Przejdź do komentarzyCzy można polubić poniedziałek?'
Tekst 1 z 1 ze zbioru: Bajki
Autor
Gatunekbajka
Formaproza
Data dodania2015-11-02
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2533

Gdy budzik zaczął podskakiwać brzęcząc donośnie, a jasny poranek nieśmiało zajrzał przez niewielki prostokąt okna, do drzwi małego pokoju na poddaszu dobiegł ciepły głos mamy.

- Pora wstawać kochanie, masz już niewiele czasu.

Zosia rozchyliła powoli powieki, spojrzała na cyferblat wiszącego na ścianie zegara i nie miała już najmniejszych wątpliwości.

- Jest znowu  poniedziałek, zaczął się nowy tydzień, a z nim  moja szkolna udręka. Już o ósmej mam lekcję z plastyki z tą gderliwą, nową nauczycielką. Nie odrobiłam pracy domowej, nie pójdę do szkoły. Powiem, że boli mnie ząb. - pomyślała, ze zwykłą sobie stanowczością. Już miała wstać i zbiec po schodach by zakomunikować to mamie, gdy usłyszała.

- Kiedy to tak ładnie narysowałaś córeczko ? Jestem z ciebie bardzo dumna.

Na słowa mamy, dziewczynka zsunęła się powoli z łóżka i odruchowo rozejrzała się po pokoju. Na stojącej blisko szafce dostrzegła leżący kolorowy obrazek.

- To musi być sen, to musi być sen, to musi być sen. Zaraz się obudzę, to chyba jakieś czary. - powtarzała  pod piegowatym noskiem, wybałuszając ze zdziwienia niebieskie oczy.

- Witaj Zosiu! - niespodziewanie rozległo się w pokoju dziwne popiskiwanie.


Dziewczynce aż dech zaparło. Potoczyła wzrokiem po pokoju, by sprawdzić skąd by mógł wydobywać się głosik, nie widziała jednak nikogo. Zsunęła się szybko z pościeli zajrzała do szafy - nikogo. Zajrzała pod stolik.- nikogo.

- Skąd więc ten głos? Przecież tu nie ma żywej duszy. O co tu chodzi? - pytała podniecona sama siebie.                                                                                                                                                                             - Już wiem, głos może dochodzić spod łóżka. - pomyślała starając się dodać sobie animuszu.


Nie zdążyła jeszcze dobrze pomyśleć, gdy tuż przed nią, jak spod ziemi, wyrosła mysz w filcowym kapeluszu z wielkim rondem na głowie. Możecie sobie wyobrazić radość Zosi gdy zobaczyła znajome, szare zwierzątko. Mysz uśmiechała się od ucha do ucha, pędzelek na długim, mysim ogonie radośnie podrygiwał niczym wesoły czerwony pompon na babcinym kapciu.


- Mam lepszy pomysł. Idziesz ze mną, Zosiu? - zapytała Mysz.

Dziewczynka jak rażona gromem podskoczyła na równe nogi.

- A co, na to moja mama? - wykrztusiła.

- Mama nigdy się nie dowie. W niecałą godzinkę uwiniemy się tam i z powrotem.

- Nie, nie jestem pewna. Muszę iść do szkoły. - żachnęło się dziecko.

- Co tam szkoła! Do szkoły pójdziesz trochę później. Jedna lekcja więcej, jedna mniej, przecież i tak nie lubisz lekcji rysunku. - zachęcała Mysz, mrużąc łobuzersko czarne oczka.


Nie minęło pięć minut, jak nie oglądając się za siebie, biegły zdyszane w kierunku znajomej furtki. Mysz jak zwykle, pewnie złapała za klamkę. Szybko znalazły się po drugiej stronie otworu w murze. Tym razem Zosia stanęła jak wryta, z wytrzeszczonymi  oczami i otwartymi ustami. Lało jak z cebra. Droga, którą podążały zamieniła się w wielką sięgającą do kolan kałużę. Wszędzie było przeraźliwie pusto, głucho i ponuro. Porywisty wiatr wściekle świszcząc szarpał liście drzew i krzewów. Kraina Niekończącej się Bajki wyglądała jak wymarła.

