Autor | |
Gatunek | sensacja / kryminał |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-04-11 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2914 |
MI6
Anna i wampir
Mojej Żonie
I
Anna i ja
Prawie bezgłośne skrzypnięcie drzwi. Jak zwykle po cichu weszła Anna. Moja żona… Anna…
- Witaj, kochanie – przywitała się.
- Witaj, Aniu.
- Jak ci minął dzień? – zapytała.
- Dobrze. A tobie, Aniu?
- Wspaniale – uśmiechnęła się. – Zrobiłam, wracając z pracy, zakupy : dwie pełne siatki. Trochę się nadźwigałam.
- Mogłaś zadzwonić, przyjechałbym po ciebie samochodem.
- Wiem, ale jakoś tak wyszło… zresztą miałam coś do załatwienia po drodze. Nie gniewasz się?
- Żartujesz? Pewnie, że nie.
Spojrzałem na Annę. Długie i proste czarne włosy spadały kaskadą na jej smukłe ramiona. Zielone oczy patrzyły na mnie z ufnością i uczuciem. W świetle dnia rysowała się szczupła sylwetka mojej żony o nienagannej figurze, którą charakteryzowały szerokie biodra, wąska talia i drobne sterczące piersi. Anna ubrana była tego dnia w granatowy kostium. Zdjęła pantofle i żakiet, pozostając w sięgającej do kolan spódnicy oraz białej koszuli. Po chwilii zgrabnie ruszyła w stronę okna. Jej włosy i koszula falowały w przeciągu otwartych okien, bose stopy odbijały się na podłodze.
- Idę się odświeżyć, a potem przygotuję kolację – powiedziała, wychodząc z pokoju.
Wróciłem myślami do przeszłości.
1
Poznaliśmy się z Anną na trzecim roku studiów w jednym z toruńskich klubów. Ja studiowałem prawo, ona zarządzanie i marketing. Pobraliśmy się zaraz po obronie dyplomów. Ślub był cichy w zasadzie – tylko my dwoje. Nie chcieliśmy szumu, wielkiej gali, tych spojrzeń. Miesiąc później przenieśliśmy się do Warszawy. Oboje robiliśmy tak zwaną karierę: ja pracowałem w małej, prywatnej kancelarii adwokackiej, Anna w firmie reklamowej. Zarabialiśmy, jak na polskie warunki, dobrze. Wkrótce kupiliśmy na kredyt małe dwupokojowe mieszkanie, które pochłaniało sporą część wspólnych dochodów. Nasze wymarzone „M” położone było na jednym ze stołecznych osiedli na skraju miasta. Czterdzieści pięć metrów na czwartym piętrze to niewiele, ale i tak czuliśmy się szczęśliwi, powiedziałbym nawet – wybrani. Na marginesie zresztą – gdyby nie pomagali nam rodzice, nic by z tej naszej „samodzielności” nie wyszło. Kupiliśmy trochę używanych mebli, samochód – starego grata [jak go żartobliwie nazywała Anna], zagospodarowaliśmy się. Dziś wypadała rocznica naszego pierwszego spotkania i równocześnie ślubu. Powiedzieliśmy sobie „tak” dwa lata temu w małym wiejskim kościółku.
Anna przygotowywała właśnie uroczystą, zaplanowaną wcześniej kolację. Wstałem, rozłożyłem stół i nakryłem go śnieżnobiałym obrusem, kupionym specjalnie na tę okazję. Założyłem szary garnitur, białą koszulę i zawiązałem krawat. Następnie wyjąłem z barku szampana i butelkę czerwonego wina. Spojrzałem w stronę biurka, gdzie w wazonie mienił się czerwienią bukiet złożony z kilkunastu czerwonych róż. Byłem gotowy.
Zajrzałem do kuchni. Anna dalej uwijała się przy kolacji, przyjemnie pachniało. Powiedziałem o tym Ani.
- Dziękuję. To, co tu robię, to ma być niespodzianka, więc uciekaj stąd – pogroziła mi palcem.
- Acha! – zawołała, Anna, kiedy wycofywałem się z kuchni.
- Tak, Aniu?
- Przyniosłam kilka gazet. Jak byś miał ochotę w międzyczasie poczytać sobie, to leżą na stole w pokoju.
- Jasne, Aniu, poczytam sobie.
