Autor | |
Gatunek | przygodowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-07-19 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2433 |
Mery Grace podniosła powoli powieki do góry. Czuła uporczywy ból głowy. Usiadła na łóżku, a wymiętolona pościel cicho spadła na miękki dywan. Zerknęła kątem oka na stoliczek, a właściwie na zegar, którego wyświetlacz wskazywał 8 rano.
Westchnęła. Podniosła się i ruszyła do kuchni na boso. Nie poszukała kapci, które wczoraj zostawiła pod łóżkiem. Kompletnie o tym zapomniała.
Zatrzymała się w progu drzwi i rozwarła szerzej powieki ze zdziwienia. Przy stole siedział rudowłosy mężczyzna, który palił papierosa- z dymu formował wymyślne kółeczka.
-Co robisz w moim domu, ruda dupo ?-zapytała Mery mrużąc podejrzliwie oczy.-I czego, do cholery, ode mnie chcesz ?
-Też się cieszę, że cię widzę.-odparł z zadziornym uśmieszkiem. Zanurkował dłonią do kieszeni skórzanej kurtki, po czym położył na stole białą kopertę.- To zapłata za ostatnie dwa zlecenia. Wiem, że ostatnio nie płacę regularnie, ale postaram ci się to jakoś wynagrodzić.
Mery sięgnęła po kopertę. Z jej środka wyciągnęła plik banknotów, przeliczyła i pokiwała lekko głową.
-Kwota się zgadza. Masz szczęście, inaczej skróciłabym cię o głowę.- mruknęła i rzuciła kopertę na powierzchnię blatu kuchennego. Rozmasowała skronie. Nastawiła ekspres i poszukała aspirynę.
-Znowu ból głowy ? To trochę niepokojące. Może chcesz urlop ?- zapytał rudowłosy, gasząc papierosa, którego wrzucił do zlewu.
-Nie chcę urlopu.- odparła i popiła aspirynę wodą.- A następnym razem weź sobie, do cholery, popielniczkę a nie mi zlew zaśmiecasz, Roy.
-Tak, tak. Przepraszam.- Roy wstał z miejsca i przeciągnął się niemal jak stary kocur.- Chcesz nowe zadanie ?
Grace spojrzała na twarz Roya. Zielone oczy mężczyzny, śmiały się do niej, wiedząc, że nie odmówi.
-Zadzwoń jak będziesz coś miał.- schwyciła kubek z kawą i oparła się o blat.- Tylko nic w sąsiednim mieście, od incydentu z tym bachorem mnie tam nienawidzą.
-Mogłaś zostawić dzieciaka w spokoju, a nie kazać mu skryć się w kostnicy, a potem zapomnieć o nim. Nie dziw się, że jego rodzicie byli wściekli, kiedy się o tym dowiedzieli. Podobno ich synek musi chodzić do psychologa dwa razy w tygodniu, wiem o tym, bo opłacam tego doktorka.- Roy westchnął ciężko.
-Więc miałam pozwolić by bachor pozostał na widoku ? – zanurzyła usta w kawie i siorbnęła cicho.- Morał jest jeden. Nie pomagać nikomu w czasie zlecenia, bo i tak, do cholery, wpiszą cię na czarną listę.
-Przesadzasz, Mery. Nie myśl o tym tak.- rudowłosy skierował się do wyjścia.- Zadzwonię od razu jak coś znajdę, a ty mogłabyś odwiedzić w końcu grób rodziców. Ile już cię tam nie było ? Dwa może trzy lata ?
Zanim Mery zdążyła unieść głos w geście frustracji, Roy już wyszedł. Prychnęła głośno pod nosem. Nie lubiła jak rudzielec wtrącał się w nie swoje sprawy, a tym bardziej, jeśli chodziło o jej sprawy rodzinne. Upiła łyk kawy i podeszła do okna. Odsłoniła firankę i spojrzała na zaniedbany ogród matki. Od jej śmierci nikt go nie pielęgnował.
Postawiła kubek na parapecie i przeszła do łazienki. Stanęła przed lustrem. Mery miała krótkie postrzępione włosy, które jakiś rok temu przefarbowała na czerwono i naprawdę duże oczy, które były szare. Odkręciła kurki od wody i przemyła twarz zimną wodą. Wyszła z łazienki i skierowała się do sypialni, gdzie szybko ubrała sprane jeansy i czarną bluzkę z nadrukiem rockowego zespołu. Przeczesała palcami włosy i poszukała laptopa, którego podłączyła do ładowarki.
