Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2014-06-20 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2468 |
Rozdział XI
O Darrenie Wardesie dowiedziałem się całkiem przypadkowo. Jako, że jestem
człowiekiem szukającym rzeczy dziwnych, zainteresowały mnie tajemnicze
wydarzenia jakie miały miejsce w Dunwers. Wiele słyszałem o tym miasteczku,
poznałem wiele historii z, nim związanych. Starałem się nawet śledzić losy tego
miasteczka. Ostatnie wydarzenia, które miały tam miejsce, były niczym zaproszenie
dla mnie. Wiele spraw nie zostało tam wyjaśnionych, dlatego postanowiłem zrobić to
osobiście. Pomyślałem, że mógłbym przeprowadzić takie własne małe śledztwo na
ten temat i mógłby to być dobry materiał do gazety. A nóż, możliwe udałoby mi się
odkryć coś ciekawego, a może nawet wpłynęłoby to jakoś na moją karierę
zawodową. Wtedy jeszcze jednak nie wiedziałem w co wchodzę. Od analizowania
plotek i historii tego miejsca przeszedłem do sprawy o wiele poważniejszej i
mrocznej, która zmieniła moje nastawienie do pewnych rzeczy. Ale po kolei.
Do Dunwers pojechałem dziewiątego czerwca, a podróż, pomimo trzygodzinnej
jazdy, przebiegała spokojnie i bezproblemowo. Początkowo miałem tam spędzić
tylko tydzień, ale to, czego się dowiedziałem i jak toczyły się dalsze wydarzenia,
sprawiło, że zatrzymałem się na nieco ponad miesiąc. Podczas całego pobytu w
tymże miasteczku, wynajmowałem w pobliskim hotelu niewielki pokój z łazienką,
który w zupełności mi wystarczał. Ale to akurat mało istotny szczegół.
Następnego dnia, po przyjeździe, rozpocząłem swoje łowy. Miałem okazję
rozmawiać z wieloma mieszkańcami, jednak wszyscy, z którymi miałem kontakt,
raczej niechętnie wypowiadali się o sprawach związanych z Dunwers. Nie byli raczej
przyjaźnie nastawieni, a moja obecność nie była tam mile widziana. Trzy dni po
przyjeździe spotkałem się z pewnym człowiekiem, który co prawda nie wiele
wiedział, ale miał pojęcie, z kim mógłbym się spotkać. Mianowicie powiedział mi o,
jeszcze mi, wtedy nieznanym Darrenie Wardesie i o tym, że był to człowiek zawsze
najlepiej poinformowany, a także każdy wiedział, iż od zawsze interesowały go
rzeczy nadnaturalne. Jednak o tych rzeczach nie mówiono tu, a, wtedy jeszcze nie
miałem pojęcia dlaczego. Teraz już wiem. Niestety, podał mi tylko imię i nazwisko.
Miałem kilku swoich informatorów, którzy pomogli mi ustalić adres i numer
telefonu Wardesa. Dziennikarz w tych czasach, bez informatorów nic raczej nie
zdziała. Gdy posiadałem już jego adres i numer telefonu, co okazało się nie trudnym
zadaniem, postanowiłem zacząć działać. Początkowo wahałem się z wykonaniem do
niego telefonu. Póki co, nie chciałem się jeszcze spotkać osobiście. Nie chciałem go
niechcący spłoszyć. Powiedziano mi, że to człowiek bardzo skryty. Następnego dnia,
około godziny jedenastej, wziąłem telefon i wykonałem połączenie do pana Darrena
Wardesa. Rozmowa przebiegała o dziwo w miarę dobrze, była krótka i na temat:
- Dzień dobry. Pan Darren Wardes?
- Dzień dobry. Tak. Z kim rozmawiam? - zapytał powolnym i spokojnym głosem.
- Nazywam się Benjamin Lynes. Pracuję dla redakcji Sentry Journal w Lancaster.
- Lancaster. - powiedział z lekkim zdziwieniem.
- Tak. Zbieram materiały na temat dziwnych wydarzeń w Dunwers. Przyjechałem
tutaj cztery dni temu. Jeden z mieszkańców powiedział mi, że Pan wie na temat
miasteczka najwięcej.
- Czy najwięcej, tego bym do końca nie powiedział. Wiem zapewne tyle co inni.
- Niestety, nikt nie zechciał mi udzielić żadnych informacji.
- Ja nie mam nic do ukrycia. Jeśli Pan chce, mogę powiedzieć Panu to i owo o tym,
co się tu dzieje. Możemy się spotkać.
- To świetnie – powiedziałem nieco podekscytowany – Gdzie?
- Myślę, że biblioteka niedaleko ratusza będzie idealnym miejscem. Miasteczko jest
na tyle małe, że bez problemu Pan ją znajdzie. Myślę, że jutro o dwunastej będę miał
chwilę dla Pana.
- Doskonale. Czyli jutro o dwunastej w bibliotece. Mam tylko jeszcze jedno pytanie.
- Jakie? - zapytał nieco zaskoczony Wardes.
- Jak Pana rozpoznam?
- O to proszę się nie martwić. - powiedział pewnie – To ja pana rozpoznam.
- W takim razie jesteśmy umówieni. Dziękuję i do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Tak wyglądała mniej więcej rozmowa między mną, a Darrenem Wardesem. To, co
powiedział; że to on mnie rozpozna, naprawdę mocno mnie zdziwiło. Od razu
pomyślałem sobie w jaki sposób tego dokona, skoro nigdy mnie nie widział. A może
jednak? Jednak to, co rozegrało się o wiele później, było dopiero istnym koszmarem.
Ale o tym później.
Następnego ranka, gdy miałem jeszcze trochę czasu przed spotkaniem z
Wardesem, postanowiłem zawitać w ratuszu tego, otoczonego złą sławą, miasta i
porozmawiać, jeśli będzie taka możliwość, z tutejszym burmistrzem. Udałem się do
ratusza, była to godzina prawie dziesiąta. Była tam młoda, może
dwudziestopięcioletnia, ładna kobieta – sekretarka, o włosach koloru kasztanowego.
Miała na sobie białą bluzkę i czarną spódniczkę, sięgającą jej do kolan. Podszedłem
do obecnej tam młodej sekretarki, po czym zapytałem:
- Dzień dobry. Czy byłaby możliwość porozmawiania w tej chwili z burmistrzem?
- Dzień dobry. Obawiam się, że nie będzie w tej chwili takiej możliwości. Burmistrz
ma ostatnio wiele spraw na głowie. A w jakiej sprawie Pan przychodzi?
- Powiedzmy, że w prywatnej.
- Proszę chwileczkę zaczekać. Zapytam.
- Dobrze.
Sekretarka odeszła od swojego stanowiska i udała się szybkim krokiem w stronę
dużych drzwi, wykonanych z ciemnego, wiśniowego drewna z mosiężnymi
klamkami, na których widniała tabliczka: Burmistrz miasta Dunwers; Nathan
Tomshon. Wemknęła się po cichu do gabinetu burmistrza, zamknęła za sobą drzwi, po
czym wyszła stamtąd i powiedziała do mnie:
- Najwyraźniej ma Pan dziś szczęście. Pan burmistrz zaraz Pana przyjmie.
Przytaknąłem głową na znak przyjęcia tejże wiadomości, z której nawet się trochę
ucieszyłem, a następnie usiadłem w oczekiwaniu na przyjęcie mojej osoby przez
burmistrza. Czekałem około pięć minut. Zadzwonił telefon, który odebrała
sekretarka, chwilkę z kimś rozmawiała, odłożyła słuchawkę i powiedziała do mnie:
- Pan burmistrz zaprasza do gabinetu.
Gdy usłyszałem te słowa, nieco drgnąłem na krześle i zrobiło mi się trochę ciepło.
Zebrałem wszystkie myśli, a następnie podziękowałem sekretarce za informację i
udałem się do gabinetu burmistrza. Zaraz po wejściu do gabinetu, zostałem
przywitany przez burmistrza miasta, o którym nie mówiło się nigdy najlepiej:
- Witam Pana. Nathan Tomshon, burmistrz tutejszego miasteczka. - powiedział,
wyciągając dłoń w moją stronę.
- Dzień dobry. Benjamin Lynes, dziennikarz z Sentry Journal w Lancaster. -
odpowiedziałem mu, będąc trochę zdenerwowany, jednak nie byłem w stanie
wyjaśnić sobie tego stanu.
- Proszę usiąść. - wskazał na bogato zdobione krzesło, stojące przy zabytkowym
biurku.
