszli od Pani Babci.

Problem był nie lada. W końcu uznali, że Maniuś musi pogadać z Andzią. Okazja nadarzyła się przy ognisku. Dziewczyna była zdziwiona, że chłopak chce pożyczyć jej lalkę. Zgodziła się, gdy usłyszała, że to taka gra i że nie wolno mu nikomu jej zdradzać. Wyjątkowo tylko jej uchyla rąbka tajemnicy.

– Chyba nie chcesz, abym przegrał. A przegram, jeśli ci teraz wszystko powiem. Dowiesz się później.

Przekonał Andzię. Jeszcze gdy trwało ognisko, poszli po jej ulubienicę. Potem zdjął z niej kaftanik, starannie ją ukrył w plecaku i ruszył do Pani Babci. Na jej zdziwienie wyjaśnił, że przyszedł spytać, jak sprać tłustą plamę ze spodni dżinsowych. Ucieszyła się, że może być pomocna. Kiedy szukała dla niego płynu do prania, Maniuś podmienił szmacianki.

Z powrotem niósł Gałgankę w plecaku i czuł, jak niesamowicie się tam wierci. Też nie mógł się doczekać, aby ją stamtąd wyjąć, ale musiał dojść do domku. Wszyscy już tam byli.

Gałaganka wyjawiła im plan. Lalki chcą odwdzięczyć się Pani Babci. Pomogą jej w kuchni. Ale muszą wiedzieć, co tam trzeba zrobić. Dlatego ktoś musi teraz pójść tam z Gałganką i pokazać, co i jak. Rano, gdy Pani Babcia wyjdzie z pokoju, pozostałe wydostaną się przez okno, śmigną do jadalni i ustawią tam wszystko, co trzeba. Poza tym przestawią jej budzik na późniejszą godzinę, żeby mogła dłużej odsypiać nocne szycie. Gdy zadzwoni, od razu cofną wskazówki, aby w niczym nie zorientowała się.

Chłopcy nie mieli zielonego pojęcia, jak to się wszystko uda, ale lalka ich przekonywała: „Wszystko będzie cacy. Niech was głowa o to nie boli”.

Co mieli robić. Wszystko już wzięło taki obrót, że nie było sensu się sprzeciwiać. Mieli też wrażenie, że szmacianki zamiast psocić stawały się pożyteczne. Na instruktaż do kuchni i jadalni wybrali się z Gałganką Julek i Felek, który nawet polubił dyżurowanie przy posiłkach. Wrócili zmęczeni, ale zadowoleni.

– Poradzą sobie – rzucili tylko kolegom i poszli spać.


Jak bliźniaczki


Pani Babcia czuła się wyspana. Radosna weszła do kuchni i zaskoczona zobaczyła, że na miejscu są już jej dwie pomocnice, uczennice ze szkoły gastronomicznej. Powinny być dopiero za godzinę. Na jej pytanie: „Co tak wcześnie?”, uśmiechnęły się tylko, myśląc, że szefowa żartuje. Wszystkie trzy zabrały się za przygotowanie śniadania, po czym praktykantki ruszyły do jadalni nakryć do stołów. Jakież było ich zdziwienie, gdy ujrzały rozstawione tam talerze, sztućce i kubki. Gdy to opowiedziały Pani Babci, ta stwierdziła tylko: „Oj te chłopaki, mówiłam, że nie muszą pomagać”.

Potem wszystko potoczyło się zgodnie z planem szmacianek. Gdy tylko praktykantki na przemian ustawiały na wózkach półmiski z jedzeniem, koszyki z pieczywem i owocami oraz dzbanki z napojami, lalki w mig te wózki rozprowadzały po jadalni i wszystko przekładały na stoły. Robiły to bezszelestnie, niewidoczne dzięki długim obrusom. Jedna z nich siedziała nad drzwiami do jadalni, aby w każdej chwili dawać znak, żeby się chowały.

