Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-04-13 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 4299 |
Wołyńraj
Działo się to niemal dokładnie w centrum magicznego trójkąta wyznaczanego przez trzy perły ziemi wołyńskiej. Są nimi trzy starodawne grody i miasta – sławetny swoją starocerkiewną Biblią Ostróg na południowym wschodzie, na południowym zachodzie malowniczy Krzemieniec, który wydał wieszcza Słowackiego i wreszcie słynne z wielkich targów, zwanych kontraktami, Dubno na północnym zachodzie. Tu na skraju Gór Krzemienieckich i lasów książąt Lubomirskich, jakby w samym sercu wołyńskiej ciszy, leżała kiedyś nieduża i niemała wieś Kamienna Góra. Leżała na uboczu głównych szlaków łączących większe miejscowości. Toteż rzadko widziało się przybywającego do niej kogoś obcego.
Niektóre rozrzucone po polach kamienie były tam tak wielkie, że przypominały zaklęte w skałę domy mieszkających tu w zamierzchłych czasach wielkoludów, a góry w rozległych labiryntach swoich szczelin kryły pieczary smoków i innych potworów, zamieszkujących te strony w mitycznych czasach panowania olbrzymów przed ostatnim potopem. Niektórzy mówili, ze Kamienna Góra była wtedy stolicą przedpotopowego rajskiego księstwa Wołyńraju.
Gdziekolwiek dalej chciało się z Kamiennej Góry dostać pieszo czy pojechać konno, trzeba było pokonać rozlegle lasy, jary i góry. Najbardziej górzysta i malownicza droga prowadziła do Krzemieńca poprzez zbocza gór Unijas i Stożek, na których wierzchołkach wznosiły się kiedyś dawne grodziszcza. Oprócz książąt bywali tam nawet królowie, tacy jak Bolesław Chrobry, Bolesław Śmiały i Władysław Jagiełło.
Największe połacie lasów ciągnęły się w kierunku Dubna, dokąd trzeba było jechać konno albo iść piechotą przez Lubomirkę i Kiryłowkę.
Każda z tych wsi była kiedyś niczym wyspa rzucona na morze stepu i lasu, rozpościerające się pomiędzy Górami Dermańskimi leżącymi na północy i Górami Krzemienieckimi na południu. Od niepamiętnych czasów był to archipelag wysp szczęśliwych. Chroniony od lodowatych wiatrów północnych mórz i przed spiekotą podolskich skał, miał klimat łagodny i to odbijało się w charakterze ludzi tu mieszkających. Jeśli czasami zdarzało się tu coś złego, a czasem nawet strasznego, to przychodziło z zewnątrz.
- Nie było na świecie piękniejszej krainy od Wołynia do czasu pierwszej wielkiej wojny – mówił dziadek Ado.
Gdy wybuchła pierwsza wielka wojna, wtedy wydawało się, jakby wkoło zadrżał ze zgrozy cały świat. I w ludziach też coś się zatrzęsło. Od tej wojny nigdy już nie wrócił spokój w ich dusze. Świat okazał się być nie tylko, jak dotychczas anielsko piękny, ale i chwilami stawał się szatańsko groźny. Gdy się wojna kończyła, niczym duchy z innego świata, straszni żołnierze z różnych stron dopiero się tutaj zjawili. Jakby skądś ciągnęli na mający się odbyć gdzieś niedaleko Sąd Ostateczny.
Tutejsi ludzie patrzyli ze strachem zza płotów zagród czy zza maleńkich szybek drewnianych chat na pola, na których czasami bez sensu pojawiali się tamci żołnierze, aby po jakimś czasie zniknąć na horyzoncie. Ciągnęli całymi dniami pieszo, konno, całymi tysiącami w wielokolorowych mundurach na wozach i w śmiesznych tylko z pozoru, a zarazem naprawdę groźnych tankietkach. Z karabinami zawieszonymi niedbale na plecach albo trzymanymi z jakąś czujną gotowością w rękach i armatami ciągniętymi przez konie. Niemieccy, rosyjscy, austriaccy żołnierze pojawiali się nie wiadomo jak i skąd, i nie wiadomo jak i gdzie znikali, a ich fale zlewały się czasem z falami zboża, stepu czy łąk. Ludzie słuchali dalekich i bliższych wystrzałów, które napełniały ich serca grozą nie mniejszą aniżeli grzmoty podczas gwałtownych wiosennych i letnich burz. Wojna przychodziła i odchodziła pod rożnymi postaciami i w różnych przebraniach, budząc nie mniejsze zaciekawienie i niepokój. Potem wojna ucichła i obcy żołnierze nieoczekiwanie zniknęli, i już się więcej nie pojawili.
Pewnego dnia niczym jakiś cud, bo przecież od ponad stu lat nie było już Polski, pojawili się na Wołyniu żołnierze polscy w błękitnych mundurach z orzełkami na czapkach i biało-czerwonymi proporczykami. - To żołnierze naszego generała Hallera przybyli aż z Francji. Od teraz będzie na Wołyniu znowu Polska – szeptali ludzie.
- Czomu Polszcza, a nie samostijna Ukraina? – pytali inni.
- Dlatego, że tu i przed zaborami była Polska, a samostijnoj (niepodległej) Ukrainy nigdy nie było – usłyszeli.
- Ale szcze bude! ( jeszcze będzie) - odpowiadali im niektórzy.