Rozejrzałem się po całym gabinecie, zachwycając się przy tym bogactwem jego
wystroju. Burmistrz miał bardzo wyrafinowany gust. Gabinet, w którym dane mi
teraz było przebywać, był bogato zdobiony. Podłoga wyłożona drogimi panelami, na
ścianach cenne obrazy, oprawione w złote ramy, rzeźby i popiersia stojące na
ozdobnych, marmurowych kolumnach, kryształowy żyrandol, meble w stylu
Ludwika XVI i oczywiście same biurko burmistrza, wykonane z hebanu z jakimiś
wyrzeźbionymi scenami, które przypominały sceny biblijne, lecz co do tego nie
byłem pewien. Wszystko to pokazywało jakie Nathan Tomshon miał podejście do
spraw miasta. Tomshon był człowiekiem sukcesu, który jest zdolny zrobić
praktycznie wszystko, tylko po, to by osiągnąć sukces. Nie tylko wystrój jego
osobistego gabinetu, ale także jego wygląd, potwierdzał jakim naprawdę był
człowiekiem. Drogi, czarny, włoski garnitur i ciemne włoskie buty, a także złote
spinki do mankietów i krawata oraz kosztowny zegarek, prawdopodobnie roleks,
podkreślały jego zamożność i pewność siebie, a także plany.
Gdy już usiadłem wygodnie, burmistrz zaproponował coś do picia, jednak
odmówiłem, a następnie zapytał mnie:
- Co Pana do mnie sprowadza aż z Lancaster?
- Szukam materiałów na temat Dunwers. Zainteresowało mnie bardzo to, co
usłyszałem na jego temat. - odpowiedziałem, biorąc wcześniej głębszy wdech.
- No tak. Istnieje wiele różnych historii związanych z tym miejscem. Większość, to
zwykły wymysł chorych ludzi, którzy ubzdurali sobie, iż rzekomo miały tu miejsce
jakieś zjawiska nadnaturalne, co oczywiście jest totalną bzdurą.
- Jednak skądś te historie musiały się wziąć. - powiedziałem pewnie.
- Hm. - burmistrz zamyślił się nieco - Miasto to zostało założone w 1543 roku i jakieś
trzy lata później, zgodnie z zachowanymi dokumentami, zaczęło się dziać coś
nietypowego. Mianowicie, po mieście zaczęły krążyć plotki, iż grupka pewnych
kobiet, podających się za znachorki, miała korzystać nie tylko z naturalnych środków,
jakie były dostępne w tamtych czasach, ale także miała posługiwać się magią. Od
razu zainteresował się tym Kościół i wszczął śledztwo względem tego. Przez kolejne
cztery lata oskarżono około 180 mieszkańców o stosowanie czarów i pakt z Diabłem,
a wykonano w sumie ponad 200 wyroków. - opowiedział tą historię z przejęciem.
- Widzę, że doskonale Pan burmistrz zna historię Dunwers. - byłem pod wrażeniem
znajomości takich szczegółów dotyczących tego miasteczka.
- Studiowałem historię, a jako burmistrz tego miasta, jestem zobowiązany znać jego
przeszłość. - po czym wyprostował się w fotelu.
- Proszę mi powiedzieć. Miało to miejsce w XVI wieku, ale musiało się potem stać
coś, co sprawiło, że wszyscy omijają teraz to miasteczko szerokim łukiem.
- Od około 1850 roku, mieszkańcy zaczęli skarżyć się na nocne hałasy z okolic lasu
Silver Wood i nieznośne szczekanie psów. Mówiono, że w mieście działała
potajemnie jakaś sekta, która miała odprawiać zakazane rytuały, składając przy tym
krwawe ofiary, nawet policja zainteresowała się tą sprawą, jednak niczego
szczególnego nie znaleźli i odpuścili sobie. W roku 1865 wszystko ucichło,
skończyły się dziwaczne działania nieznanych ludzi, by powrócić nagle w 1998.
Ostatnio wydarzyło się tu coś dziwnego. Psy znów zaczęły wyć i ujadać. A pewnego
dnia jeden z naszych mieszkańców znalazł je wszystkie martwe w lesie.
- Tak, tak. Miałem okazję czytać o tym. Rzeczywiście dziwne okoliczności.
- Jest jeszcze wiele innych historii związanych z tym miejscem, ale niestety teraz
muszę już wyjść na spotkanie. - wstając i zapinając marynarkę.
- Rozumiem.
- Gdyby Pan chciał jeszcze się czegoś dowiedzieć to służę pomocą. Wie Pan, gdzie
mnie znaleźć.
- Oczywiście. Dziękuję, że znalazł Pan burmistrz dla mnie dziś czas.
- A ja cieszę się, że mogłem w jakiś sposób pomóc.
Po tej, jakże przyjemnej rozmowie, podaliśmy sobie dłonie na do widzenia, przy
czym burmistrz obiecał kolejną, podobną rozmowę, a następnie opuściłem budynek,
tego bogato urządzonego ratusza, kierując się powoli w stronę biblioteki, gdzie
miałem się jeszcze spotkać z Darrenem Wardesem. W drodze do biblioteki
odtwarzałem sobie całą rozmowę, a następnie posługując się niewielkim dyktafonem,
nagrałem pokrótce historię jaką usłyszałem z ust burmistrza Tomshona. Zostało
jakieś dziesięć minut do spotkania. Wchodząc po schodach biblioteki, czułem dziwny
ścisk w żołądku, a moje ręce trzęsły się i były spocone. Nie wiedziałem, wtedy
dlaczego mój organizm tak zareagował. Nigdy wcześniej nie miałem podobnych
sytuacji, zawsze podchodziłem do każdej rozmowy spokojnie. Zresztą, moja praca
tego wymaga. Gdy już znalazłem się wewnątrz budynku, który przypominał nieco z
wystroju ratusz – zapewne miała tu udział ta sama osoba – rzuciłem okiem tu i
ówdzie, ciesząc niejako moje oczy tym wspaniałym wystrojem. Gdybym mógł
cofnąć czas na pewno dziś byłbym kimś innym, a nie dziennikarzem, który prowadzi,
jak dla mnie, trochę nudnawe życie. Jednak, wtedy nie byłbym świadkiem tej jakże
strasznej historii, którą staram się tutaj opisać.
Darren Wardes przybył na spotkanie punktualnie. Szczerze powiedziawszy,
spodziewałem się kogoś innego. Czekałem na niego w czytelni, przy jednym z
tamtejszych stolików. Zobaczyłem po chwili wysokiego, chudego i bladego
mężczyznę z krótką brodą, ubranego w długi, brązowy płaszcz pod, którym miał
ubraną beżową marynarkę i ciemne spodnie garniturowe. Nie wyglądał on na
dwudziestoparolatka, lecz, na co najmniej pięćdziesięciolatka. Zmarszczki na twarzy
i podkrążone oczy nie były normalnym zjawiskiem w tym wieku, co mnie bardzo
zaskoczyło. Szedł w moją stronę, krokiem stanowczym, pewnym i dostojnym.
Podszedł do stolika przy, którym siedziałem, wyciągnął do mnie chłodną dłoń na
powitanie i powiedział tradycyjne „dzień dobry”, jednak głosem niewiarygodnie
niskim, o dziwnym akcencie przepełnionym nutką tajemniczości, przy czym było w,
nim coś obcego. Wszystko to wywoływało u mnie dziwne uczucie, którego nie
jestem w stanie do końca opisać. Było to coś w rodzaju lęku i przygnębienia, a przez
moje ciało przechodziły ciarki, jednak różniły się one znacznie od tych, które
towarzyszą zazwyczaj poczuciu strachu. Wardes usiadł przy stole, nieco się
przysunął, przyglądał się chwilę mojej osobie, jakby sprawdzał, czy, aby jestem
odpowiednią osobą, której można zaufać i, której miałby wyjawić jakiś wielki sekret.
Chwilkę przemilczał, po czym poprawił się i spytał czego chciałbym się dowiedzieć
oraz czego oczekuję. Przyznam, że zdziwiło mnie odrobinę to zapytanie, sądząc, że
cel tego spotkania jest doskonale znany, ale próbując nie dać po sobie niczego
poznać, powiedziałem mu, iż pragnę dogłębnie zbadać historię, owianego złą sławą,
Dunwers i poznać prawdziwą przyczynę dziwnych reakcji ludzi na to miasteczko.
Chciałem wiedzieć, co naprawdę się tu wydarzyło, zarówno to, co miało miejsce w
odległej przeszłości jak i to, co wydarzyło się niedawno.
Rozmowa z Wardesem była dość spokojna i ciekawa, odpowiadał na większość
stawianych przeze mnie pytań, a nawet opowiedział mi o tym, co udało mu się
dowiedzieć o Albrechcie Dunnewerze, który to miał być rzekomo zamieszany w
działalność pewnego stowarzyszenia, co niemało mnie, wtedy zaskoczyło. Wtedy
jeszcze nie posiadałem żadnej wiedzy ani o Dunnewerze ani o drugim życiu, które
toczyło się w ukryciu, gdzieś w podziemiach. Dunwers miało więcej tajemnic niż
myślałem i nadarzyła się właśnie idealna okazja, by je nieco zgłębić. Przynajmniej
miałem taką nadzieję. Darren Wardes opowiadał mi historię miasta sięgającą okresu
działania inkwizycji, o której to już mówił mi wcześniej szanowny pan burmistrz.
