Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-02-06 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3714 |
– Czego ci brakuje do szczęścia? – spytał.
Od kilku tygodni zbierałam się i wreszcie dzisiaj wyszłam z domu. Po raz pierwszy od ponad dwóch miesięcy poczułam cokolwiek. Poczułam, że muszę iść tam, gdzie są ludzie. Obcy ludzie. Którzy nic o mnie nie wiedzą. Którzy nie płakali ze mną wtedy, i którzy nie próbowali zmusić mnie do powrotu do, jak to określali, normalności. Całkiem nowi. Tacy, których jeszcze nie udało mi się zranić swoim bólem, który na początku, nim przerodził się w pustkę, był jak sztylet w ręku szaleńca. I tym sztyletem, na oślep, raniłam tych, których kochałam. Egoistycznie chciałam, żeby też cierpieli.
Dzisiaj poczułam wewnętrzną potrzebę zrobienia czegoś. Czegokolwiek. Z sobą. Z życiem. Z przerażającą pustką, która szczelnie wypełniała mnie od tamtego październikowego wieczora.
– Weź się w garść, dziewczyno – słyszałam od nielicznych znajomych, którzy jeszcze ze mną rozmawiali.
– Otrząśnij się wreszcie, życie nie poczeka – mówiła siostra.
– Spójrz na siebie! To nie ty. Czy ty się czasem myjesz albo czeszesz? Ludzie od ciebie uciekają – gderliwie wypominała mama, odkurzając moje zapuszczone mieszkanie i zmieniając mi pościel. – Leżysz całymi dniami. Nigdzie nie wychodzisz. Prawie nie jesz. Jak tak możesz?
Nie odpowiadałam. Funkcja mowy zawiesiła mi się już dawno, zaraz po tym, jak wykrzyczałam ból. I wcale mi to nie przeszkadzało. Za to strasznie przeszkadzało innym. Śledziłam szklanym wzrokiem poczynania mamy. Przepuszczałam przez siebie jej słowa. Chociaż słuchałam – przelatywały przeze mnie jak światło przez szybę. Bez śladu. W umyśle zrobiła mi się taka ścieżka – coś na kształt światłowodu, a raczej dźwiękowodu. To było nawet wygodne, bo mogłam słuchać nie słuchając. Cała wiązka dźwięku wpadająca do uszu zamieniała się w jednolity strumień, słowa zlewały się w brzmienie ciągłe, jednostajne, które doskonale omijało percepcję. Nic we mnie nie zostawało. Nie miałam miejsca na nic oprócz pustki. Byłam pełna ogromnej i ciasnej pustki. Broniła mnie wewnątrz przed zewnętrznym światem i broniła mnie od zewnątrz przed tym samym światem. A ja zanurzyłam się w niej. Moja pustka miała imię. Mówili o niej depresja. Wszyscy myśleli, że tonę i każdy chciał mi podawać rękę. A ja tylko chciałam, żeby nikt mnie nie ratował. Żeby wszyscy sobie poszli i raz na zawsze dali mi święty spokój. Żeby nikt nie mógł mi rzucić koła ratunkowego. Dlatego brzeg mojej pustki był tak odległy ode mnie, że nikt nie mógł do mnie dotrzeć, i jednocześnie na tyle bliski, bym mogła do niego dopłynąć, gdy naprawdę zacznę tonąć.
Teraz tonęłam i z niewiadomego powodu brzeg mojej pustki znalazł się właśnie w tym osiedlowym klubie, w którym w kręgu materacy ktoś ustawił zapaloną świeczkę, a na drzwiach powiesił kartkę, na której napisał granatowym markerem: „Rebirthing – świadomy oddech. Zapraszamy w każdą środę o 19. Zajęcia otwarte.”
– Czego ci brakuje do szczęścia? – ponowił pytanie.
Zajrzałam do sali. Na ławeczkach siedziało kilka osób. Dwóch chłopaków układało w okrąg piankowe materace z kolorowymi pokryciami. Wszyscy wyglądali na zżytych. Rozmawiali, śmiali się, ściskali na powitanie.
