Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2014-07-28 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3068 |
30 Listopad 1958
Większość ludzi żyje za darmo. Pozostała część myśli, że żyje za darmo. Osoby nie potrafiące żyć na trzeźwo, płacą za każdą minutę życia. Kieliszek wódki – godzina życia. Działka morfiny – dzień życia. Papieros – kilka minut życia. Są na świecie osoby, uważające się za lepszych od innych. Tych innych nazywają często podludźmi. Ja nazywam osoby płacące za życie podludźmi. I sam jestem podczłowiekiem. Jestem podczłowiekiem także z innego względu. Jestem poetą. I to sprzedajnym poetą. Zacząłem pisać ten pamiętnik, bo chciałbym żeby zostało po mnie coś więcej niż propagandowe wiersze. A może po mojej śmierci, ten pamiętnik nie ujrzy światła dziennego, tak jak sterta wierszy, które nigdy nie zostaną opublikowane. A może wyślę go dla Niej...
Nie potrafiłbym się zabić. Nie boję się śmierci i umierania, jednak coś we mnie powstrzymuje mnie przed odebraniem sobie życia. Może dlatego wybrałem powolną destrukcję. Myślę, że umrę z przepicia. Albo przedawkuję. Albo Władzy bardzo nie spodoba się któryś z moich wierszy. Albo po prostu przestanę jeść, będę coraz słabszy i umrę. Ostatnio mam wstręt do jedzenia. Dziś, pierwszy raz przygotowywałem sobie posiłek z taką... nienawiścią. Patrzyłem na te jedzenie i czułem prawdziwy wstręt. Wyrzuciłem wszystko do kosza, nie miałem zamiaru wmuszać w siebie jedzenia.
Wizja śmierci, która najbardziej mnie przeraża, to taka, w której umieram stary, samotny i pijany. Miałem kiedyś kobietę mojego życia. Zostawiłem Ją i to był również największy błąd mojego życia. Zostawiłem ją, ponieważ miałem nadzieję, że z czasem przestanę ją kochać. Nie przestałem. Ja potrzebuję kobiety. Potrzebuję towarzyszki życia, która będzie ze mną na złe i na gorsze. O wiele lepiej się żyje, mając kogoś takiego. Wtedy, nieważne co złego się stało albo nieważnie jak źle będzie... Ta osoba dalej będzie przy tobie. Jako że jestem podczłowiekiem, potrzebuję takiej kobiety, by o mnie dbała. Pilnowałaby żebym jadł, żebym nie pił za dużo, żebym poszedł do lekarza, kiedy jestem chory. Odkąd się z Nią rozstałem, nie potrafiłem sobie ułożyć życia z żadną kobietą. Nie wiem, czy to przez miłość do Marii, czy po prostu tylko Maria tolerowała mnie takiego jakim jestem.
Napisałem ostatnio wiersz o tym co we mnie siedzi i nie było to nic pięknego, więc nie zdziwiło mnie to, że się nie przyjął. Ludzie chcą pięknych wierszy, ładnych słów, motylków i śpiewających ptaszków. Moja poezja jest wulgarna. Moja poezja nie jest ładna. Moja poezja jest dokładnie taka, jaki jestem ja. „Nie mógłbyś napisać tego bez wulgaryzmów?” - pytają. Owszem, mógłbym. Ale wtedy to nie byłoby to samo. Wtedy, nie przekazałbym tego, co jest do przekazania. Mojej poezji nie da się również recytować, czy czytać na głos. To jest coś, co trzeba wykrzyczeć. Może po prostu wyprzedzam swoją epokę, i zostanę zrozumiany wiele lat po mojej śmierci.
Cały czas oczywiście mówię o wierszach pisanych dla siebie. Zarobkowo piszę wiersze ociekające propagandą. Piszę o wodzach rewolucji, o bohaterskiej, bratniej Armii Czerwonej, piszę jak to chłopi i robotnicy byli ciemiężeni w przeszłości przez kapitalistów. Na dodatek, piszę to dobrze. Czasem... na moment udaje mi się uwierzyć w to wszystko, wmówić to sobie. Wtedy to, kiedy człowiek pisze z pasją, wierząc w to co pisze, wychodzą perełki. Brzydzę się sobą, że to robię, jednak nie mam pojęcia co innego mógłbym w życiu robić. Brzydzę się również tych wierszy. Brzydzę się propagandy.