Jednak opowieść Wardesa była nieco inna, różniła się znacznie od tej, którą
usłyszałem od burmistrza. Wardes opowiadał w taki sposób, jakby on sam był
świadkiem tamtych wydarzeń, jakby on sam brał w nich udział, co oczywiście nie
było w żaden sposób możliwe. Znał tak wiele szczegółów z tamtego okresu, że
niemało byłem zaskoczony, a nawet wręcz zdumiony, wiedzą, jaką posiadał na ten
temat. Ta kwestia została mi później wyjaśniona, ale o tym w swoim czasie.
Burmistrz Tomshon odtwarzał jedynie informacje spisane w dokumentach,
zachowanych aż do naszych czasów i to, co udało mu się dowiedzieć z innych źródeł,
jednak wiedza burmistrza w porównaniu z wiedzą Wardesa, była drobnostką.
Notowałem sumiennie wszystko to, co uznałem pod jakimś względem za ważne i
interesujące, a także nagrywałem na dyktafon niektóre fragmenty rozmowy, aby móc
je potem wiernie i dokładnie odtworzyć. Wszystko oczywiście za wcześniejszą zgodą
Darrena Wardesa. Byłem trochę zaskoczony tak dużą porcją informacji, którą udało
mi się zdobyć, jednak jak się później okaże, na tym się nie skończyło. Po jakichś
dwóch godzinach rozmowy, w sali rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Był to
telefon Wardesa. Wardes spojrzał na ekran telefonu, aby odczytać wyświetlony
numer. Po zdziwionym nieco wyrazie twarzy Wardesa, można było stwierdzić, że
najwyraźniej go znał. Jakby trochę niechętnie odebrał połączenie. Mianowicie
zadzwonił do niego pewien znajomy lekarz i najwyraźniej nie miał do przekazania
dobrych wiadomości. Jak mi później powiedział Wardes, lekarz zadzwonił, aby
poinformować go o śmierci jego ojca, Jonathana. Wardes niespecjalnie przejął się
tym faktem, co było w pewnym sensie uzasadnione. Oboje nie przepadali za sobą, a
częste sprzeczki zazwyczaj kończyły się nieprzyjemnie, o czym wspominałem już
wcześniej. Na koniec, Darren Wardes powiedział, iż jeśli miałbym jeszcze jakieś
pytania lub chciałbym się jeszcze czegoś więcej dowiedzieć, mam po prostu
zadzwonić, a my umówimy się i spotkamy na kolejną konwersację. Następnie wstał,
podziękował za rozmowę, powiedział, że służy pomocą i odszedł, zostawiając mnie
w lekkiej melancholii. W bibliotece spędziłem jeszcze jakieś dziesięć minut, aby
dokończyć notatki, po czym wróciłem do hotelu, aby wszystko podsumować i jeszcze
raz prześledzić całą tą historię, od początku do końca.
W tym samym czasie Darren Wardes wrócił do swojego domu, a następnie udał
się na górę, do swojej pracowni na strychu, zamykając za sobą drzwi, izolując się tym
samym od tego jakże zwykłego świata. Matka Darrena oznajmiła mi później, iż
słyszała tego dnia jakieś dziwne stukanie, jakby zabijanie okien, co jak się potem
okazało, stwierdzenie to było jak najbardziej trafne, jednak przyczyna takiego
postępowania tego człowieka nie była, wtedy znana oraz nie została i nigdy już
prawdopodobnie niezostanie do końca wyjaśniona, tak jak wiele innych spraw
związanych z tym człowiekiem oraz wydarzeniami jakie miały miejsce w Dunwers.
Ta noc nie była zwyczajna, głównie dla Darrena Wardesa. Tej nocy miało się
stać coś, co stało się początkiem końca. Wtedy jeszcze nikt nie miał pojęcia co się
szykuje i z czym przyjdzie się zmierzyć, a co było nieuniknione.
Rozdział XII
Następnego dnia, w godzinach porannych, niespodziewanie zadzwonił do mnie
telefon, nie znałem jednak numeru, który wyświetlił się na ekranie. Rozmowa była
krótka, a dotyczyła ona pana Darrena Wardesa. Osobą, która, wtedy do mnie
zadzwoniła, była jego matka, co mnie bardzo zaskoczyło. Pragnęła pilnie się spotkać,
podała godzinę spotkania, a jako miejsce zaproponowała kawiarnię mieszczącą się,
zaledwie kilkanaście metrów od hotelu, w którym się zatrzymałem, znakiem
rozpoznawczym zaś miał być notes położony przy mojej lewej dłoni. W jej głosie
można było usłyszeć lęk, strach i zdenerwowanie. Zdziwiła mnie niemało propozycja
spotkania ze strony pani Christine, ale uznałem, iż musi mieć mi coś ważnego do
powiedzenia, skoro postanowiła do mnie zadzwonić. Zastanawiające było to, skąd
pani Wardes znała mój numer. Jak się potem okazało, od pewnego czasu
kontrolowała połączenia oraz pocztę pana Darrena, co było spowodowane jego
niecodziennym zachowaniem, a co było jednym z tematów rozmowy z panią Wardes.
Na miejsce spotkania przybyłem jak zwykle przed czasem, czytałem tutejszą gazetę,
kiedy nagle do kawiarni weszła wysoka kobieta z czarną chustą na głowie i w
ciemnych okularach. Miała na sobie również ciemne spodnie i czarną marynarkę, a w
prawej dłoni trzymała niewielką torebkę. Była to ładna i atrakcyjna kobieta, która
prawdopodobnie miała francuskie pochodzenie. Przystanęła na chwilę, rozglądnęła
się, po czym zaczęła zmierzać ku mnie. Podeszła do stolika przy, którym siedziałem i
zapytała:
- Pan Lynes?
- Tak. Benjamin Lynes. - odpowiedziałem, wstając.
- Dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać. - powiedziała, wyciągając do mnie
swoją bladą, ale delikatną dłoń, którą uścisnąłem w geście przywitania.
Usiedliśmy, przyglądaliśmy się chwilkę sobie, a następnie pani Wardes zaczęła
wyjaśniać cel tego spotkania:
- Panie Lynes, wiem w jakim celu pan przybył do Dunwers oraz, że spotkał się pan
wczoraj z moim synem. Pański numer znalazłam zapisany w telefonie syna.
Dzisiejszego ranka obudziły mnie jego krzyki, a gdy weszłam do jego pokoju na
strychu, zobaczyłam jak rzuca się na podłodze. Natychmiast zadzwoniłam po lekarza.
W tej chwili Darren jest w szpitalu. Chciałam, aby pan o tym wiedział. Jednak nie o
tym chciałam panu powiedzieć.
- To znaczy? - zapytałem nieco zdziwiony i odrobinę zszokowany wiadomością jaką
przed chwilą usłyszałem.
- Od pewnego czasu z moim synem dzieje się coś dziwnego, nigdy nie zachowywał
się, jak teraz. Kilka miesięcy temu przeniósł się na strych, który nie był używany. Od
tamtego momentu rzadko stamtąd wychodził, a dźwięki, które dało się słyszeć były
bardzo niepokojące. Z każdym następnym miesiącem z Darrenem zaczęło się dziać
coś, czego nie jestem w stanie wyjaśnić, stał się jakby całkiem innym człowiekiem.
Pewnego dnia usłyszałam nawet jakby z kimś rozmawiał, co raczej nie było możliwe.
Ostatnio jest nie do poznania. Pomyślałam, że może zainteresuje to pana. Ponoć
interesuje się pan takimi sprawami?
- Tak, ale skąd pani...
- Csii! - przerwała mi nagle - To w tej chwili nie istotne. - po czym wyciągnęła z
torebki jakiś list - Darren chyba nie powiedział panu wszystkiego.
Pani Wardes wręczyła mi list napisany na starym papierze. Był to jeden z listów jakie
znalazł Darren Wardes. Wziąłem go, obejrzałem i wreszcie zerknąłem na jego treść.
To, co w, nim przeczytałem bardzo mnie zaskoczyło, ale i zainteresowało. W końcu
nie codziennie można przeczytać podobnie szokującą treść. Następnie Pani Wardes
powiedziała:
- To tylko jeden z kilku listów jakie posiada mój syn. Proszę pana o całkowitą
dyskrecję i proszę, aby sprawa Dunwers nie została jednak ujawniona.
Prawdopodobnie mamy do czynienia z czymś, o czym nie mamy pojęcia. Nasza
rodzina zbyt wiele już wycierpiała i nie chcę, aby została wciągnięta jeszcze w to.
- Doskonale panią rozumiem. - odpowiedziałem – No cóż, może ma pani rację. Może
lepiej będzie, jeśli wszystko to nie zostanie upublicznione, dla dobra nas wszystkich.
W ciągu całej tej rozmowy dowiedziałem się więcej niż się spodziewałem. Pani
Wardes opowiedziała mi w miarę szczegółowo to, co działo się z Wardesem i co robił
w ciągu tych ostatnich miesięcy, opisała wydarzenia jakie miały miejsce w ich domu,
a także w całym miasteczku, a co mogło wydawać się w jakiś sposób nienaturalne i
niecodzienne. Dokładnie opisała mi również przemianę jaką, według niej, miał
przechodzić jej syn. Wszystko to sprawiło, że cała ta sprawa nabrała trochę innego
charakteru. To, co usłyszałem od pani Christine, a co padło z ust samego Darrena
Wardesa, w pewnych momentach było sprzeczne. Pytanie tylko, w jakim celu Darren
Wardes miałby podawać mi nieprawdziwe informacje? Dlaczego zmyślał w
niektórych kwestiach? Wkrótce miałem się tego dowiedzieć i poznać prawdę.