W ten sposób wypełniały zadanie Pani Babci, która lubiła wszystko równo ustawić. Tym razem nie zdążyła. Spojrzała na salę jadalni przygotowaną do śniadania jak należy, potem na uczennice, a w duchu pomyślała: „Zuch dziewczyny, szybko się uczą”. Nie chciała ich jednak jeszcze chwalić. Ale była zadowolona, bo dzięki temu nie nadreptała się tak, jak zwykle.

Sytuacja powtórzyła się przy obiedzie i kolacji. Wieczorem chłopcy odwiedzili Panią Babcię, żeby zobaczyć postępy w szyciu, wymienili Gałgankę na lalkę Andzi i w milczeniu słuchali uwag, że wcale nie musieli pomagać przy posiłkach. Nie wyprowadzali Pani Babci z błędu, bo po co.

Podobnie było następnego dnia. Pani Babcia rzucała tylko chłopcom porozumiewawcze spojrzenia.  Przy kolacji dała znać, że czeka na nich wieczorem w pokoju. Gdy się pojawili, obwieściła:

– Robota skończona, prawie… – i podniosła cienką narzutę na łóżku.

Ich oczom ukazało się sześć jednakowych lalek, siedzących w rządku i patrzących wesołymi oczami. Pani Babcia każdej ułożyła równo włosy, ręce oparła o kolana, a przede wszystkim ubrała w ogrodniczki własnej roboty. Miały też na sobie krótkie bolerka.

– Wystarczyło materiału, to jeszcze to uszyłam.

– A to co? – spytał Maniuś, pokazując na małe litery  wyszyte na przednich kieszonkach ogrodniczek.

– Ich imiona.

– Co takiego? Skąd pani wiedziała?

– Tyle o nich mówiliście, każdą jakoś nazwaliście, to pomyślałam, żeby wyszyć. Teraz już się nie różnią między sobą. Źle zrobiłam? – wyjaśniła zmartwiona.

Lalki zamrugały przyjaźnie oczami, więc chłopcy uspokoili Panią Babcię: – Wszystko w najlepszym porządku. Dziękujemy.

Pani Babcia miała jednak jakiś problem i ze smutkiem patrzyła na Julka, który przyglądał się właśnie Huncwotce.

– Muszę się do czegoś przyznać. Nie potrafię tej laleczce poprawić ust. Gdy próbuję, wyglądają jeszcze gorzej. Jedyne, co mi się udało, to troszkę wyrównać z drugiej strony, żeby osłabić wrażenie tego skrzywienia.

Faktycznie, Huncwotka wyglądała nieco inaczej, ale wcale nie tak źle. Nawet ciekawie. Kiedy Pani Babcia odwróciła się od nich na chwilę, lalka dała im ręką znak. Machnęła, jak ktoś, kto godzi się z sytuacją. Nie byli pewni, ale ona powtórzyła gest i lekko się uśmiechnęła.

– Pani Babciu, tyle dobrego dla nas zrobiłaś. Nie przejmuj się. Może znajdziemy jakieś rozwiązanie. Nie wiemy, jak ci dziękować – uspokajał ją Tolek.

– Wystarczy, że jutro dacie z siebie wszystko na zawodach.

Nie darowała sobie jednak niedoróbki i poprosiła, aby jeszcze na jeden dzień zostawili u niej Huncwotkę. Postara się ją poprawić.


***


Rano, w dzień igrzysk, Pani Babcia oniemiała ze zdumienia, gdy wychodziła do pracy. Przed drzwiami jej pokoju zastała ogromny bukiet kwiatów polnych. Kolejna niespodziana czekała ją w kuchni i jadalni. Zastała przygotowane wszystkie potrawy na śniadanie. Chłopcy namówili do tego praktykantki, sami im też pomogli. Powiedziały szefowej, że tego szczególnego dnia jej jedynym zadaniem jest ustawić na stołach talerze, sztućce i kubki – według jej zwyczaju.  Jednak gdy weszła do stołówki, oniemiała.