- Nie ma obłoków, nie widać też małpek i strapionego słonika. - wydusiła z siebie zdumiona dziewczynka.

- Poszedł grzecznie na śniadanie. - odpowiedziała spokojnie Mysz.

- Albo do łóżeczka, by sobie uciąć drzemkę. Bo, cóż innego mogą robić maluchy w taki deszcz.- rzuciła Zosia, spuszczając ze smutkiem główkę.

Mysz na to nic nie odpowiedziała, dreptała przodem, strzepując z siebie co chwilę, duże krople deszczu. Maszerowały w ciszy milczenia. W końcu ze strug deszczu wyłonił się  niepozorny domek. Wyglądał jak brązowa łupinka od orzecha, dryfująca samotnie na środku trawiastego oceanu. Podeszły bliżej.

- Jesteśmy na miejscu.To mój dom.- oświadczyła  Mysz.

Ciężkie, wejściowe drzwi były uchylone. Weszły do środka. Niskie pokoje lśniły pedantyczną czystością. Małe kwadratowe okna osłaniały białe, muślinowe firanki. Wyprane czerwone czapeczki krasnali suszyły się rzędem w kuchni, na konopnym sznurze. Świeżo wykrochmalona pościel zdobiła szerokie, wiklinowe łoże w mysiej sypialni. Wypucowane zielone kielichy, kubki, misy i błyszczące dzbany czekały na gości w starym kredensie. W wielkim fotelu z poręczami, stojącym w rogu największej izby, siedział rozparty Psotny Krasnal i drzemał. Obudził go hałas wchodzących.

- O, Zosia Iks. - odezwał się na widok Myszy i dziewczynki.

Zosia wiedziała, że nazywanie jej pełnym imieniem i nazwiskiem nie oznacza nic dobrego.

- Słucham? - grzecznie zapytała.

- Podejdź, Zosiu. Moja droga, znowu się spóźniłaś.- powiedział z nutą wymówki w głosie.

Speszone dziecko rzuciła na Mysz ukradkowe, zaniepokojone spojrzenie. Mysz nawet nie ruszyła wąsem.

- Tym razem ta dziwna Mysz spłatała mi brzydkiego figla.- cichutko jęknęła, spuściła oczy i wyraźnie posmutniała.

- To wszystko jest takie dziwne. - zauważyła po chwili.

Mysz jak gdyby nigdy nic, powiesiła swój mokry kapelusz w sieni, na drewnianym kołku i zasiadła na zydelku, tuż obok Zosi, ze skwapliwością pilnego ucznia. Krasnal  przeciągnął się leniwie, przez moment pobębnił palcami po poręczy swego fotela, wyglądało, że nad czymś się głęboko zastanawia. Po krótkiej chwili sięgnął do szuflady stołu i wyjął z niej biały arkusz papieru i wielkie pudełko z kredkami.

- No to zaczynamy.- wymruczał ospale.

- Co tu jest grane. Coś tu trzeba zrobić i to prędko. Natychmiast! - przemknęło lotem błyskawicy przez główkę dziewczynki.

Jej twarzyczka była podobna do pyszczka ściganego zajączka, który z wyrazem rozpaczliwej bezradności widzi fuzję wymierzoną w swoją głowę. Bezpośrednia bliskość niebezpieczeństwa jednak nie sparaliżowała jej pomysłowości. Krasnal obrzucił Zosię badawczym spojrzeniem. Pod jego surowym wzrokiem oczy dziewczynki przykryły się wstydliwie powiekami. W izbie zrobiło się cicho, jakby makiem zasiał. Można było usłyszeć przelatującą muchę. Zosia zastygła w niemym oczekiwaniu.

- Narysujemy dziś człowieka.- odezwał się Psotny Krasnal, wesoło pogwizdując.