Postawiłem sobie, wtedy jeszcze jedno pytanie: Czy Darren Wardes rzeczywiście jest
w jakiś sposób zamieszany w wydarzenia, które miały miejsce niedawno? Teraz już
wiem, że miał, chociaż nie był, wtedy świadom tego co robił.
Na koniec rozmowy, pani Wardes wstała i powiedziała:
- Mam nadzieję, że odnajdzie pan odpowiedź na zagadkę, która męczy mieszkańców
Dunwers od wielu stuleci, że odkryje pan, co tak naprawdę się tu działo i co teraz ma
miejsce. W razie czego, służę pomocą. Gdyby co, powiadomię pana o stanie Darrena,
gdy tylko czegoś się dowiem.
- Dobrze. Dziękuję pani za jakże cenne informacje.
- Do widzenia panie Lynes. - powiedziała, kierując się w stronę wyjścia.
- Do widzenia pani Wardes. - odpowiedziałem.
Po tej bardzo cennej dla mnie rozmowie, wróciłem do hotelu, gdzie spisałem
wszystko to, co udało mi się dowiedzieć oraz wielokrotnie jeszcze analizowałem list,
który dała mi Christine, w nadziei, że może uda się wyciągnąć z niego coś jeszcze.
Jakieś dwa dni później, kiedy właśnie siedziałem nad artykułem zleconym mi
przez redakcję, zadzwonił telefon. Był to numer pani Wardes. Powiadomiła mnie
jedynie, iż Darren Wardes wraca ze szpitala i będzie pod kontrolą psychiatry. Bez
większego zastanowienia spytałem o adres państwa Wardesów i powiadomiłem, iż
zjawię się niebawem. Po zakończonej rozmowie porzuciłem pracę nad artykułem,
spakowałem do torby dyktafon, notatnik oraz moje notatki i pojechałem do państwa
Wardesów, aby ustalić co tak naprawdę przydarzyło się Wardesowi. Gdy dotarłem już
na miejsce, pani Wardes przedstawiła mnie doktorowi Davidowi Morganowi,
lekarzowi wysokiego wzrostu, w wieku około czterdziestu pięciu lat, z siwą brodą i
krótkimi, siwymi włosami, który od tej pory miał sprawować opiekę medyczną nad
Darrenem:
- Doktorze Morgan, to pan Benjamin Lynes, dziennikarz, który szuka materiały na
temat Dunwers. - powiedziała pani Wardes.
- David Morgan. Miło mi pana poznać. - przedstawił się uprzejmie lekarz.
- Benjamin Lynes. Mnie również jest miło pana poznać. - również uprzejmie
powiedziałem.
- Będę miał okazję przez najbliższy tydzień przyjrzeć się bliżej panu Wardesowi.
Jego stan jest dość nietypowy. Pierwszy raz spotykam się z takim przypadkiem. -
powiedział lekarz z lekką ekscytacją.
Chcąc wykorzystać tą okazję, postanowiłem zamienić kilka zdań z doktorem, w
nadziei, że uda się nawiązać jakąś współpracę:
- Doktorze Morgan? - zawołałem.
- Tak. - odpowiedział lekarz.
- Proszę mi powiedzieć, co się dzieje z panem Wardesem?
- No cóż. Obowiązuje mnie tajemnica lekarska, nie mogę udzielać takich informacji
nikomu spoza rodziny.
- Doktorze, proszę powiedzieć. To żadna tajemnica. - rzuciła nieoczekiwanie pani
Wardes.
- No, więc, pan Wardes, według mnie, cierpi na zaburzenia osobowości. Niestety, nie
wiem, co było taką formę, ale spróbuję to ustalić. Objawy jakie wystąpiły u pana
Wardesa są bardzo niepokojące. Atak epilepsji, a także poszerzone źrenice i sina
skóra, mogą świadczyć o zaburzeniach układu nerwowego i krwionośnego. Bardziej
niepokojące są jednak zaburzenia psychiczne, które wystąpiły. Jak już powiedziałem
jest to dla mnie dość dziwny przypadek i podejmę wszelkie możliwe działania, aby to
wyjaśnić i spróbuję pomóc panu Wardesowi.
- Co pan zamierza na ta chwilę? - zapytałem nieco zaniepokojony.
- Trzeba będzie wykonać jeszcze kilka niezbędnych badań, ale przede wszystkim
obserwacje. Muszę bliżej się temu przyjrzeć.
- Z pewnością, nie będzie teraz możliwości zajrzenia do pana Wardesa?
- W tej chwili niech odpoczywa. W szpitalu miał jeszcze kilka podobnych ataków.
- Rozumiem. Mimo wszystko dziękuję za informacje. - lekko zamyślony,
podziękowałem.
Sprawa, w której nieoczekiwanie wziąłem udział, rozwinęła się do tego stopnia, że
nie wiedziałem już tak naprawdę, o co w tym wszystkim chodzi. Zadawałem sobie w
myśli różne pytania: Czy wszystko to ma jakiś związek z wydarzeniami jakie
rozegrały się w ostatnim czasie? Czy przypadek Darrena Wardesa był zwykłą
chorobą, czy czymś więcej? A jak tak, to czym? Kierując się już do drzwi, zawołał
mnie nieoczekiwanie doktor Morgan:
- Panie Lynes! Proszę chwilkę poczekać!
Podszedł do mnie i powiedział:
- Powiem panu coś w tajemnicy, tak między nami. Wierzy pan w zjawiska
paranormalne? W magię i okultyzm?
- Ujmę to w ten sposób. Są to ciekawe zagadnienia, staram się w jakiś sposób
wyjaśnić tego typu zjawiska i odnaleźć ich ewentualną przyczynę. Aby uwierzyć,
muszę najpierw zobaczyć na własne oczy, doświadczyć. Każdą taką sprawę traktuję
osobno.
- My, ludzie nauki jesteśmy zmuszeni podchodzić do tych spraw bardzo sceptycznie,
gdyż jak to niektórzy twierdzą, nie można tego w żaden rozsądny sposób wyjaśnić.
Myślę, że nie mamy tu do czynienia ze zwykłą chorobą, lecz z czymś zupełnie
innym. Z zawodu jestem psychiatrą i dziedzina ta towarzyszy mi, odkąd pamiętam,
jednak pewnego dnia trafiła w moje ręce pewna publikacja traktująca o magii. Od
tamtej pory właśnie badanie tej dziedziny pod kątem naukowym stało się moim
drugim życiem.
Nie sądziłem wtedy, że psychiatra może mieć takie zainteresowania. Trudno jest
pogodzić naukę z takimi dziedzinami. Wzajemnie się one wykluczają:
- Wiem, że i pan nie jest tu z, byle jakiego powodu. - kontynuował – Ze względu na
stan pana Wardesa, wymaga on całodniowych obserwacji, dlatego też muszę się tutaj
zatrzymać, na co najmniej tydzień. Nie będę ukrywał, że przydałby mi się ktoś do
pomocy. Gdyby był pan zainteresowany ewentualną współpracą, to jestem do
dyspozycji.
- Z przyjemnością wezmę w tym udział. - powiedziałem pewnie – Trzeba wyjaśnić tą
sprawę.
- Proszę mi powiedzieć, tak naprawdę w jakim celu pan przybył do Dunwers?
- Na początku chciałem zebrać jakiś materiał do publikacji na temat tego, co miało
miejsce w Dunwers wiele lat temu i w ostatnim czasie, ale później uznałem, że lepiej
będzie, jeśli wiedza na ten temat pozostanie w wąskim gronie. W tej chwili robię to
tylko dla wyjaśnienia tego, co do tej pory nie zostało wyjaśnione.
- Oby nie zszedł pan z właściwej dla siebie drogi, panie Lynes.
- Do widzenia. - powiedziałem nieco zaskoczony tym, co przed chwilą usłyszałem.
- Do widzenia. - odpowiedział doktor.
Po powrocie do hotelu próbowałem sobie to wszystko jakoś poukładać, wyciągnąć
jakieś wnioski, ale nie dawały mi spokoju słowa wypowiedziane przez doktora
Morgana. Co miał, wtedy na myśli?
W ciągu kolejnych dni stan Darrena Wardesa wielokrotnie się poprawiał i
pogarszał. Doktor Morgan nie był w stanie ustalić niczego szczególnego, raz nawet
rzucił teorię, iż może być opętany, jednak tak szybko, jak pomysł ten się pojawił, tak
szybko został on uznany za mało prawdopodobny i nieracjonalny. Mimo, iż doktor
Morgan zdawał się wierzyć w nadnaturalne zjawiska, głównie istnienie innych bytów,
starał się jednak podchodzić do sytuacji w sposób całkowicie naukowy.
