Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2025-03-04 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 26 |

Po miesiącu kwarantanny przydzielony zostałem do tak zwanej Waldkolonny. Zadaniem naszym było wycinanie drzew toporami i wynoszenie ich z okolicznych lasów na składowisko. Pnie wynosiliśmy oczywiście na własnych grzbietach. Nosić musieli wszyscy, mimo że ilość tragarzy często była zbyt wielka jak na pojedyncze drzewo. Ta zbyt duża liczba nosicieli raczej przeszkadzała, niż pomagała przy dźwiganiu ciężaru - osobliwie przeszkadzały wielkie ilości nóg, co tylko pogłębiało nasze męki.
Pewnego dnia, kiedy mordowaliśmy się z kolejnym olbrzymim pniem, bez rozkazu i ci z przodu, i ci z tyłu rzucili kloc, a my w środku zostaliśmy przywaleni całym tym nieludzkim balastem... Najgłośniej chyba krzyczałem i płakałem ja, bo straszliwie bolało mnie w krzyżu. Na moje dzikie wrzaski przyleciał kapo, i dawaj okładać Litwinów i Łotyszów, będących w naszej grupie! Po raz pierwszy zlitował się nade mną i kazał schować się w krzaki i odpoczywać, byleby tylko oberkapo lub esesmani mnie nie widzieli.
W Stutthofie praca w Waldkolonnie była najcięższa, i to tutaj najczęściej ginęli ludzie. Na szczęście wpadłem kiedyś przypadkowo w oko koledze Wierzbickiemu z Arbeitsamtu (przed wojną był nauczycielem) z Torunia. Poskarżyłem mu się, że dłużej nie wytrzymam w tej mordowni, a on zapisał mój numer obozowy i nazwisko i polecił mi dobrze uważać podczas wywoływań na porannym apelu. No i rzeczywiście: wśród wielu numerów został wyczytany także i mój! Zostałem skierowany do warsztatu szewskiego, mimo że słabe miałem pojęcie o szewstwie. Późną jesienią, już bardzo zimną, praca w ciepłym warsztacie - to był los wygrany na loterii!
A jak wyglądały święta Bożego Narodzenia w obozie? Na placu apelowym niemieckim zwyczajem stała wysoka, oświetlona żarówkami elektrycznymi choinka - a pod choinką, na szyderstwo z wszystkiego i wszystkich, zbudowano... szubienicę! Ustawiwszy nas-Haeftlingów esesowcy rękami obozowego kata (był nim inny bandyta-Niemiec o polskim nazwisku Zielonka) zbrodniarze powiesili na niej dwóch nastoletnich chłopców rosyjskich... Lament tych dzieci przed śmiercią wzruszył do łez, do szlochu najtwardsze serca; słychać było powszechny płacz. Kiedy martwych już zdjęto, próbowano na tej szubienicy powiesić strąconego lotnika radzieckiego. Gdy założono mu pętlę na szyję i wykopano spod jego nóg stołek, potężny lotnik runął na ziemię... z zerwanym sznurem. Na tej samej linie wiązano następną pętlę, i cały proceder powtarzał się trzykrotnie! W końcu już poza naszymi oczami związanego jeńca zaprowadzono pod ścianę śmierci i tam zastrzelono.
Po świętach 1944 roku zachorowałem na grypę, i dlatego ``Droga Śmierci`` - czyli nasz exodus na zachód do Germanii - ta droga ku wolności była dla mnie wyjątkowo ciężka...