Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2014-10-06 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2302 |
Najtrudniej jest opisać stan normalny. On wcale nie musi być normalny, ale jest powszechny, obowiązujący, prawny itd. No więc normalny. Dlatego chcę opisać rok nienormalnego bezrobotnego w normalnym kraju. Biurokratyczno - proceduralnym wynalazku stworzonym dla dobra obywateli. A może odwrotnie? – normalny bezrobotny w anormalnym kraju? Śmiech nie przechodzi mi już przez gardło.
Po kolei, czyli muszę napisać swoje skrócone CV, żeby problem był w miarę zrozumiały.. Mam teraz równo pięćdziesiąt lat i dwadzieścia lat pracy w oświacie. Jestem magistrem historii, podyplomowe wychowanie fizyczne, kurs menadżerów oświaty, uprawnienia do prowadzenia zajęć w salach specjalnych (np. siłownia) i ukończony kurs metodyki zajęć kompensacyjno - korekcyjnych. A wszystko to w czasach, kiedy studia rzeczywiście były jeszcze jakimś wykładnikiem poziomu kultury i wiedzy abiturienta. Pokolenia pracowały na mój pedagogiczny instynkt (dziadek, babka, ojciec, matka), więc chyba wiem, o co w te klocki chodzi. Instynkt jest zjawiskiem niewyuczalnym i nieprecyzyjnie zdefiniowanym.
Historia nie jest u mnie przypadkiem, lecz pasją. Nie naukową - raczej wychowawczą. Jest mnóstwo lepszych fachowców od dat i szczegółów. Ale tak bardzo bym chciał, żeby młodzi czuli związek z własną przeszłością (pies trącał daty, ale może dziadek w partyzantce, prababka w jakimś powstaniu, wujek – kosynier). Nic nie robi lepszej roboty, jak mały „haimat”, powiązany z wielką historią. Dość. Nie to jest „meritum” sprawy.
Siedem lat temu wyjechałem do Niemiec jako ślusarz maszynowy. Do dziś do końca nie wiem, czym zajmuje się dokładnie ślusarz maszynowy, ale nauczyłem się czynności, które spokojnie mogłaby wykonywać małpa za banana. Włóż, podaj, wyjmij, sprawdź, spakuj. Tylko finansowe względy (remont starego domku), zmusiły mnie do rezygnacji z pracy w szkole i wyjazdu. Niemcy mieli straszny ubaw, kiedy dowiedzieli się, że polski historyk pracuje na ich chwałę i dobrobyt. Cóż za chichot historii !
Wracam i oczywiście nie ma dla mnie miejsca w oświacie. Nawet nie spodziewałem się dziesięciu propozycji na dzień dobry, no ale? „ Dynamiczny” rozwój polskiego szkolnictwa, jakość kształcenia, standardy, najlepsi, podnoszenie poziomu,... co ja pieprzę! Po prostu, nikt z osób ważnych i znaczących, nie zadzwoni w mojej sprawie, i nie powie „ słuchaj Gienek, dobrze by było, żeby coś u ciebie się znalazło, no bo wiesz...”
Zostaję zapisany, zarejestrowany w Miejskim Biurze Pracy. Otrzymuję zasiłek w wysokości ok. 650 zł. Nie wiadomo czy służy to do przeżycia, bo na pogrzeb, po zmniejszeniu zasiłku państwowego, na pewno nie styknie. Oczywiście propozycji nauczycielskich żadnych, jako pseudo - ślusarz, też nie bardzo, a że nauczyłem się w Niemczech lutować ręcznie (srebrem, a kosztowało mnie to głębokie poparzenie przedramienia), to też nie ma to znaczenia na lokalnym rynku pracy. Terminy do stawiania się mam trzymiesięczne...
Po ustaniu przysługującego mi zasiłku postanowiłem być „trendy” i zacząłem chodzić za jakimś kursem zawodowym. Jako, że był to październik był problem. Nie mam oporów przed podjęciem pracy fizycznej, ale niech ona będzie i niech sobie z nią poradzę. W końcu zbliżam się do pięćdziesiątki i dwudziestopięciokilogramowych worków z cementem nosić nie dam rady.
Kursów nie ma. Skończyły się fundusze na ich organizację. Nieśmiało Pani w biurze proponuje mi kurs dogoterapii (bo w ramach jakiegoś projektu, na to kasa była. W końcu, to też ma związek z pedagogiką.). No, może florystyka? Nie? A czym się Pan interesuje? Kiedy nieśmiało nadmieniam, że piszę, znam literaturę starofrancuską, Mozarta i impresjonistów, a z filozofii rozumiem paradoksy Zenona z Elei, nastąpiła konsternacja. Po dłuższej ciszy, dowiedziałem się, że fundusze będą w przyszłym roku. Na moją nieśmiałą uwagę, że jak w sklepie nie ma towaru, to właściciel go zamyka, pani skrzywiła się jak po zjedzeniu kubańskiej pomarańczy. Upierdliwy petent.