Usiadła wygodnie w fotelu i westchnęła cicho. Zmrużyła oczy. Sprawdziła pocztę elektroniczną, po czym odłożyła laptopa. Wstała z miejsca i sięgnęła po komórkę. Przejrzała ostatnie połączenia i wiadomości.
*
Grace stała naprzeciwko marmurowego nagrobka. Nie czuła nic, oprócz pustki. Już dawno wyzbyła się smutku po śmierci rodziców i nie lubiła tutaj przychodzić. Zawsze to Roy ględził coś o tym by zawsze pamiętać o zmarłych, ale ona nie widziała w tym sensu. Wsadziła dłonie do kieszeni jeansów i westchnęła cicho. Wydęła lekko wargi.
-Miło, że wreszcie przyszłaś, Mery.- przy nagrobku stanął wysoki mężczyzna. Długie, brązowe włosy swobodnie opadały na jego ramiona, a brązowe oczy zerkały na Mery, wyrażając dezaprobatę.
-Ja uważam inaczej. Nie miałam co robić, więc przyszłam. Chyba nie masz mi tego za złe, prawda, Ash?- odparła wzruszając ramionami. Odwróciła wzrok.
Ash uśmiechnął się pod nosem.
-Gdyby to ode mnie zależało nigdy nie mogłabyś choćby wspomnieć o rodzicach.- powiedział chłodno.- Zostawiłaś mnie z nimi, kiedy oni ciągle gadali o tobie, o swojej kochanej córeczce. Nawet nie pojawiłaś się na pogrzebie. Wszystko spadło na mnie, ale zapewne cię to nie obchodzi. Zawsze byłaś zimną suką, Mery.
-Nie chciałam mieć z tym nic do czynienia, tak samo jak teraz. –mruknęła.- Więc wal się, Ash.
Mery prychnęła pod nosem i zanim odeszła, rzuciła na powierzchnię nagrobka kopertę z pieniędzmi. Spojrzała na szarawe niebo i pokręciła głową. Odetchnęła. Postanowiła, że już nigdy nie zawędruje na cmentarz. Usłyszała charakterystyczny dzwonek swojej komórki. Przystawiła aparat do ucha.
-Znalazłem coś.- odezwał się Roy.- Gniazdo wampirów przy starym domu Lovitar.
-W porządku. Wezmę się za to od razu, więc wyłączam telefon.- uprzedziła.- I żadnego wsparcia jak ostatnio. Jestem zdeterminowana rozwalić dupę każdemu, kto mi przeszkodzi.
-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Grace rozłączyła się i schowała telefon do kieszeni spodni. Na parkingu zostawiła swój motor. Wsiadła na niego, usadowiła się wygodnie i włączyła silnik. Uwielbiała ten głośny warkot i zapach benzyny. Ruszyła, włączając się do ruchu drogowego. Omijała samochody, które na jej gust wlekły się zbyt wolno i raz nawet przejechała na czerwonym świetle. Na szczęście obyło się bez konfrontacji z policją.
Zaparkowała motor koło domu, po czym wpadła do mieszkania jak wichura. Musiała się przygotować. Przeszła do sypialni i otworzyła szafę dwudrzwiową. Odgarnęła ubrania na wieszakach na boki, po czym sięgnęła po pochwę katany. Przytwierdziła broń przy udzie. Uśmiechnęła się pod nosem i jeszcze raz zajrzała do szafy. Z kartonu po butach wyciągnęła kilka kapsułek z wodą święconą. W walce z wampirami należy się spodziewać wszystkiego i Mery o tym bardzo dobrze wiedziała. Z wieszaka ściągnęła skórzany długi płaszcz, po czym ubierając go zajrzała jeszcze do kuchni. Odłożyła na blat kuchenny komórkę i opuściła dom, pogwizdując pod nosem.
