Przejdź do komentarzyEksperyment
Tekst 3 z 11 ze zbioru: Spotkania
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2014-04-26
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2280

Żyję w dużym mieście. Żyję to może określenie idealizujące mój byt, bardziej właściwe byłoby ` wegetuję ` .

Nigdzie nie wychodzę wieczorami, nie interesują mnie pseudorozrywki oferowane przez metropolię. Wolę moją maleńką dziuplę - mieszkanko, które podarowała mi wspaniałomyślnie babcia. ` Kochanemu wnuczkowi `  - jak napisała w testamencie. Pewnie, że kochanemu, skoro nie miała nikogo innego...

Rodziców praktycznie nie znałem, wychowywała mnie babcia, a oni, pogrążeni w otchłani alkoholowego piekła, po prostu nie istnieli dla mnie - wymazałem ich z pamięci.

Z babcią też nie łączyła mnie jakaś szczególna więź emocjonalna. Traktowałem ją jak osobę, która karmi mnie i zapewnia dach nad głową. Nawet jej śmierć nie wzruszyła mnie zbytnio - taka kolej rzeczy, jedni umierają, inni się rodzą i życie toczy się nadal...

Od jakichś dwóch tygodni jednak coś czuję - złość - na ból zęba, który doskwiera mi tak bardzo, że budzę się co rano o wiele za wcześnie niż zazwyczaj, co burzy mój święty porządek dnia. Więc wstaję codziennie o piątej rano i zamiast jeździć metrem, jak zawsze, do pracy chodzę pieszo. To parę ładnych kilometrów, ale dzięki temu mogę zagospodarować jakoś te dwie godziny więcej, które znienacka, przez przeklęty ząb, pojawiły się w mym pedantycznie uporządkowanym życiu. Tylko te nogi, nieprzyzwyczajone do długich spacerów, wieczorami puchną i bolą. W końcu chyba muszę się wybrać do dentysty... Ale telefonowanie, umawianie wizyty - sama myśl o tego rodzaju czynnościach przyprawia mnie o dreszcze, możliwe, że nawet bardziej niż sam moment zajęcia miejsca na fotelu stomatologicznym...

Z zawodu jestem urzędnikiem, po latach pracy - ` średniego szczebla `. Nie zapomnę mojego pierwszego dnia w ministerstwie... Usiadłem przy biurku, a przede mną piętrzy się stos dokumentów. Z wielkim zapałem zacząłem je szybko porządkować... Szef kątem oka obserwował moje poczynania. W końcu nie wytrzymał - zerwał się ze swojego fotela i z krzykiem do mnie : - Zwariowałeś? - U nas tak się pracuje - po czym złapał ową kupę papierów, podzielił na trzy równe części, następnie jedną - bez czytania - wyrzucił do kosza, drugą odsunął daleko na sam brzeg biurka, trzecią zaś położył przede mną.

- Te sprawy - ( tutaj wzrok skierował na kosz ), są nieistotne, te - wskazał na koniec biurka - załatwią się same, a te, które leżą przed tobą możesz ` ogarnąć ` - jak to określił - kiedy będzie ci się chciało. I pamiętaj - nie wychylaj się! Bo jeszcze dowalą nam roboty, albo coś...

Jak powiedział, tak robię od wielu lat...

Jak w pracy tak i w życiu - lubię jak czas przemija bezpowrotnie, a ja bezrefleksyjnie trwam...

Tylko ten ząb teraz. Zburzył całkowicie mój spokój. Ból potrafi odezwać się w najmniej spodziewanym momencie i doprowadza mnie do szału. A ja nie lubię emocji. Żadnych.

W końcu musiałem coś z tym zrobić. Inny na moim miejscu już dawno poszedłby do dentysty, a ja oczywiście zwlekałem ile się dało, w myśl zasady ` pewne sprawy same się załatwią `...  Niestety, w przypadku zęba ` złota myśl ` szefa nie sprawdziła się.

