Autor | |
Gatunek | satyra / groteska |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-01-03 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2286 |
Wspinam się na tę pieprzoną górę. To śmieszne, bo namalowalem ją sobie sam, a potem zaznaczyłem kontury tak, by szczyt był jeszcze lepiej widzialny. Dodatkowo kazałem przyprowadzić publiczność, która marznie, odgraża się, a niektórzy z nudów w kółko wypuszczają parę z ust i cieszą się do siebie jak banda zacofanych pawianów. Ale ja im jeszcze pokażę!
***
Szczyt zdaje się być odwrócony do góry nogami. Kręci się po obręczy okręgu, przez co bohater nie jest w stanie powiedzieć, gdzie jest. Czy to już dno? Czy może osiągnął swój cel?
Ktoś z publiczności zwymiotował, ale większość trzyma się jeszcze calkiem nieźle. Tylko jakiś mały dzieciak płacze, bo z mozołem stawiany przez niego bałwan rozleciał się w drobny mak.
***
- Niebo to naturalne środowisko dla orłów – powiedział przypadkiem przechodzący tędy starzec. – To właśnie tutaj zaczynają robić to, co potrafią najlepiej – dodał, po czym zastukał drewnianą laską, która wyglądała jakby ktoś wystrugał z olbrzymiego pnia serpentynę. Uśmiechnął się szyderczo.
Nie byłem chyba orłem, pomyślałem. Spojrzałem na swoje ramiona, na których nie było ani śladu piór. Nie potrafiłem też spojrzeć tak wyniośle, jak ten drapieżny ptak. Jeśli istniały moje wcześniejsze wcielenia, nie mogłem być orłem. Nie mógłbym całkowicie o tym zapomnieć.
Niebo wyglądało jak hol poczekalni do wszechświata. Zapraszało mnie, bym wziął coś dla siebie. Coś mówiło mi, że chciałbym tu żyć.
Starzec, który miał tylko przejść, zatrzymał się na dłużej. Uderzył drewnianą serpentyną o powierzchnię skały tak mocno, że krawędź, przy której stałem, wygięła się na kształ sinusoidy.
Runąłem w dół, a jego szyderczy śmiech spadał zaraz obok mnie.
***
W ustach czułem smak piasku. Splunąłem i zorientowałem się, że leżę w kałuży krwi. Wstałem, chwiejąc się. To wszystko przez multum połamanych kości. A przecież zamiast spadać z takiej wysokości, mogłem schodzić powoli, stopniowo. I wtedy moje kości zachowałyby ciągłość swojej formy.
Jebana ambicja. Ale nie wytłumaczę swoim kościom, czym ona jest. Teraz mogą wydobywać z siebie żałosny chrzęst i wysyłać do mózgu informacje o przeraźliwym bólu. Dobrze, że nic sobie z tego nie robię.
Poruszam się po drodze, którą sobie wyznaczam na tym pustkowiu. Niebo zdaje się być inną płaszczyzną, którą mogę tylko podziwiać. To zastanawiające, że nie chciałem nigdy żyć na dnie oceanu. Czy to faktycznie niżej?
oceny: dobre / przeciętne
Nie jest wcale taki trudny. Wystarczy nad tym chwilę pomyśleć ;)
oceny: bezbłędne / znakomite
góra
odwrócona góra
starzec z laską
laska-serpentyna
wyniosły orzeł
pustkowie
dno oceanu
Brak odniesień do jakiejkolwiek geograficznie określonej przestrzeni czy do wyznaczonego przedziału czasu uniwersalizują przekaz. Znane dzisiaj kolokwializmy, wplecione w narrację, "uwspółcześniają" treść, dlatego mamy wrażenie, że rzecz się dzieje TERAZ i TUTAJ.
Nic bardziej mylnego
Dlaczego?
Bo rodzimy się, by... umrzeć?
Ale to tylko pozorna klęska. Per saldo CZŁOWIEK GÓRY PRZENOSI!