Autor | |
Gatunek | proza poetycka |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-03-20 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2477 |
Siwa-siwiuteńka babunia Soni pracowała w wielkiej-wieeeeeelkiej bibliotece i, kiedy tylko mogła, zawsze zabierała tam też małą swoją wnusię, która potem całymi godzinami dłuuuugo-długo siedziała, jak myszka, pod kaloryferem...
- Pod kaloryferem?? Dziwne...
...pod kaloryferem siedziała przy bardzo wygodnym stoliczku i czytała sobie, fikając nóżkami, czytała, fikała i czytała, czytała fiku! fiku! fik! czytała i czytała...
- O, Maryjeczko święta...
...czytała i czytała fikające pasjonujące książeczki z obrazkami - i za każdym razem inaczej! Takie były one nadzwyczaj pasjonującorozfikane.
Papo dziewczynki był pediatrą i pracował w takiej duuuuuużej (ale w jak duuuuużej, niestety, nie wiemy - i się już raczej nie dowiemy - bo tam nigdy nie była... Dosyć dziwne, co, Soniu?) pracował w takiej dużej-dużej klinice dla dzieci - a potem leżał na styropianie...
- Stop! Stop, Soniu! Chyba nie? Na styropianie leżał, kochanie??
Tak właśnie było (dzieciak podryguje radośnie i na jasnej główce radośnie też podrygują dwa wesołe warkoczyki) - tak sobie leżał potem na styropianie w Soni garażu i pod Soni samochodem i zawsze coś tam-coś tam sobie majstrował: a to rozkręcał, to znowu czymś stuk! stuk! stuk! (Sonia piąstką o piąstkę tak feste stuka, że aż ten jej niebieski, przez babunię udziergany, piękny-piękny kołnierzyk na bakier zjeżdża całkiem).
- Stój spokojnie... musimy poprawić...
...tak sobie tam zawsze stukał, skręcał i naprawiał - i najczęściej go po prostu wcale nie było. Aaaa... to dlatego te porozrzucane wszędzie zabaweczki-książeczki wieczorkiem zbierały tylko albo babunia, albo mama... Troszkę dziwne...
I była jeszcze, oczywiście, mama - najważniejsza na całym świecie! Mama pracowała w bardzo-bardzo wielkim (Sonia staje w rozkroku i rękoma od morza do morza pokazuje, jak bardzo-bardzo) mama pracowała w bardzo-bardzo słynnym muzeum, gdzie na ścianach wszędzie wisiały setki i setki, i setki, i setki...
- A może nawet i tysiące, co, Soniu??
- Setki obrazów: jedne były małe, inne większe, jeszcze inne bardzo-bardzo... stąd - dotąd! (rękoma w podskokach Sonia nie może objąć tej obrazów maminych wielkości, długości, szerokości - i głębokości!)
- Takie długie, szerokie i głębokie były, Soniu kochana, te mamy obrazy???
- Nie wiedziałaś?
- Och, Soniu... to naprawdę musi być wielkie-wielkie bardzo-bardzo to mamine muzeum!
W tym muzeum ludzie biegali-biegali (Sonia biegnie długimi susami, jak narciarz, we wszystkich kierunkach, i nie zawsze wszystkie jej kapcie za nią podążają...) biegali całymi grupami za przewodnikiem, biegali-biegali, jak takie małe pogubione dzieci, a ten ich przewodnik tylko od czasu do czasu zatrzymywał się przed niektórymi maminymi obrazami - całkiem czasami nie długimi, nie szerokimi i nie głębokimi - o, takimi! (dziecko paluszkami pokazuje, jakimi) i mówił, mówił, mówił-mówił i mówił...
- Tyle mówił-mówił??
- Aż tyle mówił-mówił... - i aż zachrypiała, biedna, od tego całego przewodnika mówienia.
- A, Soniu kochana...
- Co chciałaś wiedzieć?
- A ty byłaś w tym wielkim-wielkim maminym muzeum?
Sonia skacze-skacze, macha wszystkimi rękoma - i z tego wszystkiego robi... na tapczanie fikołka.
- Mówił-mówił...
- Aż tyle ten przewodnik gadał??
- Gadał i gadał, gadał, gadał...
- O, Jezusku Nazareński...
- Tak gadał, gadał-gadał...
- A oni go tak słuchali-słuchali, słuchali i słuchali, jak te pogubione dzieci, i nie chciało im się od tego jego mówienia-gadania zasnąć?!
- Chciało! Ale stali, słuchali - i słuchali. Nie wiedziałaś?
Hmmm.. Biegali, jak te pogubione dzieci za tym swoim przewodnikiem i słuchali go, słuchali, jak zaczarowani, chociaż chciało im się spać... Dziwne...
Cdn.
oceny: bezbłędne / znakomite