Przejdź do komentarzyRozdział II.2.
Tekst 3 z 10 ze zbioru: Roboczy
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2024-09-15
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń158


- Kra, kra, kraaaatastrofa!!! - krakał zadyszany Nestor, trzęsąc się z przejęcia. - Kra, kraatastroficzne wydarzenia!!! - dodał sapiąc.

- Nes, opanuj się i powiedz, co się dzieje - rzekła Jaśmina, która już zdążyła wyjść z wody i przeczesywała rękami mokre włosy, starając się strząsnąć z nich jak najwięcej wody.

- Kratastrofa we wsi. Kradzieje. Rozbójnicy. Napad!


Nie dalej niż ćwierć klepsydry szybkiego marszu od magicznego źródła leżała mała wioska. Mieszkali w niej głównie bartnicy pozyskujący miód od leśnych pszczół. Na zimę schodziło do niej paru pasterzy z górskich pastwisk ze swoimi owcami. Poza tym kilku drwali, gorzelnik sycący miody na królewski stół, no i kowal – bo wioska bez kowala, to jak wojownik bez miecza. Mała, pradawna osada sąsiadowała z jeszcze starszym cmentarzem. Porosłe mchem nagrobne kamienie, pokryte runami, jakich nikt już nie jest w stanie dziś odczytać, sąsiadowały z nowszymi grobami i jedną całkiem świeżą mogiłą - tak świeżą, że jeszcze trawa nie zdążyła jej porosnąć.


O cmentarzysku krążyły legendy. Wedle jednej z nich spocząć miało na nim wielu wojów poległych setki lat temu w krwawej bitwie, jaka miała miejsce nieopodal w przewężeniu doliny. Przodkowie Hagena i miejscowy lud stawili zwycięsko czoła najeźdźcom z odległego Użgaardu, krainy tyleż tajemniczej, co owianej złą sławą. Wieki temu dzicy wojownicy Użgaardu, często wspierani przez jeszcze dzikszych i zupełnie nieokiełznanych orków, siali spustoszenie w księstwach otaczających Nordię, najeżdżając górskie doliny jedna po drugiej, paląc nadbrzeżne wioski, a nawet – ale mało kto w to wierzył - przemierzając Ocean, by nieść ogień pożogi do odległego Cesarstwa i skupionych pod jego berłem zamorskich krajów. Były to dzieje burzliwe i odległe, godne osobnej opowieści. Dziś dalekie echa tamtych wydarzeń pobrzmiewały w długie zimowe wieczory w opowieściach starców, którzy lubili w czeladnych izbach i karczmach lękać dziatwę, dzierlatki i stateczne białogłowy historiami o szpetnych orkach i zakutych w czarne zbroje rosłych wojownikach w rogatych chełmach. Nam dość wiedzieć, że cmentarzysko przy wiosce było naprawdę stare i naprawdę duże oraz naprawdę krążyło o nim bezlicz opowieści, także w nadmorskich wioskach i portowych tawernach Valis.


- Nest! - rzekła Jaśmina, wciągając ubranie na mokre jeszcze ciało - uspokój się trochę i opowiedz dokładnie, co widziałeś? Przecież rozbójników naszej dolinie nie było od lat. Niemożliwe, żeby przeszli przez górskie szczyty, bo tam jeszcze zima. A gdyby nadeszli znad morza - już byśmy o tym wiedzieli. W końcu po drodze jest niejedna osada, a ludzie gadają.

- Straaaszna katastrofa! Czaaary! Niedobrze! Pora do zamku, do króla, do broni! Kra, kra, kra - powtarzał bardzo zaaferowany kruk, maszerując wkoło rytmicznie. - Terrrrminowo! - zatrzymał się, przekrzywił głowę i popatrzył na Jaśminę wzrokiem, jaki nie znosił sprzeciwu.