Minął szósty dzień od momentu powrotu Wardesa do domu. Nikt nie wiedział
co się działo z Wardesem, który co noc miewał dziwne koszmary, o których
opowiadał później doktorowi, przy czym byłem obecny i wszystko zostało nagrane w
celu udokumentowania tego. Ale o tym później.
Po dwóch tygodniach stan Wardesa znacznie się poprawił, był już „zdolny” do
prowadzenia rozmów, które, jak się zdawało, były dla niego wyczerpujące. Wszystko
było nagrywane i notowane w celu posiadania jakiś ewentualnych dowodów, które
można, by było później wykorzystać. Doskonale pamiętam jedną z sesji, jaką doktor
Morgan przeprowadził z Wardesem. Doktor sądził, że w ten sposób dotrze do
odpowiedniej części podświadomości Wardesa i tym samym pozna przyczynę jego
dziwnego stanu. Doktor posłużył się przy tym hipnozą, której, jak twierdził, nauczył
się od znajomego psychoterapeuty ze studiów, jakieś dziesięć lat temu. Cała sesja
odbyła się w przyciemnionym pokoju Darrena Wardesa i trwała nie więcej niż
dziesięć minut. Darren siedział na fotelu a doktor Morgan naprzeciwko niego, ja zaś
siedziałem oddalony o jakieś pół metra od Morgana, z włączonym dyktafonem i
notatnikiem w ręku. Cała sesja była nagrywana, by móc później jeszcze raz wszystko
przeanalizować. Doktor Morgan wprowadził Wardesa w trans, a następnie przystąpił
do zadawania mu różnych pytań lub, gdy była taka konieczność, wprowadzał go w
jeszcze głębszy trans. Podczas tej sesji padło wiele różnych nazwisk, zarówno tych
już mi znanych jak i tych nieznanych. W pewnej chwili Wardes, będąc w transie
ujrzał coś dziwnego. Miał on iść jakąś ścieżką w lesie, przy czym czuł spojrzenie
drzew, które mijał po drodze, a, które miały oczy. Zza jednego z drzew wypełzł
nieznany mu owad, który zdawał się później prowadzić Wardesa w jakieś miejsce.
Miejscem tym okazała się ciemna jaskinia, do której wejście zastawiał głaz. Darren
Wardes, próbując go przesunąć, spojrzał najpierw na swoje dłonie, a ich widok go
przeraził. Jego dłonie były przezroczyste do tego stopnia, że mógł bez problemu
zobaczyć swoje kości, a co najdziwniejsze po środku dłoni mieściło się oko, które w
tej chwili patrzało na niego. Widok ten niespodziewanie wyciągnął Darrena z transu.
Doktor Morgan zbadał go, zadał jeszcze kilka pytań, by ocenić jego stan i uznał sesję
za zakończoną. Naturalnie opisałem tu jedynie najistotniejszą część całej sesji. Była
to oczywiście jedna z wielu sesji jakie zostały przeprowadzone z udziałem pana
Wardesa, jednak to właśnie ta, według Morgana, przyniosła dość istotne informacje.
Po tygodniu sesji hipnotycznych doktor Morgan zalecił przerwę, aby
niepotrzebnie szkodzić panu Wardesowi. Stan pana Wardesa był już na tyle stabilny,
że nie wymagał już całodobowej opieki, dlatego też doktor Morgan postanowił
wrócić do siebie i opisać ten dość dziwny przypadek pana Wardesa. Zdawało się, że
wszystko wróciło do normy, jednak była to jedynie cisza przed burzą, która miała
niedługo nadejść. Cztery dni później, gdy przebywałem w pokoju hotelowym,
zadzwonił do mnie telefon. Była to, wtedy godzina dziewiętnasta. Zadzwonił do mnie
doktor Morgan, co trochę mnie zaskoczyło i zdziwiło, że dzwoni o tak późnej porze.
Gdy już odebrałem, usłyszałem zdenerwowany głos doktora. Powiedział jedynie, że
odkrył coś niepokojącego, lecz nie powiedział co. Kazał mi jak najszybciej do niego
przyjechać, gdyż to nie może czekać. Zwykle nie wychodzę na zewnątrz o tej porze,
jednak najwyraźniej była to sytuacja wyjątkowa, dlatego nie zwlekałem dłużej,
zabrałem najpotrzebniejsze dla mnie rzeczy i pojechałem do doktora Morgana.
Podczas podróży taksówką, która za dodatkową opłatą mknęła w stronę domu
doktora, po raz kolejny zadzwonił telefon. Niestety, podczas gdy szukałem mojego
telefonu w torbie pełnej różnych dziennikarskich przedmiotów, zdążył on już
ucichnąć. Gdy udało mi się już go znaleźć, na ekranie przeczytałem komunikat o
nieodebranym połączeniu od doktora Morgana. Natychmiast wykręciłem jego numer,
jednak doktor nie odpowiadał. Podczas prawie półtoragodzinnej podróży
próbowałem wielokrotnie dodzwonić się do doktora, niestety bezskutecznie. Gdy
byłem już prawie na miejscu, wyjąłem wizytówkę doktora, aby odczytać jego adres.
Z małą pomocą przechodniów bardzo szybko odnalazłem właściwe miejsce. Był to
średniej wielkości dom w nowoczesnym stylu, z garażem, ogrodzony wysokim
płotem. Brama była otwarta, a w środku nie świeciła się żadna lampa. Podszedłem
pod drzwi i nacisnąłem na dzwonek. O dziwo zdawało się jakby nikogo nie było.
Nieco zdenerwowany i zaskoczony tą sytuacją postanowiłem pociągnąć za klamkę.
Drzwi były otwarte, co raczej nie wróżyło niczego dobrego. Ostrożnie, powoli
przekroczyłem próg tego domu, wołając doktora Morgana z nadzieją, że odpowie na
moje wołanie. Nikt nie odpowiadał. Zacząłem podejrzewać, że stało się coś, co stać
się nie powinno. Krocząc ostrożnie po domu, zapalałem lampy, na które natrafiałem
po drodze. Gdy wszedłem do gabinetu doktora, to, co tam zobaczyłem było tym
czego widzieć, wtedy nie chciałem. Tuż przy biurku, na podłodze, w kałuży krwi
leżał doktor Morgan. Natychmiast sprawdziłem tętno, chcąc wiedzieć czy jeszcze
żyje. Niestety, było za późno. Roztrzęsiony sytuacją i widokiem jaki miałem, wtedy
przed oczami, zadzwoniłem na policję i powiadomiłem ich o całym zajściu. Mieli się
zjawić za jakieś pół godziny. Na biurku doktora leżały jakieś notatki i tekst
zatytułowany: „Dziwny przypadek Darrena Wardesa.” Była to praca opisująca
przypadek jaki dotknął pana Wardesa, a która miała pomóc udowodnić pewne rzeczy.
Tuż obok leżało siedem płyt z nagraniami z sesji jakie przeprowadził niedawno z
udziałem Wardesa. W tym momencie przypomniałem sobie ostatnią rozmowę z
doktorem w cztery oczy, tuż przed jego wyjazdem z domostwa państwa Wardesów, a
wyglądała ona mniej więcej tak:
- Panie Lynes, proszę posłuchać uważnie. To, co tutaj robimy i to, co przytrafiło się
panu Wardesowi musi zostać wyłącznie między nami. To nie może wyjść na światło
dzienne.
- Oczywiście, ale nie rozumiem dlaczego nie mogłoby zostać to ujawnione, choćby w
celach naukowych?
- Jestem o krok od odpowiedzi, panie Lynes, ale w tej chwili nic więcej nie mogę
powiedzieć. Proszę mi także obiecać, że, gdyby sprawa ta wyszła spod kontroli,
gdyby wydarzyło się coś, co nie powinno mieć miejsca, zniszczy pan wszelkie
nagrania i notatki, wszystko, co jest związane z tą sprawą. Rozumiemy się? To
sprawa wielkiej wagi.
- A co z...
-Csiii! Żadnych pytań. Wyraziłem się jasno. To nie może zostać ujawnione. W
przeciwnym razie mogą wyniknąć z tego poważne konsekwencje.
Miałem zniszczyć wszelkie notatki i nagrania związane ze sprawą Darrena Wardesa,
mimo iż nie wiedziałem tak naprawdę, co miał na myśli doktor Morgan, mówiąc mi,
wtedy te słowa. Pośpiesznie zacząłem pakować wszystko, co było związane z
Darrenem Wardesem. Podniosłem również z biurka osobisty telefon doktora, aby
usunąć mój numer oraz numer pana i pani Wardes. Oczywiście robiłem to poprzez
chusteczkę, aby nie zostawić odcisków palców, co rzuciłoby na mnie podejrzenie.