– Och! – westchnęła tylko.

Wszystko było przygotowane. Ale dodatkowo, na stolikach dziewcząt i chłopców stały małe proporczyki z symbolami różnych dyscyplin sportowych z karteczkami o treści: „Powodzenia!”. Natomiast nad długim stołem dla dawnej kadry górował transparent z napisem: „Trzymamy kciuki”.

Pani Babcia nie zdążyła nic powiedzieć, bo za chwilę wszyscy stawili się na śniadaniu i jeden przez drugiego komentowali niecodzienny wystrój.

Zawody miały rozpocząć się w samo południe. Pani Babcia chciała im kibicować od początku, ale nie była pewna, czy zdąży. Oczekiwała przyjazdu wnuczki, którą zaprosiła specjalnie na te igrzyska. Wypatrywała jej na parkingu obozu, przestępując z nogi na nogę w oczekiwaniu na lokalny prom, którym przybywali goście. Zdziwiła się, gdy Mania wyszła z małego busa, który właśnie zjechał z platformy na ląd. Nie przywiózł jej wujek, przyjechała z kimś innym.

– Babciu, babciu, zobacz, z kim przyjechałam.

Mania przedstawiła kilkoro dzieci w jej wieku. Pani Babcia znała jedną z dziewczynek. To koleżanka z klasy wnuczki, dziewczynka wychowująca się w domu dziecka. Okazało się, że cała grupa w nim mieszkała. To jej opiekun prowadził busa.

– Mamy dla zawodników ciasteczka upieczone według twojego przepisu. Ciocia je zrobiła. Nie gniewasz się? – szczebiotała Mania.

Jasne, że Pani Babcia nie gniewała się. Nawet bardzo się ucieszyła. Tego dnia wiele osób przybyło na wyspę kibicować zawodnikom. Poza tym, po igrzyskach odbędzie się tradycyjnie mecz piłkarski dzieciaków z obozu z dzieciakami z pobliskiej miejscowości. A potem wspólne ognisko. Zapowiadał się dzień pełen wrażeń.

– Babciu, a co to? – spytała Mania, kiedy obie weszły do pokoju. Uwagę wnuczki przykuła lalka siedząca na krześle. Pani Babcia, przejęta tym, jaki dzień ją czeka, zapomniała ukryć Huncwotkę.

– Lalka, kochanie.

– No właśnie. Po co ci ona?

– Nie jest moja. Ktoś na chwilę ją tu zostawił.

– Ładna, podobna do ciebie. Mogłabym taką mieć. Ojej, jaka miękka, miła – powiedziała Mania, biorąc lalkę w ręce.

– Do mnie podobna? – zdziwiła się Pani Babcia.

– No tak, przez te usta. Wygląda, jakby obmyślała jakiegoś psikusa.

– Ja tak wyglądam?

– Babciu, przecież ty ciągle szykujesz niespodzianki. I to zawsze po tobie widać. Super jest ta lalka.

Urwały rozmowę. Trzeba było spieszyć się na zawody. Odbywały się w różnych częściach wyspy. Pani Babcia z wnuczką na początek wybrały kibicowanie skokom w dal. W tej specjalności świetnie dawał sobie radę Maniuś. Potem chciała zobaczyć bieg w sztafetach, w czym dobrzy byli Tolek i Felek, oraz zawody pływackie, w których najlepsze wyniki w drużynie miał Julek.  Zespołowe gry, w tym siatkówkę, zaplanowano po południu.

Pogoda była piękna, bez upału, co sprzyjało zawodnikom. Maniuś miał już za sobą skoki w dal. Zajął czwarte miejsce. Gdyby się nie potknął, miałby brązowy medal. Tego dnia czekała go jeszcze gra w siatkówkę, w której znakomicie mu wychodziły „bloki” i bardzo liczył na zwycięstwo. Pani Babcia mu pogratulowała wyniku skoku w dal i razem poszli oglądać bieg sztafet. Zespoły były trzyosobowe. Trasa przebiegała przez las, tam, gdzie droga była najszersza.

