Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2018-02-22 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1552 |
„Ze wszystkich zwierząt człowiek jest jedynym przejawiającym okrucieństwo. Jedynym, który zadaje ból dla samej przyjemności jego zadawania”.
Mark Twain
Dzisiejszy felieton poświęcam nam – ludziom i, jak mawiał Św. Franciszek, „naszym braciom” – zwierzętom. Nie przejawiam zapędów ortodoksyjnych animalsów, ale też jestem świadomą potrzeb i warunków niezbędnych do zapewnienia, właścicielką wyżła weimarskiego oraz kota dachowca. Kiedy nosiliśmy się z zamiarem kupna psa, Clark (początkowo był Klarą, przynajmniej jako kotkę przygarnęliśmy, ale w niecałe dwa miesiące odkryłam, że Klara ma jednak coś pod ogonem, co zwyczajnie dyskwalifikuje ją jako kotkę, stąd męski odpowiedniak imienia) był już domownikiem i mieliśmy twardy orzech do zgryzienia, czy taki duet nie przysporzy nam kłopotów, a nawet domowej tragedii. Rozmawiałam o tym z hodowcą, który zapewniał, że obecność kota nie stanowi problemu, jako że suka będzie musiała uznać pierwszeństwo mruczka, co w istocie szybko nastąpiło. Dziś mogę ze spokojnym sumieniem powiedzieć, że moja parka stanowi zaprzeczenie porzekadłu: „Jak pies z kotem”.
Pomimo charakteru psa w naturalny sposób przygotowanego do tropienia, nie podjęliśmy szkoleń w tym zakresie, pozostając przy pierwotnej dezycji, która była podyktowana chęcią posiadania zwierzaka aktywnego, wymagającego sporej dawki ruchu, nie zaś myśliwca. W istocie szybko pojęliśmy, że Suzka musi mieć zapewniony co najmniej jeden spacer dziennie, mile widziana przebieżka. W przeciwnym razie przez dom przechodzi tajfun, pochłaniający po drodze wszystko, co się nawinie pod łapę:).
Jak się ma moja parka do treści felietonu? Ano tak, że jakkolwiek o tym duecie można mówić „symbiotyczny”, nie tylko znoszący swoje wzajemne towarzystwo, ale lubiący wspólne drzemki, zabawy, tak wiemy, że w przyrodzie, zwłaszcza tej dzikiej, bywają relacje, które dalekie są od przyjacielskich. Takie są prawa natury i człowiek nie powinien w żaden sposób ingerować w ekosystem, bo on radzi sobie sam. Drapieżniki polowały, polują i będą polować i nie ma tu żadnej eureki.
Czym innym jednak jest wykorzystywanie udomowionych zwierząt (psów myśliwskich) do pseudopolowań, kryjących się pod nazwą tzw. norowania. Polega ono na wcześniejszym przygotowaniu psa, myśliwskiego właśnie, odpowiednio długim drażnieniu i takiego już dobrze rozwścieczonego wpuszczeniu przez zrobione wyloty do nory, by tam pod ziemią stoczył zajadłą walkę z lisem, borsukiem czy innym dzikim zwierzecięm. Przy czym wyloty nory są częściowo zatkane kamieniami, by zwierzę nie mogło uciec. Myśliwi w tym czasie mogą jedynie nasłuchiwać odgłosy jazgotu, potwierdzającego odbywającą się walkę na śmierć i życie. Tak, to prawdziwa surprise, bo nigdy nie wiadomo, komu uda się wyjść bez większego szwanku. Czy zakrwawiony pies wyciągnie w pysku ofiarę, sam będzie ledwo zipał, nie mówiąć o ranach na całym ciele, pogryzionych uszach, ogonie. Dodam tylko, że forma perwersyjnej, według mnie, zabawy myśliwych jest legalna, a psy podobno się szkoli do tego typu działań, co więcej odbywają się nawet konkursy dla pracujących psów, podczas których żywe lisy są trzymane w sztucznych norach, gdzie przerażone są oszczekiwane i podgryzane przez psy. Często ostatecznie przez nie zabijane.
O tym, że gatunek ludzki ma wpisaną skłonność do czynienia zła, wiedziałam. Ale że ten sam, mający się za pana tego świata upodobał sobie w tak niskich, żeby nie powiedzieć prymitywnych, formach rozrywki z udziałem zwierząt, tego się nie spodziewałam. Podzieliła społeczeństwo Agnieszka Holland „Pokotem”, sugerując widzowi, że pod przykrywką rzekomo potrzebnej ingerencji człowieka w przyrodę, kryją się bardzo niskie instynkty, wyzwalające w człowieku prawdziwą satysfakcję podczas oddawania strzału. Dzisiaj lis, jutro człowiek. Co za różnica? Poza tym, jak podkreśliła reżyser, to dość drogi „sport” i bardzo zamknięty krąg „uprawiających” go, najczęściej prokuratorów, policjantów, lekarzy. Czyżby kolejny sposób na spuszczenie z siebie stresu, obciążenia psychicznego, spowodowanych codzienną pracą?
W sumie nie powinnam się tak dziwować, starożytni mieli walki gladiatorów. Te dopiero dostarczały emocji, a główną intencją rzymskich władców, było zapewnienie plebsowi rozrywki. Cywilizacja ostatnich 2000 lat przyniosła poszanowanie człowieka(?), uwolnienie od barbarzyńskich zabaw, ale nie pozbawiła współczesnych prawa do przeżywania emocji. Zdaje się też, że przez te wszystkie wieki „delectare” – sprawianie przyjemności – przetrwało jako jeden z główych celów nie tyle sztuki, co w tym przypadku okrutnej rozrywki, jaką człowiek funduje sobie kosztem zwierząt. W internecie można znaleźć zdjęcia psów po norowaniach, są drastyczne. Nie mieści mi się w głowie, że ten sam człowiek, regularnie chodzący z psem na szczepienia, odrobaczania i inne zabiegi, może wystawiać swoje zwierzę na taki stres i ból. Pozostaje jeszcze kwestia tych nieudomowionych zwierzaków, którym w otwartej przestrzeni przychodzi nieraz stoczyć walkę. Nijak się to ma do norowania. To tak jakby myśliwego, np. słodko śpiącego po całym dniu pracy w ciepłym domu, w którym unosi się jeszcze zapach obiadu, napadł wcześniej odpowiednio pobudzony do agresji oprych. Wrrrrrr…
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
a i to nie zawsze
/Witkacy/