Stomatolog ząb usunął, nie było szans na uratowanie trzonowca, ale nie zależało mi na tym zbytnio. I tak się nigdy nie uśmiecham. Grunt, że ból ustąpił.

Ale... O dziwo, po dwóch dniach ból wrócił. Zęba, którego nie ma.  Ale on był!  Włożywszy palce do ust obmacałem dokładnie szczękę. W miejscu, gdzie powinno być puste miejsce sterczał zawadiacko nowy ząb! Trzonowce, przecież, o ile wiem, nie odrastają. Dziwne. No nic, znów pójdę do dentysty - konowała - niech mi wyjaśni ten dziw natury...

Następnego dnia, gdy kroiłem chleb na śniadanie, niechcący odciąłem sobie koniuszek palca. Nawet, nie wiedzieć czemu, nie krwawiłem i oczywiście do chirurga nie poszedłem, bo i po co? Samo się zagoi - bez opuszka serdecznego też można żyć...

Minęła doba i ku mojemu zaskoczeniu, koniuszek palca odrósł! Dziwoląg jestem, czy jaszczurka jakaś?

Przez kolejne dwa tygodnie odciąłem sobie ucho, dłoń, a nawet stopę, co wymagało już użycia siekiery, ale bólu żadnego nie czułem i w ogóle nie krwawiłem! I wszystko odrastało! W dodatku pokryte miękką, nieskazitelną skórą, jak u noworodka! Nie miało to nic z psychicznej dewiacji, jakichś prób samookaleczania się, raczej traktowałem te działania jako formę swego rodzaju, może trochę makabrycznego eksperymentu.

W końcu wpadłem na iście szatański pomysł. A może zmienić swe jałowe życie? Odetchnąć w końcu pełną piersią? Aby je zmienić, najlepiej będzie jak odetnę głowę - odrośnie nowa, z nieskażonym mózgiem i będę taki jak kiedyś - pełen energii, zapału, pomysłów, będę chciał naprawiać świat! Zmienię wszystko!

Wahałem się długo. Głowa to nie dłoń, czy stopa. Wiedza, wspomnienia, emocje ,uczucia. Czy uda się też to odtworzyć? Czy mój mózg stanie się raczej jak tabula rasa, niczym u noworodka? Ale jakież ja mam wspomnienia? Strzępki kłótni wiecznie zapijaczonych rodziców, o których chciałbym zapomnieć, emocje? Uczucia? Nawet nie wiem co to takiego, przynajmniej nie doświadczyłem niczego podobnego, no może oprócz złości...

Więc nawet, jeśli mój eksperyment się nie powiedzie, naprawdę nie będę miał czego żałować...

Wziąłem urlop, co wielce zaintrygowało szefa - nie opuściłem ani jednego dnia pracy, ani nie byłem na żadnym urlopie od początku mojej ` kariery ` urzędnika w ministerstwie.

W ciągu tygodnia skonstruowałem przemyślną gilotynkę - zawsze byłem dobry w majsterkowaniu, a nawet o tym nie pamiętałem...

Wreszcie nadszedł ten dzień.

Postanowiłem to zrobić.

Wsunąłem głowę pod gilotynkę, pociągnąłem za sznurek i ostrze w ułamku sekundy przecięło szyję - głowa potoczyła się po podłodze, korpus bezwładnie opadł na dywan. Ale wszędzie pełno krwi, wcześniej przy odcinaniu dłoni czy stopy, nie uroniłem ani kropelki...

Eksperyment więc nie powiódł się, ale nareszcie coś poczułem - nie chodziło o ból fizyczny, ale o wiele bardziej przejmujący, bezkresny ból tęsknoty za rodzicami, których, zdawałoby się dawno zapomniane twarze, jak żywe przemknęły mi przed gasnącymi oczami odciętej już głowy...

Dziwne, ale poczułem ulgę, a martwiejącą twarz wykrzywił grymas uśmiechu... Po raz pierwszy chyba od trzydziestu paru lat...


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×