Tu znów trzeba nam się na chwilę zatrzymać. Gdyby król Hagen uległ namowom swojej szwagierki Taris, nadwornej czarodziejki imperatora Tariona i rektorki Szkoły Głównej Magii Cesarstwa i oddał Jaśminę do magicznego uniwersytetu, dziś nasza bohaterka mogłaby bez problemu użyć ciała i oczu kruka, by wzbić się w powietrze i rozejrzeć po okolicy. Warging – tak się nazywa ta magiczna umiejętność - ma, rzecz jasna, różne poziomy. Krążą legendy o czarownikach tak potężnych, że mogli kontrolować ogromne, legendarne bestie, a nawet nawiązywać magiczne więzi ze smokami. Te opowieści należy jednak raczej włożyć między bajki, bowiem już sama nauka widzenia oczyma myszy czy ćmy może zająć utalentowanemu adeptowi magii kilka lat żmudnych ćwiczeń (oraz sporo myszy i ciem do eksperymentów...). Niemniej, gdyby Jaśmina i jej ojciec podążyli za radami jej ciotki Taris i dziewczyna wstąpiłaby jako małe dziecko do Szkoły Głównej Magii – a będąc królewską córką obdarzoną potężnym magicznym potencjałem przechodzącym z pokolenia na pokolenie w żeńskiej linii jej rodu miała na to wszelkie szanse - dziś być może byłaby w stanie użyć kruka do rozejrzenia się po okolicy. Jednakże, rozpatrując tę możliwość, należy z dużą dozą prawdopodobieństwa uznać, że gdyby Jaśmina wstąpiła przed laty do magicznej szkoły i dostała się pod wpływy i opiekę swojej ciotki Taris, dziś na pewno nie byłoby jej w księstwie Nordii i nie miałaby szansy zrobić użytku z tej czarodziejskiej sztuki. Tak czy siak, stojąc na skraju rdzawej sadzawki na niewielkiej polanie, Jaśmina nie miała wielu możliwości do wyboru. Idąc za głosem kruka i rozsądku, należałoby jak najprędzej wrócić do zamku, zdać raport ojcu i kapitanowi zamkowej straży, pozostawiając sprawę wyjaśnienia sytuacji bardziej kompetentnym osobom i służbom. Ale gdy jesteś szesnastoletnią, żądną przygód dziewczyną, mieszkającą w małym księstwie na uboczu wszystkiego, rzadko idziesz za głosem rozsądku, nawet jeśli będzie wspierany chóralnym krakaniem stada kruków.


W Jaśminie zagrała krew rodu Hagenów:


- Nest! Lecisz do zamku i opowiadasz o wszystkim ojcu! Insanus! Galopem do wioski! - rzuciła krótko, wskakując na siodło.


I nie oglądając się za siebie, pomknęła co koń wyskoczy, nisko pochylona nad końskim karkiem, by uniknąć zderzenia z jakąś gałęzią. Tymczasem pozostawiony sam sobie kruk, nieoczekiwanie padł na wznak, rozpostarł skrzydła, a oczy jego zaszły mgłą. Ciałem ptaka wstrząsnęło kilka dreszczy, po czym równie nieoczekiwanie zerwał się z ziemi z nowym przypływem sił i dziarsko poderwał do lotu w kierunku zamku.


Jaśmina i Insanus galopowali wąską, leśną ścieżką w kierunku wioski. Im bardziej zbliżali się do celu, tym bardziej przenikało ich oboje przedziwne uczucie, że dzieje się coś niezwyczajnego. Niezwyczajnego i zupełnie niedobrego. Gwar ptaków, jaki towarzyszył im po drodze, stopniowo umilkł. W pewnej chwili dostrzegli umykającego lisa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że spłoszony lis umykał nie przed nimi, ale pędził od strony wioski wprost na nich. Zaraz za lisem w ogromnych susach skakało kilka zajęcy. I również one pędziły na oślep w stronę dziewczyny i konia, pozostawiając za sobą pobliską osadę. Insanus bez komendy przeszedł w kłus i zaczął czujnie węszyć. Z kłusa przyhamował do stępu. Wreszcie stanął.


- Jas - zarżał cicho rumak - coś mi się tu nie podoba.

- Wiem - równie cicho odpowiedziała dziewczyna – mnie też.

- Co robimy, Jas? Przed nami cmentarz, potem wioska. I tu, i tam otwarty teren. Kogokolwiek nie zauważył Nestor, to ten ktoś z pewnością zauważy nas, zanim my jego dostrzeżemy. Nie to, żebym się lękał, ale...

