Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-02-10 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3681 |
Są takie dni, że nogi same przyciągają się do brzucha, głowa sama pochyla się do kolan a ręce same obejmują ciało. Tylko w tym maleńkim skrawku przestrzeni, jak w macicy, czujemy się bezpieczni, podczas gdy wszystko na zewnątrz przeraża i zniechęca. Więc uciekamy w siebie. W takim prywatnym bąblu kisimy się przywaleni wspomnieniami i własnymi, nie zawsze mądrymi i pozytywnymi, myślami.
Walentynki. Tu leży pies pogrzebany. Walentynki są do bani. W zasadzie do zlikwidowania. Mam alergię na czerwone, słodkie serduszka. Ohyda, banał i bezguście. Czy to dlatego, że mam przestój między kolejnymi Walentymi i to akurat w Walentynki? Przez pięć lat Andrzej przeplatany Markiem, z przewagą Andrzeja. Troszkę „na zakładkę”, ale żaden się nie zorientował. W przerwie błyskawiczny X. Błyskawiczny, bo jak w dowcipie – błyskawicznie zaiskrzyło, zawirowało, pierdyknęło i ustało. Zapomniał boroczek, że ma żonę! Chwilowo mam przesyt tych Walentych `na stałe`. Facet na stałe jest w zasadzie niewygodny i strasznie uciążliwy. Ciągle czegoś chce, zawsze czegoś innego niż ja. I nigdy nie jest wart tego wysiłku, którego ja muszę się podjąć: chwal, chwal i jeszcze raz chwal jaki on jest wspaniały, jak mi z nim dobrze i co ja bym biedna bez niego zrobiła. Odpowiedź najprostsza z możliwych nigdy facetowi nie przyjdzie do głowy. A brzmi ona: miałabym święty spokój. Hmm… Tyle, że ja teraz mam właśnie ów święty spokój i tak jakbym nie do końca była z tego powodu szczęśliwa.
Najbardziej lubię facetów w okresie toków. Wychodzą z siebie. Uwielbiam takiego faceta obserwować – widać po każdym nadludzki wysiłek. Żadnego nie stać na długie toki. Zbyt leniwi. Chcą zdobyć, zawłaszczyć i szybko wrócić do życia sprzed toków: T-shirt, bokserki, gazeta, ewentualnie telewizor z kanałem sportowym. Ale są potrzebni. Do seksu. I do pokazania innym, że ja też mam. O! A co? Tylko że, żeby się napić piwa, nie trzeba kupować browaru. Wniosek nasuwa się sam. Wykorzystać i rzucić. Muszę zacząć trenować jak faceta zwabić, wykorzystać i rzucić.
Ale na razie dziś są Walentynki. I co z tego, że mnie to bezmyślnie importowane święto wkurza? A to z tego, że nikt nie da mi kiczowatej pocztówki, obrzydliwego serduszkopodobnego wyrobu „made in China” i nie szarpnie się na kolację we dwoje lub kino ze śniadaniem. Dużo przyjemniej byłoby się wkurzać z kartką i serduszkiem w torebce i zaplanowanym wieczorem. Nawet jakby się miał skończyć kłótnią.
Siedzę w fotelu w pozycji embrionalej i słucham ulubionej płytki „Patience” Georga Michaela, kopiąc sobie w ten sposób jeszcze większego doła. To walentynkowy prezent od Marka albo od Andrzeja, nie pamiętam dokładnie. W Walentynki nie da się słuchać radia. Choć działa tylko na fonii, to jednak te lukrowane serduszka wyłażą każdą szparą. Brrr… Z telewizorem rozwód wzięłam już jakiś czas temu – postanowiłam nie dać się zunifikować i przerobić na bezrozumną papkę.
Tak więc siedzę sobie w fotelu trochę smutna, trochę nieszczęśliwa i przede wszystkim zazdrosna o inne dziewczyny. O te, które właśnie popiskują z udawanej radości odpakowując kolejny walę-tynkowy niewypał.