Chcę uwierzyć, bo już nie mogę żyć
Zaplątany w drut kolczasty
Upleciony z kłamstw
2 Grudzień 1958
Poszedłem dziś ze znajomym skrzypkiem, Michałem K., na wódkę. Knajpa nazywała się Smocza jama, i cuchnęło w niej jak w smoczej jamie. W pewnym momencie przestałem słuchać, co Michał do mnie mówi i przysłuchałem się rozmowie dwóch mężczyzn w wieku średnim, których wódka za bardzo rozgrzała. Mówili głośno. Mówili rzeczy, których nie można było mówić głośno. Nie można było wśród znajomych, a co dopiero w miejscu publicznym. Alkohol obudził w nich sentymenty. Sentymenty do dawnych czasów, których ja nie znałem, ponieważ byłem dzieckiem wtedy. A w obecnych czasach nawet nie mogłem zapytać nikogo o tę tajemniczą, wspaniałą przeszłość. Niebezpiecznie było pytać. Mogłem poznać jedynie Oficjalną Jedyną i Prawdziwą wersję. A co, jeśli właśnie ta wersja jest prawdziwa? Jeśli książki do historii mówią prawdę, a ci tak zwani kontrrewolucjoniści wypaczają przeszłość i sieją dezinformację?
Obaj panowie mówili, jak to wspaniale się żyło przed wojną. Jakie to towary były w sklepie, jaka to władza była dobra, na cholerę nam Breslau i Stettin.. Chcemy z powrotem nasze Wilno i Lwów.
- I Grodno! - krzyknął jeden z nich, a drugi za nim powtórzył.
Może kiedyś rzeczywiście było lepiej. A może po tylu latach, po prostu idealizują przeszłość. Może gdy kiedyś wróci kapitalizm, synowie (nie, na pewno nie synowie), praprawnuki tych tu obecnych, będą siedzieć przy kufelku i wspominać, jak to za komuny było lepiej.
4 Grudzień 1958
Dziś zostały ogłoszone wyniki. Konkursu wyniki. Na wiersz ku czci Wielkiego Wodza Rewolucji Władka Lenina. Nie wygrałem. Teraz pomyślmy. Czemu. Czemu tak wyszło. Może temu, że ja, pisząc o uwielbieniu, pogardę czułem? Może kłamstwo kształtowałem, by zbrodniarza w pięknym świetle przedstawić. Może dlatego że... NIE WIERZYŁEM W TO CO PISZĘ?! Jak widać, nawet uliczna kurwa nie pójdzie na wszystko.
A szkoda, bo do wygrania była dobra kasa. A kasa zawsze się przydaje. Jeść co prawda nie jem dużo, ale za to mam inne głody.
5 Grudzień 1958
Byłem dziś w kinie. Lubię chodzić do kina, choć często za bardzo się wczuwam w film i po wyjściu z kina, nie wiem co jest prawdziwe a co nie. Wystarczy, że przez morfinę czuję się jakbym trwał w ciągłym śnie (rym przypadkowy, zboczenie zawodowe).
Film nazywał się Popiół i diament. Choć główny bohater, Maciek Chełmicki musiał się zmagać z dylematami, zazdrościłem mu. Zazdrościłem mu właśnie tych dylematów. Walka za sprawę, za ideę czy miłość do kobiety. Ja nie mam żadnych ideałów do głoszenia. Żadnej sprawy dla której mógłbym poświęcić życie. Nie mam też kobiety. Owszem, ciało mogę sobie kupić, i robię to czasem. Nawet jeśli to ciało będzie tak piękne, jak ciało filmowej Krystyny, to jej miłości kupić bym nie mógł.
Wciąż słyszę w głowie głos Maćka.... CHCĘ ŻYĆ, PO PROSTU CHCĘ ŻYĆ, NO NIC WIĘCEJ.
A po nich słyszę inny głos. Zupełnie inny. Pozbawiony energii, determinacji i życia. Jakże banalne pytania. Po co? Dla kogo? Dlaczego?
To jest mój głos.