- Tak, ...ale póki co mamy przewagę zaskoczenia i nie powinniśmy z niej lekkomyślnie rezygnować - podjęła myśl wierzchowca Jaśmina. - Zostajesz tu, na skraju puszczy, a ja się rozejrzę. Nie ruszaj się stąd, chyba żeby napadł na ciebie zastęp demonów z Asgaardu. Wtedy spotkamy się w zamku.

- Albo w następnym życiu! - zarżał cicho, ale wesoło rumak - uważaj na siebie, księżniczko!


Jaśmina zeskoczyła miękko z konia i schylona wychynęła spośród drzew, starając się jak najszybciej przedostać do wysokich traw porastających najstarsze mogiły. Szła szybko, lecz niezwykle czujnie, nasłuchując przedziwnej ciszy, jaka ni stąd, ni zowąd spowiła okolicę, mimo że słońce dochodziło już do zenitu. Jednakże więcej doznań niż uszami łowiła, całą sobą. Miała przemożne wrażenie, że powietrze drży od jakiejś potężnej siły, którą wyczuwała tylko ona. Choć nie, nie tylko ona. Przez moment miała nieodparte wrażenie, że gdzieś pod powierzchnią ziemi z wielu miejsc jednocześnie docierają do niej stłumione głosy przesypujących się grud, dartych korzeni i głuche westchnienia rodem zdecydowanie nie ze znanego jej świata.


Księżniczka nie należała do tchórzliwych. O nie, zdecydowanie nie! Niemniej, w tych krótkich momentach skradania się przez gąszcz traw i zarośli pokrywających starą część cmentarza, całe jej jestestwo skupiło się do jakiegoś małego, przelęknionego zwierzątka, które trwożliwie przyczaiło się w jej wnętrzu, otwierając szeroko wielkie, czarne oczy i strzygąc na wszystkie strony wielkimi uszami. Każdy trzask łamanej stopą gałązki, każdy stłumiony odgłos dolatujący z oddali, każdy niespodziewany powiew wiatru odczuwała dziewczyna całą sobą. Lecz najmocniej odczuwała buzującą w powietrzu manę, choć nie miała jeszcze dokładnie świadomości, co czuje ani dlaczego odczuwa ten dziwny wewnętrzny niepokój.


Przez parę chwil trwających dla Jaśminy niczym wieczność, udało się jej podkraść do skraju zarośli. Znajdowała się tam wielowiekowa mogiła, na której spoczywał ciężki, duży głaz. Mogła za nim przycupnąć skulona i obserwować centralną część cmentarzyska, pozostając przy tym w ukryciu, jakie dawały dość gęste w tym miejscu krzaki i wysoka, kołysząca się na lekkim wietrze trwa. Dziewczyna ostrożnie wychyliła się zza boku nagrobnego kamienia i przebijając wzrokiem niezbyt już gęste tu trawy spojrzała w kierunku wielkiego obelisku stojącego samotnie pośrodku niewielkiego placu, stanowiącego centralną część cmentarza. Oczom jej ukazał się tyleż niecodzienny, co przerażający widok.


Obelisk, zwykle szary i omszały, promieniował wewnętrznym światłem przebijającym się przez na runy. Pamiętała, że runy te zwykle były ledwo widoczne i wpół zatarte. Teraz jednak świeciły jasnym, pulsującym światłem, dobrze widocznym nawet w jasnym, południowym słońcu. Starym runom towarzyszyły nowe gorejące znaki, najwyraźniej tylko co namalowane jakąś czerwoną substancją. Pod obeliskiem, tyłem do dziewczyny, stała postać w długim płaszczu i kapturze, wykonująca skomplikowane gesty rękami. U jej stóp leżał skomplikowany wzór ułożony z niewielkich białych kamyków, jak zdawało się Jaśminie. Przypatrując się tym kamykom dłużej, z przerażeniem skonstatowała, że są to raczej ludzkie i zwierzęce czaszki oraz kości - całe i połamane, tworzące dziwny ornament. Z rąk tajemniczej, zakapturzonej postaci od czasu do czasu strzelały niewielkie, błękitne ogniki, rozbiegające się zygzakiem pośród traw w kierunku znajdujących się bliżej i dalej mogił. Gdy już do nich dotarły, wsiąkały z trzaskiem w ziemię, wydając głuche stuki, które słyszała skradając się przez wysokie trawy i zarośla porastające najstarszą część cmentarzyska.


Jaśmina zadrżała. Nie tyle z przerażenia, które mogła budzić ta scena, co z ekscytacji, która zawsze przychodzi w krytycznych momentach, nim zdasz sobie sprawę, że powinien ogarnąć cię lęk o swoje życie. Ogarniając wzrokiem szerszy plan widzianej sceny, ujrzała pod samotnym, rozłożystym grabem ciężki wóz, na jakim leżała bezładnie kupa różnorakiej broni. Przy wozie kręciło się kilka szkaradnych postaci, szturchając się i warcząc na siebie nawzajem. “Na bogów! To orki!” - pomyślała Jaśmina. Do tej pory widziała orki tylko na rycinach książek i na kilku batalistycznych płótnach wiszących na korytarzach rodzinnego zamku. Postaci, które uwijały się wokół wypełnionego bronią wozu, z całą pewnością były orkami. Niezbyt wysokie, zgarbione, licho odziane w coś, co było na poły łachmanami, na poły zdekompletowaną i mocno zużytą skórzaną zbroją. Ciszę, w jakiej dotąd rozgrywała się scena, przerywały czasem stłumione gardłowe pomruki orków, podejmujących z wozu na chybił trafił oręż i niosących go głębiej w cień grabu.


Jaśmina popatrzyła uważniej w cień, jaki dawał grab. Po jaśniejącym na otwartej polanie obelisku, przy którym tajemnicza postać wykonywała jakiś skomplikowany obrzęd, przeniknięcie wzrokiem cienia, jaki rzucało drzewo, musiało zająć chwilę. Im dłużej wpatrywała się Jaśmina w ten cień, tym wyraźniej widziała, że orki niosą sztuki oręża i rozdają je jakimś łachmaniarzom stojącym pod drzewem.


Nagle z drugiej strony placyku rozległ się rumor. Ziemia pod mogilnym kamieniem zaczęła się ruszać i spośród odwalających się na boki grud, wyłoniło się na powierzchni przerażające nagie ramię kościotrupa. Wkrótce nad ziemią pojawiła się i czaszka przyodziana w przerdzewiały szyszak z resztkami misiurki, drugie ramię, a wkrótce wypełzł spod ziemi szkaradny kościotrup, częściowo przyodziany w przegniły rynsztunek wojownika sprzed wieków, a częściowo świecący nagimi kośćmi. Trup rozejrzał się pustymi oczodołami wokół, spojrzał w dziurę, z której wypełzł i nerwowo przypadł do ziemi. Schylił się po coś, wyprostował i dziewczyna ze zgrozą zauważyła, że oto trzyma w rękach część dolnej szczęki. Szybko podniósł ją do swojej czaszki, przez chwilę mocował się z kośćmi, po czym wmontował pożółkłą żuchwę na jej miejsce i kłapnął nią kilka razy z wyraźną satysfakcją. Znów się nachylił nad mogilnym otworem, grzebał w nim dłuższą chwilę i wydobył zardzewiały miecz oraz wyszczerbioną, okrągłą, drewnianą tarczę. Pośrodku tarczy brakowało jednej klepki i przedstawiała obraz równie tragiczny, jak sam powstały z mogiły kościotrup. Niemniej, kłapiąc szczęką i ważąc zardzewiały oręż w kościanej dłoni, trup wojownika pomaszerował raźno prowadzony gestami maga w stronę cienia rzucanego przez grab.


W głowie Jaśminy zakłębiło się od goniących myśli. “Nekromanta!” - to pierwsze, co przeleciało przez jej świadomość, niczym błyskawica. “Skąd?” to druga refleksja. “Co tu się dzieje?”. “Inwazja?...”. “Jakim sposobem???”. Być może pojawiły się by i dalsze myśli, gdyby jeden z błękitnych ogników wypuszczonych przez nekromantę nie skręcił nieoczekiwanie w stronę grobu, za którym przycupnęła Jaśmina. Mizerny płomyk trzasnął i wsiąkł w ziemię, która zatrzęsła się pod nogami dziewczyny tak, że omal nie straciła równowagi i nie runęła na wznak. Jaśmina nie zdążyła pomyśleć “Oj!”, gdy mogiła pękła, stający nad nią kamień przetoczył się na bok, a z ciemnej czeluści począł gramolić się na dzienne światło kolejny umarlak przywołany przez nekromantę. Próbując wycofać się w tył i w bok, Jaśmina potknęła się o jakiś korzeń, który musiał również tylko co wysunąć się z ziemi. Padła jak długa na bok, przetoczyła się i na swoje nieszczęście odruchowo zerwała się na równe nogi.


Czy to hałas otwierającego się grobu, czy upadek i nagłe powstanie dziewczyny, czy wszystko to na raz sprawiło, że oczy orków pracujących przy wozie skierowały się w stronę Jaśminy. Zamarli w bezruchu. Nekromanta również przestał wykonywać gesty rękami i powoli odwrócił się w stronę dziewczyny. Tymczasem z mogiły obok Jaśminy pomału gramolił się jednoręki kościotrup. Wydostawszy się z grobu, zaczął nerwowo rozglądać się wokół, najwyraźniej szukając swojej drugiej ręki. Obszedł dookoła Jaśminę, jakby jej nie widząc, skierował się z powrotem do mogiły, ukląkł i zaczął jedyną swoją ręką rozgarniać grudy ziemi.


Dla dziewczyny czas jakby zgęstniał i zwolnił. Jednocześnie widziała kopiący u jej stóp szkielet, wyciągającego rękę w jej stronę nekromantę i ruszających do biegu ku niej orków. Nim odwróciła się na pięcie i sama ruszyła pędem w stronę zarośli, z gęstwiny których przybyła, usłyszała niski, grobowy głos nekromanty “Brać ją!”. Obejrzawszy się przez ramię dostrzegła, że biegły już za nią nie tylko orki, ale i gromadka szkieletów, jakie zgromadziły się dotąd przy wozie. Sadziły wyjątkowo długimi susami, zważywszy na dość opłakany stan, w jakim się znajdowały. Groźnie wymachiwały mieczami, buzdyganami i długimi nożami. Jeden, dzierżący w obu rękach przed sobą w poprzek ciężką halabardę, ruszył wprawdzie przed siebie, ale po kilku krokach zaklinował się z powodu owej halabardy między dwoma blisko położonymi nagrobkami i uparcie próbował ruszyć z ziemi nagrobne kamienie napierając, ile sił, na trzymaną przed sobą halabardę. Jaśmina już dalej nie obserwowała przez ramię. Skupiła się na przedzieraniu przez gąszcz, biegnąc jak najszybciej w stronę miejsca, gdzie pozostawiła na skraju puszczy Insanusa.


Nie mogła widzieć, jak jeden z błąkających się ogników przywołanych przez nekromantę zapuścił się w nową część cmentarza i błądząc między kilkoma mogiłami, przesączył się przez świeżo usypany kopczyk najnowszego grobu. Górka ziemi szybko zaczęła się rozsypywać na boki i po chwili wydostał się z niej, siadając na dnie płytkiego grobu całkiem świeży nieboszczyk. Trochę tylko blado-zielony, ale krzepki jeszcze starzec z siwą brodą, siwymi włosami utrefionymi w cienkie warkoczyki i przenikliwym spojrzeniem niebieskich oczu, trochę tylko przyćmionych mgłą śmierci. Otrząsnął się z grudek ziemi i raźnym ruchem stanął na nogi, mrużąc niebieskie oczy od ostrych promieni słonecznych. Ponad cmentarzem rozległ się ponury rozkaz nekromanty:


- Za nią! Nie zostawiać żadnych świadków!


Horda zdezorientowanych i niezdecydowanych jeszcze szkieletów podążyła raźno w stronę, gdzie w gąszczach znikła awangarda orków i kościotrupów ścigających Jaśminę. Jeden tylko niebieskooki starzec zignorował rozkaz nekromanty i mamrocząc pod nosem imię “Janis, Janis, Janis...” udał się nad wyraz raźnym krokiem w stronę widocznych nieopodal pierwszych zabudowań wioski.



C.D.N.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×