Stali między drzewami i dopingowali swojej drużynie. Tolek jak zwykle szedł do przodu ostro. Potem zmienił go wolniejszy Julek, a sztafetę miał zamknąć Felek. Niemal równo z nimi biegł zespół Karola, który ustawiony na końcu zawsze mocno przyspieszał, poprawiając wynik swoich kolegów. Właśnie przemykał przed Maniusiem, Panią Babcią i Manią. Nagle potknął się o kijek, który wcześniej wypadł jakiemuś kibicowi. Karol nie upadł, ale wypuścił z ręki pałeczkę. I wtedy stało się coś dziwnego. Jakaś niewidzialna dłoń chwyciła pałeczkę w locie i błyskawicznie podała chłopcu. Karol ujrzał tylko chowającą się w krzakach drobną postać z zielonymi włosami. Wydawało mu się, że mrugnęła do niego okiem. Przybiegł na metę, zapewniając drugi wynik swojej drużynie, za zwycięską sztafetą Tolka, Felka i Julka.

Maniuś rozejrzał się. Wysoko na drzewach siedziały jego dobre znajome. Posłał im uśmiech.


Szansa Huncwotki


To był wspaniały dzień, zakończony wspaniałym wieczorem. Przy ognisku kadra dawnych sportowców zaserwowała wszystkim pyszne kiełbaski z grilla, a zawodnikom rozdała breloczki w kształcie pięciu kół olimpijskich.

Pani Babcia też zajadała się kiełbaskami. Gdy szła po kolejną porcję, spotkała Maniusia i przypomniała sobie rozmowę z Manią.

– Powiedz mi kochany, czy ta Huncwotka to twoja lalka – zagadnęła.

– I tak, i nie.

– Spodobała się mojej wnuczce.

– Naprawdę? Ma przecież drobną skazę.

– Jej nie przeszkadza, mówi, że przez to jest do mnie podobna – Pani Babcia zaśmiała się. – I chciałaby mieć taką lalkę. Chętnie sprawiłabym jej taki prezent. Mogę od ciebie kupić, o ile nie jest czyjąś ulubioną przytulanką – dodała.

Maniusiowi mocniej zabiło serce. Powiedział, że musi z kimś porozmawiać, ale najpierw musi zabrać lalkę. Pani Babcia nie miała nic przeciwko temu. Dodała tylko, że jeszcze dziś Mania będzie wracać do domu. Zaczął więc działać od razu. Powiedział chłopakom: „Jest sprawa do obgadania”, nakazał im zwołać z lasu szmacianki i zarządził spotkanie w ich domku.

Kiedy już odebrał od Pani Babci Huncwotkę, spytał ją wprost:

– Chciałabyś zamieszkać z Manią?

– Chciałabym. Jest miła i ma fajną babcię. Ale głupio mi, że ja znalazłabym dom, a reszta lalek tu zostanie.

Maniuś ją rozumiał. Dodał jednak, że tak podchodząc do sprawy, laleczki mogą nigdy nie znaleźć nowych rodzin. Obiecał, że on i pozostali chłopcy będą szukać domów dla wszystkich szmacianek.

– Oczywiście decyzja należy do ciebie – zaznaczył.

Wszystkie lalki podzieliły zdanie Maniusia. Bardzo cieszyły się z tego, co usłyszały.

– Huncwotko. Byłaś naszym przewodnikiem i wsparciem. Nauczyłaś nas wiele. Nie martw się. Należy ci się taka nagroda. Ty zresztą najdłużej nie miałaś opiekuna. Życzymy ci szczęścia – powiedziała poważnym tonem Ancymonka.

Lalki na pożegnanie mocno się uściskały. Ze wzruszenia były bliskie płaczu. Chłopcom też tak jakoś dziwnie w oczach się zrobiło…


***


– Babciu, szukałam cię, zaraz odjeżdżamy – powiedziała Mania, wbiegając do pokoju swojej babci.