A ja stałam w drzwiach i czułam jak ogarnia mnie panika. Sparaliżowane strachem nogi nie były w stanie wykonać żadnego ruchu. W mózgu rodziły się sprzeczne polecenia. Uciekać. Wejść. Uciekać. Wejść. Uciekać… Nie mogę tak po prostu wejść, powiedzieć cześć i stać się częścią grupy. Nie mam im nic do powiedzenia – myślałam. – Przecież ja nawet sobie nie mam nic do powiedzenia. Dawno nie rozmawiałam z nikim, dawno nie rozmawiałam z sobą. Byłam, żyłam, a jakby mnie nie było. A teraz stoję w przypadkowo wybranych drzwiach i… chyba rozmawiam z sobą.
– Cześć. Pierwszy raz? Wchodź. Sebastian zaraz przyjdzie – usłyszałam za sobą męski głos.
– Ja… – nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale musiałam wejść, żeby przepuścić właściciela głosu.
– Wejdź. Weź sobie koc i zajmij materac. Maciek jestem – wyciągnął rękę.
– Justyna – podałam niepewnie swoją. Wybrałam ławkę z dala od innych. Usiadłam i zdejmując buty, obserwowałam pozostałych.
Ciągle przychodzili nowi. Witali się serdecznie, obejmowali i cmokali. Skupiali się w stale zmieniające się grupki i, siedząc na brzegu sceny lub na ławeczkach, rozmawiali. Przerażali mnie. Byli swobodni, uśmiechnięci i wyluzowani. Witali się też ze mną. Sztywniałam w ich uściskach, ledwo cedząc swoje imię. Czułam się jak pod obstrzałem. Ich wylewność, radość i ciepło nie pasowały do pustki, którą wyhodowałam i pielęgnowałam tak długo. Czułam się zagrożona i naprawdę byłam bliska ucieczki. Czemu zostałam? Nie wiem. Może z ciekawości. Może ze strachu. A może dlatego, że czekałam zbyt długo i potem już nie było jak uciekać. Przyszedł Sebastian, zamknął drzwi, siedliśmy na materacach i radosny gwar zamienił się w pełną wyczekiwania ciszę.
Tylko siedząc na materacu mogę pozostać niezauważona – myślałam. – Jak wstanę do wyjścia, wszyscy będą się patrzeć – postanowiłam zostać. – Może nikt nic ode mnie nie będzie chciał. Posiedzę, popatrzę, posłucham, pooddycham i pójdę.
Wszystkie materace były zajęte, na niektórych siedziały po dwie osoby. Na szczęście ja swojego nie musiałam dzielić z nikim. W sali było ciepło. Dźwięki rozmów i śmiechy łagodniały odbijane od tkaniny na ścianach i jasnego, lakierowanego parkietu, teraz pokrytego materacami. Na końcu sali stały w szeregu złożone krzesła, czekając cierpliwie na widzów. Piękne akwarele z jesiennego pleneru zdobiły ściany, przyciągając wzrok czerwieniami, żółciami, sieną i ochrą. Nie wiem czemu, ale stojąca na scenie ławeczka i latarnia skojarzyły mi się z Gałczyńskim.
– Witam was wszystkich w Nowym Roku. Tradycyjnie przywitajmy się. Jestem Sebastian – zajęta rozglądaniem, nie zauważyłam kiedy przyszedł prowadzący. „Guru”, jak go zaczęłam nazywać w myślach.
– Karolina.
– Maciek.
– Zbyszek.
– Jola.
– Justyna – wydusiłam na przydechu, gdy nadeszła moja kolej, modląc się, bym już niczego więcej nie musiała mówić.
– Justyna, jesteś pierwszy raz. Masz przywilej powiedzenia kilku słów o sobie. Skąd jesteś, czym się zajmujesz.
Dziękuję za taki przywilej – pomyślałam spanikowana. – I co teraz? Co mam powiedzieć? Witam, jestem Justyna, mieszkam w Katowicach,12 października zawalił się mój świat i zeszłam do podziemia, by ukryć się przed ludźmi i sobą? I może jeszcze dodać, że zraziłam do siebie wszystkich znajomych i przyjaciół? Że raniłam ich, jakby byli odpowiedzialni za moją tragedię? Że nie mogłam patrzeć jak żyją normalnie, gdy moje życie właśnie straciło cel? Że pochowałam tych, których kochałam i którzy byli sensem mojego życia, a ja zazdrośnie odmawiałam tego sensu w życiu innym, niedoświadczonym przez durny los? Co ich to obchodzi? – trzęsły mi się ręce, więc schowałam je pod koc.