*
Dom Lovitar był naprawdę stary, ale nie na to Mery zwróciła uwagę. Gdzieś tam za tą ruderą mieściło się gniazdo wampirów. Zsiadła z motoru i wypluła gumę do żucia na chodnik. Rozejrzała się dookoła. Było cicho, według Grace za cicho. Obecność wampirów zrobiła swoje. Część ludzi pożarto, a inni zdążyli jeszcze uciec nim podzieli los reszty.
Grace ruszyła półkolem w stronę domu. Musiała mieć wolną przestrzeń z każdej strony, by w razie, czego po prostu się wycofać, ale ona nigdy się nie wycofywała. Taki chód był przyzwyczajeniem.
Sięgnęła po katanę. Ostrze japońskiego miecza zalśniło, odbijając promienie słoneczne. Grace zmarszczyła brwi. Chciała wywabić wampiry na zewnątrz, na światło dzienne, jednak to będzie trudne. Zrobiła kilka kroków na przód, po czym przykucnęła, lustrując wzrokiem wielką dziurę w ziemi. Była od niej oddalona o jakieś pięć i pół kroku. Zerknęła na katanę. Jednym sposobem by wyciągnąć wampiry z ich kryjówek jest krew, czysta i świeża krew. Uśmiechnęła się pod nosem i przemknęła przez ogródek niemal jak cień i wskoczyła do dziury.
Wilgoć to pierwsze, co poczuła, kiedy stanęła na miękkim podłożu nory. Strzepała z płaszcza kurz i przeczesała włosy palcami. Zmrużyła oczy. Gdzieś w tych ciemnościach kryły się te obślizgłe gadziny.
-Albo same mnie wyczują… Nie, za długo by czekać.- mówiła do siebie. Przejechała ostrzem miecza po wewnętrznej części dłoni i odetchnęła cicho. Zacisnęła palce, a wtedy kropelki krwi niemal jak deszcz skapywały na podłoże. Grace uważnie rozglądała się dookoła. Wyrównała oddech.
Usłyszała szmer. Uśmiechnęła się pod nosem. Krew zadziałała i już po chwili została osaczona przez może dwadzieścia wampirów. Były to zniekształcone istoty, które poruszały się na czterech łapach. Zamiast paznokci miały ostre jak brzytwy pazury, które jednak nie dorównywały zębom.
-Zabawmy się.- Mery zaśmiała się pod nosem, zaciskając dłonie na rękojeści katany. Pierwsze cztery stwory rzuciły się na nią chaotycznie. Były szybkie i gdyby nie specjalne wyszkolenie, Grace zapewne padła by trupem już po kilku sekundach. Przecięła wampira w pół, przy czym reszta podzieliła taki sam los. Mery odetchnęła. Złapała za kapsułki z wodą święconą. Pierwszą rzuciła w wampira, który chciał zaatakować od tyłu. Biedak rozpuścił się wrzeszcząc i wijąc się jak wąż.
Pieczarę wypełniły jęki zdychających wampirów i przyśpieszony oddech Grace. Dziewczyna zwyczajnie chciała się wyżyć, przez co zapomniała nieco o tym, że powinna trafić w trzy punkty i zabić wampira bez zbędnych zabaw.
Dotknęła plecami zimnej piaskowej ściany i uśmiechnęła się pod nosem. Otoczyli ją. Zewsząd pojawiło się może z dziesięć wampirów. Obślizgłe istoty były rozwścieczone. Grace dobrze czuła zapach wściekłości.
-Trochę was za dużo.- mruknęła i wskoczyła prosto w gromadę krwiopijców. Pazury rozdarły jej płaszcz, a potem zagłębiły się w skórę, tnąc ją jak tkaninę. Grace skrzywiła się nieznacznie i wypluła kilka przekleństw.
Błysk katany złapał blade promienie słoneczne, po czym Mery skierowała poświatę w stronę kreatur. Niektóre z nich zajęły się ogniem, ale inne skoczyły na nią tak szybko, że zdołała jedynie podnieść ręce by zasłonić twarz. Z impetem została przygwożdżona do ziemi. Plunęła krwią, czując niemiłosierny ból pleców.
Twarz wampira pojawiła się przy twarzy Mery. Dziewczyna poczuła odrażający oddech, a na dodatek tego wampir ślinił się bez ustanku, przez co kilka kropelek śliny skapało na policzek Grace.