Wiedziałem wtedy, że to, co w tamtej chwili robiłem, może mi w jakiś sposób
zaszkodzić, tym bardziej, że badania doktora Morgana nad przypadkiem Wardesa nie
były do końca zgodne z prawem, a w zasadzie od pewnego momentu doktor Morgan
stosował wyłącznie zakazane praktyki. Gdy zasuwałem zamek, upchanej notatkami i
nagraniami, torby, przyjechały dwa radiowozy, karetka oraz jeden samochód należący
do techników kryminalistycznych. Weszli do domu i poczęli zadawać mi wiele pytań
dotyczących doktora Morgana, skąd go znam i dlaczego tu przyjechałem. Lekarz
potwierdził zgon doktora, technicy robili zdjęcia i zabezpieczali ślady, które mogłyby
wskazać sprawcę. Na moich oczach włożyli ciało doktora do plastikowego worka i
zabrali go do karetki. W tym momencie uświadomiłem sobie, że zostałem wplątany
w ciąg wydarzeń, które zmieniły moje nastawienie do życia, nie przypuszczając, że
mogę stać się ich uczestnikiem. Równocześnie, nasunęło mi się na myśl pytanie,
komu zależałoby na śmierci doktora Morgana? Może sprawcą jest któryś z jego
pacjentów? Wtedy jeszcze nie byłem wstanie odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale
teraz już wiem, kto był sprawcą tej zbrodni, a także jaka była tego przyczyna. Prawda
ta, wywołała u mnie osłupienie, z początku nawet nie mogłem w to uwierzyć, lecz,
gdy przeanalizowałem całą sprawę i wyciągnąłem z tego odpowiednie wnioski,
zrozumiałem dlaczego tak się stało, a w zasadzie dlaczego tak się musiało stać.
Natłok pytań i podejrzeń wywołał u mnie ból głowy. Ciągle trzymałem swoją torbę
blisko siebie, w nadziei, że nie będą chcieli do niej zajrzeć, co raczej nie byłoby mi
na rękę. Od razu podejrzenie padłoby na mnie. Po serii pytań, kiedy uznali, że nic
więcej ze mnie nie wyciągną, pozwolono mi odejść. Wpół śpiący wracałem taksówką
do hotelu. Podczas jazdy, mimo późnej pory, postanowiłem zatelefonować do pani
Wardes i powiadomić ją o zaistniałej sytuacji. Bardzo łatwo można się domyśleć jaka
była reakcja pani Wardes na taką wieść. Postanowiłem również, mimo pewnego lęku,
zapytać, czy Darren Wardes jest w domu, czy przypadkiem gdzieś nie wychodził.
Jednak odpowiedź jaka padła z ust pani Wardes nieco mnie uspokoiła. Powiedziałem
też, aby powiadomiła mnie, gdy tylko Darren Wardes opuści dom.
Następnego dnia, kiedy mogłem racjonalnie myśleć po wczorajszym incydencie,
usiadłem przy stoliku i wypakowałem zabrane wczoraj z gabinetu profesora, notatki
oraz nagrania. Począłem czytać zapiski doktora, przy czym w tle były odtwarzane
nagrania z sesji. Jak się okazało, wiele z nich nie było mi znanych. Doktor
przeprowadził kilka sesji bez mojej wiedzy. Jednak ostatnie było najdziwniejsze ze
wszystkich, nagrane dwa dni temu. Na nagraniu można było usłyszeć rozmowę
Wardesa z doktorem Morganem. Rozmowa ta była zupełnie inna niż pozostałe. Ta
była wyjątkowa, a słuchacz, nic nie wiedząc na ten temat, stwierdziłby, że słyszy coś
przypominającego egzorcyzmy, a brzmiała ona tak:
- Jak się nazywasz? - powiedział głos doktora Morgana.
- Hm, przecież wiesz. - odpowiedział trochę szyderczo Darren Wardes.
- Pytam jeszcze raz, jak się nazywasz? Kim jesteś? Odpowiedz! - zapytał doktor,
donośnym głosem, jakby zaklinał Darrena.
- Jestem tym, któremu powierzono wielkie zadanie. Głupcze. Próbujesz wierzyć w
coś czego nie rozumiesz.
- Kim jesteś? - pytał zdenerwowany Morgan.
- Ty i cała reszta, zostaniecie strąceni w otchłań zatracenia. - kontynuował Wardes.
- Kim jesteś?
- Jam jest Albrecht Dunnewer, który przybył, aby dokończyć dzieła. - powiedział
niskim głosem.
- Jakiego dzieła? - zapytał doktor.
Jednak nie uzyskał on odpowiedzi. Gdy doktor zadał to pytanie, rozległy się jakieś
szelesty, trzaskanie i stukanie, a następnie cisza. Nagranie się skończyło. Po jego
odsłuchaniu siedziałem jeszcze jakieś dobre dziesięć minut, niczym sparaliżowany.
„Jam jest Albrecht Dunnewer”? Co to miało znaczyć? Dlaczego Wardes tak
powiedział? Czyżby był on opętany przez ducha Dunnewera? Przecież Morgan
odrzucił wcześniej taką możliwość. Najwyraźniej doktor Morgan nie mówił mi
wszystkiego. Owszem, twierdził, że jest o krok od rozwiązania tego przypadku, ale
nic więcej na ten temat nie mówił. Bez zbędnego marnowania czasu zabrałem się za
lekturę pracy naukowej napisanej przez doktora o tytule „Dziwny przypadek Darrena
Wardesa”. Praca zaczynała się wstępem przedstawiającym poruszany przez doktora
problem, a także krótka charakterystyka pacjenta jakim był oczywiście pan Wardes.
W kolejnych częściach swojej pracy opisywał wyniki swoich obserwacji i badań
jakie na, nim przeprowadził, wnioski wyciągnięte z sesji hipnotycznych, a także
zachowanie Wardesa podczas okresu obserwacji. Najbardziej interesujący był jednak
pewien fragment traktujący o jednej z teorii, którą stworzył doktor na temat tegoż, jak
to nazwał, przypadku, a brzmiał on tak:
Po wielodniowych obserwacjach, na podstawie zmian, jakie zaszły w pacjencie, a
także ostatnie przeprowadzone sesje, wnioskuję, iż prawdopodobnie pacjent padł
ofiarą opętania przez ducha Albrechta Dunnewera, który, niczym pasożyt, wyniszcza
duszę pacjenta, natomiast duch opętańczy przejmuje kontrolę nad ciałem. Zjawisko,
to jest jednym z rzadszych i trudnych do wyleczenia. Chwilowa poprawa stanu
zdrowia jest jedynie wprowadzeniem w kolejne i ostatnie stadium „opętania
pasożytniczego”. Na tym etapie nie jestem w stanie pomóc pacjentowi.
Taką informację przeczytałem w pracy doktora Morgana traktującą o przypadku
Darrena Wardesa, który według doktora, był w tym momencie beznadziejny. Doktor
zasugerował „opętanie pasożytnicze”, co było dla mnie czymś dziwnym i nieznanym.
Opętanie. Taka diagnoza, która została postawiona przez psychiatrę wydaje się nie na
miejscu. Doktor Morgan najwyraźniej był aż za bardzo pochłonięty magią i
okultyzmem. Tak przynajmniej myślałem w tamtym momencie, co jednak szybko się
zmieniło.
Przeglądałem wszelkie notatki jakie wykonał doktor Morgan, wszystko, co
udało mi się zabrać z jego biurka. Między innymi znalazłem namiary na pewnego
człowieka, którego doktor zaznaczył jako „konsultanta do spraw ostatecznych”. Była
to niewielka karteczka na, której napisane było imię i nazwisko, a także adres tego
człowieka:
Vincenzo Medoro
Pawton St.13, Winxbrig
Był również zamieszczony krótki komentarz: gdyby inne środki zawiodły. Gdyby
inne środki zawiodły? Komentarz ten wielokrotnie jeszcze rozbrzmiewał mi w
głowie, nie mogąc do końca sobie go wyjaśnić. Co miałoby zawieść? I czy ma to
jakiś związek z przypadkiem Darrena Wardesa? Wiedziałem, że zostało mało czasu,
sytuacja coraz bardziej się komplikuje, a rozwiązanie tych dziwnych wydarzeń było
jeszcze dalekie.
Nie byłem w stanie zasnąć, ciągle odtwarzałem nagrania z sesji i czytałem
wszelkie notatki doktora. W końcu siedziałem i trzymając karteczkę z adresem,
wpatrywałem się w nazwisko tajemniczego człowieka, który miałby być ostatnią
deską ratunku. Skoro tak uważał Morgan, pomyślałem, że należy skorzystać z
pomocy tego człowieka. Dlatego też następnego dnia postanowiłem odwiedzić
niejakiego Vincenza Medoro, mimo iż nie miałem żadnego pojęcia co to za człowiek,
ani czym się zajmuje.
Pan Medoro mieszkał w dość spokojnej dzielnicy, w niewielkim domku, z dala
od ulicy. Na miejsce dotarłem około godziny jedenastej. Zapukałem, po czym po
chwili otworzył mi mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu pięciu lat, może trochę
więcej, wysoki, Włoch, na co wskazywało jego nazwisko. Wyglądał na bardzo
zaskoczonego, dlatego przywitałem się i wspomniałem o doktorze Morganie:
- Dzień dobry. Pan Vincenzo Medoro?