– Mam trzydzieści sześć lat, mieszkam w Katowicach. I chyba chcę znowu zacząć żyć – powiedziałam niespodziewanie dla siebie.
– Czego ci brakuje do szczęścia? – spytał.
Opuściłam głowę i zamilkłam na dłuższą chwilę.
– Czego ci brakuje do szczęścia? – ponowił pytanie.
– Nie umiem teraz powiedzieć. Nie wiem. Chyba dopiero szukam.
– To pytanie zadaję wszystkim, którzy są na zajęciach pierwszy raz. I niewielu potrafi odpowiedzieć od razu, bez zastanowienia – mówił łagodnym głosem. – Ale dobrze byłoby gdybyś spróbowała. Odpowiadając mnie, odpowiadasz sobie. Jeśli wiesz, czego pragniesz, jeśli to sobie uświadomisz, łatwiej będzie ci to osiągnąć.
– A jeśli do szczęścia brakuje mi tego, czego mieć nie mogę, bo pewne zdarzenia są nieodwracalne?
– To przypomnij sobie chwile, gdy byłaś szczęśliwa i poczuj je w sobie. Szczęście to silne uczucie i nie opiera się na braku nieszczęścia. Nie odcinaj się od szansy bycia znów szczęśliwą. Na każdym etapie życia potrzebujemy czegoś innego. Skoro weszłaś w nowy etap, szukaj nowego sposobu na szczęście. Czego teraz brakuje ci do szczęścia?
– Muszę to przemyśleć.
– Droga do szczęścia nie prowadzi przez myślenie. Nie możesz wymyślić brakującego ogniwa do osiągnięcia szczęścia. Zapytaj się, co czujesz, że da ci szczęście – chwilę przyglądał mi się a potem dodał – nie będę cię już więcej męczył, nie chcę cię wystraszyć, bo chciałbym żebyś tu czasem zaglądała.
Rundka powitalna dobiegła do końca.
– Jako, że to pierwsze spotkanie w Nowym Roku – mówił – czas na życzenia. – Czego sobie życzycie? Życzyć sobie nie jest łatwo. Siebie nie można oszukać byle czym. Sobie trzeba życzyć tego, czego faktycznie pragniemy. Takie postanowienia noworoczne, ale sformułowane w łagodnej formie „życzę sobie”. Bo wiecie jak to jest z postanowieniami? Są po to, by je łamać, jak przepisy drogowe. Ale jak złamać życzenie?
Jezu, znowu! – pomyślałam. – Mieliśmy oddychać, a gadamy.
– Życzę sobie być znów szczęśliwą. Znaleźć w sobie odpowiedź na pytanie „Czego mi brakuje do szczęścia?” i osiągnąć to. Nie skupiać się na cierpieniu – powiedziałam, gdy przyszła moja kolej.
A potem oddychaliśmy. Sebastian wprowadził nas w stan relaksacji i pilnował, byśmy oddychali oddechem świadomym. Mieliśmy pozwolić myślom przepływać, nie zatrzymując się przy żadnej. I gdy wreszcie mi się to udało, zobaczyłam moich chłopców. Stali uśmiechnięci na pokładzie wielkiego statku, który właśnie opuszczał nabrzeże. Machali do mnie i posyłali całusy. „Papatki”, jak mówił młodszy. Byli szczęśliwi. Ja też będę.
oceny: bezbłędne / bardzo dobre
oceny: bardzo dobre / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Pozdrawiam.
oceny: bardzo dobre / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
- Do pełni szczęścia wszystkim NAM brak pewności lepszego jutra. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekuje Raju na Ziemi, wszyscy jednak pragniemy lepszej /niż ta wczorajsza/ przyszłości.
Niepewność jutra skutecznie gasi poczucie szczęścia
Ale się z tej niszczarki jednak wydostajesz...
To ci zwykli szarzy obok nas ludzie są herosami