Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2014-02-05 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2716 |
Michał Kossecki, jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w ostrze szabli. Była to jedyna pamiątka po czarnej owcy rodu Kosseckich, dziadku Onufrym Kosseckim. Nie zobaczysz we dworze żadnych portretów przedstawiających pana Onufrego, banity i infamisa, który za wszystkie swoje grzechy wylądował pod katowskim toporem. Została po nim tylko zła sława, szabla i złowrogie szepty w głowie pana Michała.
- Chwyć ją mocno. Ruszaj w nieznane. Zatop ostrze we krwi...
Pan Michał odłożył szablę, żałując, że w ogóle wziął ją do ręki. Przez to niemal zapomniał o spotkaniu z ukochaną. Czym prędzej, szybkim krokiem ruszył po już osiodłanego konia.
- Dokąd jedziesz, bracie? Mogę ci towarzyszyć? - Młodszy brat pana Michała, zaledwie szesnastoletni Jacek, jak zwykle zaskoczył brata, pojawiając się znikąd i znienacka.
- Nie tym razem, mam sprawy do załatwienia. - Po tych słowach wskoczył na konia i pognał ku słodkim rozkoszom.
Rumiane dziewczę o iście kuszących kształtach czekało na niego na polanie. A nie była to zwykła wiejska dziewka, która choć kusząca, powodowała jedynie wzrost fallusa w hajdewerach. Ona poruszyła również serce Michała Kosseckiego, niemal do szaleństwa. Teraz rzucili się na siebie, od razu pozbywając się odzienia. Dopiero, gdy leżeli na trawie oddychając głośno, przyszedł czas na rozmowy.
- To już dziś w nocy, prawda kochany? - spytała słodkim głosem Olena.
- Tak... - powiedział cicho Michał.
- Chyba nie rozmyślisz się, prawda?
Kossecki się podniósł.
- Myślisz, że to dla mnie łatwe? Zostawić braci i ojca? Opuścić dom, zabierając przy tym pieniądze? Ruszyć w nieznane?
- Nie zabieramy pieniędzy, tylko je pożyczymy. I musimy uciec. Twój ojciec nigdy nie pozwoliłby byś poślubił chłopkę...
Wybór Michała ułatwiała jedna rzecz. Olena miała dwa twarde argumenty, których nie miał jego ojciec. Duże i kształtne piersi. A skoro pan Michał ponownie na nie spojrzał, rozmowa po raz kolejny zamieniła się w miłosne jęki.
Kiedy wracał do domu, wiatr ochłodził go i orzeźwił. Po raz kolejny pojawiły się wątpliwości. Wiedział jednak, że i tak zrobi to, co ma do zrobienia. Nie zrezygnuje z szalonego planu. Miał tylko nadzieję, że ojciec i bracia mu to kiedyś wybaczą.
Znieruchomiał, gdy wchodząc do dworu, stanął przed ojcem. Choć Michał nie popełnił jeszcze żadnej winy, już czuł się winnym.
- Michale, nie widziałeś może nigdzie szabli tego rezuna przeklętego?
- Masz na myśli dziadka Onufrego?
To był błąd. Choć Andrzej Kossecki był człowiek łagodnym, imię jego ojca zawsze wywoływało w nim gniew.
- Nie waż się używać tego imienia w moim domu! Nazywając go swoim dziadkiem, to tak jakbyś diabła dziadkiem tytułował! Czy nie możesz w końcu zapamiętać... Przepraszam. Przepraszam, że się uniosłem. - Pan Andrzej wrócił powoli do siebie. - Widziałeś ją więc, czy nie?
- Nie ojcze – odpowiedział spokojnie pan Michał.
- Hm. Pewnie gdzieś rdzewieje w jakimś kącie. Powinienem był pozbyć się jej już dawno temu. Nic to. Jadę do pana Krasickiego ze sprawą. Będę po zmierzchu. Albo jutro rano jeżeli pan Krasicki ugości mnie przednim węgrzynem.