- Tak. O co chodzi?
- Nazywam się Benjamin Lynes i jestem dziennikarzem. Znalazłem pański adres w
notatkach doktora Morgana.
- Proszę wejść. - powiedział, jakby domyślał się co się stało.
Zaprosił mnie do środka. Wnętrze domu nieco przerażało i wywoływało lekki strach.
Mianowicie, na ścianach wisiały afrykańskie maski, rytualne włócznie i obrazy,
przedstawiające sceny, niczym z jakiegoś horroru, a na półkach zaś, inne rytualne
przedmioty związane z wieloma kultami świata. Niemałe wrażenie robił też ogromny
księgozbiór, który zajmował znaczną część oraz posążki różnych bóstw. Wprowadził
mnie do salonu, gdzie znajdowała biblioteczka się sofa i okrągły stolik, a przy nim
mieściły się dwa krzesła wykonane w barokowym stylu. Na przeciwko stolika
mieściło się duże okno, które, mimo rodzącego się jeszcze dnia, było zasłonięte.
Usiedliśmy przy stoliku, Medoro podał kawę. Po krótkiej ciszy powiedziałem:
- Doktor Morgan nie żyje. Został zamordowany dwa dni temu. Przy pańskim adresie
widniał komentarz: gdyby inne środki zawiodły. W Dunwers mieszka Darren Wardes,
człowiek, który cierpi na dziwną przypadłość, a którą doktor Morgan chciał wyjaśnić.
Przeczytałem jego notatki na jego temat, z których można wnioskować, że został
opętany przez jakąś nieznaną siłę.
- Znam Darrena Wardesa. Jest opętany? - zapytał nieco zdziwiony.
- Tak. Przynajmniej tak sądził doktor.
- Czy doktor Morgan wspominał, co to za siła może być?
- Na jednym z nagrań, podczas przeprowadzanej sesji, gdy doktor zapytał Wardesa
kim jest, ten odpowiedział, że jest Albrechtem Dunnewerem.
- Dunnewerem? - przestraszył się - Jeśli to prawda, to...
- To? - powiedziałem, chcąc zmusić Medoro do dokończenia.
- Wie pa, kim był Albrecht Dunnewer?
- Z tego co się orientuję, miał być naukowcem, który mieszkał w Dunwers.
- Naukowcem? - powiedział, podnosząc głos - On był czarnoksiężnikiem, jednym z
najpotężniejszych jaki stąpał po ziemi, który praktykował sztuki tajemne tak jak jego
przodkowie. Był tak szalony, że jego zwolennicy sami mieli już go dość. Postanowili,
więc uknuć przeciw niemu spisek. Celowo wysłali go do zakładu psychiatrycznego,
żeby móc się go potem pozbyć. Kto będzie się interesował chorym psychicznie
człowiekiem.
- Przecież Dunnewer popełnił samobójstwo. Tak wynika z dokumentów.
- Nie. Nie popełnił samobójstwa. Zamordowali go. Chcieli go powstrzymać przed
czymś, co planował uczynić.
- Zdradzili go jego właśni ludzie? - zapytałem, niedowierzając.
- Nie do końca. Sprawa ta nie jest do końca jasna i zrozumiała. I prawdopodobnie
nigdy się już nie dowiemy jak było naprawdę.
- Czyli wszystko, to jest kłamstwem? Celowo wymyślili te wszystkie historie?
- W pewnym momencie Dunnewer poszedł o jeden krok za daleko. Stał się
niewygodny dla pewnych ludzi. Ktoś specjalnie spreparował dokumenty. Ingerowali
nawet w prasę. Robili wszystko, aby odwrócić uwagę od prawdziwej sprawy. Chcieli
się pozbyć Dunnewera.
- Komu, by zależało na jego śmierci?
- Tego nie wiem. Wiem jednak, że Dunnewer chciał wyjechać z miasta, bo wiedział,
że coś mu zagrażało. Dunnewer został zamordowany. Zrobili to, bo chcieli udaremnić
jego plany. Chcieli powstrzymać go przed dokonaniem wielkiej zbrodni.
- Jak to zrobili? - zapytałem z zaciekawieniem.
- Otruli go, gdy ten przebywał już w zakładzie psychiatrycznym. Celowo go tam
wysłali. Aby zatuszować morderstwo wymyślili bajeczkę o samobójstwie. Dunnewer
przed swoją śmiercią przygotował pewien plan, dzięki któremu mógłby powrócić i
dokończyć dzieła. Wiedział, że jego czas się kończy, musiał wymyślić coś, co
pomogłoby mu przetrwać i powrócić w odpowiednim czasie i zakończyć to, co
zaczął. Dlatego posłużył się zapewne starożytną magią, której poświęcił większość
swojego życia. Proszę mi powiedzieć, był pan u pana Wardesa?
- Tak. Miałem okazję towarzyszyć doktorowi Morganowi.
- Czy widział pan jakieś dzienniki, księgę?
- Chyba tak. - powiedziałem, starając sobie coś przypomnieć - Pamiętam jak doktor
Morgan przeglądał jakiś manuskrypt. Proszę mi powiedzieć, co łączy Dunnewera i
Wardesa?
- Co ich łączy? Haha. - zaśmiał się ironicznie - Co ich łączy? Darren August Wardes
był, jest i pozostanie, potomkiem jednego z najpotężniejszych czarnoksiężników
współczesnego świata. Jest potomkiem samego Albrechta Baltazara Dunnewera.
- To niemożliwe.
- A jednak! Wszystko na to wskazuje.
- Skąd pan zna pana Wardesa i Dunnewera? - nabrałem drobnych podejrzeń.
- Ponieważ zajmuję się magią, okultyzmem oraz wierzeniami dawnych kultur od
wielu lat, Darren Wardes przyszedł pewnego dnia, abym wytłumaczył mu kilka
rzeczy dotyczących pewnej starożytnej kultury. W pewnym momencie zapytał, czy
istnieje jakiś rodzaj magii, który byłby wstanie otworzyć wrota do innego świata.
Pytanie to bardzo mnie zaniepokoiło i zdenerwowało, dlatego wyrzuciłem go z
mojego domu i kazałem nigdy nie wracać. Tylko jeszcze jedna osoba w historii
chciała posiąść taką wiedzę. Był to Albrecht Dunnewer. Wiedzę na temat tego
człowieka posiadam z dziennika, który był prowadzony potajemnie przez jednego ze
zwolenników Dunnewera. Można powiedzieć, że człowiek ten był jego prawą ręką.
On jedyny pisał o Dunnewerze takim jaki był naprawdę. Więź pozostała. Wzywał go,
wołał i czekał na niego. Teraz widzisz jak potężna jest moc Dunnewera. Czekał na
odpowiedni moment, aż pojawi się odpowiedni potomek, który pomoże mu
dokończyć plugawego dzieła.
- W takim razie w jaki sposób udało mu się wrócić?
- Posłużył się starą i potężną magia. Najstarszą, która nie pochodzi stąd i, która
przetrwała eony. Dunnewer z pewnością rzucił jakiś urok na swoje dzienniki i
możliwe, że na księgę. Jakaś cząstka Dunnewera przetrwała do dziś i nadal działa.
Wiedział, że więź przetrwała, a ponieważ Wardes jest jego, którymś z kolei
potomkiem, będzie mógł łatwiej kontrolować go i wpływać na niego. Jednym ze
sposobów na wskrzeszenie jest wytworzenie z martwego ciała tak zwanych soli
esencjonalnych, za pomocą których można wytworzyć w pewnym sensie nowe ciało.
Wskrzeszanie zmarłych z soli esencjonalnych nie jest doskonałe. Wskrzeszony nie
dostaje tak naprawdę prawdziwego ciała, a jest jedynie zmaterializowanym duchem.
Dlatego Dunnewer najpierw będzie musiał przejść coś w rodzaju przemienienia, co
nada mu nowe ciało, a dopiero potem będzie w stanie otworzyć wrota do tego świata.
- Nadal nic z tego nie rozumiem.
- Dunnewer nie popełnił samobójstwa, lecz został zamordowany, a dokładnie otruty.
Widzisz, wskrzeszanie za pomocą soli esencjonalnych jest niedoskonałe, gdyż nie
można go przeprowadzić, gdy ciało jest zniszczone. Dunnewer wszystko doskonale
zaplanował. Wiedział, że ktoś poluje na jego życie i chce mu pokrzyżować plany.
Dlatego Dunnewer nie mógł się podpalić, gdyż to uniemożliwiłoby mu powrót. Ktoś
celowo wymyślił bajeczkę o jego samobójstwie. Wardes na pewno znał ten fakt,
szukając skrzyni z ciałem Dunnewera. A może raczej to Dunnewer mu powiedział.
Kto wie. Dunnewer to podstępny człowiek, który raczej nie podporządkowałby się i z
pewnością opętał Wardesa. Tylko w taki sposób mógłby przetrwać w fizycznym
świecie i dokończyć swój plan.
- Co teraz?