Wróciłem do pokoju. Usiadłem na fotelu. Wyciągnąłem papierosy i zapaliłem jednego. Ponownie wróciłem myślami do przeszłości.
Z Anną to była miłość od pierwszego wejrzenia. Myślę, że z wzajemnością. Poznaliśmy się – jak wcześniej wspomniałem – w jednym z toruńskich klubów; a w zasadzie zostaliśmy sobie
2
przedstawieni. Nawet nie pamiętam, kto nas zapoznał. Pamiętam tylko czarne włosy Anny, jej oczy, spojrzenie i jej uśmiech. Potem był cudowny wieczór: pełen rozmów, drinków, zabawy, uśmiechów i patrzenia w oczy. Następnego dnia znowu spotkanie; rozumieliśmy się w zasadzie bez słów. Po trzech randkach wiedziałem już, że to „ta jedyna”, „na całe życie”. Później pierwszy pocałunek, pierwszy uścisk dłoni, pierwszy kontakt fizyczny – radość, spełnienie. Poznawaliśmy się coraz lepiej.
Anna była pełna sprzeczności. Raz była to dziewczyna żywa, radosna, tzw. dusza towarzystwa, drugim razem zamykała się w swoim pokoju w akademiku z książkami i nigdzie nie wychodziła. Nasi znajomi mówili wtedy: „Anna ma złe dni”; tolerowała wówczas tylko mnie…
- Kolacja gotowa – powiedziała Anna, wychodząc z kuchni. Zrobię się jeszcze tyko „na bóstwo” i możemy zaczynać. – Tylko nie wchodź do kuchni – pogroziła mi znowu palcem.
- Dobrze Aniu – uśmiechnąłem się.
Zrobiłem sobie drinka: whisky z lodem. Zapaliłem kolejnego papierosa. Sięgnąłem po gazety.
Na pierwszych stronach przewijał się jeden temat: „ Seria morderstw w Warszawie”, „ Nieuchwytny zabójca w stolicy”, „Policja bezradna”, „Cztery ofiary mordercy”, „ Warszawiacy boją się wychodzić po zmroku”… Szczerze mówiąc: zacząłem bać się o Annę i - może trochę - o siebie, o nas. Anna bagatelizowała to: „ Nic mi nie będzie” – mawiała. Ja bałem się o nią dalej.
W międzyczasie pojawiła się towarzyszka mojego życia.
Byłem olśniony wyglądem mojej żony. Założyła prostą, elegancką czarną sukienkę na ramiączkach, sięgającą do połowy łydek. Na szyi błyszczały sztuczne perły, rozpuszczone włosy opadały na ramiona.
- Wyglądasz prześlicznie – pochwaliłem Annę.
- Dziękuję.
Podniosłem się z fotela i podszedłem do żony. Wręczyłem jej kwiaty, pocałowałem ją. Anna odwzajemniła pocałunek, przytuliła się do mnie.
„Kocham cię” – szepnęła.
Otworzyliśmy szampana. „Za nas” – powiedzieliśmy równocześnie; nasze głosy zlały się w jeden.
Wnieśliśmy potrawy przygotowane przez Annę. Otworzyłem wino. Zasiedliśmy do stołu. Moja żona postarała się – stół wyglądał imponująco.
3
Po kolacji Anna chciała zaparzyć kawę.
- Zostaw, kochanie. Ja to zrobię. – powiedziałem.
Anna uśmiechnęła się.
Do kawy otworzyłem francuski koniak. Wypiliśmy. Ja zapaliłem papierosa. Potem długo kochaliśmy się.
***
- Wiesz! – odezwała się Anna, gdy odpoczywaliśmy, przytuleni do siebie, rozkoszując się ciepłem i bliskością swych nagich, spoconych ciał. – Kocham cię bardzo. Chcę, żebyś to wiedział.
- Wiem. Ja też cię bardzo kocham.
Potem leżeliśmy przez chwilę w ciszy, spełnieni, szczęśliwi – we dwoje.
W pewnym momencie Anna przerwała tę ciszę. Dziś wiem, że była to błogosławiona cisza:
- Mam dwie wiadomości dla ciebie: – zaśmiała się nerwowo - dobrą i złą. Od której mam zacząć?
- Od tej dobrej oczywiście – odpowiedziałem ze śmiechem, jednak w głębi duszy poczułem niepokój.