Pan Michał odprowadził wzrokiem ojca. Możliwe, że widział go ostatni raz. Gdy zniknął z pola widzenia, młody szlachcic udał się do swojej kwatery. Do nocy miał jeszcze sporo czasu, więc postanowił spożytkować go, opróżniając dzban z winem. Michał często się upijał, by zagłuszyć w głowie głos niesławnego przodka, który czasem szeptał i podpowiadał mu okrutne rzeczy. Tym razem pił, żeby umilić sobie czas i z obawy, by na trzeźwo nie stchórzył. W końcu jednak wybiła północ, a wszyscy powinni już spać. Najciszej jak tylko potrafił, skradł się do ojcowskiego gabinetu i otworzył szufladę, gdzie znajdowały się pieniądze i klejnoty. Czuł się parszywie zabierając je. Niestety, miłość często zmusza ludzi, by czynili różne rzeczy wbrew sumieniu, rozsądkowi, honorowi i zasadom.
- Co ty do czorta robisz?
Pan Michał był tak zajęty, że nawet nie usłyszał otwierających się drzwi. Kiedy teraz odwrócił się w ich stronę, zobaczył w nich swego starszego brata, Wojciecha.
- Nie twoja sprawa – odburknął Michał, chowając pieniądze. Czuł się głupio. Nie był przygotowany na taką sytuację.
- Ty... Okradasz nas? -Wojciech nie dowierzał temu co widzi. - Przecież... Jeśli masz jakieś kłopoty mogłeś poprosić ojca o pieniądze. Albo nawet mnie. Jestem przecież twoim bratem na miłość boską!
- Ja... odchodzę. Dlatego potrzebowałem większej sumy.
- Czyś ty rozum stracił? Gdzie niby chcesz odejść? Czemu?
- Tak, straciłem rozum. Pewna mołodycia mi go odebrała. A odejdziemy gdziekolwiek, choćby na Ukrainę. Ojciec nigdy by nie zaakceptował tego związku. Jak i jakikolwiek szlachcic.
- Zadurzyłeś się w mieszczce?
- Gorzej. W chłopce. Bracie, jeśli mnie miłujesz, błagam, pozwól mi odejść... - Michał jeszcze nigdy nikogo o nic nie błagał, a teraz jego wyraz twarzy był nad wyraz żałosny.
- Łamiesz nam wszystkim serce. Dla Jacka byłeś lepszym starszym bratem niż ja. Ojciec nawet jeśli wybaczy, będzie cierpiał bez ciebie. A ja... - westchnął. - Idź, jeżeli to cię uszczęśliwi. Postaram się wytłumaczyć ciebie ojcu i Jackowi.
Pan Michał odetchnął z ulgą, a w oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Uściskał się z bratem na pożegnanie.
- Powiedz mi tylko, bracie, jak na imię ma twoja wybranka?
- Olena.
Wojciech najpierw zrobił duże oczy, a potem poczerwieniał. Zaczął chichotać i krztusić się śmiechem, aż w końcu śmiał się na cały głos, bo inaczej by pękł. Michał nie rozumiał co tak rozbawiło brata i musiał trochę poczekać, żeby się dowiedzieć. Przez długi czas bowiem, Wojciech nie mógł złapać tchu.
- Michaś... haha... Znam cię od urodzenia... I nigdy nie sądziłem, że jesteś takim głupcem. - Wojciecha naszła kolejna fala śmiechu i znowu potrzebował chwili, żeby się opanować. - Przecież to zwykła murwa jest! I wszyscy ją chędożyliśmy! Próbowała wkraść się w łaski ojca, a dla mnie i dla Jacka też nie raz proponowała ucieczkę. Durniu ty mój najdroższy! Ta twoja ukochana jeszcze wczoraj rozkładała przede mną nogi!
Michałowi zrobiło się czarno przed oczami, a kolana się pod nim ugięły. Kiedy klęczał na podłodze, jego ciało zostało sparaliżowane, a umysł trafił do ciemnej otchłani, gdzie była tylko pustka. Jak przez grubą ścianę, do jego świadomości powoli zaczął dochodzić głos brata.
-... przecież nie jesteś pierwszym mężczyzną, który dał się oszukać byle dziewce. Napijmy się razem wina i zapomnijmy o całej sprawie. Niech to pozostanie naszym sekre... - pan Wojciech stracił głos, gdy michałowa pięść grzmotnęła go w przeponę. Pustka, którą przed chwilą czuł młody szlachcic została wypełniona przez gniew.
Wojciech, mimo że nie mógł złapać tchu, uderzył Michała z całej siły w twarz. Ten upadł na ziemię, ale tylko na krótko. Zaraz skoczył na brata jak ryś. Tak był zaabsorbowany walką, że nie usłyszał nawet głosu Jacka.
- Iwan, Hryćko, bywaj tu!
Wkrótce Wojciech otrząsnął się z zaskoczenia i szanse się wyrównały. Dopiero Jackowi z dwoma Kozakami udało się rozdzielić zakrwawionych braci. Michałowi zabrano szablę, żeby nie zrobił czegoś głupiego i zamknięto go w jego pokoju. Tam na zmianę dostawał napadów furii, demolował meble, bił głową w ścianę i ataków rozpaczy. Padał na ziemię i łkał bezsilnie.
- Wstawaj ścierwo! - rzekł mu pan Onufry pełnym pogardy głosem. - Twoi bracia i mój słaby syn wychędożyli twoją ladacznicę, a ty będziesz płakał jak dziewczynka? A ta murwa dawała komu popadnie i pozwolisz, by rozpowiadała wszystkim, jak to bawiła się jak zabawką panem Michałem Kosseckim? Pozwolisz, żeby taka chamska kurwa ośmieszyła cię na całą ziemię wołyńską?
- Nie – wypowiedział to takim tonem, jakby umieścił w swoim głosie cały gniew tego świata.
Podniósł się z podłogi, wyrzucając z pamięci swoją przedchwilową bezradność, bo na samą myśl o tym, czuł pogardę do samego siebie. Podszedł do łóżka i wyciągnął ukrytą pod nim szablę.
Od pewnego czasu, z pokoju Michała nie dochodziły żadne hałasy. Wojciech również ochłonął i postanowił teraz porozmawiać na spokojnie. Jackowi kazał poczekać przed drzwiami.
W pokoju panował półmrok. Wojciech rozejrzał się niespokojnie i dostrzegł brata siedzącego w kącie. Zaniepokoił go ten widok, zwłaszcza, że Michał gładził szablę dłonią i szeptał coś.
- Michał...
Michał zaś uśmiechnął się złowrogo, a z ciemnego kąta patrzyły na Wojciecha błyszczące, złe oczy.
Z nieludzką szybkością wyskoczył do brata, lewą ręką go objął, a prawą wbił szablę w żywot. Michał trzymał go tak w pożegnalnym uścisku, dopóki Wojciech nie zwiotczał i nie upadł na ziemię. Kossecki wyciągnął z niego zakrwawioną szablę. Ona jednak jak wąpierz, łaknęła więcej krwi. Jak na zawołanie, ciekawski Jacek, podsłuchując pod drzwiami i nie słysząc niczego zajrzał do pokoju. Nawet jeśli miałby przy sobie broń bałby się stanąć do walki ze starszym, silniejszym i najwyraźniej szalonym bratem. Rzucił się więc do ucieczki, a pan Michał pobiegł za nim. Młodzieniec już miał zamiar wołać o pomoc, gdy szabla przeklętego przodka tak sieknęła go w głowę, że aż czaszka pękła. Ale zarówno Michał jak i Onufry oraz jego szabla, nie mieli jeszcze dość.
Na schodach spotkał Iwana i Hryćkę. Chciał ich wziąć z zaskoczenia, lecz ci zobaczyli krew na szabli i żupanie. Doszło więc do pojedynku. Michał górował nad nimi i choć Kozacy mieli przewagę liczebną, to szablą Michała kierowała dłoń największego wołyńskiego wywołańca – Onufrego Kosseckiego. Kozacy początkowo walczyli ostrożnie, nie chcąc zranić poważnie pana. Kiedy sobie uświadomili, że to walka na śmierć i życie, było już za późno, a Kossecki wymalował ściany i schody kozacką krwią.
Ich walka wywołała niemały harmider, a ciekawscy słudzy zaczęli się zlatywać jak muchy do gówna. Michał Kossecki zaspokoił ich ciekawość, przepoławiając łeb starego i kulawego Kozaka, chwytając za włosy i podrzynając gardło służebnej dziewce, oraz nadziewając jak prosię młodego pachołka. Nie wszyscy byli tacy ciekawscy, więc Kossecki wpadł do czeladnej i zrobił im Sodomę i Gomorę. A może raczej potop, gdyż wszystko było we krwi. Brakowało Noego, który by ich ochronił na swojej arce.
Pan Michał nikomu nie przepuścił. Ani chłopcu stajennemu, ani kuchcikowi, ani staremu klucznikowi. Niektórzy błagali o litość, niektórzy pytali `za co?`, ktoś z niedowierzaniem patrzył na Kosseckiego całego w czerwieni, nie rozumiejąc sytuacji. Tych, którzy uciekali zbyt szybko, Kossecki ustrzelił z pistolów. Gdy już było po wszystkim, a cały dwór był karmazynowy, jak posesja magnata, pan Michał zebrał rzeczy potrzebne mu do podróży i ruszył ku wyjściu. W drzwiach zaś stał Andrzej Kossecki. Nie takiego widoku spodziewał się, wracając do domu. Odruchowo położył rękę na szabli, lecz nie wyciągnął jej, widząc Michała.
- Co tu się stało? Zajazd był?!
Pan Michał nie odpowiedział. Jedynie zbliżał się powoli z opuszczoną szablą. Stary Kossecki skamieniał. Patrzył na syna, ale widział jedynie bladego, umazanego we krwi upiora. Patrzył w jego oczy, a w nich widział nie oczy syna, a swojego przeklętego ojca. I był tak samo sparaliżowany, gdy Onufry Kossecki zaglądał w głąb jego duszy, kiedy Andrzej jeszcze dzieckiem był. Michał się zbliżał, a bezradny ojciec nie dał rady wykrzesać z siebie żadnego dźwięku. Uniósł jedynie rękę, jakby chciał powiedzieć, żeby się nie zbliżał. Młody Kossecki odciął mu ją, a następnym ruchem pozbawił go głowy. Kiedy bezgłowe ciało uderzyło o podłogę, zabrzęczała kabza pełna monet. Michał zważył ręką mieszek. Był ciężki. Cóż, jakiekolwiek pan Andrzej robił interesy z panem Krasickim, pan Michał wyszedł na tym najlepiej.
Żeby nie zostawić nic chłopom i dopełnić dzieła zniszczenia, Kossecki podpalił dwór. Tłum chamów i sług, którym udało się uciec, patrzył jak dwór płonie, a Kossecki jak gdyby nigdy nic, siodłał karego bachmata. Później, siedząc na koniu, zmierzył wzrokiem tłum. Ten, choć przerażony, rozbiegł się w popłochu dopiero, kiedy Kossecki oddał strzał w pierwszego lepszego kmiecia. Jadąc do bramy, zdzielił jeszcze jednego szablą po plecach i odjechał w mrok nocy, wchłaniając wiele tego mroku, wypełniając nim całą swoją duszę. Ta resztka dobra, która nie została zamazana krwią niewinnych, przepadła na zawsze w ciemnej otchłani.
Olena czekała cierpliwie na polanie, choć momentami bała się, że ukochany ją wystawił do wiatru. Serce zabiło jej mocniej, gdy usłyszała tętent kopyt i przestraszyła się, kiedy ujrzała malowanego krwią diabła. Zaraz jednak jej piersi uniosły się przy westchnieniu.
- Ochh najdroższy! Nie chcieli cię puścić, więc biłeś się z nimi? Mój ty bohaterze! Biłeś się o mnie jak o damę! Jestem taka szczęśliwa, że zostanę panią Kossecką!
Gdy zszedł z konia, chciała rzucić się mu na szyję. On jednak był pierwszy i rąbnął ją pięścią, wystarczająco mocno, żeby straciła przytomność i z pogardą splunął na nią. Gdy się ocknęła, była przywiązana do drzewa, pod którym nieraz leżeli. U jej nóg był ułożony stos drewna, a pan Kossecki upiornie się do niej uśmiechał, trzymając w ręku pochodnię.
- Co ty robisz? Michaś...
- Jesteś wiedźmą i spłoniesz jak wiedźma.
Krzyczała, prosiła, błagała w imię boże, lecz pan Michał Kossecki Boga w sercu nie miał. Specjalnie ułożył stos tak, żeby cierpiała jak najdłużej. Olena wrzeszczała tak przeraźliwie, że nawet leśne upiory uciekły razem ze spłoszonymi zwierzętami. Początkowo tylko się przypiekała, a na jej skórze zaczęły pojawiać się bąble. Bólu w stopach już nie czuła, ani w ogóle stóp, kiedy ogniem zajęło się jej odzienie i włosy. Ona sama jednak nie zapaliła się. Łysa, osmalona, naga, poparzona, piekła się jak prosię. Jednak nic co dobre, nie trwa wiecznie i dziewka w końcu skonała. Odjeżdżając, Kossecki wciąż czuł zapach palonego ciała. I podobało mu się to.
Bardzo szybko nałożono na niego infamię i kiedy teraz pędził tam gdzie udawali się wszyscy uciekinierzy niezależnie od stanu – na Ukrainę, wieść o nim wędrowała szybciej od niego. Z infamii Kosecki nic sobie nie robił. Wielu to banitów i infamisów hulało bezkarnie po Rzeczypospolitej. Bardziej martwiła go cena za jego głowę, która wynosiła całe siedemset złotych. Szablą władał wyśmienicie, toteż pokiereszował kilku panów braci w karczemnych zwadach, które sam sprowokował, ale jak to mówią - nec Hercules contra plures. A taka sumka mogłaby ściągnąć mu na głowę wielu tych, co pragnęliby, by szczęście się w końcu do nich uśmiechnęło. Ale pan Michał nie miał zamiaru dać się zabić dla czyjegoś szczęścia. Chciał żyć, by wszyscy w około byli nieszczęśliwi. Albo może tak sobie tylko wmawiał i prowokował awantury, bo miał nadzieję, że ktoś go zabije i zakończy jego przeklęte życie. Ból jaki sprawiła mu ukochana często wracał, a wspomnienie o tym, że przelał krew z jego krwi nie dawała mu zasnąć.
Teraz zapijał smutki w jakiejś parszywej karczmie. Wcześniej wytargał karczmarza za pejsy, zabrzęczał mieszkiem pełnym monet i powiedział, że taki parch jak on, nie dostanie od niego ani grosza. I tak nie powinien mu płacić, ponieważ w tej zabitej dechami i pokrytej strzechą wiosce trunki były dostosowane do chamskich gardeł. Ci jednak opuścili ten przybytek bardzo prędko, nie chcąc stać się następną ofiarą złego jegomościa. Zostało tylko kilku szaraczków, którzy pospuszczali wzrok i sączyli po cichu chrzczone piwo. Kossecki zaś pił samotnie, co jakiś czas obrzucając wzrokiem szlachetków chodaczkowych. Cóż, jakie zadupie, taka szlachta. W Rzeczpospolitej jednak panował taki wspaniały ustrój, że nawet szlachcic na zagrodzie, był równy wojewodzie.
Siedział tak, by mieć widok na drzwi, toteż od razu przeszył spojrzeniem mężczyznę, który w nich stanął. Ten, czując jakby Kossecki zaglądał mu w głąb duszy, cofnął się o krok. Zaraz jednak przemógł się i otarłszy spocone czoło, podszedł do Kosseckiego.
- Waść jesteś Michał Kossecki... panie bracie?
Kossecki tak szybko grzmotnął go w mordę, że mężczyzna przez chwilę musiał się zastanawiać, skąd się wziął na ziemi. Kiedy sobie uświadomił czemu, Kossecki stał nad nim z szablą, której czubek zmierzał powoli w stronę szyi odważnego jegomościa.
- Wytnę ci język chłopie, za odzywanie się do lepszych od siebie.
- O, wypraszam sobie – zebrał się na odwagę, lecz dalej nie podniósł się z podłogi. - Jam nie żaden chłop, tylko szlachcic. Choć ubogi.
Wywołaniec zaśmiał się wesoło.
- I jakąż to sprawę masz do mnie?
- Sprawę pieniężną. Musisz tylko jegomość wyjść na zewnątrz, tam porozmawiamy.
- Czy ty mnie masz za głupca, panie bracie? - Ostatnie słowa wypowiedział z wyraźną drwiną.
- Nie, na Boga żywego!
- I na zewnątrz nie czekają twoje znajomki? Cóż, siedemset złotych to spora sumka. - Karczemni goście wymienili ze sobą spojrzenia, słysząc te słowa. - Nawet jakby podzielić to na całą wieś, to i tak polepszyłoby to wasze nędzne życia. Dobrze, chodźmy, porozmawiajmy z nimi.
Infamis wyciągnął pistola, a drugą ręką chwycił szaraczka za kark i wyprowadził na kolanach jak psa, przed karczmę. Spojrzał szyderczo na czekających na niego ludzi. Doliczył się dwunastu podgolonych głów w różnym wieku i ani jednej pary butów. Szablę mieli tylko jedną i to taką, która wyglądała na tępą, pordzewiałą, pamiątkę po pradziadku. Reszta była uzbrojona w co popadnie, siekiery, widły, kije...
- No, no. Cóż za zacny ród Piczkowskich. Bo nawet Chodaczkowskimi nie można was nazwać, patrząc na brak obuwia. Szlachetnie urodzeni waszmościowie wybaczą, ale nie czuję się godny wdawać się w komitywę z takimi wielmożami, żegnam panów. - Strzelił w łeb klęczącemu i wrócił do karczmy.
Szaraczkowie najpierw zamarli, patrząc z niedowierzaniem na nagłą śmierć swojego brata, syna, wnuka, a następnie z wrzaskiem ruszyli do szturmu. Kossecki już na nich czekał, więc gdy drzwi się otworzyły, usiekł jedynego posiadacza szabli, który nawet nie zdążył się zasłonić, potem sędziwego staruszka, możliwe że nestora rodu, a następnie chłopaka z kijem, który przeżył zbyt mało wiosen.
Obecni w karczmie szlachcice, widząc przewagę liczebną rzucili się na Kosseckiego ze stołkami i nożami. Pan Michał nie dał się zaskoczył i rozciął jednemu z nich brzuch, a drugiego kopnął tak, że aż poleciał na stół. Piczkowscy widząc, że mają do czynienia z diabłem, okazali się Zajączkowskimi czy Tchórzowskimi i uciekli czym prędzej, widząc poniesione straty. Pozostałych dwóch gości karczmy uciekło pod ścianę. Ledwie zdążyli złożyć dłonie do modlitwy, a Kossecki zarżnął ich z zimną krwią.
- Pospiesz się z tym pieczenią, Żydzie, bo jeszcze bardziej zgłodniałem! - krzyknął do karczmarza, który krył się przerażony.
Gdyby Pani Małodobra była mężczyzną, z pewnością wyglądałaby jak odziany w czerń jegomość zbliżający się do karczmy. Widząc wybiegających szaraczków, na jego bladym obliczu kontrastującym ze smolistymi wąsami i włosami, pojawił się krzywy uśmiech.
Kossecki dostał w końcu swoją pieczeń i podziękował Żydowi kopiąc go w zad. Pan Michał marzył, by w końcu skonsumować posiłek w spokoju, lecz jego marzenia rozwiał wiatr, który wleciał przez otwarte drzwi. Bladego mężczyzny nie poruszył wcale widok zastany w karczmie. Ze stoickim spokojem przeszedł nad leżącymi przy wejściu ciałami i przysiadł się do Kosseckiego.
- Nie musiałem długo ciebie szukać. Gdzie tylko się pojawisz, zostawiasz za sobą krwawy ślad.
- A waszmość jaką masz do mnie sprawę?
- Przesyłam pozdrowienia od pana Krasickiego. Wielce on boleje nad twoimi wyborami życiowymi. Zawsze miał cię za dobrego młodzieńca. Boleje również z powodu twojego ojca. Był dobrym sąsiadem. Jego niespodziewany zgon zakłócił interesy, które robił z moim mocodawcą i pragnie, bym po twojej śmierci zwrócił mu pieniądze, które okazały się niezbyt trafną inwestycją. Tyle od pana Krasickiego. Ja waści powiem, żebyś wyszedł teraz ze mną przed karczmę i zakończył swój przeklęty żywot.
- A waść jesteś kto? - spytał Kossecki nie przerywając jedzenia słabo przyprawionego zająca.
- Kiński.
- No, to poczekaj panie Kiński, aż skończę jeść.
Szabla do wynajęcia spełnił ostatnią prośbę skazańca, na którym miał zamiar wykonać wyrok. Obserwował Kosseckiego zimnym wzrokiem, okiem nawet nie mrugnąwszy. Kossecki zaś jadł najspokojniej na świecie. Gdy skończył, opróżnił kubek z winem, beknął i wyszedł przed karczmę.
Nie było żadnych zbędnych słów, żadnych głupich przechwałek czy gróźb. Po prostu wyciągnęli szable z pochew i zaczęli wspólny taniec, w którym słabszego tancerza czekała śmierć. Obaj wiedzieli jak walczyć, więc szanse wydawały się równe.
Kossecki w końcu stwierdził, że pojedynek trwa zdecydowanie za długo i trzeba go jak najprędzej zakończyć. Zamierzał znaleźć słaby punkt Kińskiego, próbował różnych sztuczek, ale ale wszystkie te sztuczki Kiński znał i nie dał się zaskoczyć. Miał większe doświadczenie od Kosseckiego i był pewien, że w końcu wywołaniec popełni błąd. Pana Michała zaczęła ogarniać frustracja. Przez chwilę nawet się przestraszył, że rzeczywiście przyszedł na niego kres, że skończyła się jego dobra passa. Ludzie w strachu i gniewie często popełniają błędy, więc Kossecki nie zdążył zasłonić się na czas i ostrze szabli przejechało mu pionowo po prawej stronie twarzy. Oko ocalało, ale i tak został częściowo oślepiony, bo jucha zalała mu połowę oblicza.
- Jesteś słaby! - wrzeszczał Onufry Kossecki. - Nie dasz mu rady, jesteś do niczego! Pozwól mi przejąć władzę nad twoim ciałem, zabiję go, zobaczysz!
Kossecki nie chciał tego robić. Nie miał jednak większego wyboru.
- Nadszedł już twój czas – rzekł Kiński, a na jego twarzy było widać coś w rodzaju... żalu. - Dziękuję ci za ten pojedynek. Dawno już nie miałem takiego godnego przeciwnika.
- Nie umrę – wycharczał pan Michał nie swoim głosem. - Bo Bóg mnie tam nie chce, a Diabeł się boi. - Po tych słowach rzucił się do ataku. Kiński był całkowicie zaskoczony. Ta długa walka trochę go zmęczyła, a Kossecki wydawał się być teraz wypoczęty i pełen sił. Tak jakby przed chwilą nie został ranny. Cóż mógł zrobić Kiński? Poprosić o przerwę? Zagryzł jedynie wargi, z których pociekła mała strużka krwi i walczył dalej. Gdy Kossecki wytrącił mu szablę z ręki, ciął przez pierś, a potem sieknął w łeb, Kiński, szabla do wynajęcia, był szczęśliwy, że padł w pojedynku z ręki wspaniałego wojownika, a nie dźgnięty nożem w plecy, w jakiejś karczemnej awanturze.
Po tej sytuacji, Onufry Kossecki coraz częściej przejmował kontrolę nad ciałem Michała, wbrew woli właściciela. Przeważnie, gdy pan Michał odzyskiwał świadomość, widział zmasakrowane ciała. Było jeszcze kilku takich, co próbowali oddzielić jego głowę od tułowia i zdobyć za nią ładną sumkę, ale po niezbyt długim czasie, zabrakło na tyle odważnych ludzi, co by się na pana Kosseckiego chcieli porywać. Onufry bowiem, kiedy już zabił przeciwników, w makabryczny sposób masakrował ich ciała. Wieść o tym co Kossecki robi z pokonanymi roznosiła się prędko, a każdy który o tym opowiadał, dodawał coś od siebie. W takim wypadku, nikt już nie ścigał Kosseckiego. Wręcz przeciwnie, każdy chciał być jak najdalej od niego.