- Dunnewer pragnie zemsty i dokończenia swojego dzieła. Jeśli rzeczywiście
powrócił, świat jest skazany na ogromne męki.
- Co można zrobić?
- Nie możemy dopuścić do tego, aby przeprowadził rytuał, który otworzy wrota do
tego świata. Przyjdzie taki moment, że będzie trzeba stanąć twarzą w twarz z, nim
samym. Trzeba go unicestwić raz na zawsze.
- Jak?
- Sam będzie zbyt słaby, dlatego potrzebuje cudzego ciała. Jest jak pasożyt. Ale, aby
dokończyć rytuał, będzie musiał opuścić zamieszkałe ciało i zrobić to osobiście.
Wtedy i tylko, wtedy, w tej krótkiej chwili będzie możliwość unicestwienia go. Aby
to zrobić, ktoś musi wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie nad jego wizerunkiem i
spalić.
- To wystarczy?
- Tak. Spłonie tak jak płonąć będzie jego wizerunek. To go zniszczy raz na zawsze.
- A co z Wardesem?
- Obawiam się, że jemu już nie można pomóc. Gdy Dunnewer opuści jego ciało, dla
Wardesa może już nie być ratunku. Zbyt wiele energii wyssał z niego Dunnewer. To,
co chce wezwać, będzie wymagało złożenia ofiary i przypuszczam, że będzie nią
właśnie Wardes. Nie wiem jakie mogą być skutki działania tak potężnej magii na
Wardesa, dlatego nie możemy ryzykować. Tym bardziej, że jest potomkiem
najpotężniejszego czarnoksiężnika XIX wieku.
- To znaczy, że Wardes musi umrzeć?
- Tak. Musi umrzeć. Obaj muszą. Tylko w taki sposób powstrzymamy potężne zło,
które pragnie opanować Ziemię. I ty będziesz musiał tego dokonać.
- Ja?
- Takie jest twoje przeznaczenie.
- Nie. Nie zrobię tego. - stanowczo odmówiłem.
- Będziesz musiał. Nie ma innej możliwości. - po chwili powiedział - Wykorzystam
korzeń mandragory jako lalkę stanowiącą wizerunek Dunnewera, który zaklnę
odpowiednimi zaklęciami. Gdy będziesz odpowiednio blisko Dunnewera, wypowiesz
odpowiednie zaklęcie, które napiszę, a następnie spalisz lalkę. Gdy ty będziesz
próbował go unicestwić, Dunnewer z pewnością będzie chciał cię unieszkodliwić
swoją mocą, dlatego weź ten amulet – wziął jakiś amulet z szuflady w komody, która
stała niedaleko i podał mi go – w pewnym stopniu osłabi on działanie zaklęć
Dunnewera bądź, jednak ostrożny. Macki ciemności czekają na odpowiedni moment,
aby tylko zaatakować.
- To nieprawdopodobne. Przyjechałem do Dunwers, aby poznać tajemnicę tego
miasta, a zostałem wplątany w to wszystko.
- Najwyraźniej takie jest twoje przeznaczenie. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie
mamy zbyt wiele czasu. Musimy się spieszyć. Trzeba zakończyć to, co rozpoczęto
wiele lat temu. Raz na zawsze trzeba zamknąć drogę złu.
- A co zrobimy, jak będzie już po wszystkim?
- Ważne jest, aby sprawa ta nigdy nie ujrzała światła dziennego. Trzeba pozbyć się
wszelkich dowodów i śladów tych wydarzeń.
- Ale...
- Żadnego „ale”. To nie może zostać ujawnione. Rozumiesz! Nie może. Nigdy.
Spalisz wszystko, nawet dzienniki i księgę. Trzeba będzie wymazać Darrena Wardesa
z pamięci. Wszyscy muszą o, nim zapomnieć, tak jak o Dunnewerze. Jeśli będzie
trzeba, spal cały dom. Tak będzie najlepiej.
- Zapomnieć. Zapomnieć o wszystkim. Tak łatwo powiedzieć.
- Musimy to zrobić. Nie mamy wyboru. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.
Zapadła na moment cisza. Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem od Vincenza
Medoro. Świat jest w niebezpieczeństwie? Chce otworzyć jakieś wrota do tego
świata? Myślałem z początku, że to jakiś sen, koszmar, ale teraz jestem w pełni
świadomy, że była to rzeczywistość.
- Przyjdź jutro. - powiedział - Jego lalka będzie gotowa. Pouczę cię także co do
zaklęcia, które odmówisz nad nią. To jedyny sposób, aby go powstrzymać. Pamiętaj
także, że musisz to zrobić, zanim przybierze on nową formę, gdyż, wtedy nic go nie
powstrzyma. Spróbuję również ustalić, kiedy mógłby odprawić swój rytuał. Losy
całego świata są w twoich rękach.
Po tej rozmowie opuściłem dom Vincenza Medoro i wróciłem do hotelu. Nigdy nie
myślałem, że przyjdzie mi zmierzyć się z taka sytuacją. Gdy siedziałem w
hotelowym pokoju i przeglądałem jeszcze raz i ostatni, notatki doktora Morgana,
zadzwonił telefon. Był to numer pani Wardes. Z początku czułem lęk przed
odebraniem tego połączenia, ale, ponieważ była to sprawa wielkiej wagi, która
dotyczyła Darrena Wardesa, musiałem odebrać. Niestety, usłyszałem to, czego nie
chciałem usłyszeć:
- Panie Lynes! - powiedziała bardzo zdenerwowana – Mój syn, Darren, zniknął.
- Jak to zniknął? - zapytałem.
- Od wczoraj zaczął się dziwnie zachowywać, słyszałam dobywające się z góry jakieś
trzaskanie. Gdy dziś udałam się na strych i weszłam do otwartego do oścież pokoju,
który do tej pory był zamknięty, Darrena w, nim nie było. Powiedział pan, że mam
zadzwonić, jeśli opuściłby dom.
- Tak. Dziękuję za informację. Już do pani jadę. Proszę niczego nie ruszać z pokoju
Darrena.
Wiadomość ta nie była dobra. Oznaczałoby to, że Dunnewer w ciele Darrena począł
czynić przygotowania do swojego rytuału. Jeśli Medoro nie określi w porę czasu
odprawienia rytuału, może być za późno na powstrzymanie Dunnewera.
Do domostwa Wardesów jechałem tak szybko, jak tylko było to możliwe. Przed
domem czekała już na mnie pani Wardes. Powiedziałem jedynie, aby zaprowadziła
mnie na strych. Teraz, tajemne królestwo Darrena Wardesa nie stanowiło już
tajemnicy. Podczas badań prowadzonych przez doktora Morgana, któremu
towarzyszyłem, gdy tylko mogłem, pokój na strychu był zamknięty na klucz. Dlatego
też, Darren był zmuszony zamieszkać w swoim dawnym pokoju. Jedyne co zabrał ze
sobą ze strychu to dzienniki i manuskrypt. Dzięki temu, doktor Morgan mógł
zapoznać się z ich treścią. Była to, wtedy jedyna taka okazja. Teraz cały tajemniczy
pokój stał otworem. Do pokoju wszedłem ostrożnie, rozglądając się na wszystkie
strony. Było nic innego jak niewielkie laboratorium wyposażone w aparaturę
chemiczną. Znajdował się tam również dość pokaźny księgozbiór. Większość z ksiąg
dotyczyła magii i mitologii, czym Darren Wardes zajmował się ostatnimi czasy.
Jednak nie to przykuwało największą uwagę. Mianowicie, ściany były pokryte
kartkami z jakimiś notatkami, wśród, których znajdowały się tajemnicze rysunki i
wykresy. Na podłodze można było dostrzec niestarannie wytarty krąg, na którym
wypisany był jakiś ledwo widoczny tekst oraz trójkąt, który mieścił się jakieś trzy
kroki od kręgu. Co najdziwniejsze, w środku trójkąta można było zobaczyć dość
duży fragment popalonych desek. Sufit zaś, pokryty był schematami konstelacji
gwiazd, głównie Oriona, Syriusza, Andromedy oraz Wielkiej Niedźwiedzicy.
Niestety, nie znalazłem w tym pokoju nic, co zdradzałoby miejsce, w, które udał się
Wardes oraz jaki jest jego plan.
Po tym jak zakończyłem rewizję pokoju Darrena, postanowiłem w miarę
przyzwoity sposób wyjaśnić pani Wardes sytuację jaka nastąpiła. Łatwo można się
domyśleć jaki przyniosło to skutek. Matka Darrena Wardesa z początku nie wierzyła
w żadne moje słowo, ale po pewnym czasie wszystko zaczynało nabierać dla niej
jakiegoś sensu. Po około dwugodzinnej rozmowie na temat przypadku Wardesa, pani
Christine nie kryła łez. W pewnym momencie, widziałem, że była już tym wszystkim
zmęczona i bardzo to wszystko przeżywała, dlatego też postanowiłem, że wrócę do
hotelu i dam tej kobiecie czas, aby mogła wszystko przemyśleć i nieco się uspokoić.