Kiedyś żyłem dla kogoś. Teraz żyję wyłącznie dla siebie, a przyziemne przyjemności trzymają mnie przy tym życiu. Choć wyciszam uczucia i dostarczam relaksu i przyjemności dla ciała i psychiki, to tak naprawdę jestem nieszczęśliwy. Kiedy wróciłem z kina do domu, stanąłem przed lustrem. Chciałbym zobaczyć w tym lustrze kogoś pokroju Maćka Chełmickiego. Ale tam byłem tylko ja. I plunąłem sobie w twarz.
13 Grudzień 1958
Miałem dziś okropny sen. Byłem nagi. Ciągnęli mnie korytarzem. Światło gasło i się zapalało. Słyszałem krzyki. Niektóre brzmiały całkowicie nieludzko. Jak zwierzęcy skowyt. Wrzucili mnie do celi. Dźwięk przekręcającego się klucza w zamku, brzmiał jak wyrok. Zostałem sam w celi, z dwoma mężczyznami. Ich twarze były jakby wykute w kamieniu. Marsowe oblicza. W ich oczach widziałem siebie, nagiego, wystraszonego, leżącego na zimnej podłodze. Torturowali mnie. Czułem fizyczny ból. Na początku nie wiedziałem, czy śnię, czy w nocy wbili do mojego mieszkania i mnie zabrali prosto z łóżka. Kiedy poczułem ból przy uderzeniu, byłem pewny że dzieje się to naprawdę. Gdy się obudziłem... dalej bolało. Moje ciało czuło głód morfiny.
Boję się tortur. Wyrywanie paznokci. Sadzanie na nóżce od stołka. Wyrywanie włosów z krocza. Przypalanie. Zamykanie nago w karcerze i polewanie zimną wodą. Jestem słaby. Wiem, że bym pękł od razu. Przyznałbym się, do czego by tylko chcieli. Prawda jest taka, że nie musieliby nawet za bardzo się wysilać z torturami. Dzień lub dwa na głodzie,a powiedziałbym wszystko, żeby tylko jak najszybciej wyjść i zaspokoić ów głód.
Rozmawiałem kiedyś ze starym AK-owcem, którego capnęło UB w 1946 roku. Mówił mi o bólu psychicznym. Brak snu przez wiele dni wydaje się mniej straszny od łamania palców. Jednak palce mu się zagoiły, a rysy na psychice zostały dalej. Opowiadał mi to on, za czasów gdy byłem jeszcze bardziej człowiekiem, niż podludziem. Przeraziło mnie wtedy, jak można tak człowieka pozbawić wszelkiej godności i... samego człowieczeństwa.
W celi miał tylko kibel. I ten kibel nie służył wyłącznie do potrzeb fizjologicznych. Musiał w nim również się myć i prać ubranie. I tak przez kilka lat. Mówił też o krzykach bitych kobiet. Nienawidzę tego. Nie tylko krzyk kobiecy mam tu na myśli, lecz płacz też. Nie jestem jakiś wrażliwy, czy coś. PO PROSTU, jest to dla mnie rzecz nie do zniesienia. Nawet siedząc w kinie, jeśli na prezentowanym filmie jakiś babsztyl, niezależnie od wieku, zaczyna ryczeć, wychodzę.
Żyję w państwie policyjnym. Nic dziwnego, że się boję. Wszyscy się boją. Winni jak i niewinni. A ja się boję najbardziej. Jak karaluch wczołguję się, w choćby najmniejszą szczelinę, uciekając przed butem, który chce mnie zmiażdżyć.
14 Grudzień 1958
Upiłem się dziś, w knajpie ze znajomymi. Upiłem się jak szmata. Choć oni już się rozeszli do domów, dla mnie to był dopiero początek samoupodlenia. Idąc do domu, zaczepiałem ludzi na ulicy. Co do ładniejszych kobiet, wyskakiwałem z prostackimi odzywkami i propozycjami. Nie wiedziały, że to tylko gra. Że nie jestem burakiem, tylko WRAŻLIWYM POETĄ. Zostałem zbywany milczeniem, bądź krótkim „goń się”. Tak, tak, paniusiu. A potem chwal się koleżankom, jak to zaczepiają cię faceci na ulicy.