-Bo się zaraz zrzygam.- potrząsnęła głową i wyciągnęła ręce do twarzy kreatury. Wbiła paznokcie w białą skórę, pokrytą czarnymi plamami tak mocno, że stwór zaryczał przeraźliwie. Nie puścił jej jednak, a zamiast tego naparł na Grace jeszcze mocniej. Coś chrupnęło, a po brodzie Mery spłynęła stróżka krwi.
Usłyszała czyjś śmiech. Chyba to tylko jej wyobraźnia. Rozwarła szerzej powieki, kiedy przez łeb potwora, który nad nią wisiał, przeszedł nabój. Truchło gadziny spadło na Grace. Prychnęła cicho i zrzuciła z siebie zwłoki, po czym wstała ledwo trzymając się na nogach. Przetarła twarz zakrwawioną dłonią i spojrzała na dziewczynę o długich blond włosach. Sprawnie posługiwała się bronią palną, przez co powybijała resztkę wampirów jak muchy.
-Co tu, do cholery, robisz, Sam ?- warknęła Grace, marszcząc groźnie brwi.- Roy cię przysłał ?
Blondynka zaśmiała się uroczo i schowała rewolwer do kabury przy boku. Podeszła do Mery i uśmiechnęła się.
-Gdyby nie ja, stałabyś się karmą dla wampirów.- stwierdziła.- Trochę wdzięczności. Roy przeczuwał, że coś ci się stanie, jak zwykle jest taki kochany. Wybrał mnie żebym uratowała ci tyłek, choć miałam o wiele lepsze zajęcia do…
-Zamknij się już.- przerwała jej. Splunęła krwią i odszukała wzrokiem swoją katanę. Sięgnęła po ostrze i usadowiła je w pochwie. – Należy ci się połowa pieniędzy za to zlecenie.
Grace minęła blondynkę i z trudem wydostała się z nory. Cały czas zagryzała dolną wargę by nie wydać z siebie żadnego jęku bólu. Zmrużyła oczy i spojrzała przelotnie na niebo. Dość długo siedziała tam w dole, bo słońce chyliło się ku zachodowi.
-Dasz radę jechać na motorze ?-Sam stanęła obok czerwonowłosej. Uśmiechnęła się.- Jeśli chcesz mogę cię podwieźć, ale jak ubrudzisz mi krwią tapicerkę, nie żyjesz.
-Dzięki, ale nie skorzystam.- odparła Grace. Skierowała się chwiejnym korkiem w stronę swojego cudeńka.
oceny: dobre / bardzo dobre
Największą jednak wadą tego opowiadania jest niestaranność zapisu oraz brak konsekwencji. Już w pierwszym zdaniu dowiadujemy się, że Mery Grace podniosła powieki do góry. A co, miała je podnieść do dołu. Klasyczna tautologia.
Bardzo niestarannie zapisany jest dialog. Niemal po każdym myślniku na początku dialogu brakuje spacji. Spacji brakuje też przed i po myślnikach oddzielających wypowiedź od narracji. Zbędne są też kropki przed myślnikami. Przed znakami zapytania, a jest ich chyba dziesięć, niepotrzebne są spacje. Nie podoba mi się też zapis "8 rano". Godzinę raczej należało zapisać słowem. Źle też skonstruowane jest zdanie, którego fragment brzmi "gasząc papierosa, którego wrzucił do zlewu". Z tego zapisu wynika, że najpierw wrzucił papierosa do zlewu, a dopiero potem go zgasił. No i przydarzył się błąd ortograficzny. "Padłaby" piszemy łącznie, gdyż jest to forma osobowa.
I na koniec przecinki. Brakuje ich przed: mrużąc, a nie, jak będziesz, by bachor, jak coś, jak rudzielec, by zawsze, nigdy nie, ubierając, zajrzała, nim podzielili, by wyciągnąć, wrzeszcząc, by zasłonić, ledwo, rzygając, żebym, by nie, mogę.
Zbędne są przecinki przed: śmiały się, oprócz, czego, pokryty. W moim odczuciu wszystkie błędy, a przynajmniej ich większość są efektem niechlujstwa i braku skrupulatności, a nie skutkiem niewiedzy.
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre
Zachęcam do dalszego pisania, bo zapowiada się mrocznie, ale ciekawie. Pozdrawiam.