Wedle tego, co czytam, czyli mądre rzeczy, opracowane przez uczonych, jestem idealnym, wręcz modelowym kandydatem na resocjalizowanego bezrobotnego. Odpuszczam wykształcenie ( trochę szkoda!), chcę pracować fizycznie ( jak dam radę) i chętnie wyszkolę się w nowym fachu. Ale oferty plątają się w okolicach „ Help Desk”, „Seles Menager” i „Telemarketer” Nie bardzo wiem nawet, co to oznacza. Spawacz z dziesięcioletnim doświadczeniem, hydraulik z komunikatywnym niemieckim wiem co oznacza, ale to nie ja.
Od nowego roku dzwonię, regularnie pytając, czy są już fundusze. Pod koniec stycznia są; co za ulga! Ale mój zapał szybko zostaje ostudzony. Teraz trzeba je podzielić, ogłosić przetargi, wybrać najtańsze oferty zakładów kształcących...no to kiedy? Niech pan przyjdzie pod koniec marca.
Profilaktycznie idę na początku marca. I dobrze robię. Kurs jaki wybrałem - „Magazynier z obsługą wózków widłowych” jeszcze nie wiadomo, kiedy się zacznie, ale już tworzone są listy kandydatów. No więc, czy mam polecenie od potencjalnego pracodawcy ( nie!), czy uczestniczę w jakimś programie operacyjnym ( rzeczywiście, na drzwiach każdego pokoju wisi po kilka tabliczek z jakimiś śmiesznymi nazwami w stylu „wracam do gry”, „aktywny na rynku pracy” itp., ale nikt mi nie zaproponował żadnego uczestnictwa!), a poza tym mój staż bezrobotnego jest trochę za krótki. Tak na marginesie, to moja sytuacja wg urzędu nie jest zła, bo żona pracuje. No to jest problem. Chyba się nie dostanę.
Koleżanka małżonka uruchamia jakieś swoje znajomości i łaskawie zostaję wpisany na listę. Teraz tylko badania profilaktyczne. Tłum w przychodni, a ja mam do obskoczenia okulistę ( to zrozumiałe, .widzieć w tym fachu trzeba, ale skoro tu dotarłem bez białej laski to nie wiem, po co mam potwierdzić badaniami to, co widać), laryngolog ( tu mniej rozumiem. Skoro rozmawiam z ludźmi, to raczej nie czytam z ruchu warg). Dwóch następnych specjalistów nie pamiętam, ale ich już nie rozumiem. Obowiązek badań psychotechnicznych rozbraja mnie. Skoro mam prawo jazdy, to raczej posiadam odpowiednią koordynację ruchowo - wzrokową. Chyba, że trzeba wiedzieć czy nie mam skłonności do wpadania w szał i rozjeżdżania wtedy ludzi. Ma to zabrać dwa dni. Czuję się jak kandydat na pilota F-16. Dobrze, że nie ma stomatologa ( jakby mnie ząb bolał mógłbym być groźny), pulmonologa (może charcham prątkami Kocha ) itd.
Poległem zresztą już na okuliście. Źle widzę. Owszem mam nienajlepsze okulary, ale moja uwaga, że jak zarobię, to sobie sprawię właściwe, nie robi żadnego wrażenia. Darując szczegóły, po dwóch dniach mam upragnione zaświadczenie.
Kurs zaczyna się 19 czerwca. Prowadzony jest przez ZDZ Kielce wzorowo i profesjonalnie. Absolutnie nie mogę tego powiedzieć o słuchaczach. Nie wiem jakie kryteria kierowały Biurem Pracy przy naborze, ale niech Bóg ma w opiece te firmy, do których trafią absolwenci. Z piętnastu uczestników może pięciu ma jakieś predyspozycje intelektualne i manualne do tego zawodu. Z rozmów wynika, że właściwie nikt nie łączy tego kursu ze swoją przyszłą karierą zawodową. Kilkoro młodzieży leje na całość sikiem prostym. Przychodzi na zajęcia raz na dwa dni, na godzinę lub dwie, żeby podpisać bieżącą i zaległą listę obecności. Są aroganccy, bezczelni i chamscy wobec wykładowców. W przepisowym trzytygodniowym terminie wszyscy kończymy kurs i zdajemy egzamin UDT na obsługę wózka podnośnikowego. Grupa (ok.7 osób), która chodziła pilnie, wyszła na ostatnich frajerów.