Siedzieliśmy kiedyś w walentynkowy wieczór z Andrzejem w niebotycznie zatłoczonej knajpie. Zamiast stolików były powozy i inne takie urządzenia zaprzęgane niegdyś do koni. Twarde i niewygodne, ustawione jeden przy drugim. Kelnerzy biegali spoceni, na każde zamówienie czekało się wieki.
– Popatrz – pociągnęłam go za rękaw. – Popatrz na tę parę koło kominka. On się jej oświadcza, dał jej pierścionek.
– Mhm, widzę. A co?
– Nic. Chciałam ci tylko pokazać.
– A potem żyli długo i szczęśliwie? Julka, przecież masz alergię na małżeństwo.
– Mam i na razie mi nie przeszła. Ale spójrz – romantyczny wieczór, pierścionek, zapewnienia o dozgonnej miłości, potem suknia, ślub i… kiedyś może kubeł zimnej wody na głowę. A może nie, może im się uda? Może to magiczny dzień i magiczny czas?
– Może. Ale im większa pompa, tym zimniejszy prysznic.
– Andrzej, czy ty czasem marzysz? Tak dla samych marzeń. Bo mnie się wydaje, że nie umiesz albo boisz się. Nigdy nie robisz nic wbrew rozsądkowi, nic nadzwyczajnego i szalonego ani nawet nic tak banalnego, że aż do bólu głupiego. Twoje życie przypomina listę na zakupy w kryzysie. To co niezbędne. Tu i tam. Wtedy i wtedy. Tyle w tobie romantyzmu, co w tej szkapie, która ciągnęła kiedyś ten powóz.
– No wiesz. Żebyś tu mogła dzisiaj siedzieć, musiałem rezerwować zaraz po Nowym Roku – głos mu balansował na granicy dyszkantu i drżał nieznacznie.
Uuu! Chyba przesadziłam. Ale naprawdę tyle w nim fantazji, co w kurczaku z frytkami.
– Zawsze mówiłeś, że cenisz we mnie szczerość i szybki język.
– A ty nigdy nie mówiłaś, że szukasz niepoprawnego marzyciela. Wręcz przeciwnie. Mówiłaś o staniu twardo na ziemi.
– Tak. Ale czasem trzeba potrawę mocniej doprawić, żeby odmrozić zmysły.
– Czemu się mnie czepiasz? Zbliża ci się okres?
– Nie. Może. Nie wiem. Ale duszę się w tym poukładanym świecie terminów i wszystkich „musiów”. Zróbmy kiedyś coś głupiego, jak para smarkaczy. Bzyknijmy się w przymierzalni albo w windzie, upijmy się na ławce w parku.
– I to jest według ciebie romantyzm?
– Może nie do końca chodziło mi o romantyzm, raczej o fantazję i pieprzyk. Coś, czego „nie wypada”, co daje rumieńce i chichotki i adrenalinkę.
– Wiesz co? Skocz na bungee.
Skończyło się awanturą a potem cichymi dniami. A potem nastał czas Marka.
To charakterystyczne, że najwięcej kłótni zdarza się w święta i świętka. W biegu codziennego życia odkładamy marzenia na kupkę. A potem, gdy jest czas, okazja i ten jedyny pod ręką, chcemy spełniać je hurtem i bez prolongaty. A najczęściej wychodzi nam po prostu… bez znieczulenia.
Gdy tak tonęłam w marzeniach, wspomnieniach i pretensjach do samej siebie przyszedł SMS od Lenki: „W te pieprzone Walentynki, przyjmij życzenia od dziewczynki. Tylko baba babę zrozumie. Żaden chłop tego nie umie. Otwórz drzwi, znów domofon nie działa.”
Pod drzwiami stała Lenka z sześciopakiem.
To były wspaniałe Walentynki. Nie zostawiłyśmy na „chłopach” suchej nitki. Na koniec popłakałyśmy się i usnęłyśmy we własnych objęciach.
Baboterapia, wspomagana złocistym napojem, czyni cuda!
oceny: bezbłędne / bardzo dobre
Ależ jesteśmy dziecinnie śmieszni!
Ciężko być Twoim chłopem, chyba, że znajdzie się jeszcze jakiś pańszczyźniany.
oceny: bardzo dobre / dobre
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite