Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2025-03-02 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 39 |

Niemcy teraz już przestali się śpieszyć. Wzywali nas pojedynczo i każdemu dawali numer indywidualny, który sami mieliśmy sobie wydrukować. Na pasku płótna stemplowano czerwony trójkąt z czarną literą P i ten numer. Wydrukowałem sobie P-86.713. Zaczęły się śmiechy:
- Wacek, z tobą już kaput! Masz na końcu trzynastkę!
Byłem 86.713 więźniem. Każdy ze swoim numerem podchodził następnie do stołu, gdzie spisywano jego personalia, ten numer i przestępstwo. W moim przypadku było to politische Tatichkeit (działalność polityczna).
Potem było strzyżenie tępą maszynką i tępą brzytwą: cała głowa na glacę, a na koniec środek - ścieżka szerokości circa dziesięć centymetrów, począwszy od czoła aż na kark. Po strzyżeniu kazano nam rozebrać się do rosołu i pognano do łaźni - pod zimny prysznic. Do wycierania było kilka ręczników, a ludzi trzy tysiące, więc wycieraliśmy się - na mokro. Na koniec ``rozgrzewka`` pałami gumowymi.
Zbiegli się siepacze, którym sadystyczną rozkosz sprawiało katowanie bezbronnych ``kmiotków``. Kiedy koledzy ujrzeli naszych katów z tymi ich pałami, zbili się w skłębione stado, i nikt nie chciał się ruszyć mimo wściekłego ryku i przekleństw, od których drżała ziemia. Wówczas pomyślałem sobie, że ten, kto pierwszy się wyrwie, będzie mógł przebiec przez ten szpaler w miarę spokojnie i nie dostanie wiele bicia... Z trudnością udało mi się przedrzeć z owego kłębowiska. Nie byłem złym biegaczem, więc otrzymałem tylko jeden bolesny cios końcem gumy w pośladek. Od razu wyskoczył siniec!
Przyglądający się nam-nowym sierżant Pawlewicz powiedział mi już potem:
- To ksiądz ci tak w dupę przylał!
Tymczasem w czasie naszej tzw. ``kąpieli`` wszystkie nasze manatki, węzełki i zapasy... zniknęły. Dostaliśmy tylko pasiaki na gołe ciało i takąż pasiastą na głowę krymkę. Każdy musiał sobie przyszyć swój numer, a potem zaprowadzono nas do baraku nr 1, gdzie można było sobie wybrać pryczę.
Prycze były piętrowe, na każdej leżał jeden koc. Zająłem górne piętro, bo ci na parterze otrzymywali od sąsiada z góry kurz i paprochy. No i zimą było tam stosunkowo ``najcieplej``. Zdumienie łotewskich moich kolegów nie ustępowało... Musiałem im wytłumaczyć, skąd wiedziałem, że płyniemy do Stutthofu!