Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | proza |
Data dodania | 2024-08-30 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 117 |
Niekonieczne tożsame, z dywagacjami Innych.
Co jest całkowicie zrozumałe:)
---------------------------------------
Wierzę, że jestem.
Tak nagle pomyślałem, piątego lutego oczkowego roku. Gdyby nad tym podumać kawałek dłużej, to coś niewątpliwie brzęczy w tym bimbającym dzwonku-(kiedyś ostatnim)-albowiem każdy żywy i świadomy mieszkaniec planety Ziemia, w coś wierzy i basta.
Oczywiście istnieje potoczne domniemanie, że człek wierzący to jeno taki, co wierzy w Boga przez duże: B. A przecież wierzyć można w krasnoludki, myślący makaron, w swoje nieomylne racje (niekonieczne żywnościowe), oraz w setki innych możliwości różnorakich, albo tylko w same „setki.’’ Nawet bywa, że dogłębnie wewnętrznie.
Nie chodzi rzecz jasna o jakieś „złote cielce’’ i pozostałe bydło rogate, które mają zastąpić coś, czymś. Po prostu człowiek niewierzący to zaiste zajebisty mit, bo nawet gdyby w nic nie wierzył, to wierzy że w nic nie wierzy, a zatem jednak wierzy.
Na przykład istnieje zasadnicza różnica między tym, czy ktoś wierzy, że nie wierzy w Boga, czy wierzy, lecz owa wiara nie jest mu do czegokolwiek potrzebna, bywa że z powodów wynikających z własnych doświadczeń, szczególnie przykrych lub dlatego, że ów Bóg nie tłamsi zła. Albo też widząc działalność niektórych wyznawców, nie chce o Nim słyszeć. Mam także na myśli, wszelakie: Tajemne Byty Nieokreślone, Siły Nadprzyrodzone, „Kosmiczną Świadomość” i tym podobne „obiekty.”
Wszak bywają sytuacje dziwne. Zjawiska niewyjaśnione. Na przykład człowiek ma poczucie czyjeś obecności, albo czegoś w tym stylu, jakby wszystko było odgrywane w niedostępnym teatrze. Wie, że coś jest… poza, ale nie wie co. Blisko i daleko równocześnie. I nawet gdy nie wierzy, to szybuje nad tematem niczym skołowana owieczka i nie bardzo wie, gdzie ma wylądować i czy w ogóle, by tyłka nie rozpołowić lub co gorsza→”wygładzić fałdy mózgu, malując owe, żółtym kolorem”
Lecz z drugiej strony wiara poparta wiarygodnym dowodem, przestaje być wiarą i wbrew pozorom, wcale ją nie wzmacnia, tylko raczej osłabia, będąc na tym samym poziomie co człowiek. To rzecz jasna nic złego, ale jednak takiego „boga,” co można dotknąć, zmierzyć, zważyć, poklepać po ramieniu i zaprosić na piwo, byłoby trudniej szanować. Przynajmniej mnie.
Osobiście wolę wierzyć w tajemnicę do końca niezgłębioną, o której możliwościach nie mam zielono pojęcia, nie znając→ całości planu. Nie mówiąc już o wyglądzie. Mogę jedynie ogarnąć rzeczywistość jeno na tyle, ile mózg pozwala, a cała reszta jest poza mim pojmowaniem. Chociażby pytania: skąd we mnie rozum, świadomość istnienia, możliwość zadawania pytań oraz wszelkich dywagacji itd...
Tak wtrącę dygresyjnie, że człowiek raczej samemu sobie szkodzi, kiedy widzi jeden słuszny punkt. Swój nieomylny pępek. Jak na ten przykład koń z klapkami na oczach, który to ze wszystkich doniesień medialnych i różnych innych, wyłuskuje wyłącznie takie informacje, co umocnią go w przekonaniu, że ma rację i wzmacniają jego pogląd. Nic innego nie dostrzega. A już na pewno igły w stogu siana. Wygodnie przyjąć, że tam jej nie ma. To już lepiej, gdyby miał klapki na zadzie!