Był to jakiś osobliwy rodzaj ptasiego trelu, jakby przeciągły świergot, polegający na tym, że podczas gwizdania uderza się leciutko, w krótkich odstępach językiem o podniebienie. Z ustami pełnymi harmonijnych tonów Krasnal chwycił kredkę i zaczął przesuwać nią w górę i dół arkusza. Gdy urwał gwizdanie, na białej kartce widniała złożona z drobnych czarnych kresek, postać w krawacie i eleganckich butac

- To mój tata. - wykrzyknęła zdumiona dziewczynka. Nie posiadała się z zachwytu. Nie minęły dwie minuty jak zapomniała o swoich troskach, jej buzia trysnęła uśmiechem. Czuła się zupełnie tak samo jak dorosły człowiek, który zapomina o swoich kłopotach w zapale nowych przedsięwzięć,  wzięła kredkę, jej rączka zaczęła wędrować po białej karcie. Obok taty pojawiła się  postać  mamy w ulubionej granatowej sukience, na błękitnym niebie zawisło złote słońce, a w przydomowym ogródku wśród kępek szmaragdowej trawy zakwitły niezapominajki, czerwone maki i różowe piwonie. Na brązowy płot wdrapał się bury kot Mruczek.

- Nie szkodzi, że ten kot nie ma czarnej łatki nad okiem, tak jak nasz Mruczek i tak jest jak prawdziwy. - wyszeptało szczęśliwe dziecko.


Kartka szybko się zapełniała.


- Gotowe! -  wykrzyknęła po długiej chwili zadowolona Zosia.

Świat wydał się jej nagle taki piękny. Za oknem mysiego domku ustał deszcz, wyjrzało purpurowo-czerwone słońce. Psotny Krasnal wygramolił się ociężale ze swego fotela, ze słowami:

- To nie są czary Zosiu. To wiara w siebie czyni cuda. Biegnij szybko z powrotem, a na pewno nie spóźnisz się na pierwszą lekcję. - rzekł ciepłym basem, podając dziewczynce rękę na pożegnanie, po czym dostojnie, szurając nogami ruszył w kierunku drzwi.

Gdy oszołomiona dziewczynka doszła do siebie już ani jego ani Myszy, w izbie nie było.


****


Tego samego dnia, późnym wieczorem w ciepłym świetle naftowej lampy, Mysz pracowicie dopisywała kolejny rozdział swojej Wielkiej Księgi Wspomnień. Zaczynał się od pytania.` Czy można  polubić poniedziałek?`

  Spis treści zbioru
Komentarze (4)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Bardzo lubię poniedziałki! Do tekstu wrócę i dam oceny. Na razie bardzo serdecznie :)))
avatar
Trochę jak Astrid Lindgren, trochę jak Tove Janson :)))
avatar
Fabuła ciekawa, ale nierewelacyjna. Natomiast totalnie szwankuje interpunkcja. A że błędów jest bardzo dużo, więc wskażę je tylko do zwrotu: "Podeszły bliżej".
Brakuje przecinków przed: brzęcząc, kochanie, by, córeczko, skąd by, zajrzała, starając, gdy, nie oglądając, zamieniła się, szarpał; zbędne są przecinki przed: ze zwykłą, dziewczynka, na to, pewnie, cóż, duże, otrzymująca. Czyli razem 18 błędów.
Ponadto w zapisie dialogu są potknięcia, a mianowicie zbędne są kropki po wypowiedzi, a przed myślnikiem i narracją. Przykład: "Powiem, że boli mnie ząb. - pomyślała (...)". Takich przypadków w ocenianej części stwierdziłem dziewięć.
No i przy samym końcu czytam, że "wyjrzało czerwono-purpurowe słońce". Jeżeli takowe ono było, to znaczy, że część była czerwona, a część oddzielona wyraźną granicą była purpurowa. A ja przypuszczam, że to słońce było czerwonopurpurowe, czyli miało kolor pośredni między jednym a drugim lub też jeden kolor płynnie przechodził w drugi.
avatar
Dziękuję z wskazówki
© 2010-2016 by Creative Media
×