- Będziemy mieli dziecko…
- To cudownie! – wykrzyknąłem, przerywając żonie. – Nie mogłaś sprawić mi większej radości. Zwłaszcza dziś.
Przytuliłem Anną. Cieszę się - szepnąłem. – Naprawdę!
II
Ja i wampir
Kiedy trochę ochłonąłem, zapytałem Annę:
- A ta druga wiadomość?
- To ja! – wykrzyknęła, jakby od dłuższego czasu tłumiła coś w sobie, dręczyło ją to.
- Co „ty”?
4
- To… wszystko… ja!
- O czym ty, do cholery, mówisz? – zniecierpliwiłem się.
- To ja ich zabiłam. Nie mogłam inaczej… Dlatego ciągnęłam cię do Warszawy… Chciałam zemsty, sprawiedliwości i… Sama nie wiem. – Anna zrobiła głęboki wdech. - Wszystko to, co pisały gazety od pół roku… te morderstwa… to przeze mnie.
Powoli to, co mówiła Anna zaczęło do mnie docierać.
- Opowiedz mi wszystko – poprosiłem.
- Kilka lat temu zostałam zgwałcona… - Anna mówiła z trudem - … chociaż złapano winnych, to ich nie skazano… jakieś niedociągnięcia formalne, czy coś w tym rodzaju… prawnicze brednie!… - krzyknęła Anna - ale co, mnie to obchodzi, do diabła!? Gdzie sprawiedliwość? Czy to moja wina?
Anna załkała i przytuliła się do mnie.
- Nie zdradzisz mnie, prawda?
Wówczas przypomniałem sobie jedną z pierwszych rozmów z matką Anny. Opowiedziała mi w czasie tamtej rozmowy historię z dzieciństwa swojej córki. Anna miała wtedy jakieś dziesięć lat. Była jeszcze dzieckiem. Na urodziny dostała w prezencie szczeniaka, chciała się nim pochwalić, więc wyszła z nim przed dom {mieszkali w domku jednorodzinnym}. Wilczur sąsiadów wdarł się na ich posesję i zaatakował jej małego pieska. Ania nie wahała się nawet przez chwilę. Chwyciła kawał deski i zaczęła okładać nim psa. Nie wiem jakby się to dla niej skończyło, żeby przez okno nie zobaczył tego ojciec mojej żony. W każdym razie szczeniak został uratowany, a pies sąsiadów kilka dni później zdechł.
Matka Anny powiedziała mi potem:
- Na początku nie byłam pewna, czy jesteś dobrym kandydatem na męża mojej córki? Dziś jestem tego pewna. Ania kocha cię.
Wróciłem do teraźniejszości.
- Anno! Kocham cię! Jesteś… będziesz matką mojego, naszego dziecka. Dlaczego miałbym cię zdradzić? … Dlaczego? … Powiedz! …
Przytuliłem Annę.
Dlaczego Anno? – dodałem w myślach. – Dlaczego…?
5
oceny: bardzo dobre / znakomite
Natomiast - co mi niektórzy niemal etatowi adwersarze znowu zarzucą - spotkałem trochę błędów, chociaż całość jest zupełnie poprawnie napisana. Podobnie jest też z interpunkcją.
Piszemy "aha", a nie "acha". Zbędnych jest kilka spacji, ale w zwrocie "Tak-Aniu" ich brakuje. Należało napisać "Tak - Aniu". Brakuje przecinków w zwrotach "Dobrze Aniu" oraz "Nie wiem jakby". Natomiast zbędny jest przecinek w zwrocie "ale, co mnie to obchodzi". Są też pojedyncze potknięcia w zapisie dialogu, a dotyczą one zazwyczaj zbędności kropki przed myślnikiem, po którym następuje narracja. Nie podoba mi się również branie w cudzysłów fragmentów dialogu lub potocznie używanych zwrotów, jak "na bóstwo". Po co to?
Trochę przeszkadza mi to nieustanne palenie papierosów. Nie chodzi o to, ze ja ich nigdy nie paliłem, ale o bliskość zdań o tym informujących, a w konsekwencji nic nowego niewnoszących.
I na zakończenie jeszcze jedna uwaga dotycząca róż. Bukiet róż mienił się czerwienią. Nie można pisać, że bukiet czerwonych róż mienił się czerwienia. To najzwyczajniejsza tautologia.
Ale całość mi się bardzo podoba.