Bo żeby coś określić i osądzić, chociaż trochę obiektywnie, to trzeba raczej korzystać z różnych źródeł i wyciągać średnią. W przeciwnym wypadku, we wszystkim widzimy tylko to co chcemy widzieć i dla nas wygodne-(nie koniecznie wygodne dla osób, którzy muszą z takim obcować i vice versa)-Gdy bezkrytycznie wielbimy cukier, to nawet w kupie samotnej goryczy, posmakujemy słodycz.
Natomiast człowiek niewierzący w istnienie Boga, podcina gałąź na której siedzi od strony życiowego pnia. Także z całkiem prozaicznej, terapeutycznej przyczyn, gdyby pragnął wyżalić psychę. A mianowicie, że w razie przeciwności życiowych, nawet nie może przerzucić na Niego odpowiedzialności, gdyż paradoksem jest, wysławiać pretensje do Istoty, której nie ma.
To znaczy na upartego, owszem można, ale z rachunku prawdopodobieństwa prawdopodobnie wynika, że raczej nie podejmie tematu w żadnym zakresie, gdyż nic to nic i nic więcej.
A jeśli jednak, to bywa tak, że obwiniamy obsesyjnie, z powodu wspomnianych przeżyć z przeszłości, niekoniecznie miłych, na zasadzie: „na złość mamie, odmrożę sobie uszy.” A przecież Bogu, człowiek w jakikolwiek sposób zaszkodzić nie może.
Odwrotnie, owszem tak (biorąc też pod uwagę ewentualność życia po śmierci, gdzie nie człowiek zdecyduje, jak będzie wyglądać jego wieczność). Pół biedy kara. Bardziej przykra byłaby świadomość bez nadziei, że owej kary kiedykolwiek będzie koniec. Że kiedykolwiek przestaną nas diabły gotować w smole na miękko i widłami z tyłka durszlak czynić.
Recz jasna, sprawa dotyczy też→zwielokrotnionej nagrody-(np: za niezawinione cierpienie)-ale to już nie taki problem. Można przeżyć!
Oczywiście, człowiek A, nie udowodni innemu bliźniemu B, że Bóg istnieje, a człowiek B, nie udowodni bliźniemu A, że Bóg nie istnieje.
Tak samo z życiem po śmierci. Można tylko w to wierzyć lub nie wierzyć… i nic poza tym. Aczkolwiek sprawiedliwie każdy umrze. I będzie jak będzie. Nie inaczej.
No nie. Trochę za bardzo odleciałem! A zatem, czyż nie lepiej, chociażby na wszelki wypadek, gdy nie wierzymy w Boga, dmuchać na zimne i jeśli nie kochać, to chociaż nie prowokować Siły, której możliwości są nieograniczone i może z nami zrobić co zechce i zna nasze prawdziwe motywacje wszelkich działań za które także będziemy rozliczeni. Lub nie? Pewności brak!
Tak czy siak, gdybym był „bogiem” to nie wiem, czy bym stworzył ten cały problem, jakim jest ludzkość?
Najpierw trzeba uwierzyć, że jakaś Nadistota istnieje, by rościć do niej naglące roszczenia. W przeciwnym wypadku, pozostają ewentualnie narzekania na samego siebie, innych bliźnich, chichot losu, przeznaczenie, pech i co tam jeszcze durnego, chichot losu przyniesie.
Chociaż po prawdzie, częściej chcemy, żeby sprawiedliwość Boża, dotyczyła naszych bliźnich, lecz nas to już Panie Boże→niekoniecznie. Żeby tak za każde zło które popełnię, od razu mi po łapach dawać? Skoro jest tylu innych, gorszych nicponiów i łajdaków. To ich trąbą jerychońską po dupach tłuc.
Bywa też tak, że jakiś człek, który w Boga wierzył, nagle od Niego odchodzi, z uwagi na zło, którzy popełniają bliźni, a Bóg temu nie zapobiega. Wolą nie wierzyć „w takiego” niż wierzyć w „takiego”
Aczkolwiek po pierwsze – gdyby co – to każdy będzie rozliczony ze swoich uczynków, a nie z cudzych, a zatem po co dawać sobą rządzić złym ludziom i zmniejszyć swoją szansę zbawienia? Zgodnie z takim rozumowaniem, działamy na własną szkodę. To tak, jakby ci niedobrzy nami kierowali, a my słuchamy ich rozkazów.
Po drugie→Chociaż te wszystkie niezawinione kataklizmy i cierpienia, niezależne od woli ludzi, które dotykają: dobrych, złych i pozostałych, to faktycznie, trudno wytłumaczyć...
Tak sobie kiedyś dziwnie pomyślałem, że na początku czasu, Bóg miał `dylemat`
Czy `stworzyć człowieka`→który nie będzie mógł popełniać zła, tylko samo dobro, jednocześnie zniewolonego, brakiem wolnej woli, czy też takiego, co będzie mógł czynić, generalnie co zechce, mając wolną wolę, czyli stanowić o swoich wyborach i wierzyć lub nie wierzyć w co zechce, z jednoczesną - możliwością - `nagrody lub kary`
Wybrał drugą opcję. Widocznie ma to „jakiś większy sens” lecz my nie znamy „całości planu.” wychodzącego poza granicę tego świata. A zatem każda próba zrozumienia lub osądzania, może nie być trafiona, w wielu kwestiach. To tak jakby oceniać „wdzięki kobiety całkowicie ubranej”
Czyli każde cierpienie, niesprawiedliwość, kataklizm itp.→może mieć sens, lecz dla nas nie do pojęcia, na tu i teraz.
No ale, rzeknie ktoś „Lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu” A zatem wielu by chciało, mieć raj na ziemi, niż jakieś „mrzonki” o raju→zaś...
Gdyby założyć, że Wszechświat miał początek-(i jako taki jest „całością” i nie ma nic poza nim oraz nie istnieje od zawsze)-to ciekawi mnie pytanie, w jaki sposób „w Absolutnej Pustce” powstał dajmy na to↔ów przysłowiowy punkt, zawierający→cały budulec na Wszechświat? Niby skąd ten budulec i nasze rozumy, by móc „filozofować o tym, a i tak głupim umrzeć”?
***
Sądzę, że na drugim świecie, uzyskamy odpowiedzi na wiele pytań, ale nie na wszystkie-zakładając, że śmierć jest zakończeniem z „trzykropkiem”. Chociaż domniemam, iż wiele odpowiedzi byśmy nie zrozumieli. Przynajmniej całościowo. Tak jak sztuczna inteligencja, nie może „być mądrzejsza” od swoich twórców, by w pełni zrozumieć, co mają na myśli. A zatem chcąc nie chcąc, musi uznać ich → sprawiedliwość i prawo do odłączenia, wedle uznania→bo i tak nic na to poradzić nie może. Jedynie dywagować, jak to właśnie czynię, lub po prostu→zaufać „w ciemno.”
W odczuciu mym i bez urazy, człowiekowi prawdziwie od serca niewierzącemu w istnienie Boga i wszystkie tematy pokrewne, Ów jest totalnie obojętny. Nie świadczy przeciwko Niemu, nie krytykuje, nie mówi w kółko o tym samym (przecząc samemu sobie→gdyż temat dotyczy Istoty, której w jego przekonaniu, nie ma.
Czy jesteśmy potocznie→wierzącymi, czy wierzymy, że nie wierzymy? Hmm… ważne, by człowiekiem przyzwoitym być i z dwojga złego, lepiej „prawdziwie rozbitym”, niż „nieprawdziwie całym.” Zawsze gdyby co... większa szansa, że bez względu na przekonania, może nie być tak źle, po ostatnim dzwonku.
ⱭƝҼƘՏ:)
Miłujmy bliźnich Siostry i Bracia, bo zaiste nikt z nas (oprócz potencjalnych samobójców) nie zna dnia ani godziny początku martwoty swojej, a przecie wielce nie przystoi, w poświacie wzajemnych waśni, niesnasek i durnowatości, na przysłowiową „Dolinę Jozafata” a nawet w nicość→w cuchnącym rozkładzie miłości i przebaczenia, wędrować…