Następnego dnia dzwonię do biura pracy, czy nie ma dla mnie jakiegoś stażu. Jest. Pędzę, żeby dostać to skierowanie. Ktoś może mnie ubiec! Stop, rozkręca się dopiero biurokratyczna machina. Najpierw pani jest zdziwiona, że uczestniczyłem w jakimś kursie. A przecież skierowanie otrzymałem z pokoju obok! Potem w związku ze zmianą ustawy pani musi mnie sprofilować. Brzmi groźnie. Pytam czy to jakaś forma castingu. Pani się uśmiecha i atmosfera robi się przyjemna. Podpisuję szereg kolejnych oświadczeń, zgód, list i nie wiem jeszcze co. Przez ten rok złożyłem w tym biurze dziesiątki podpisów. Jakby mi podsunęli podżyrowanie pożyczki, pewnie też bym podpisał; tyle tego było. Teraz rozpoczyna się proces profilowania. Myślałem, że chodzi o określenie moich preferencji zawodowych. Wprawdzie byłoby to głupie po ukończeniu kursu, no ale niech tam. Ale nie. Chodzi o stwierdzenie, czy należy mi się szczególna pomoc z Biura, w tym staż. Szereg idiotycznych pytań i wychodzi mi zły profil. Pomoc mi się nie należy! Mam za wysokie wykształcenie, szukam pracy przez znajomych i Internet, jestem gotów podjąć pracę poniżej moich kwalifikacji, więc wyszło, że jestem zbyt aktywny i energiczny, więc nie. Pani jest na tyle życzliwa, że po wielu modyfikacjach moich odpowiedzi, udaje się uzyskać właściwy profil. Tylko nijak on się ma do rzeczywistości, ale urzędy są od kreowania, a nie od opisywania rzeczywistości.
No to gdzie ten adres pracodawcy? Zaraz, zaraz. Pani zapisuje mnie na jakąś listę. Musi zebrać jeszcze pięć osób do tego stażu, żeby pracodawca mógł wybrać. A to nie nastąpi tak szybko, bo pani jeszcze ma wzywać i profilować innych bezrobotnych, realizować projekty unijne i szereg dodatkowych obowiązków. Kiedy? Czekać!
Po dwóch tygodniach ciśnienie mi wzrosło do niebezpiecznej granicy. Nabuzowany adrenaliną idę do urzędu. Jakie staże? Nie ma jeszcze żadnych staży! To były dopiero propozycje stażów. Teraz nastąpią jakieś uzgodnienia z pracodawcą. Kiedy? Zadzwonią. Jestem wściekły, więc pytam czy nie mają jakiegoś ukrytego kursu eutanazji i czy za radą pewnego posła partii rządzącej, mam już zbierać szczaw i robić dżemy z mirabelek. A przy okazji znalazłem na ich stronie cztery oferty pracy dla magazyniera, więc dlaczego jeszcze do mnie nikt nie dzwoni i nie wzywa? Ze strachem przyznaję się do grzebania w Internecie, bo przecież mój profil zabrania mi być samodzielnym poszukiwaczem poza Biurem. Tu po raz pierwszy Pani się zdenerwowała. Po pierwsze: robię sobie jaja, po drugie: mają tyle pracy, że nie mają czasu na wzywanie każdego bezrobotnego do każdej oferty. Jest ich za mało do obsługi takiej rzeszy nieudaczników, po trzecie: magazynier to popularny zawód i jest wielu z doświadczeniem. Na moje pytanie: po co w związku z tym organizują takie kursy w nerwach pada wreszcie odpowiedź - bo są fundusze!!! Położyłem uszy po sobie i grzecznie zamknąłem drzwi.
Odwiedziłem jeszcze jeden pokój, gdzie miały być moje papiery. Są. Na wielkiej stercie innych. W ciągu dwóch tygodni przemieściły się o jedno piętro. W pokoju, gdzie się odmeldowywałem co trzy miesiące, trwała akurat przerwa śniadaniowa. Chciałem się dowiedzieć o te oferty, ale nie miałem już siły czekać. No i czekam do dziś.
Śpieszę wyjaśnić kilka kwestii ogólnych. Jestem jeszcze normalnym człowiekiem, wydaje mi się, że niezłym nauczycielem i osobą cały czas chętną do przyuczenia w innym zawodzie. Z trudem przychodzi mi nauka czynności manualno - technicznych, bo nigdy nie miałem zdolności w tym kierunku, ale dałem radę w Niemczech i na kursie. Niezgodnie z profilem, nie leżałem do góry brzuchem, czekając aż Urząd znajdzie dla mnie ofertę. Znalazłem pracę w międzynarodowej firmie kurierskiej. Trzy miesiące na czarno, 1500 na rękę. Wychodziłem z domu o 6.00, a wracałem często o 21.00. Jeśli ktoś wyżej stojący ode mnie powie, że to niemożliwe, że żyjemy w państwie prawa, że kodeks pracy, że wielkie firmy to się brzydzą takimi praktykami, to się własną pięścią ze śmiechu zabiję. Wystarczy, że pozbyła się firma własnego taboru, wynajęła podwykonawców do obsługi tras, ci wynajęli takich jak ja do jeżdżenia i już jest dobrze. Firmę nie obchodzi jak jestem i czy w ogóle jestem zatrudniony. Za to obchodzi czy mam właściwy kolor skarpetek i butów, czy przypadkiem nie zakładam prywatnej kurtki jak leje, bo nie widać wtedy barw firmowych ( właściwą mogę sobie kupić u nich za własne), czy chodzę po zakładzie wyznaczonymi szlakami komunikacyjnymi, czy nie szwędam się w miejscach zabronionych i mnóstwo innych problemów. Za każde uchybienie jest nota obciążeniowa. Wprawdzie nie wiem jak można ukarać kogoś kto nie istnieje (żadnej umowy), ale dopóki istnieje taki rynek pracy, takie urzędy pracy i tacy decydenci, cuda w tym kraju będą się powtarzały. W końcu to głęboko katolicki, wierzący kraj! Przeżyłem tam w ciągu tych trzech miesięcy kilka najbardziej durnych szkoleń i i jeszcze bardziej durnych kontroli, których nawet nie chce mi się opisywać. Ale nawet w każdej durnocie jest szczypta wiedzy, która może procentować w tym dynamicznie rozwijającym się kraju ze standardami europejskimi. Jak napisać reklamację, żeby nie została uznana, jak wnieść trzydziestokilogramową paczkę na czwarte piętro, żeby było miło i bezpiecznie, jak dbać o środowisko pracując samochodem bez dwóch biegów, hamulca ręcznego i katalizatora. Bezcenne!
I na koniec. Z pewnością żadna z zajmujących się mną, jako bezrobotnym, pań, nie przekroczyła swoich uprawnień, z pewnością dopełniły one wszystkich procedur, terminów, obowiązków. Najczęściej były miłe, starały się pomóc w ramach obowiązujących przepisów. Padła filozofia Państwa stworzonego przecież i istniejącego dla obywatela. Funkcjonującego w sposób jasny, prosty i transparentny. Jakoś ten nasz Naród jest jak rosół. Gotujesz i gotujesz, a szumowiny ciągle się pojawiają. U naszych zachodnich sąsiadów przyłapali legendę - Kohla na niejasnościach w finansowaniu partii - nie ma Kohla! Minister obrony z plagiatem pracy doktorskiej? – sam podziękował! A u nas minister spraw zagranicznych robi murzyńską laskę Amerykanom i co? I nic! Już wiem dlaczego Niemcy mogą przegrać jeszcze dziesięć wojen i pozostaną jednym z najpotężniejszych narodów na świecie, a my będziemy kopciuszkiem uwieszonym u klamki bogatych. I pomyśleć, że prezydent i premier to historycy?!!! Od 89 roku ilość pracowników w biurokracji wzrosła trzykrotnie. Ilość przepisów pewnie stukrotnie. Ich istnienie nie służy niczemu, poza zniewoleniem nas i uzasadnieniem istnienia tej armii. I która z tych pań dobrowolnie zgodzi się samoograniczyć etatowo, w imię wyższych celów? Która partia zaryzykuje atak na swój najwierniejszy elektorat? W moim mieście jest Miejski Urząd Pracy - kilkadziesiąt etatów, Powiatowy Urząd Pracy - kilkadziesiąt etatów, Wojewódzki Urząd Pracy - pewnie też coś koło tego. Dodać prywatne biura pośrednictwa, fundacje itd. Co najmniej kilkaset osób troszczy się o mnie, a ja,... a ja wciąż jestem chętnym do pracy bezrobotnym!
PS. Pisałem ten tekst około pół roku temu. Od tego czasu przybyło mi mnóstwo życiowego doświadczenia w temacie rynku pracy. W tym okresie wysłałem setki CV i listów motywacyjnych. Odbyłem dziesiątki rozmów telefonicznych i bezpośrednich spotkań z pracodawcami. Przeszedłem castingi na operatora wózka widłowego, magazyniera, pracownika hali, piaskarza, montera szyb i w innych, egzotycznych zawodach, których nazw czasami już nie pamiętam. Gotowy byłem do wyjazdów, delegacji i pracy za ubliżające godności, pieniądze (np. 1000zł lub stawka godzinowa 5,20 itd.). Nic. Odpowiedź damy Panu za miesiąc ( Na Boga! Przecież to nie była aplikacja na prezesa, tylko zwykłego robola!), a nawet nie raczyli powiedzieć, że nie. Dzwonili pośrednicy z Anglii, Niemiec, Czech, a z mojego Miasta, Kraju – nikt. Gdybym chociaż komunikatywnie znał język, nie było by problemu, ale czy o to chodzi?
Mam 182 cm wzrostu, 93 wagi, piszę, gram na instrumentach, sam wyremontowałem stary dom od podstaw, nie piję, jestem niezwykle komunikatywny, kończę kolejny kurs (certyfikat ECDL – komputery. Sam znalazłem coś takiego w Internecie). Wizyty w biurze pracy cały czas ograniczają się do odnotowania. Chodzę tam na piechotę, bo nie mam na bilet. Od żony nie chcę brać, bo sama dźwiga na swoich barkach ciężar utrzymania domu. Jak ja się z tym czuję, można się domyślać. Mam też pięćdziesiąt lat i chyba nie ocaleję prowadzony na rzeź. .
oceny: bezbłędne / znakomite
Jaki jest/był stan państwa w państwie - w sercu Europy i rzeczywistości unijnej 3. Tysiąclecia - wiedzą najlepiej wszyscy ci, co stąd rzutem na taśmę ewakuowali się na tratwach Noego byle dalej od tej nareszcie tak wolnej Polski! I jest/był ich milijon - a i 3x może więcej??
Reszta narodu tkwi/tkwiła w nirwanie snu pijanej.
Absurdy systemu i całe to przeklęte "bezrobocie w Sopocie", mnożone/punktowane tutaj w artykule chyba w nieskończoność, dotykają/dotykały w naszym takim Zachodniopomorskim DLA PRZYKŁADU nawet stopy 22%, co oznacza MATEMATYCZNIE, że ci DOROŚLI wszak BEZROBOTNI - najczęściej ojcowie/matki rodzin - nie mieli szans żadnych - JAKO KILKUOSOBOWA RODZINA - szans na jakiekolwiek przetrwanie!! w tej nareszcie naszej demokracji! Gdzie praca leżała na ulicach pokładami! Mówiono o tych liczbach na wszelkich forach bez owijki wprost! z zadziwiającym spokojem i nawet takim jakby... z siebie zadowoleniem!
Pisałam o tych u nas kosmicznych absurdach nie tylko nad Odrą, ale i wszędzie gdzieś indziej w Polsce, jak długa i szeroka, w swoich "Zapiskach z pogranicza" - także w tych opublikowanych w tamtym czasie na www.latarnia-morska.eu
Każda drapieżna transformacja - od zawsze na zawsze i wszędzie, w Peru, nie w Peru - pożera przede wszystkim dzieci.
Ponure te statystyki ktoś w końcu może przełożył sobie "na nasze" i wreszcie nie tylko głową, ale i sercem także jakoś... zrozumiał?? Co daj, Boże! Amen
Poczytajmy uważnie również to, co wręcz pcha się na afisz MIĘDZY wierszami i w komentarzach naszych Publixowych Poetów, Lilly, Lucjusza czy Knoedla, a może także od Nich dowiemy się w podtekstach, ofiarą jakiej krwi ta rozłąka z Polską Ich kosztowała - i nadal kosztuje, pokąd jeszcze będą żyć
Choćby była najświetniejsza, taka publicystyka sama się nie przebije /za cholerę!/, mimo że 1633 (patrz licznik wejść) kamieniem milczących Czytelników stoi za nią murem.
UWAGA: w 2014 r. (patrz data publikacji) średnia stopa bezrobocia dla Polski to blisko 14%. W Zachodniopomorskiem, w Grudziądzu i na ścianie wschodniej - w Łomży, w Białej Podlaskiej, w Chełmnie, w Zamościu czy w Przemyślu - tych bezrobotnych było gruuuuubo więcej
Prędziutko mnie ktoś rozpoznał (wiadomo kto), bo zdążył już minusa Ci wstawić :)
To mój stary nick.
Ja już naprawdę mało pamiętam co pisałem z prozy.