Polacy obronili Lwów przed atakującymi ich od 1 listopada 1918 roku oddziałami ukraińskimi. Kilkunastoletnie orlęta oddając młode życie za Lwów, swoją śmiercią przywróciły Polsce nie tylko ziemię lwowską, ale i Wołyń. Dziś ich jasne groby na Łyczakowie stanowią widomy znak tamtego czasu spełnionej nadziei. Niestety, spełnionej zaledwie na lat dwadzieścia i jeden rok.
Z Wołynia w czasie I wielkiej wojny ustąpili Rosjanie pod naporem Niemców. Gdy wycofali się Niemcy, wkroczyła na Wołyń armia Hallera, a wojska Piłsudskiego zajęły Kijów. Gdy natarcie bolszewików przełamało linie polskie, nastąpił odwrót wojsk polskich. Przymierze Piłsudskiego z atamanem Petlurą nie wzmocniło frontu antybolszewickiego, gdyż większość Ukraińców stanęła po stronie rewolucji bolszewickiej. Petlura okazał się zbyt słabym sojusznikiem i Polska została sama z nawałą bolszewicką. Polacy musieli opuścić Kijów i wycofać się za Bug. Całą Ukrainę zajęli bolszewicy. Gdy w Niemczech wybucha rewolucja bolszewicka, moskale parli na zachód, aby połączyć swoje siły z bolszewikami niemieckimi. Tak w lipcu roku 1920 znaleźli się aż pod Warszawą i zagrozili całej Europie. Polska odtworzyła wtedy swoje siły i stał się cud nad Wisłą. Polacy obronili swoją stolicę. Potem jakimś nadludzkim impetem wyrwali z bolszewickiej paszczy cześć Wołynia po Ostróg, Zbrucz. Ale nie mieli dość siły, aby wyrwać bolszewikom całą Ukrainę. Tym bardziej, że również musieli sobie poradzić w konflikcie z Niemcami o Pomorze, Warmię i Mazury, Śląsk i Wielkopolskę, i z Czechami o ziemię cieszyńską, gdy Czesi wykorzystując naszą trudną sytuację, zajęli wtedy Śląsk Cieszyński.
- Polacy i Moskale w roku 1921 dokonali rozbioru Ukrainy - mówi w pewnej chwili Sergij, 33 letni pisarz i poeta z Szumska. Dziadek Ado i ojciec Alfa, Bronisław, do roku 1939 często jeździli do Szumska na jarmarki. Wyrabiali drewniane koła do wozów konnych, niecki, kosze i koromysła oraz wozili na targ do Dubna i Szumska. W dzieciństwie nasłuchał się na ten temat wielu opowieści.
Alf jest zaskoczony słowami Sergija i kiwa głową z dezaprobatą.
- To nie było tak.
Przez jakiś czas szuka w swojej pamięci i rozpoczyna wykład:
Traktat ryski zawarty w marcu roku 1921 z Sowietami, to nie był rozbiór Ukrainy, jak twierdzą niektórzy. Nie mając wsparcia w Ukraińcach przeciwko bolszewikom, Polacy byli za słabi, aby tylko swoimi siłami zrealizować ideę federacji polsko-ukraińskiej. Zarzut, że był to rozbiór Ukrainy pomiędzy bolszewików i Polskę jest niesłuszny: po pierwsze, gdyż nie było jeszcze państwa ukraińskiego, dopiero były pierwsze próby jego utworzenia, a ponadto Ukraina sama oddała się w ręce bolszewików, nie przeciwstawiając się nawale armii Budionnego, a Polska sama ledwo się obroniła w tamtych dniach pod Warszawą, co nazwane zostało cudem nad Wisłą, który uratował Europę przed moskiewskim bolszewizmem. Niemcy były również objęte rewolucją typu bolszewickiego i gdyby nie polska zapora, połączone bolszewickie moskiewsko-niemieckie siły zalałyby całą Europę.
Dziadek Karol poległ w tych walkach z bolszewikami i został pochowany w Szumsku nad rzeczką Wilią, leżącym niemal pośrodku drogi pomiędzy Ostrogiem a Krzemieńcem, w odległości około trzydziestu kilku kilometrów od jednego i od drugiego.
Latem roku 1939 odbyła się w Szumsku podniosła patriotyczna uroczystość. Oddział Wschodniego Korpusu Ochrony Pogranicza pragnął publicznie podziękować i uczcić fakt, że otrzymał w darze trzy cekaemy od ludności. Jeden z nich podarował związek masarzy i rzeźników, drugi ciężki karabin maszynowy podarował związek mleczarzy, a trzeci piekarze ziemi szumskiej. Na plac pod kościołem p.w. Niepokalanego Poczęcia NMP wmaszerowały trzy pododdziały żołnierzy. Na komendę dowódcy ustawiły się w równych szeregach kompanie KOP z pobliskich Dederkał i Suraża, prezentując broń. Wierzchołki karabinów błyskały ostrzami obnażonych bagnetów. Biało-czerwone proporczyki i flagi powiewały w słońcu na lekkim wietrze. W kościele żołnierze wzięli udział w nabożeństwie i przyjęli eucharystię. Białe mury i wieże kościoła dawały podniosłe tło tej manifestacji.
Czy ktoś z obecnych wtedy mógł pomyśleć, że tutaj takiej uroczystości nie zobaczy już nigdy za swego życia?
- Że za niecałe cztery lata mury tego kościoła pogrzebią garstkę przerażonych uciekinierów, Polaków, ale także setki ich uratują od kul, siekier i noży, skierowanych przeciwko nim przez najbliższych sąsiadów?
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre
Długo by wspominać! Pana opisy czytam z przyjemnością.
oceny: bezbłędne / znakomite
Pora poczytać inne Twoje prozatorskie utwory.
Będę co jakis czas do nich zaglądała.