Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2014-10-26 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2352 |
Był lipiec, upalne lato. Słońce wpadało przez szyby i drażniło mnie swoimi promieniami. Leżałem w łóżku, była szósta nad ranem. Moja skóra lepiła się od potu, powietrze było ciężkie i trudno mi było oddychać. Podniosłem się i zasłoniłem okno. Czułem zapach kawy unoszący się z kuchni. To dzień mojego wyjazdu, mojego powrotu. Znów znajdę się w swoim domu. We własnej samotni, gdzie nikt mi nie przeszkadza. Nikt nic nie mówi. Nikt nie zwraca uwagi na brudne talerze i kubki stojące na stole od miesięcy. Nikt mnie nie prosi, bym się ogolił, posprzątał, poszedł po zakupy, czy zjadł śniadanie. Nikt nie krzyczy na mnie z powodu zbyt dużej ilości wypijanego alkoholu i smrodu tytoniu.
Założyłem gumowe klapki, narzuciłem na siebie biały szlafrok i zszedłem do kuchni. Tam czekały już na mnie kanapki z dżemem i kawa z mlekiem. Słodki dżem lepił mi się w ustach, był mdły i nie mógł mi przejść przez gardło. Zdecydowanie bardziej lubiłem własnoręcznie przyrządzane śniadanie, czyli papieros na czczo zagryzany lekiem antydepresyjnym. Rodzice jak zwykle martwili się o mnie i ostrzegali przed wszystkim, co się tylko dało. Mama zrobiła mi duży pakunek z jedzeniem na drogę, herbatę w termosie i sok jabłkowy. Po śniadaniu powiedziałem tylko, że idę się spakować i udałem się z powrotem na górę do swojego pokoju. Właściwie nie było czego pakować, bo prawie nic nie wyjmowałem z walizki. Zdjąłem ze sznurka upraną mi przez mamę bieliznę i kilka koszulek, zmięte włożyłem do walizki. Z szafki nocnej wziąłem deodorant i szczoteczkę do zębów. Telefon włożyłem do kieszeni. Zasunąłem suwak. Wreszcie.
Rodzice upierali się, aby odprowadzić mnie na stację i długo musiałem im tłumaczyć, iż nie jest to potrzebne. Kiedy w końcu odpuścili, wycałowali mnie i wyściskali życząc przyjemnej podróży, a ja z ulgą wyszedłem na zewnątrz. Po drodze wstąpiłem jeszcze do sklepu po paczkę papierosów i udałem się na stacje. Czekałem na pociąg w upale. Miałem na sobie długie spodnie i czarny t-shirt, a pot ściekał mi po rękach, twarzy i szyi. Wyciągałem z paczki jednen marlboro za drugim. W ustach czułem gorzki smak papierosów i niesamowitą suchość. Pragnąłem umyć zęby, wziąć leki na sen i odpłynąć z rzeczywistości w świat, w którym nie ma nic, a który jednocześnie jest dużo lepszy niż ten obecny. Ludzie chodzili po stacji z walizkami. Rodzice z dziećmi, zakochane pary, staruszkowie, biznesmeni. Mieli sprawy na głowie, rodziny, przyjaciół i przyszłość. Ja miałem tylko moją walizkę. Niecierpliwie zerkałem co chwilę na zekarek. Upał dawał mi się we znaki. Myślałem o wypadku kolejowym. Myślałem o tym, że usnę, a potem nie obudzę się w swoim smutnym domu. Obudzę się gdzieś indziej, w miejscu, z którego nie będę chciał uciekać, lub nie obudzę się w ogóle.
Gdy pociąg nadjechał, dźwignąłem walizkę i wsiadłem do prawie pustego przedziału. Podróż miała trwać trzy godziny. Usadowiłem się na fotelu, wyjąłem z torby kanapkę z kiełbasą i pomidorem, popiłem ją sokiem jabłkowym. Zabiłem choć trochę okropny smród papierosów. Pociąg ruszył. Odnalazłem na dnie kieszeni ostatnią gumę do żucia zawiniętą w papierek. Odwinąłem ją, była nieco roztopiona, ale w smaku całkiem normalna. Pyszna mięta rozpuszczała mi się w ustach i zastąpiła w pewnym stopniu szczoteczkę i pastę. Uchyliłem okno i usiadłem. Delikatny wiatr powiewał uspokajająco na moją twarz i włosy, a mi powoli zamykały się oczy. Kątem oka widziałem jeszcze usadawiającą się w moim przedziale tłustą kobietę z niedbale związanymi włosami, która ciągnęła za sobą dwójkę rozkapryszonych, piegowatych dzieci. Dzieci co chwilę wyciągały z jej czerwonej torby kolorowe zabawki i bawiły się nimi wydając świszczący dźwięk. Co chwilę przerywały zabawę prosząc matkę o żelki i chipsy. Kobieta popijała coca - colą, krzyczała na dzieci i co chwilę odgarniała włosy ze spoconego czoła. Dzieciom było gorąco, nudno, były głodne, chciało im się pić, siku i tak w kółko.
Na siedzeniu nieopodal siedział wysoki przeraźliwie chudy mężczyzna i czytał jakiś magazyn. Zdawało się, że marudzenie dzieci w ogóle mu nie przeszkadza.
-----
Ja tymczasem smagany chłodnym wiatrem oddalałem się w nicość. Głosy z przedziału dochodziły do moich uszu jakby przez ścianę, sprawiały wrażenie coraz bardziej cichego echa. Miałem zamknięte oczy, mogłem widzieć więc tylko ciemność, czasami rozjaśnianą przez promienie natarczywego słońca. Moje ciało robiło się coraz bardziej bezwładne i coraz mniej bodźców docierało do mnie z zewnątrz. To ten moment, kiedy można odciąć się od prawdziwego świata i wejść do tego swojego we własnej głowie. Może trochę bardziej ciasnego, ale znanego idealnie. Świata, w którym nic nie może mnie zaskoczyć.
Czasami cierpienie przekracza ludzkie granice. Czasami człowiek czuje, że tylko sekundy dzielą go od najgorszej tragedii i nie może nic zrobić, aby ją powstrzymać. Jedyna możliwość to poddać się i płynąć z prądem wprost do najgorszego koszmaru. Jak się z tym pogodzić? Wyzywając świat i nakazując mu, żeby ci pomógł. Płacząc, kaszląc, pocąc się i krzycząc. Uciekając od rzeczywistości wypijając litry alkoholu. Niszcząc wszystko wokół. Nieważne, czy to tylko przedmioty - stłuczenie szklanki, podarcie książki, czy też ludzie, których się wyzywa, bije i doprowadza do psychicznej ruiny. Niszczenie samego siebie też jest jak najbardziej wskazane. Wszystko, co niebezpieczne, niezdrowe i bolesne. Fizycznie, czy psychicznie - nieważne. Ale po jakimś czasie odkrywa się, że to nie działa. Dewastując świat przestaje się odczuwać satysfakcję, mimo, że wszystko jest idealnie dopasowane do naszego stanu, panuje harmonia, to jednak ludzka podświadomość domaga się szczęśliwych bodźców. Wtedy na nowo zaczyna się żądać od świata, aby dał ci to, co ci się należy. Niestety świat zawsze wtedy milczy. Zwracasz się do boga, natury, wiatru, nieba, roślin i najbliższych. Ale wszystko i wszyscy milczą. Nie prosisz już, tylko żądasz, a wtedy milczenie jest jeszcze bardziej uporczywe. Tak jakbyś usilnie próbował przełamać kamień na pół własną ręką. Próbujesz delikatnie, później sposobem, a kiedy nic nie pomaga zaczynasz walić na oślep. Używasz całej swojej siły. Błagasz. Nakazujesz. Odchodzisz ze świata i skupiasz się tylko na kamieniu. Ale widzisz jedynie coraz więcej krwi, siniaki, czujesz pulsujący ból i słyszysz szczęk łamanej kości, a kamień milczy. Nie zmienia się, nie łamie. Leży w spokoju i ciszy, a twoje ciosy nie sprawiają na nim najmniejszego wrażenia. I chociaż pragniesz tego najbardziej na świecie, to wiesz, że się nie uda. Wycofujesz się. To cię już nie dotyczy. Świat cię nie dotyczy. Nie chcesz złamać tego cholernego kamienia. Nie masz takiej potrzeby. Ukrywasz się pod kołdrą, a wtedy świat znika i jesteś tylko ty. I ciemność. Odsuwasz się od wszystkiego. Nie chcesz widzieć ludzi, drzew ani słońca. Nie chcesz widzieć siebie. Pragniesz ciszy, ciemności, zatopić się w nicość, gdzie nie ma żadnych bodźców. Jak można żyć na świecie, który traktuje cię tak okrutnie? Wzbudza w tobie ogromne pragnienie, które przysłania wszystko i nie daje możliwości jego realizacji? Od tego trzeba się odciąć. I choć żyjesz w nim, musisz udawać, że go nie ma. Nie przyjmować radości, nie przyjmować cierpień i rozczarowań.
Kiedy mój świat wymyka mi się spod kontroli zawsze wracają złe wspomnienia i towarzyszące im odczucia, które wywracają mój żołądek do góry nogami i sprawiają, że piecze mnie serce. Nie jest tak łatwo zapanować nad całą historią mojego życia, która siedzi mi w głowie, ani nad towarzyszącymi jej emocjami. Przynajmniej jednak doskonale wiem, co mnie tu może spotkać.
Sen zaczął powoli odpływać, a ja powracałem do mojego przedziału w pociągu. Odczuwałem lekki chłód na skórze i zaczęło docierać do mojej świadomości, jak twarde i niewygodne jest siedzenie, na którym spędziłem podróż. Czy to już? Trzeba wysiadać? Otworzyłem oczy i przeciągnąłem się. Wokół mnie było pusto. Nie było kobiety z dziećmi, ani wysokiego chudzielca. Pociąg stał na stacji. Robiło się ciemno, a według mojego zegarka powinienem być już w domu. Czekałem aż pociąg ruszy.
oceny: bardzo dobre / znakomite