– A ja mam dla ciebie prezent – odpowiedziała na to Pani Babcia, uśmiechnęła się do Maniusia i wręczyła wnuczce Huncwotkę.

Dziewczynka zaniemówiła, po czym rzuciła się na szyję Pani Babci i zasypała ją całusami.

– Maniu, Maniu, musimy niedługo jechać, opiekun nas zwołuje – usłyszała słowa koleżanki, która właśnie stanęła w progu.

Na widok lalki, uśmiechnęła się szeroko i cicho dodała: „Jaka śliczna”. A Mania zawahała się i jak to ona, zgodnie ze swoim charakterem i usposobieniem, rzekła:

– Babciu. Nie gniewaj się, ale tej laleczce będzie chyba jeszcze lepiej u koleżanki. Czy mogę jej sprezentować? Takiej przytulanki u niej nie widziałam. Na pewno będzie ją bardzo kochać, jak wszystkie zabawki, które ma w domu dziecka.

Maniusia coś tknęło.

– Mieszkasz w domu dziecka?

– Mhm – odpowiedziała dziewczynka.

Chłopak natychmiast podjął decyzję.

– Podoba ci się ta lalka? – spytał.

– Bardzo.

– A co byś powiedziała, gdybym takich przyniósł więcej. Inne dzieci pokochałyby je?

– Oj, i to jak pokochały – dziewczynce zaświeciły się oczy.

– I dobrze się nimi opiekowałyby, nie kłóciły o nie, nie szarpały? Jeśli nie pokochają, lalki uciekną. Mówię poważnie, bardzo poważnie.

Pani Babcia i wnuczka wzięły to za dobry żart. Maniuś nie czekając na to, co odpowiedzą, wybiegł z pawilonu. Miał nadzieję, że przyjaciele i szmacianki nie będą mieli mu za złe, że samowolnie za wszystkich zdecydował. Trochę bał się tej rozmowy, bo z jednej strony coś obiecał koleżance Mani, a z drugiej potrzebował na to zgody lalek.

Kiedy przez zaciśnięte gardło, niepewny reakcji, wykrztusił w końcu z siebie, co wymyślił, w domku zapadła cisza.

– No kochane – przerwał milczenie Julek – bez was będą tutaj nudy. Gdzie ja teraz w lesie znajdę gniazdo z lalkami.

– Karmnik – odrzekła Gałganka.

– Co?

– Karmnik – powtórzyła.

Maniuś spojrzał pytającym wzrokiem.

– Tak, Maniusiu. Dobrze myślisz. Widziałeś nasz karmnik. Trzymamy tam skarby. Jutro możecie tam się wdrapać i wziąć na pamiątkę.

– Czy to znaczy, że zgadzacie się na mój pomysł?

– To chyba oczywiste – powiedziała Ancymonka.

– To czemu takie smutne jesteście?

– Bo, bo jak… jak... – zaczęła jąkać się Hultajka, dotąd zwykle milcząca – bo jak mówi Julek, będzie nudno bez was.

I zapłakała, a potem pozostałe. Zrobiło się bardzo ckliwie.

– Ej, hola, zamoczycie ubranka, będą plamy. To wstyd tak iść do nowego domu – odezwał się Julek, chociaż i on czuł się jakiś taki...

Po tych słowach Gałganka wskoczyła swoim zwyczajem na ramię Tolka i zaszeptała: „A jaki jest twój dom? Duży, mały? Masz dużo zabawek? Masz jakieś ciekawe gry?”.

– Ej, co ci jest?

– Ciekawa jestem. No więc, jak tam jest u ciebie? Jakie oczy mają twoi rodzice? Co robią na co dzień? A co ty lubisz robić najbardziej? – Gałganka zasypywała Tolka pytaniami, a on ni z tego ni z owego, bez zastanowienia odparł: – Wrócimy, to zobaczysz.

– Dobrze – odpowiedziała.

– Co takiego?

– Zgodziłam się.

– Na co?

– Że jadę do ciebie – powiedziała z tak rozbrajającym uśmiechem, że każdy by mu uległ.

Tolek uśmiechnął się. Polubił tę zawadiacką lalkę.

– W zasadzie… – bąknął pod nosem.

– Bracie – rzekł bez drwiny Julek – pomyśl, jak się ucieszy twoja siostra.

Gałganka aż podskoczyła.

– Masz siostrę?

– Bliźniaczkę – wyjaśnił Julek. – Ostatnio troszkę choruje.

– To ja się nią zaopiekuję – rzekła Gałganka i przytuliła do Tolka.


Prawie koniec


Pani Babcia już się trochę niecierpliwiła, bo bus był gotów do drogi. Ale obdarzyła Maniusia i Felka promiennym uśmiechem na widok czterech lalek, które przynieśli. Jeszcze więcej radości okazała Mania i jej koleżanka.

– Pamiętajcie. Opiekujcie się nimi jak należy. Bo uciekną. I twoja Huncwotka też – przypomniał Maniuś.

– Huncwotka?

– Tak się nazywa. Twoja babcia wyhaftowała imiona wszystkich lalek na ogrodniczkach, które im uszyła.

– Ślicznie uszyte – pochwaliła koleżanka.

– Moja babcia ma talent – dumnie stwierdziła Mania, po czym dziewczynki uściskały chłopców.

– I obiecujemy! – powiedziały im na odchodnym.


***


Minęło kilka dni i obóz dobiegał końca. Gdy na plac podjechał autokar, wszyscy zaczęli zajmować w nim miejsca, tylko Maniuś, Tolek, Felek i Julek ociągali się i stali na zewnątrz. Trochę się niecierpliwili, ale czekali. Pani Babcia obiecała im pomachać na pożegnanie, lecz nie nadchodziła. Pojawiła się, gdy trener kazał im wsiadać.

– Ciastka dla was upiekłam, trochę inne niż zwykle. Bądźcie zdrowi – zdążyła tylko powiedzieć.

Uściskali się serdecznie i obiecali, że spotkają się tu za rok.

Chłopcy nie byli głodni, ale gdy autokar ruszył, korciło ich, aby spróbować nowych ciastek. Gdy Tolek sięgał do plecaka, Andzia dostrzegła tam buzię lalki podobnej do jej przytulanki.

– Halo – trąciła w ramię siedzącego przed nią Maniusia – czy mi się wydaje, czy Tolek ma lalkę? Jest taka jak moja.

– Jak widać – odpowiedział krótko.

– A skąd ją ma?

– Uszyta.

– To po to pożyczałeś moją, na wzór. To taka ta gra?

– Ano.

– Ej, Tolek – zawołała – nie wiedziałam, że tak lubisz lalki.

– Ja też…  – mruknął pod nosem chłopiec.


Miesiąc później


W ostatni piątek września po lekcjach padało i z planu gry w piłkę wyszły nici. Maniuś, podobnie jak Tolek, Felek i Julek siedzieli w domach znudzeni, aż zabrzmiały dzwonki u ich drzwi. „Któż to o tej porze?” – przemknęło każdemu przez myśl.

Przed nimi stali kurierzy, z paczkami zaadresowanymi do chłopców. „A cóż to?” – znów się zdziwili i niecierpliwie zaczęli otwierać przesyłki.

– Ojojojojoj…  – zamruczał Felek.

– No no no – powtarzał pod nosem Maniuś.

– A niech to – rzekł Tolek.

– Jupi! – krzyknął Julek, skacząc z radości.

Każdy trzymał w rękach krótkie letnie spodenki – granatowe, w drobną kratkę, z zielonymi wstawkami na bokach i kieszeniach. A we wnętrzu jaśniała fantazyjnie wyszyta metka. Napis na niej brzmiał:


„Fabryka Przytulanek”




  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×