Osoba czytająca ten pamiętnik, pewnie się teraz zastanawia, czy nie obawiałem się, że dostanę łomot. Nie. Ja szczerze liczyłem, że dostanę łomot. Raz na jakiś czas, można dostać. Tak dla zdrowia. Zaczepiałem więc wszystkich. Starych i młodych. Pijanych i trzeźwych. Inteligentów i robotników. Jakoś nikt się nie kwapił, by dać temu śmieciowi (znaczy się mi) wycisk, na który w pełni zasłużył. Nie zasłużył wyzwiskami i zaczepianiem ludzi, o nie nie nie. Zasłużył na to swoją podłą, żałosną egzystencją. Tym, że oddycha tym samym powietrzem, co przyzwoici ludzie. Tym, że żyje w tym przyzwoitym kraju. Kurwa, jakim cudem jeszcze mnie nie wysłali do komory gazowej?
Myślę, że dostawałem tylko wyzwiska i groźby, zamiast wpierdolu, ponieważ był biały dzień, niewiele po południu, a milicja by nie pytała, kto zaczął bójkę. A może to przez szaleństwo w oczach? Takie „trzymaj się z dala od tego człowieka, bo cię zabije nie bacząc na konsekwencje”.
Doszedłbym w końcu do domu, świat mógłby odetchnąć, i nikomu nie stałaby się krzywda, gdyby nie on. I ona.
Szedł sobie młody studenciak. Szedł sobie i cieszył się życiem, a piękna blondyna wczepiona w jego ramię cieszyła się jego obecnością. Już niedługo potrwa ich beztroski, popołudniowy spacer. To normalne, że zawsze nachodziła mnie fala nienawiści, gdy widziałem szczęśliwe, zakochane pary. Chciałem mieć, to samo co oni. Ale nie miałem. Z czystej, głupiej, ludzkiej zazdrości, życzyłem im wszystkiego najgorszego.
Ale dzisiaj nie skończy się na pobożnych życzeniach. Tak był w nią wpatrzony, że nawet mnie nie zauważył. Tak bardzo zakochany. Jego nos gruchnął pod moją pięścią. Kilka kropel krwi wylądowało na jej kurtce. Jako że wciąż stał, otrzymał kopniak w brzuch, który go powalił. Wtedy usiadłem na jego klatce piersiowej i tłukłem go pięściami po twarzy. Całkiem przystojnej twarzy. Właśnie niszczyłem coś pięknego, i podobało mi się to. Ten człowiek, ten chłopak, nie był wcale winny tego, że kiedyś inny młody, przystojny chłopak został zniszczony i do dzisiaj się nie pozbierał. Ale co mi tam. Odpowiedzialność zbiorowa. W końcu był częścią społeczeństwa, a to między innymi społeczeństwo ukształtowało mnie. Jestem kreaturą tej epoki. Zbrodniczym eksperymentem na człowieku. Spójrzcie na mnie. Nieszczęśliwy psychiczny i fizyczny wrak, niszczący i nienawidzący tego co piękne i dobre.
W amoku nie słyszałem jej płaczu. Nawet nie czułem, jak próbuje mnie od niego oderwać. Nienawidzę kobiecego płaczu. Co ja zrobiłem.
Biegłem. Biegłem dopóki nie złapałem zadyszki.
15 Grudzień 1958
Spotkałem ją wieczorem. Kurwa jak kurwa. Wszystko to co lubię. Wypiliśmy trochę wódki, a potem coś przekąsiliśmy, bo zapytałem, czy jest głodna. Lubię dominować. Lubię być dominowany. Dziś jednak była ochota na to pierwsze. Brałem ją ostro, wyzywałem, plułem na nią, dostałą też parę razy z liścia. Po wszystkim leżałem przytulony do niej. Trochę popłakałem. Ach ci poeci i ich huśtawki nastrojów!
Chciałem by została na noc. Chciałem w końcu zasnąć przy kimś i obudzić się nad ranem żeby zobaczyć, że ta osoba dalej jest. Ale nie. Nie stać mnie było na całą noc. Umyła się i poszła.
17 Grudzień 1958
Kiedyś, udało mi się kupić płytę z przemówieniami Hitlera. Nienawidzę tego małego kurdupla, jednak lubię go słuchać, kiedy jestem wściekły. A właśnie byłem wściekły. Więc włączyłem to głośno, nie zważając na to, co pomyślą sąsiedzi. Nie rozumiałem ani jednego słowa. Ale za to czułem tę siłę w głosie. Czułem jakby ten głos wychodził ze mnie, krzycząc piekielnym językiem nienawiści.
Potem wyobraziłem sobie obóz śmierci, pełen podludzi. Poetów, krytyków, redaktorów, pisarzy i innych alkoholików. Wszystkich tych bardów Babilonu i fałszywych proroków. Liryczne dziwki i ich alfonsów.
A ja, jako najgorszy z nich, pierwszy poszedłbym do komory gazowej.
Byłem wściekły, gdyż postanowiłem w końcu wydać MÓJ tomik poezji, w którym byłyby MOJE wiersze. Nie Partii. Nie polityków. Nie przeciętnego Kowalskiego. MOJE. Lecz okazało się że są:
- zbyt wulgarne
- zbyt awangardowe
- jednocześnie zawierające przeżytki z przeszłości, w stylu jak i w treści
- nie dla masowego czytelnika
- zbyt nowatorskie
Nożeszkurwajepier... (dalszy zapis nieczytelny)
18 Grudzień 1958
Miałem znów ochotę na jakąś panienkę, a że nie chciało mi się szukać na ulicy, to poprosiłem Michała, by mi jakąś podesłał. Wieczorem usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem. Serce mi stanęło, gdy ujrzałem twarz Marii. Przyszła! Po tylu latach! Znalazła mnie! Przyszła! Dlaczego tylko była ubrana jak tania dziwka?
Nie poznała mnie od razu. Powiedziała kto ją przysłał. Nie mogąc wydusić z siebie słowa, zaprosiłem ją do środka ręką. Dopiero w środku spojrzała na moją twarz i mnie poznała. Zmroziła mnie jej obojętność.
„Och. Tak czułam, że prędzej czy później na ciebie trafię”
Zapragnąłem jej. Zapragnąłem tak, jak nigdy w życiu. Była to najbardziej kurewska i zwierzęca żądza, jaką można było poczuć.
Posuwałem się coraz dalej i dalej. Nie było żadnej granicy. Robiłem z nią rzeczy, których nawet nie zaproponowałbym w przeszłości. Robiłem z nią rzeczy na które większość dziwek się nie godziła. A potem...
A potem powiedziałem jej, że ja wciąż... że ja dalej...
Roześmiała się.
Nic nigdy nie rozdarło mnie tak, jak ten śmiech. Śmiech, który wprawiał w drżenie komórki mego ciała, tak jak wysokie dźwięki działają na szkło. Chciałem, by ten śmiech umilkł. Na zawsze.
Moje dłonie zacisnęły się na jej szyi. Nie podduszałem jej tak, jak w trakcie seksu. Po prostu zablokowałem dopływ śmiechu. Choć wywróciła oczy, choć ślina leciała jej z buzi, śmiech wciąż trwał. Dopiero kiedy przestała się ruszać, stopniowo umilkł. I zostaliśmy sami. Ja i ona. W końcu razem. W ciszy i spokoju. W przytulnym mieszkanku. Tak jak zawsze planowaliśmy.
31 Grudzień 1958
Wszystkiego najlepszego z Nowym Rokiem, Najdroższa. Dzisiaj nasze zgniłe ciała w końcu się połączą, a my staniemy się jednością.
oceny: bezbłędne / znakomite
Narrator jako rozszczepiona dwubiegunowa osobowość (typowy sprzedajny poeta-menel) bardzo wiarygodny i ponad wszelkim Czasem w każdej Przestrzeni. Co by nie wstawić w tym dzienniku jako daty czy miejsca zdarzeń, jakie by imiona w nim nie wpisać - ktoś taki o takim obliczu jest wiecznie żywy jak ta żywa skamielina.
Ps. Gdzie u nas w latach 50-tych tamtego stulecia kupowało się morfinę?
(patrz tytuł)
obejmuje 10 wybranych grudniowych dni. Ten ostatni dzień - to zaiste dzień ostatni z ostatnich.
Jakiś, człowieku, pełen popiołów podleńki, marny - takie też te twoje uczynki panu Bogu w okno