Gdzieś na dalekiej Ukrainie, w karczmie niczym szczególnym nie różniącej się od setek innych karczm, jak co noc Kossecki pił tak, że można by pomyśleć, że pije za dwóch. Gdy wokół było głośno od rozmów i śmiechu, on siedział sam. Kilku było takich, co chcieli się przysiąść i nie znając jego nazwiska, wejść w komitywę, ale przegnał ich, odrywając wzrok od brudnego blatu i patrząc na nich jak na ścierwo. Przez jakiś czas miał spokój, który jednak zakłócił młodziutki kozaczek, któremu widocznie życie było niemiłe.
Mimo młodego wieku, miał całkiem długie wąsy sięgające niemal do klatki piersiowej. Na przystojnej twarzy, za którą wszystkie dziewki musiały wzdychać, cały czas gościł zawadiacki uśmiech. Tylko jego niebieskie oczy nie pasowały do reszty. Była w nich mądrość, jaką posiadają starcy a nie takie młokosy, tajemnica, iskra i... coś złego. Do tego był całkiem dobrze ubrany, a jego broń nie przypominała kiepskiej jakości szabel, jakich przeważnie używają jego rówieśnicy, zanim zdobędą na trupach coś lepszego.
- Możesz sobie być synem jakiegoś atamana, kozaczku, ale nie przysiadaj się do szlachcica bez pozwolenia – warknął pan Michał i powoli sięgał do noża ukrytego w cholewie buta.
- Nie jestem synem żadnego atamana, tylko kurwy i psa – rzekł, nie przejmując się obietnicą śmierci w oczach Kosseckiego. - Poczekaj jeszcze chwilę z próbą zabicia mnie, która i tak zakończyłaby się porażką, panie szlachticz. - Kossecki nie wiedział czy zacząć się śmiać teraz, czy po tym jak go zadźga. - Mogę ci pomóc. Wiem co cię trapi.
- Tak? A niby co?
- Masz już dość głosu w twojej głowie. -Teraz Kosseckiego zamurowało. - Stary piernik ci nie daje spokoju, a czasem czyni coś wbrew twej woli. Ale to nie jest żaden duch. To ty. Onufry Kossecki narodził się ponownie jako Michał Kossecki. Część twego dziadka siedzi tam w tobie. Będziesz miał spokój dopiero, kiedy zrozumiesz, że ty i on to jedna i ta sama osoba.
- Łżesz, kozaczku. A nawet jeśli nie, to jak niby miałbym...
- Jestem charakternikiem. Znam się na tym.
- Nie pozwolę ci mieszać w mojej gło...
Kozak położył dłoń na czole szybciej, niż Kossecki mógłby mu ją odciąć. I wtedy zrobiło mu się czarno przed oczami. Zaraz po tym ujrzał całe swe wcześniejsze życie. Przypomniał sobie każdy szczegół z poprzedniego wcielenia. Przypomniał sobie kim jest.
Czuł, jakby był nieobecny przez dobre kilkadziesiąt lat, jednak gdy otworzył oczy, okazało się, że w karczmie minęła tylko chwila.
- Dlaczego to zrobiłeś? Ja tobie ani brat, ani swat.
- I bardzo dobrze, żem nie brat, bo pewnie już bym wtedy nie żył jak tamci. A sprawę do waszmości mam taką...
- Ej patrzcie ludzie! - krzyknął ktoś i wszyscy zwrócili wzrok w ich stronę. - Czy to nie Hryhory Tereszczuk, za którego głowę nieźle płacą?
Tereszczuk uśmiechnął się do Kosseckiego.
- Niech moim podziękowaniem będzie to, że oni cię zabiją, a nie ja. Nie będziesz bardzo cierpiał – rzekł pan Michał, nie zamierzając walczyć w obronie jakiegoś Kozaka.
- A ten – krzyknął inny – co z nim siedzi, to sam Michał Kossecki, za którego płacą jeszcze więcej!
Teraz Hryhory zaśmiał się głośno.
- Jak widzisz, chyba jesteśmy sobie przeznaczeni.
I zaczęła się walka, która była ich chlebem powszednim. Gdy było po wszystkim, brutalnie zabawili się jeszcze ze służebnymi dziewkami i zabili niewinnego karczmarza. A później razem odjechali w step, potwierdzając powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami.