Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-07-05 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 4417 |
TRZECIA ŚWIATOWA
Wrocław, kwiecień 1974
Wrócił do domu zmęczony z wyjazdu służbowego. Był wtedy na jakiejś dwudniowej
konferencji w Legnicy. Po pierwszym dniu zajęć, wieczorem, poszli w większym
towarzystwie, aby „się odprężyć” do Parkowej, gdzie grała orkiestra i w nastrojowej scenerii
przy zapalonych świecach, odbywały się tańce. Ta forma rozrywki nawet tak się oficjalnie
nazywała: „wieczorki taneczne przy świecach”. Była wtedy dość znana i popularna nie tylko
w Legnicy. Ale tańce w rodzinnym mieście, gdzie też odbywały się podobne wieczorki przy
świecach, nie miały tego uroku świeżości, bowiem najbardziej beztrosko człowiek bawił się
na wyjeździe, z dala od domowych trosk i obowiązków.
Wrócił jakiś szary i znużony, a Elwira, widząc w jakim jest stanie, powiedziała niby
żartem, ale nie bez lekkiej przygany w tonie, coś w tym rodzaju: na pierwszy rzut oka widać,
że bohaterowie są bardzo zmęczeni. Nie dziwił się jej reakcji, gdyz jego żona była w
siódmym lub ósmym miesiącu ciąży i poczuł ulgę, że stać ją było tylko na lekki sarkazm. Ale
nie robiła mu wymówek albo, co byłoby może jeszcze gorsze, nie zrobiła awantury. Przy
wspólnej kolacji dała się jakoś udobruchać. Nawet rozśmieszyło ją opowiadanie o tym, jak
niewinna służbowa kolacja zamieniła się w pewnej chwili w typowo słowiańskie pijaństwo w
towarzystwie siedzących przy sąsiednim stoliku oficerów radzieckich (od dziecka słyszał od
ojca „sowieckich”, ale on, jakby na przekór ojcu, mówił „radzieckich” i dopiero gdy ojciec
odszedł, Olgierd bogatszy o wiedzę ostatniego ćwierćwiecza i odarty z wielu ukształtowanych
wtedy przez szkołę i propagandę mitów, ostatnio częściej uzywał sformułowania ojca). Widać
było, że Rosjanie są rozluźnieni, co wskazywało na to, że już „wzięli”. Jak wiedział z kilku
własnych doświadczeń i zasłyszanych opinii, po ich stanie zazwyczaj trudno było rozpoznać,
czy są po jednym, dwóch, czy po dziesięciu stakanach na głowę.
– My chotim was, gospoda, ugaszczać ryboj i wodkoj – powiedział najstarszy z nich i
postawił na ich stoliku butelkę stolicznoj oraz położył na kawałku gazety wielkiego,
wędzonego jesiotra. Okazało się niebawem, że jeden z ich gospodarzy zna siedzących obok
oficerów, a nawet prowadzi z nimi jakieś wzajemnie korzystne interesy. (Było to wtedy
zrozumiałe i uważane za niemal naturalne z powodu braku na rynku wielu podstawowych
rzeczy).
Po posiłku Olgierd położył się w swoim przytulnym kącie pod ścianą, aby się
zdrzemnąć.
– W czasie, gdy ty się zdrzemniesz, ja sobie zrobię maleńkie pranko – mruknęła
Elwira z konfidencjonalnym uśmieszkiem już chyba na dobranoc.
W pewnej chwili, po raz kolejny przeżył pamiętny alarm bojowy z czasu zasadniczej
służby wojskowej w czasie pamiętnego kryzysu kubańskiego, gdy świat znalazł się na granicy
wojny nuklearnej.
Druga połowa października 1962.
Był środek nocy, gdy nagle wkoło zaczął się nerwowy rwetes. Olgierd wraz z innymi
zeskoczył z pryczy, w najwyższym pośpiechu ubrał mundur, założył plecak i hełm. Pośród
pokrzykiwań podoficerów pobiegł do magazynu po kałasznikowa i zapas amunicji. Wybiegli
na plac alarmowy. Tam ciemniały już powiększające się kolumny żołnierzy ustawiających się
wśród komend drużynami, plutonami i kompaniami. Dalej czekały pomrukując silnikami
ciężarówki, niektóre z przyczepionymi kotłami polowymi. Wraz ze swoim plutonem
wskoczył na pakę auta i jazda! Przez miasto pogrążone w nocy suną jak groźni jeźdźcy
apokalipsy. Zaszywają się w lasy i czekają na dalsze rozkazy. Ktoś mówi:
– Wsadzą nas na samoloty i polecimy bronić Fidela…
Wrocław, kwiecień 1974
Przenosi się o dwanaście lat do przodu, do dnia wczorajszego. Z poznanymi na
dancingu w Legnicy oficerami, z którymi razem wypili po kilka stakanów, rozbrajają na
lotnisku wojskowym jakąś poniemiecką minę lub bombę. W pewnej chwili zaatakował jego
powonienie jakiś ostry zapach jakby wydobywających się skądś oparów nafty czy benzyny i
chciał krzyknąć, a może nawet zdążył krzyknąć:
– Uważaj Sasza, to może być nasz koniec! – gdy nagle posłyszał silny wybuch i
natychmiast zerwał się z tapczanu. Dostrzegł, jak z przeciwległej ściany wylatuje z łoskotem
pękającego szkła na ulicę podwójne okno z futryną, a od kuchni przez cały pokój w kierunku
otworu okiennego przemknęła wygasająca fala ognia niczym znikająca czerwona płachta. Na
jego oczach rozgrywała się jakaś niespodziewana i niepojęta w swej grozie apokalipsa.
– Chyba wybuchła trzecia wojna światowa – pomyślał w pierwszej chwili. Skojarzenie
takie mogło być naturalne w sytuacji, gdy niemal codziennie słyszało się o możliwości
wybuchu konfliktu zbrojnego pomiędzy wschodem a zachodem, w świecie podzielonym na
dwa groźne obozy wzajemnie się oskarżające o agresywne zamiary i o dokonywanych w
różnych zakątkach ziemi próbach z bronią jądrową.
Posłyszał jęczącą z bólu Elwirę. Odgłosy jej jęków i płaczu dochodziły z kuchni albo
z łazienki, położonej obok kuchni.
Pobiegł natychmiast w tamtym kierunku. Nagle poczuł ostry ból w prawej stopie i
odruchowo zauważył, że jego noga zostawia na podłodze ślady krwi. Pod swoimi nogami
dostrzegł szkło z rozbitej butelki po płynie do czyszczenia o nazwie Tri. Na Elwirze,
szamoczącej się w przedpokoju jak wielki zraniony ptak, palił się nylonowy szlafrok.
Natychmiast zerwał go z niej i wrzucił do zlewu. Trzęsącą się i pojękującą przykrył jednym
kocem. Drugim dusił płomyki ognia. Nie wiedział, co go bardziej boli, skaleczona stopa,
którą owinął w jakiś ręcznik, czy poparzone ręce.
Zauważył, jak pod nieistniejącym oknem ich mieszkania, zamienionym w prostokątną
wyrwę, przez którą wpływał do wnętrza łagodnym, ciepłym powiewem lipcowy, wieczorny
wiaterek, zbierał się w szarzejącym powietrzu czerniejący tłum ludzi.
– Już zadzwoniliśmy po pogotowie i straż pożarną! Czy może jeszcze trzeba coś
państwu pomóc?! – ktoś krzyczał za oknem.
– Wszystko jasne, palił się płomyk od piecyka gazowego, a pani obok czyściła odzież
w łatwopalnym płynie. Gdy opary płynu w pomieszczeniu osiągnęły odpowiednią
koncentrację, nastąpił wybuch – zawyrokowali przybyli strażacy.
– Chciałam sobie tylko wyprać sweterek i spodnie z włóczki – jęczała Elwira, gdy
poparzoną zabierało pogotowie.
– Macie państwo szczęście, że tylko tak się skończyło i wszyscy przeżyli – ktoś
zawyrokował.
Elwira, jeszcze tej samej nocy z oddziału poparzeń trafiła na porodówkę. Ale
oczekiwany wtedy przez nich syn Kubuś nie przeżył przyśpieszonego wybuchem porodu.